Paulina ocknęła się cała obolała i obandażowana, podłączona do kilku aparatur w tym jednej miarowo pikającej. Leżała pod kroplówką na szpitalnym łóżku. Wokół niej leżały stare pluszaki z jej pokoju. Prawie już o nich zapomniała, a jednak komuś udało się je widocznie wykopać z jej pokoju i przynieść najprawdopodobniej w celu poprawy jej humoru. Na krześle obok siedziała jej kuzynka Sara. Powoli wracało do niej co się stało. Była Pierścieniem, a gdy pieczęć została uszkodzona jej jaźń znalazła się w niebezpieczeństwie. Ojciec oddzielił ich umysły od siebie, ale wewnętrzną walkę musiała stoczyć sama. Swego przeciwnika nie mogła zabić, ani uwięzić, pozostawało się dogadać. Zaproponowała swoją pomoc w pokonaniu Meridiany, jeśli ta oszczędzi Wybrańca, oraz pomoże uratować rodziców i nikogo nie zabije. Trzecia zgodziła się współpracować, podobnie jak Czwarty. Wspólnymi siłami wykuli trzy Pierścienie przy czym niemal nie pogrzebali wyspy w popiołach wulkanicznych, brutalnie przebudzonej góry. Niestety nie mieli czasu by szukać aktywnego,więc skorzystali z tego co najbliżej. Tym razem Pierścienie nie miały być więzieniami tylko kryjówkami. Paulina zgodziła się, bo wiedziała że tak gdzie zmierzają w żadnej postaci nie mają mocy, czego demony nie mogły wiedzieć. Trzecia była uśpiona, a Czwarty nie miał pojęcia o istnieniu innych wszechświatów. Zostali wystarczająco wiele razy przechytrzeni przez człowieka by wierzyć na słowo. Jedynie siła paktu pozwalała demonom wierzyć dziewczynie, a ona w zasadzie nie skłamała. Kluczową role w całym planie ocalenia świata miał oczywiście Wybraniec. Meridiana wierzyła że zginął, wystarczy więc że działali wedle jej zamysłu i udali się do świątyni. Wybraniec tymczasem sądząc że jego przyjaciółka została wchłonięta stracił ostatnie zahamowanie. Jego płomień miał zasilić wisiory by mogły przenieść całą piątkę Pierścieni wraz z „zawartości”. Zresztą wszystko podczas ich pojedynku wskazywało na to, że na razie był za słaby by dać rade każdemu z osobna a co dopiero im wszystkim naraz. Wyglądać miało to tak jakby zostali spaleni na proch. Bardzo pomogło światło powstałe podczas teleportacji Wszystko zależało od odpowiedniego wyczucia chwili. Nie spodziewała się tylko obecności Zythriana, który powinien był wedle wizji nie żