Dopłynąwszy do suchej, pokrytej trawą ziemi mężczyzna musiał się nieźle kontrolować by nie zacząć przeklinać na czym świat stoi. W końcu nie wypadało przy damie.
Ewa jako pierwsza dopłynęła do brzegu. Była wykończona, ale podejrzanie wesołą jak na okoliczności. Już nie mogła się doczekać spotkania z własnym daimonem, Psotką. Poza tym to pływanie w czystej acz chłodnej wodzie przypomniało jej dzieciństwo i nauki pływania jakich udzieliła kiedyś jej przyjaciółka.
- Hahaha. Wyglądasz jak mokry kurczak – zaśmiała się widząc męża.
- Nawzajem – odparł tamten widząc jak Ewa wyciska wodę ze swych długich splecionych w warkocz włosów.
Towarzyszący mu dotąd optymizm i humor ulotniły się. Nienawidził wody. Cieczy która wdzierała się wszędzie. Do nosa, do uszu, do gardła płuc i wszystko utrudniała, sprawiała ze ubrania stawały się cięższe i chłodziły zamiast grzać.
Spojrzał w niebo na oddający się czerwony punkcik, który komuś innemu wydał by się pewnie zwykłą gwiazdą. Amaterasu to niezwykle kapryśnym dajmon, momentami wręcz nieznośnym. Szczególnie gdy górę nad nim brało zmęczenie. Nie znosił bowiem gdy używano go jako środek transportu. Jego przekaz był jasny - „dalej radzicie sobie sami”. Można by mu zarzucić, że zaniedbuje swe obowiązki jako duch opiekun, ale to nie prawda. Eberrond zasłużył sobie na to i wiedział o tym. Amaterasu nie zawsze taki był. Wszystko zaczęło się...ale to już dłuższa historia. Pełna zdrady, która łamie najwierniejsze serca oraz czarnej magii, która zmienia ludzi nie do poznania. Od tego czasu nigdy już między Robertem, a jego daimonem nie było tak głębokiej więzi jak niegdyś, a jednak feniks przychodził mu z pomocą zawsze gdy tego pilnie potrzebował.
- Ci....- szepnął Eb do żony, która nie mogła powstrzymać śmiechu.
- O nie mój drogi nie będziesz mnie uciszać.
Mimo to gdy ujrzała minę męża zamilkła i wraz z nim wsłuchała się w odgłosy tysiącletniego boru przed nimi. Zwierząt tu mieszkające bezwzględnie unikały ludzi, a jednak wyraźnie coś się do nich zbliżało. Coś niewielkiego. Ptak. Czarny, z początku nie niewidoczny na nocnym tle. Przysiadł na gałęzi i rozjarzał się im uważnie, czarnymi oczętami. Kruk.
- Meg – poznał, choć nie od razu Eberrond.
- Co ona tu robi?
- Chyba chce nam coś powiedzieć.
Jednak daimon nawet w ludzkiej postaci nie mógłby im nic powiedzieć. Mógł im jedynie dać znać by polecieli za nim.
Alex teleportował Pauline kilka razy by upewnić się, że są wystarczająco daleko od jej stryja. Gdy znaleźli się w bezpiecznym miejscu pierwsze co zrobił to wybuchnął niepowstrzymanym szaleńczym śmiechem.
- Nigdy nie zapomnę jaką miał minę...- wysapał pomiędzy dwoma atakami śmiechu.
Próbował się opanować, lecz bezskutecznie. Oparł się plecami o drzewo i usiadł. Potrzebował tego by odreagować stres. .
- O cholera to było dobre...
- Ty się dobrze czujesz? - spytała go, jednak bez troski w głosie.
- Hahaha. Wyglądasz jak mokry kurczak – zaśmiała się widząc męża.
- Nawzajem – odparł tamten widząc jak Ewa wyciska wodę ze swych długich splecionych w warkocz włosów.
Towarzyszący mu dotąd optymizm i humor ulotniły się. Nienawidził wody. Cieczy która wdzierała się wszędzie. Do nosa, do uszu, do gardła płuc i wszystko utrudniała, sprawiała ze ubrania stawały się cięższe i chłodziły zamiast grzać.
Spojrzał w niebo na oddający się czerwony punkcik, który komuś innemu wydał by się pewnie zwykłą gwiazdą. Amaterasu to niezwykle kapryśnym dajmon, momentami wręcz nieznośnym. Szczególnie gdy górę nad nim brało zmęczenie. Nie znosił bowiem gdy używano go jako środek transportu. Jego przekaz był jasny - „dalej radzicie sobie sami”. Można by mu zarzucić, że zaniedbuje swe obowiązki jako duch opiekun, ale to nie prawda. Eberrond zasłużył sobie na to i wiedział o tym. Amaterasu nie zawsze taki był. Wszystko zaczęło się...ale to już dłuższa historia. Pełna zdrady, która łamie najwierniejsze serca oraz czarnej magii, która zmienia ludzi nie do poznania. Od tego czasu nigdy już między Robertem, a jego daimonem nie było tak głębokiej więzi jak niegdyś, a jednak feniks przychodził mu z pomocą zawsze gdy tego pilnie potrzebował.
- Ci....- szepnął Eb do żony, która nie mogła powstrzymać śmiechu.
- O nie mój drogi nie będziesz mnie uciszać.
Mimo to gdy ujrzała minę męża zamilkła i wraz z nim wsłuchała się w odgłosy tysiącletniego boru przed nimi. Zwierząt tu mieszkające bezwzględnie unikały ludzi, a jednak wyraźnie coś się do nich zbliżało. Coś niewielkiego. Ptak. Czarny, z początku nie niewidoczny na nocnym tle. Przysiadł na gałęzi i rozjarzał się im uważnie, czarnymi oczętami. Kruk.
- Meg – poznał, choć nie od razu Eberrond.
- Co ona tu robi?
- Chyba chce nam coś powiedzieć.
Jednak daimon nawet w ludzkiej postaci nie mógłby im nic powiedzieć. Mógł im jedynie dać znać by polecieli za nim.
Alex teleportował Pauline kilka razy by upewnić się, że są wystarczająco daleko od jej stryja. Gdy znaleźli się w bezpiecznym miejscu pierwsze co zrobił to wybuchnął niepowstrzymanym szaleńczym śmiechem.
- Nigdy nie zapomnę jaką miał minę...- wysapał pomiędzy dwoma atakami śmiechu.
Próbował się opanować, lecz bezskutecznie. Oparł się plecami o drzewo i usiadł. Potrzebował tego by odreagować stres. .
- O cholera to było dobre...
- Ty się dobrze czujesz? - spytała go, jednak bez troski w głosie.
Paulina patrzyła na niego jak na wariata, jej nie było do śmiechu.
- Eh...bywało lepiej – odparł przyglądając się swojej zabandażowanej ręce.
Alex bledszy niż zwykle, uszy i policzki miał dziwnie czerwonawe. Do tego przyśpieszony i nieregularny oddech.
Alex bledszy niż zwykle, uszy i policzki miał dziwnie czerwonawe. Do tego przyśpieszony i nieregularny oddech.
Dziewczyna powoli podeszła do niego, uklękła i dotknęła jego czoła. Czuł jej rękę na swym rozgrzanym czole Nie oszukiwał się wiedział że ma gorączkę. Paulina spojrzała na ranną rękę.
- Nadal krwawisz? – tym razem słyszał autentyczną troskę.
Nie znosił gdy ktoś odczuwał w stosunku do niego żal.
- Nie potrafię tego uzdrowić, bo to czarna magia...ale to tylko tak wygląda... Pani Jagoda dużo zdziałała.
Nie widział potrzeby by wspominając, że zakończy się to pewnie blizną, a obecnie ma tam założone szwy.
Paulina chciała wiedzieć dlaczego zdecydował się w takim stanie opuszczać łóżko zamiast się kurować.
- Słyszałem co zrobiłaś, nie lubię być dłużny. W domu nie jesteś na razie bezpieczna.
- Nie potrafię tego uzdrowić, bo to czarna magia...ale to tylko tak wygląda... Pani Jagoda dużo zdziałała.
Nie widział potrzeby by wspominając, że zakończy się to pewnie blizną, a obecnie ma tam założone szwy.
Paulina chciała wiedzieć dlaczego zdecydował się w takim stanie opuszczać łóżko zamiast się kurować.
- Słyszałem co zrobiłaś, nie lubię być dłużny. W domu nie jesteś na razie bezpieczna.
Paulina dygotała na całym ciele. Alex zastanawiał się czy to z emocji, czy przez upiorne zimo. Zauważył, że brakowało jej kurtki, dlatego przywołał kilka ciuchów. Owinął ja szalikiem i naciągnęła czapkę aż na oczy niczym małemu dziecku.
- Dlaczego? Dlaczego nie jestem bezpieczna w domu?
- Żmije i Magowie Kręgu wiedzą już gdzie mieszkasz.
Paulina wysiliła swój jeszcze śpiący umysł i przypomniała sobie, że wspominał coś o Magach Kręgu, ale coś zaczęło ją dręczyć.
- Dlaczego Magowie Kręgu mieliby mi zagrażać? - Spytała pomagając Alexowi wstać.
- Myślę że rodzice ci to wyjaśnią lepiej niż ja. Właśnie do nich idziemy. - To mówiąc złapał ja za rękę i poprowadził w odpowiednim kierunku. Jednak po paru krokach poczuł jej opór.
- Co masz w kieszeni?
- Księga czarnej magii. - Powiedział pokazując jej przedmiot i zanim jeszcze Paulina zdarzyła zadać kolejne pytanie, które malowało się już w jej oczach uściślił. - To nie moje. Znalazłem to u ciebie w bibliotece. Pewnie nie wiesz co to za symbol? - Popukał palcem w okładkę. Mimo kiepskiego oświetlenia dziewczyna musiała zobaczyć nieforemną pięcioramienną gwiazdę i okrąg.
- Chcesz mi przez to powiedzieć, że wuj mi źle życzył? Dlatego nie mogłeś przyjść i powiedzieć mu wszystkiego w normalny sposób zamiast mnie...porywać?
- Nie – zaprzeczył odsuwając suchą gałąź, która prawie dała mu w twarz w trakcie dalszego marszu. - To że studiuje, lub studiował czarną magię to jeszcze nie znaczy, że należy do Żmij. Ale musiałem zrobić te przedstawienie, bo by mi nie uwierzył w moją wersję, a nie miałem czasu by mu przekonać. Tu się licz sekundy – mówiąc to przyśpieszył kroku.
Przyjrzał się jej twarzy. Coś chyba właśnie zrozumiała.
- On ci nie wierzy, bo myśli, że zabiłeś Sora. Tylko dlaczego on tak myśli?
- Bo widział wspomnienia osoby, która widziała jak to robię, a wspomnień nie da się podrobić.
Między nimi zalęgła się cisza. Jedno czekało aż drugie coś powie. Powiał zimny wiatr.
- Dlaczego miałbyś go zabijać?
- Bo mnie o to poprosił.
- Co?
- Widzisz jak to brzmi. Shadow by w taką bajeczkę mi nie uwierzy. Nie uwierzyłby, że spotkałem Sora gdy był umierający, zarażony. Umierałby bardzo długo gdyby nie ja. Ale nie zmienia to faktu że... To ja jestem powodem dla którego Amber straciła brata i nie mogła się z nim pożegnać.
- Dlaczego wcześniej wszystkim o tym nie powiedziałeś.
- Prosił mnie bym jej nie mówił bo nie chciał by go takim widziała. Nie wyglądał za dobrze.
Paulina musiała przyznać, że ta historia brzmiała całkiem nieprawdopodobnie. Szczególnie, że Alex nie miał żadnych dowodów potwierdzających swą niewinność, a wręcz przeciwnie istniał niepodważalny dowód w postaci wspomnień świadka. Miał motyw i nie posiadał alibi, bo choć ciągle był z nimi podczas podróży to również często odłączał się od grupy.
Jednocześnie chłopak przyznał się, mówił szczerzę żałując tego co zrobił i nie kręcił. Jeśli był kłamcą to bardzo utalentowanym, a to tego ledwie żywym ze zmęczenia, bo nie wyglądał za dobrze.
- Mylę że ci wierzę. Bo gdybyś był winny to chcąc zyskać moje zaufanie to byś mi nic nie powiedział, albo skłamał.
- Dziękuje.
Paulina uśmiechnęła się i złapała go za rękę dając do zrozumienia, że mogą iść dalej. Wówczas stało się nieoczekiwanego.
Fox brnął po kolana w błoto-podobnej mieszaninie stopniałego śniegu i mokrej ziemi, podczas gdy na jego głowę padał deszcz ze śniegiem. Obecnie zastanawiał się, po co w ogóle wychodził z domu? Skoro Alexowi tak bardzo chciało się przejść, wyjść w tajemnicy to powinien to uszanować i dać sobie spokój. A jednak nie mógł. Wiedział, że Alex nawet ze swym niebywałym talentem do wychodzenia z trudnych opresji nie jest w stanie przeżyć w takim stanie samotnej przechadzki po lesie. Miał złe przeczucia. Alex nie jest na tyle nieodpowiedzialny by w środku nocy wybrać się do knajpy na browara z krwawiąc ręką, która trzyma się kupy tylko dzięki kilometrowi bandaży. Co więcej wypatrzone w ciemności ślady bynajmniej nie prowadzały o miasta. Dokładnie studiując wszystkie podejrzane złamane gałązki oczami wyobraźni widział jak jakieś pół godziny temu jego przyjaciel pewnym choć nieco chwiejnym na zakrętach krokiem błądził zygzakiem próbując znaleźć drogę. Gdy to mu się to już udało Fox miał ułatwione zadanie. Przyśpieszył trzymając się ścieżki. Jednak w pewnym momencie wydarzyło się coś czego Fox nie był w stanie opisać. A to dlatego, że ślad się skończył.
Podczas gdy na kontynencie Fox szukał Alexa, który pomagał Paulinę, której rzekomo zagrażali Magowie Kręgu, na wyspie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, iż rychło wybuchnąć może wojna.
Wyspa Lunanor posiadała dwa półwyspy. To właśnie one nadawały jej kształt przypominający sierp księżyca. Na południowym półwyspie znajdowała się stolica, czy może bardziej państwo-miasto, siedziba Strażników, metropolia zwana Centralą. Miasto rozciągało się na niemałym obszarze, dzieląc się na liczne dzielnice, w których każda wyróżniała się własną odmienną architekturą. Pod powierzchnią ziemi również pulsowało życie. Wśród licznych korzeni ciągnęły się pożądane tunele, których sieć tworzyło podziemną dzielnice krasnoludów i goblinów.
W centrum tego wszystkiego, nad miastem górował potężny olbrzymi starożytny dąb. To własnie je wybrał na swą siedzibę pewien smok. Co prawda te istoty utożsamiane z wybuchowym i żywiołowym charakterem połączonym z umiejętnością ziania ogniem zadawałoby się w ogóle nie pasują do tak mało żaroodpornego mieszkania. Jednakże Najstarszy był tak wiekowy, że pamiętał powstanie Strażników. Czasy w których bawiło go podpalanie minęły wieki temu. Teraz już nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Nawet nieproszony gość, który miał czelność złożyć mu wizytę.
Amber z uwagą wsłuchiwała się w szczegółową relację czarownicy, która była dobrą znajomą jej rodziców. Sonia Vanssca de Octob, była dojrzałą kobietą o blond włosach spływających lekkimi falami na ramiona. Nosiła biła koszule zapinaną na guziki. Dwa pod szyją pozostawały prowokująco odpięte dzięki temu klienci płci męskiej mieli okazję podziwiać jej niespotykanie duże piersi i zastanawiać się, czy aby na pewno są prawdziwe. Na nosie nosiła krwiście czerwone okulary, których używała do czytania. Z ust wymalowanych czarną pomadką niemal nie znikał uwodzicielski uśmiech, podczas gdy jej piękne niebieskie zdradzały spryt doświadczenie i inteligencję.
- Dzień jak co dzień. Przychodzę sobie do pracy. Zaprażam sobie kawę i już mam ją wypić gdy pojawia się jakiś upiorny jegomość proszący o spotkanie z Najstarszym. Szybko poznałam, że to wampir.
- Po czym? - Amber bardzo ciekawiło jak wygląda taki wampir. Na swoje szczęście nigdy nie miała okazji takiego spotkać.
- Na pierwszy rzut oka wyglądał na niezłe ciacho - rozmarzyła się wiedźma. - Miał taki uroczy akcent. Hym... Oczy. To przez oczy go poznałam. Rzadko kiedy ma się okazję spotkać się z tak hipnotyzującym spojrzeniem. Gdyby ma moim miejscu była jakaś głupia gąska od razu by go zaprowadziła. Ja jednak w porę się zorientowałam i wpierw nieco go przepytałam. Według procedury wszystkie ważne informację trafiają do nie a dopiero ja przekazuje je dalej - tak mu tłumacze. Oczywiście ten upiera się na swoim. Znowu wlepił we mnie te cudne oczy i wówczas zrozumiałam, że jest głodny. Poinformowałam, go że zobaczę co się da zrobić. Kazałam mu usiąść w poczekalni, ale popełniłam błąd. Przypadkiem podczas rozmowy przez szklaną kulę ze przybocznymi Strażnikami Najstarszego wspomniałam o Wielkim Dębie. Musiał to usłyszeć i skojarzyć fakty bo chwilę potem go nie było. Szybko Teleportowałam się na miejsce i...
- Widziałaś Najstarszego? - dopytywała się Amber.
- Oczywiście. Nie był to pierwszy raz. Smok jak smok. Z tym że jest wielki jak... No właściwie nie ma go z czym porównać. Jak góra. Już same oko jest trzykrotnie większe od człowieka. Cały pokryty czarną łuską, która jak na mój gust zaczyna już miejscami szarzeć. Kiedyś musiał być naprawdę imponującym stworzeniem. Obecnie, naprawdę niewiele różni się od góry. Góry starych gnatów, których nie jest już w stanie zmusić do lotu.
- Jak możesz tak mówić? Przecież to najmądrzejszy i najbardziej doświadczony smok na świecie. On wie wszystko.
- Tak prawdziwa wyrocznia - prychnęła wiedźma prawie się śmiejąc, ale szybko spoważniała. Upiła łyk kawy i wpatrzyła się w jakiś punkt za oknem. - Każdy prędzej czy później umiera - szepnęła cicho.
Zapadła cisza podczas której Sonia trwała w zadumie.
Amber dało to do myślenia. Zastanawiała się ile Sonia może mieć lat. Niby wyglądała na niewiele starszą od Arisy, ale według jej mamy czarownica nic się nie zmieniła od czasu gdy ją poznała, a więc jakiś dwudziestu lat.
- No ale grunt to żyć na całego. - Uśmiechnęła się Sonia. - Chyba własnie dlatego mi go tak żal. Smok który nie lata i nie zieje ogniem to jak ptak bez skrzydeł i niemy. Ale jest potrzebny dlatego nie dany mu spokój i teraz ta wojna...
- Wojna?
- Tak własnie po to przybył wampir. Wypowiedział nam wojnę. Wyzwał wszystkie smoki. Powiedział by zebrali się na południowych pustkowiach, ale od razu się poddali. Podobna przemawiał w imieniu demonów.
- Demony wypowiedziały wojnę? - Amber pobladłą.
- Tak mnie również to dziwi. Właściwie przy tej całej naszej głupiej biurokracji mogłyby zaatakować z zaskoczenia i zniszczyć cały świat i nikt by się nie zorientował. Wiele urzędasów wyszłoby do pracy i nawet by nie spostrzegli że niego płonie, a zamiast wody jest smoła, lub rtęć.
- Dziękujemy za te informację - powiedział Cierń, który w towarzyszył Amber w podróży do Centrali. - Chciałbym tylko jeszcze wiedzieć co postanowił Najstarszy.
- Najstarszy w swej mądrości orzekł, że nie pośle młodzików na pewną śmierć, podczas gdy dorośli jeszcze nie powrócili ze wschodniego frontu. Kazał czekać na znak.
- Jaki?
- Błękitny ogień.
Amber i Cierń wymienili spojrzenia.
- Muszę pomówić z Najstarszym - zdecydował Cierń.- Wiem co nieco o tym znaku.
- Najpierw musisz to wypełnić. - Tu Sonia podała mu gruby plik formularz.
- Chyba żartujesz. To pilne.
- Wybacz przystojniaku. Chciałabym coś zrobić, ale taka jest procedura. Po tej akcji z wampirem kierownictwo jest gotowe mnie zwolnić za każde uchybienie. Przykro mi
- Od tego zależą losy świata. Musimy przekonać Najstarszego do walki.
- W takim razie kochasiu, bież w dłoń pióro i pisz. To nie powinno ci zająć za wiele czasu. - Puściła mu oko. - Swoją drogą wątpię by wam się to udało. Wielu już próbowało go przekonać...
Ten komentarz nie napełnił Amber optymizmem...
Fox miał już dość takiej pogody. Futro kompletnie mu już przemokło i czuł, że jak tak dalej pójdzie to się przeziębi. Kierując się głownie instynktem i przeczuciem znalazł wreszcie przyjaciela, który jednak nie był sam.
"Co oni tu robią teraz, całkiem sami, w środku lasu, w taką pogodę? O czym rozmawiają? I dlaczego ja czatuje w krzakach jak jakiś zboczony dziennikarz brukowca, zamiast ich o to zapytać?"
Odpowiedź na ostatnie pytanie była w zasadzie oczywista - Fox był osobą która lubi wtykać nos w nie swoje sprawy, a z ukrycia można dowiedzieć się dużo więcej niż pytając. Przyglądał się więc uważnie, aż zobaczył światło...
Nagle z rękawa Alexa wysunął się jakiś kształt. W tym samym czasie Paulina poczuła, że coś szarpie ją za szyje. Oba przedmioty mienił się na niebiesko. Widać to było wyraźnie pomimo zielonego światła Alex. Sytuacja zaskoczyła ich oboje, choć Paulina domyślała się co właśnie ma miejsce i mogła tylko obserwować jak jej połówka naszyjnika teleportera łączy się ze swym bliźniaczym odpowiednikiem.
Na moment serce jej stanęło. Oślepiona światłem zamknęła oczy. Wyczekiwała. Spodziewała się ze zaraz jakaś siła ją wessie, wypchnie powietrze z płuc i przez cieniutki tunel przeniesie ją z powrotem do jej świata. Do nudnej szkoły ze sztywnymi zasadami. Do gwaru i hałasu ulic. Do nudy i szarości, która niegdyś uważała za dom, za coś bezpiecznego. Poczuła ukłucie paniki. Nie chciała stąd znikać. Nie teraz. Kochała to miejsce. Ten dziwny i nieco dziki świat oraz ludzi i inne istoty, którzy gotowi byli stać się jej prawdziwymi przyjaciółmi.
Światło zgasło, ale ona nadal nie otwierała oczu.
- Paulina - usłyszała głos Alexa.
Z pewnością nadal stał przed nią, ale czy oni byli w tym samym miejscu? Nic nie poczuła. Deszcz ze śniegiem nadal kropił. Było tak samo mokro i zimno jak przedtem. Stopniowo otworzyła oczy, by ujrzeć jak wisior stopniowo opada. Jakby w zwolnionym tempie. Złapała go w ręce. Odetchnęła z ulgą. Nadal
Połączone połówki tworzyły wspólnie coś co kształtem przypominało niedorobione błękitne serce pokryte srebrnymi żyłkami. Na twarzy Pauliny mimo woli pojawił się rumieniec, gdy Alex dotknął jej ręki by przyjrzeć się co ona trzyma. Dziewczyna zrobiła krok do przodu gdyż łańcuszek nadal wiszący jej na szyi nie należał do przesadnie długich.
Wisior miał niezwykle jak na przedmiot nieożywiony wyczucie czasu. Co prawda Nastolatkowie stali blisko siebie, ale w zasadzie nie aż tak jak wówczas, gdy Alex używał dziewczyny jako żywej tarczy. Dlaczego wówczas nic się nie stało? Mogli tylko zgadywać.
W ich umysłach zaroiło się od pytań. Zadali je niemal w tym samym czasie
- Co to jest?
- Skąd to masz?
- Ja spytałem pierwszy - z satysfakcją zauważył Alex.
- Nie mogę ci tego powiedzieć. - Odwróciła wisior by przeczytać napis który pojawił się napis zapisany zarówno runami jak i znanymi jej literami, które jednak były nieco mgliste jakby w każdej chwili mogły się zmienić. Odczytała: "To co rozdzielone scala się w jedno by Światy łączyć." - Z resztą nie ważne skąd go masz... Nie powinieneś go mieć.
- To twoje?
Dziewczyna zastanawiała się czy by nie skłamać. Z drugiej strony już od dawna uważała wisior za swoją własność.
- On mnie wybrał.
- Mnie chyba trochę też, nie sądzisz ?
- Oddam ci twoją połówkę, gdy będzie po wszystkim - powiedziała nieco zdenerwowana sama nie wiedząc na co. Próbowała go wyminąć i iść. Nie wiedziała gdzie ale przypomniało jej się, że miała gdzieś iść. Alex złapał ja z rękę zatrzymując w miejscu. Otworzył usta jakby chciał jej coś powiedzieć. Pochylił się w jej stronę, ale w tej chwili z krzaków wypadł Fox.
Chłopak - lis bynajmniej nie zrobił tego naumyślnie. Po prostu niespodziewanie okazało się, że kryjówka z której ich podglądał znajdowała się niebezpiecznie blisko mrowiska.
Przez moment tańczył jak wariat otrzepując się z insektów. Potem nad głowami całej trójki pojawiło się fioletowe światło. Była to magiczna raca wystrzelona z różdżki kogoś kto wyraźnie chciał obnażyć ich obecną lokalizację.
- Znaleźli nas – powiedział Alex i chwile potem wszyscy już biegli. Nawet Fox, który w zasadzie nie bardzo wiedział przed czym uciekają.
- Co jest grane? - spytał Fox.
- Nie teraz. - ponaglał go Alex. - Nie m na to czasu
- Nie! Właśnie, że teraz! - Fox wyciągnął coś z kieszeni. Nie była to różdżka, ale również wpływała na otoczenie. W jednej chwili srebrny przedmiot mienił się odbijając fioletowe światło magicznej flary, a chwilę potem krople deszczu spadające z nieba zastygły w powietrzu. Czas się zatrzymała – dosłownie. Nawet trawa pod nimi się nie poruszała. - Teraz mamy mnóstwo czasu na wyjaśnienia. Dlaczego ciągle uciekasz? Przed czym? Dlaczego bez słowa wyjaśnienia czy choć kartki zniknąłeś z domu mojej babci?
- Przed niczym nie uciekam. A na pisanie kartek nie było czasu.
- Powiedź tak szczerzę, aż tak mi nie ufasz? Wiem stchórzyłem wtedy i nadal nie uważam się za najodważniejszego, ale...
-Tu nie chodzi o nasza przyjaźń. - Alex syknął. Gwałtowny ruch zranioną ręką, sprawił mu ból.
- O czymś mi nie mówisz. Nie mówicie – poprawił się przypomniawszy sobie o obecności Pauliny.
- Gdybyś miał tyle samo oleju w głowie co wówczas gdy widzieliśmy się ostatnio, w dzieciństwie to nie mieszałbyś się w to.
- W co?
Paulina również wpatrywała się w Alexa zaciekawiona.
- Grupa ludzi chce zabić Pauliną. Chyba nie podoba się im jej zdolność lokalizowania Pierścieni. Skoro już tu jesteś zabierz ją stąd, a ja spróbuję zatrzymać pogoń.
- W tym stanie? Czekaj... po co ktoś miałby chcieć...
- Nie gadaj. Może i w tej sferze czas nie ucieka, ale moja krew tak. Jakby było krytycznie, umiem uciec. To nie misja samobójcza tylko dywersja.
- Nie zamierzasz mi zdradzić szczegółów? - upewniał się Fox.
Alek kiwną głowom. Feliks westchnął. Dał znak Paulinie by już ruszali, ale ona zamiast za nim ruszyć stanęła w miejscu.
- Alex – zawołała, gdy ten już chciał się od nich odwrócić plecami i skoncentrować na filetowym świetle. Chłopak nie zdążył nawet zapytać „co?”. Paulina już stała przed nim na palcach by pocałować go w policzek. - Dziękuje.
Czarodziej nie odpowiedział. Ten gest zupełnie go zaskoczył i rumieńce które jak dotąd były powodowane gorączką, na moment stały się czerwieńsze. Obserwował jak Paulina odchodzi na skraj sfery. Feliks posłał mu łobuzerski, acz szczery uśmiech i oboje zniknęli za drzewami, a czas wrócił do normy i deszcz ze śniegiem powrócił do moczenia mu włosów.
- Tu cię mam – zaskoczył go głos. Spomiędzy ciemnych drzew za jego plecami w powietrze wystrzeliła kolejna fioletowa flara, znacząca kierunek ucieczki ściganej, oraz oświetlająca miejsce w którym stał Alex. Teraz czarodziej był już pewny że jego teoria się sprawdza. W kręgu światła stała młoda czarownica o czarnych włosach i jasnej cerze. Ubrana w długie obcisłe spodnie i długie buty na obcasie. Strój który w tym świecie założyłaby tylko czarownica. Na to płaszcz z kapturem sięgający do jej kolan. Mimo cienia kaptura Alex poznał twarz okalaną mokrymi lokami.
- Violett – szepnął.
- Alex, gdzie ona poszła? - pół czarownica o żółtych kocich oczach wpatrywała się w Alexa.
- Kto?
- Pierścień.
Nastała cisza, a po niej śmiech czarodzieja.
- Czy ja ci wyglądam na jubilera, czy złotnika?
- Dobrze wiesz kogo mam na myśli. - Ten żart najwyraźniej jej nie rozbawił, ale też nie wytrącił z równowagi.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz sytuacji?
- Rozumiem aż za dobrze. Gdy Oscar został opętany miałaś okazję spotkać się z Magami Kręgu. Zakochana chciałaś mu pomóc, ale wszystko poszło nie tak. Magowie odebrali ci różdżkę i więżąc w kociej postaci. Na szczęście trafiłaś na małą Majkę. Wszystko wróciło do normy, ale ty nie miałaś różdżki, a Shadow nie zwracał na ten problem uwagi. Pokłóciliście się. Gdzieś po drodze zaczęłaś domyślać się kim jest jego bratanica. Zaproponowałaś maga pomoc w zamian za swą różdżkę. Shadow wysłała cię do ojca, ale ty nie pojechałaś tam by nocować. Wiem bo próbowałem się z nim skontaktować. Po tym jak Paulina uciekła z domu śledziłaś nas. Wówczas przyłapałaś mnie na „zabiciu” Sora, ale nie ujawniłaś całego wspomnienia, a pomogli ci w tym Magowie Kręgu. Shadow nie spodziewał się podstępu. Łatwo uwierzył w moją winę. Nie wiem tylko czemu nie próbowali porwać Pauliny gdy była na wyspie.
- Byli zajęci. Ona nie jest jedynym Pierścieniem.
- Ktoś inny niż Meridiana?
- Do niedawna nic nie wiedzieli o Meridianie. Zajmą się niż zaraz po tym.
Alex na moment zamilkł. Deszcz zdawał się wzmagać na silę. Więcej w nim było deszczu niż śniegu.
- Wiesz co oni z nią zrobią. - To nie było pytanie.
- Wiem. Wyciągną z niej to coś i zamkną.
- Gdyby to było takie łatwe to jej rodzice już dawno by to zrobili sami albo pozwolili im. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Violett ona przy tej operacji może umrzeć.
- Kłamiesz, albo sam nie wiesz po czyjej stronie stoisz. Oni chcą ja wykorzystać. Ludzki Pierścień ma znacznie więcej mocy niż gdy demon jest uwieziony w przedmiocie.
- Oni nie są takimi ludźmi. Nie wykorzystali by własnej córki. Nikogo by nie wykorzystali, zresztą po co im moc?
- Skąd mam wiedzieć?
- Mieszkałaś z nimi. Byłaś... jesteś częścią ich rodziny. Twoja matka jest dobrą przyjaciółką ojca Pauliny. Naprawdę chcesz jej śmierci?
Puki co wszystko szło po jego myśli. Nie doszło jeszcze do walki. W obecnym stanie łatwiej mu było zwyciężyć w potyczce słownej czy debacie niż pojedynku na moc. Potrzebował czasu by zebrać mane. Violett wyglądała na zmieszaną, ale nie zamierzała okazać niezdecydowania.
- Widać tak to już musi być. Tak kończą potwory. Nawet się nie dziwię, że jej bronisz. Jesteście podobni. Jestem głupia, że wcześniej tego nie zauważyła.
Trochę to Alexa zabolało. Nie żeby zdanie Violett było dla niego werznę, ale nieraz zastępowała mu ona siostrę. Marudną, denerwująca, siostrę, która w zasadzie ani razu nie powiedziała mu nic miłego, ale jednak siostrę. Mieszkali, wychowywali się i uczyli razem. Bardzo często się kłócili i wyzywali, ale miało to swój urok. Czasem nawet słuchał tego jak się wymądrzała, lub prawiła kazania i to wychodziło mu nawet na dobre. Miała jednak wadę, której nie znosił.
- Jesteś najlepszym przykładem tego, że bycie pół krwi to za mało by zostać nazwaną czarownicą. Możesz mieć moc i to nawet potężną, możesz być zdolną uczennicą, ale brak ci magicznego umysłu. Twój jest ograniczony. Myślisz że zło można tak po prostu zamknąć? Że wyższy cel, żywsze dobro usprawiedliwia złe uczynki? Że można iść po trupach jeśli cel jest szczytny? Ja myślę że nie.
- A więc nie jestem magiczna, bo chce pomóc Magą Kręgu? Ciekawe, ale wiesz, że większość z nich są czystej krwi jak ty.
- Ludzie dzielą się na tych co krzywdzą z głupoty i na tych co robią to z premedytacją. Ty należysz do tej pierwszej, a oni do tej drugiej grupy.
- Skoro jesteś taki mądry to dlaczego nie przewidziałeś jednego. Myślisz że działam sama i że zagadując mnie coś zyskujesz? To nie ty odciągasz moją uwagę. Jest dokładnie na odwrót.
Chłopak rozejrzał się. Drzewa wokół niego splotły się gałęziami, tworząc mur nie do pokonania.
- Zrozum sieroto, że ty tu nie masz nic do gadania. Tu chodzi o wyższe dobro.
Nie uznaje takiego.
Za Violett pojawiła się armia kotów o wyraźnie wrogich zamiarach. Mogły zostać przywołane, lub stworzone z np. żołędzi, które ona zaczarowała. Volett była dobra w przemienieniu czegoś w coś innego. Przedmiotów w zwierzęta, zwierząt w przedmioty, lub ludzi w zwierzęta. Jej pupile podchodziły do niego sycąc, prychając i wydając bojowe miauknięcia. Całe zjeżone z uniesionymi ogonami rzuciły się na niego.
- Żmije i Magowie Kręgu wiedzą już gdzie mieszkasz.
Paulina wysiliła swój jeszcze śpiący umysł i przypomniała sobie, że wspominał coś o Magach Kręgu, ale coś zaczęło ją dręczyć.
- Dlaczego Magowie Kręgu mieliby mi zagrażać? - Spytała pomagając Alexowi wstać.
- Myślę że rodzice ci to wyjaśnią lepiej niż ja. Właśnie do nich idziemy. - To mówiąc złapał ja za rękę i poprowadził w odpowiednim kierunku. Jednak po paru krokach poczuł jej opór.
- Co masz w kieszeni?
- Księga czarnej magii. - Powiedział pokazując jej przedmiot i zanim jeszcze Paulina zdarzyła zadać kolejne pytanie, które malowało się już w jej oczach uściślił. - To nie moje. Znalazłem to u ciebie w bibliotece. Pewnie nie wiesz co to za symbol? - Popukał palcem w okładkę. Mimo kiepskiego oświetlenia dziewczyna musiała zobaczyć nieforemną pięcioramienną gwiazdę i okrąg.
- Chcesz mi przez to powiedzieć, że wuj mi źle życzył? Dlatego nie mogłeś przyjść i powiedzieć mu wszystkiego w normalny sposób zamiast mnie...porywać?
- Nie – zaprzeczył odsuwając suchą gałąź, która prawie dała mu w twarz w trakcie dalszego marszu. - To że studiuje, lub studiował czarną magię to jeszcze nie znaczy, że należy do Żmij. Ale musiałem zrobić te przedstawienie, bo by mi nie uwierzył w moją wersję, a nie miałem czasu by mu przekonać. Tu się licz sekundy – mówiąc to przyśpieszył kroku.
Przyjrzał się jej twarzy. Coś chyba właśnie zrozumiała.
- On ci nie wierzy, bo myśli, że zabiłeś Sora. Tylko dlaczego on tak myśli?
- Bo widział wspomnienia osoby, która widziała jak to robię, a wspomnień nie da się podrobić.
Między nimi zalęgła się cisza. Jedno czekało aż drugie coś powie. Powiał zimny wiatr.
- Dlaczego miałbyś go zabijać?
- Bo mnie o to poprosił.
- Co?
- Widzisz jak to brzmi. Shadow by w taką bajeczkę mi nie uwierzy. Nie uwierzyłby, że spotkałem Sora gdy był umierający, zarażony. Umierałby bardzo długo gdyby nie ja. Ale nie zmienia to faktu że... To ja jestem powodem dla którego Amber straciła brata i nie mogła się z nim pożegnać.
- Dlaczego wcześniej wszystkim o tym nie powiedziałeś.
- Prosił mnie bym jej nie mówił bo nie chciał by go takim widziała. Nie wyglądał za dobrze.
Paulina musiała przyznać, że ta historia brzmiała całkiem nieprawdopodobnie. Szczególnie, że Alex nie miał żadnych dowodów potwierdzających swą niewinność, a wręcz przeciwnie istniał niepodważalny dowód w postaci wspomnień świadka. Miał motyw i nie posiadał alibi, bo choć ciągle był z nimi podczas podróży to również często odłączał się od grupy.
Jednocześnie chłopak przyznał się, mówił szczerzę żałując tego co zrobił i nie kręcił. Jeśli był kłamcą to bardzo utalentowanym, a to tego ledwie żywym ze zmęczenia, bo nie wyglądał za dobrze.
- Mylę że ci wierzę. Bo gdybyś był winny to chcąc zyskać moje zaufanie to byś mi nic nie powiedział, albo skłamał.
- Dziękuje.
Paulina uśmiechnęła się i złapała go za rękę dając do zrozumienia, że mogą iść dalej. Wówczas stało się nieoczekiwanego.
Fox brnął po kolana w błoto-podobnej mieszaninie stopniałego śniegu i mokrej ziemi, podczas gdy na jego głowę padał deszcz ze śniegiem. Obecnie zastanawiał się, po co w ogóle wychodził z domu? Skoro Alexowi tak bardzo chciało się przejść, wyjść w tajemnicy to powinien to uszanować i dać sobie spokój. A jednak nie mógł. Wiedział, że Alex nawet ze swym niebywałym talentem do wychodzenia z trudnych opresji nie jest w stanie przeżyć w takim stanie samotnej przechadzki po lesie. Miał złe przeczucia. Alex nie jest na tyle nieodpowiedzialny by w środku nocy wybrać się do knajpy na browara z krwawiąc ręką, która trzyma się kupy tylko dzięki kilometrowi bandaży. Co więcej wypatrzone w ciemności ślady bynajmniej nie prowadzały o miasta. Dokładnie studiując wszystkie podejrzane złamane gałązki oczami wyobraźni widział jak jakieś pół godziny temu jego przyjaciel pewnym choć nieco chwiejnym na zakrętach krokiem błądził zygzakiem próbując znaleźć drogę. Gdy to mu się to już udało Fox miał ułatwione zadanie. Przyśpieszył trzymając się ścieżki. Jednak w pewnym momencie wydarzyło się coś czego Fox nie był w stanie opisać. A to dlatego, że ślad się skończył.
Podczas gdy na kontynencie Fox szukał Alexa, który pomagał Paulinę, której rzekomo zagrażali Magowie Kręgu, na wyspie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, iż rychło wybuchnąć może wojna.
Wyspa Lunanor posiadała dwa półwyspy. To właśnie one nadawały jej kształt przypominający sierp księżyca. Na południowym półwyspie znajdowała się stolica, czy może bardziej państwo-miasto, siedziba Strażników, metropolia zwana Centralą. Miasto rozciągało się na niemałym obszarze, dzieląc się na liczne dzielnice, w których każda wyróżniała się własną odmienną architekturą. Pod powierzchnią ziemi również pulsowało życie. Wśród licznych korzeni ciągnęły się pożądane tunele, których sieć tworzyło podziemną dzielnice krasnoludów i goblinów.
W centrum tego wszystkiego, nad miastem górował potężny olbrzymi starożytny dąb. To własnie je wybrał na swą siedzibę pewien smok. Co prawda te istoty utożsamiane z wybuchowym i żywiołowym charakterem połączonym z umiejętnością ziania ogniem zadawałoby się w ogóle nie pasują do tak mało żaroodpornego mieszkania. Jednakże Najstarszy był tak wiekowy, że pamiętał powstanie Strażników. Czasy w których bawiło go podpalanie minęły wieki temu. Teraz już nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Nawet nieproszony gość, który miał czelność złożyć mu wizytę.
Amber z uwagą wsłuchiwała się w szczegółową relację czarownicy, która była dobrą znajomą jej rodziców. Sonia Vanssca de Octob, była dojrzałą kobietą o blond włosach spływających lekkimi falami na ramiona. Nosiła biła koszule zapinaną na guziki. Dwa pod szyją pozostawały prowokująco odpięte dzięki temu klienci płci męskiej mieli okazję podziwiać jej niespotykanie duże piersi i zastanawiać się, czy aby na pewno są prawdziwe. Na nosie nosiła krwiście czerwone okulary, których używała do czytania. Z ust wymalowanych czarną pomadką niemal nie znikał uwodzicielski uśmiech, podczas gdy jej piękne niebieskie zdradzały spryt doświadczenie i inteligencję.
- Dzień jak co dzień. Przychodzę sobie do pracy. Zaprażam sobie kawę i już mam ją wypić gdy pojawia się jakiś upiorny jegomość proszący o spotkanie z Najstarszym. Szybko poznałam, że to wampir.
- Po czym? - Amber bardzo ciekawiło jak wygląda taki wampir. Na swoje szczęście nigdy nie miała okazji takiego spotkać.
- Na pierwszy rzut oka wyglądał na niezłe ciacho - rozmarzyła się wiedźma. - Miał taki uroczy akcent. Hym... Oczy. To przez oczy go poznałam. Rzadko kiedy ma się okazję spotkać się z tak hipnotyzującym spojrzeniem. Gdyby ma moim miejscu była jakaś głupia gąska od razu by go zaprowadziła. Ja jednak w porę się zorientowałam i wpierw nieco go przepytałam. Według procedury wszystkie ważne informację trafiają do nie a dopiero ja przekazuje je dalej - tak mu tłumacze. Oczywiście ten upiera się na swoim. Znowu wlepił we mnie te cudne oczy i wówczas zrozumiałam, że jest głodny. Poinformowałam, go że zobaczę co się da zrobić. Kazałam mu usiąść w poczekalni, ale popełniłam błąd. Przypadkiem podczas rozmowy przez szklaną kulę ze przybocznymi Strażnikami Najstarszego wspomniałam o Wielkim Dębie. Musiał to usłyszeć i skojarzyć fakty bo chwilę potem go nie było. Szybko Teleportowałam się na miejsce i...
- Widziałaś Najstarszego? - dopytywała się Amber.
- Oczywiście. Nie był to pierwszy raz. Smok jak smok. Z tym że jest wielki jak... No właściwie nie ma go z czym porównać. Jak góra. Już same oko jest trzykrotnie większe od człowieka. Cały pokryty czarną łuską, która jak na mój gust zaczyna już miejscami szarzeć. Kiedyś musiał być naprawdę imponującym stworzeniem. Obecnie, naprawdę niewiele różni się od góry. Góry starych gnatów, których nie jest już w stanie zmusić do lotu.
- Jak możesz tak mówić? Przecież to najmądrzejszy i najbardziej doświadczony smok na świecie. On wie wszystko.
- Tak prawdziwa wyrocznia - prychnęła wiedźma prawie się śmiejąc, ale szybko spoważniała. Upiła łyk kawy i wpatrzyła się w jakiś punkt za oknem. - Każdy prędzej czy później umiera - szepnęła cicho.
Zapadła cisza podczas której Sonia trwała w zadumie.
Amber dało to do myślenia. Zastanawiała się ile Sonia może mieć lat. Niby wyglądała na niewiele starszą od Arisy, ale według jej mamy czarownica nic się nie zmieniła od czasu gdy ją poznała, a więc jakiś dwudziestu lat.
- No ale grunt to żyć na całego. - Uśmiechnęła się Sonia. - Chyba własnie dlatego mi go tak żal. Smok który nie lata i nie zieje ogniem to jak ptak bez skrzydeł i niemy. Ale jest potrzebny dlatego nie dany mu spokój i teraz ta wojna...
- Wojna?
- Tak własnie po to przybył wampir. Wypowiedział nam wojnę. Wyzwał wszystkie smoki. Powiedział by zebrali się na południowych pustkowiach, ale od razu się poddali. Podobna przemawiał w imieniu demonów.
- Demony wypowiedziały wojnę? - Amber pobladłą.
- Tak mnie również to dziwi. Właściwie przy tej całej naszej głupiej biurokracji mogłyby zaatakować z zaskoczenia i zniszczyć cały świat i nikt by się nie zorientował. Wiele urzędasów wyszłoby do pracy i nawet by nie spostrzegli że niego płonie, a zamiast wody jest smoła, lub rtęć.
- Dziękujemy za te informację - powiedział Cierń, który w towarzyszył Amber w podróży do Centrali. - Chciałbym tylko jeszcze wiedzieć co postanowił Najstarszy.
- Najstarszy w swej mądrości orzekł, że nie pośle młodzików na pewną śmierć, podczas gdy dorośli jeszcze nie powrócili ze wschodniego frontu. Kazał czekać na znak.
- Jaki?
- Błękitny ogień.
Amber i Cierń wymienili spojrzenia.
- Muszę pomówić z Najstarszym - zdecydował Cierń.- Wiem co nieco o tym znaku.
- Najpierw musisz to wypełnić. - Tu Sonia podała mu gruby plik formularz.
- Chyba żartujesz. To pilne.
- Wybacz przystojniaku. Chciałabym coś zrobić, ale taka jest procedura. Po tej akcji z wampirem kierownictwo jest gotowe mnie zwolnić za każde uchybienie. Przykro mi
- Od tego zależą losy świata. Musimy przekonać Najstarszego do walki.
- W takim razie kochasiu, bież w dłoń pióro i pisz. To nie powinno ci zająć za wiele czasu. - Puściła mu oko. - Swoją drogą wątpię by wam się to udało. Wielu już próbowało go przekonać...
Ten komentarz nie napełnił Amber optymizmem...
Fox miał już dość takiej pogody. Futro kompletnie mu już przemokło i czuł, że jak tak dalej pójdzie to się przeziębi. Kierując się głownie instynktem i przeczuciem znalazł wreszcie przyjaciela, który jednak nie był sam.
"Co oni tu robią teraz, całkiem sami, w środku lasu, w taką pogodę? O czym rozmawiają? I dlaczego ja czatuje w krzakach jak jakiś zboczony dziennikarz brukowca, zamiast ich o to zapytać?"
Odpowiedź na ostatnie pytanie była w zasadzie oczywista - Fox był osobą która lubi wtykać nos w nie swoje sprawy, a z ukrycia można dowiedzieć się dużo więcej niż pytając. Przyglądał się więc uważnie, aż zobaczył światło...
Nagle z rękawa Alexa wysunął się jakiś kształt. W tym samym czasie Paulina poczuła, że coś szarpie ją za szyje. Oba przedmioty mienił się na niebiesko. Widać to było wyraźnie pomimo zielonego światła Alex. Sytuacja zaskoczyła ich oboje, choć Paulina domyślała się co właśnie ma miejsce i mogła tylko obserwować jak jej połówka naszyjnika teleportera łączy się ze swym bliźniaczym odpowiednikiem.
Na moment serce jej stanęło. Oślepiona światłem zamknęła oczy. Wyczekiwała. Spodziewała się ze zaraz jakaś siła ją wessie, wypchnie powietrze z płuc i przez cieniutki tunel przeniesie ją z powrotem do jej świata. Do nudnej szkoły ze sztywnymi zasadami. Do gwaru i hałasu ulic. Do nudy i szarości, która niegdyś uważała za dom, za coś bezpiecznego. Poczuła ukłucie paniki. Nie chciała stąd znikać. Nie teraz. Kochała to miejsce. Ten dziwny i nieco dziki świat oraz ludzi i inne istoty, którzy gotowi byli stać się jej prawdziwymi przyjaciółmi.
Światło zgasło, ale ona nadal nie otwierała oczu.
- Paulina - usłyszała głos Alexa.
Z pewnością nadal stał przed nią, ale czy oni byli w tym samym miejscu? Nic nie poczuła. Deszcz ze śniegiem nadal kropił. Było tak samo mokro i zimno jak przedtem. Stopniowo otworzyła oczy, by ujrzeć jak wisior stopniowo opada. Jakby w zwolnionym tempie. Złapała go w ręce. Odetchnęła z ulgą. Nadal
Połączone połówki tworzyły wspólnie coś co kształtem przypominało niedorobione błękitne serce pokryte srebrnymi żyłkami. Na twarzy Pauliny mimo woli pojawił się rumieniec, gdy Alex dotknął jej ręki by przyjrzeć się co ona trzyma. Dziewczyna zrobiła krok do przodu gdyż łańcuszek nadal wiszący jej na szyi nie należał do przesadnie długich.
Wisior miał niezwykle jak na przedmiot nieożywiony wyczucie czasu. Co prawda Nastolatkowie stali blisko siebie, ale w zasadzie nie aż tak jak wówczas, gdy Alex używał dziewczyny jako żywej tarczy. Dlaczego wówczas nic się nie stało? Mogli tylko zgadywać.
W ich umysłach zaroiło się od pytań. Zadali je niemal w tym samym czasie
- Co to jest?
- Skąd to masz?
- Ja spytałem pierwszy - z satysfakcją zauważył Alex.
- Nie mogę ci tego powiedzieć. - Odwróciła wisior by przeczytać napis który pojawił się napis zapisany zarówno runami jak i znanymi jej literami, które jednak były nieco mgliste jakby w każdej chwili mogły się zmienić. Odczytała: "To co rozdzielone scala się w jedno by Światy łączyć." - Z resztą nie ważne skąd go masz... Nie powinieneś go mieć.
- To twoje?
Dziewczyna zastanawiała się czy by nie skłamać. Z drugiej strony już od dawna uważała wisior za swoją własność.
- On mnie wybrał.
- Mnie chyba trochę też, nie sądzisz ?
- Oddam ci twoją połówkę, gdy będzie po wszystkim - powiedziała nieco zdenerwowana sama nie wiedząc na co. Próbowała go wyminąć i iść. Nie wiedziała gdzie ale przypomniało jej się, że miała gdzieś iść. Alex złapał ja z rękę zatrzymując w miejscu. Otworzył usta jakby chciał jej coś powiedzieć. Pochylił się w jej stronę, ale w tej chwili z krzaków wypadł Fox.
Chłopak - lis bynajmniej nie zrobił tego naumyślnie. Po prostu niespodziewanie okazało się, że kryjówka z której ich podglądał znajdowała się niebezpiecznie blisko mrowiska.
Przez moment tańczył jak wariat otrzepując się z insektów. Potem nad głowami całej trójki pojawiło się fioletowe światło. Była to magiczna raca wystrzelona z różdżki kogoś kto wyraźnie chciał obnażyć ich obecną lokalizację.
- Znaleźli nas – powiedział Alex i chwile potem wszyscy już biegli. Nawet Fox, który w zasadzie nie bardzo wiedział przed czym uciekają.
- Co jest grane? - spytał Fox.
- Nie teraz. - ponaglał go Alex. - Nie m na to czasu
- Nie! Właśnie, że teraz! - Fox wyciągnął coś z kieszeni. Nie była to różdżka, ale również wpływała na otoczenie. W jednej chwili srebrny przedmiot mienił się odbijając fioletowe światło magicznej flary, a chwilę potem krople deszczu spadające z nieba zastygły w powietrzu. Czas się zatrzymała – dosłownie. Nawet trawa pod nimi się nie poruszała. - Teraz mamy mnóstwo czasu na wyjaśnienia. Dlaczego ciągle uciekasz? Przed czym? Dlaczego bez słowa wyjaśnienia czy choć kartki zniknąłeś z domu mojej babci?
- Przed niczym nie uciekam. A na pisanie kartek nie było czasu.
- Powiedź tak szczerzę, aż tak mi nie ufasz? Wiem stchórzyłem wtedy i nadal nie uważam się za najodważniejszego, ale...
-Tu nie chodzi o nasza przyjaźń. - Alex syknął. Gwałtowny ruch zranioną ręką, sprawił mu ból.
- O czymś mi nie mówisz. Nie mówicie – poprawił się przypomniawszy sobie o obecności Pauliny.
- Gdybyś miał tyle samo oleju w głowie co wówczas gdy widzieliśmy się ostatnio, w dzieciństwie to nie mieszałbyś się w to.
- W co?
Paulina również wpatrywała się w Alexa zaciekawiona.
- Grupa ludzi chce zabić Pauliną. Chyba nie podoba się im jej zdolność lokalizowania Pierścieni. Skoro już tu jesteś zabierz ją stąd, a ja spróbuję zatrzymać pogoń.
- W tym stanie? Czekaj... po co ktoś miałby chcieć...
- Nie gadaj. Może i w tej sferze czas nie ucieka, ale moja krew tak. Jakby było krytycznie, umiem uciec. To nie misja samobójcza tylko dywersja.
- Nie zamierzasz mi zdradzić szczegółów? - upewniał się Fox.
Alek kiwną głowom. Feliks westchnął. Dał znak Paulinie by już ruszali, ale ona zamiast za nim ruszyć stanęła w miejscu.
- Alex – zawołała, gdy ten już chciał się od nich odwrócić plecami i skoncentrować na filetowym świetle. Chłopak nie zdążył nawet zapytać „co?”. Paulina już stała przed nim na palcach by pocałować go w policzek. - Dziękuje.
Czarodziej nie odpowiedział. Ten gest zupełnie go zaskoczył i rumieńce które jak dotąd były powodowane gorączką, na moment stały się czerwieńsze. Obserwował jak Paulina odchodzi na skraj sfery. Feliks posłał mu łobuzerski, acz szczery uśmiech i oboje zniknęli za drzewami, a czas wrócił do normy i deszcz ze śniegiem powrócił do moczenia mu włosów.
- Tu cię mam – zaskoczył go głos. Spomiędzy ciemnych drzew za jego plecami w powietrze wystrzeliła kolejna fioletowa flara, znacząca kierunek ucieczki ściganej, oraz oświetlająca miejsce w którym stał Alex. Teraz czarodziej był już pewny że jego teoria się sprawdza. W kręgu światła stała młoda czarownica o czarnych włosach i jasnej cerze. Ubrana w długie obcisłe spodnie i długie buty na obcasie. Strój który w tym świecie założyłaby tylko czarownica. Na to płaszcz z kapturem sięgający do jej kolan. Mimo cienia kaptura Alex poznał twarz okalaną mokrymi lokami.
- Violett – szepnął.
- Alex, gdzie ona poszła? - pół czarownica o żółtych kocich oczach wpatrywała się w Alexa.
- Kto?
- Pierścień.
Nastała cisza, a po niej śmiech czarodzieja.
- Czy ja ci wyglądam na jubilera, czy złotnika?
- Dobrze wiesz kogo mam na myśli. - Ten żart najwyraźniej jej nie rozbawił, ale też nie wytrącił z równowagi.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz sytuacji?
- Rozumiem aż za dobrze. Gdy Oscar został opętany miałaś okazję spotkać się z Magami Kręgu. Zakochana chciałaś mu pomóc, ale wszystko poszło nie tak. Magowie odebrali ci różdżkę i więżąc w kociej postaci. Na szczęście trafiłaś na małą Majkę. Wszystko wróciło do normy, ale ty nie miałaś różdżki, a Shadow nie zwracał na ten problem uwagi. Pokłóciliście się. Gdzieś po drodze zaczęłaś domyślać się kim jest jego bratanica. Zaproponowałaś maga pomoc w zamian za swą różdżkę. Shadow wysłała cię do ojca, ale ty nie pojechałaś tam by nocować. Wiem bo próbowałem się z nim skontaktować. Po tym jak Paulina uciekła z domu śledziłaś nas. Wówczas przyłapałaś mnie na „zabiciu” Sora, ale nie ujawniłaś całego wspomnienia, a pomogli ci w tym Magowie Kręgu. Shadow nie spodziewał się podstępu. Łatwo uwierzył w moją winę. Nie wiem tylko czemu nie próbowali porwać Pauliny gdy była na wyspie.
- Byli zajęci. Ona nie jest jedynym Pierścieniem.
- Ktoś inny niż Meridiana?
- Do niedawna nic nie wiedzieli o Meridianie. Zajmą się niż zaraz po tym.
Alex na moment zamilkł. Deszcz zdawał się wzmagać na silę. Więcej w nim było deszczu niż śniegu.
- Wiesz co oni z nią zrobią. - To nie było pytanie.
- Wiem. Wyciągną z niej to coś i zamkną.
- Gdyby to było takie łatwe to jej rodzice już dawno by to zrobili sami albo pozwolili im. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Violett ona przy tej operacji może umrzeć.
- Kłamiesz, albo sam nie wiesz po czyjej stronie stoisz. Oni chcą ja wykorzystać. Ludzki Pierścień ma znacznie więcej mocy niż gdy demon jest uwieziony w przedmiocie.
- Oni nie są takimi ludźmi. Nie wykorzystali by własnej córki. Nikogo by nie wykorzystali, zresztą po co im moc?
- Skąd mam wiedzieć?
- Mieszkałaś z nimi. Byłaś... jesteś częścią ich rodziny. Twoja matka jest dobrą przyjaciółką ojca Pauliny. Naprawdę chcesz jej śmierci?
Puki co wszystko szło po jego myśli. Nie doszło jeszcze do walki. W obecnym stanie łatwiej mu było zwyciężyć w potyczce słownej czy debacie niż pojedynku na moc. Potrzebował czasu by zebrać mane. Violett wyglądała na zmieszaną, ale nie zamierzała okazać niezdecydowania.
- Widać tak to już musi być. Tak kończą potwory. Nawet się nie dziwię, że jej bronisz. Jesteście podobni. Jestem głupia, że wcześniej tego nie zauważyła.
Trochę to Alexa zabolało. Nie żeby zdanie Violett było dla niego werznę, ale nieraz zastępowała mu ona siostrę. Marudną, denerwująca, siostrę, która w zasadzie ani razu nie powiedziała mu nic miłego, ale jednak siostrę. Mieszkali, wychowywali się i uczyli razem. Bardzo często się kłócili i wyzywali, ale miało to swój urok. Czasem nawet słuchał tego jak się wymądrzała, lub prawiła kazania i to wychodziło mu nawet na dobre. Miała jednak wadę, której nie znosił.
- Jesteś najlepszym przykładem tego, że bycie pół krwi to za mało by zostać nazwaną czarownicą. Możesz mieć moc i to nawet potężną, możesz być zdolną uczennicą, ale brak ci magicznego umysłu. Twój jest ograniczony. Myślisz że zło można tak po prostu zamknąć? Że wyższy cel, żywsze dobro usprawiedliwia złe uczynki? Że można iść po trupach jeśli cel jest szczytny? Ja myślę że nie.
- A więc nie jestem magiczna, bo chce pomóc Magą Kręgu? Ciekawe, ale wiesz, że większość z nich są czystej krwi jak ty.
- Ludzie dzielą się na tych co krzywdzą z głupoty i na tych co robią to z premedytacją. Ty należysz do tej pierwszej, a oni do tej drugiej grupy.
- Skoro jesteś taki mądry to dlaczego nie przewidziałeś jednego. Myślisz że działam sama i że zagadując mnie coś zyskujesz? To nie ty odciągasz moją uwagę. Jest dokładnie na odwrót.
Chłopak rozejrzał się. Drzewa wokół niego splotły się gałęziami, tworząc mur nie do pokonania.
- Zrozum sieroto, że ty tu nie masz nic do gadania. Tu chodzi o wyższe dobro.
Nie uznaje takiego.
Za Violett pojawiła się armia kotów o wyraźnie wrogich zamiarach. Mogły zostać przywołane, lub stworzone z np. żołędzi, które ona zaczarowała. Volett była dobra w przemienieniu czegoś w coś innego. Przedmiotów w zwierzęta, zwierząt w przedmioty, lub ludzi w zwierzęta. Jej pupile podchodziły do niego sycąc, prychając i wydając bojowe miauknięcia. Całe zjeżone z uniesionymi ogonami rzuciły się na niego.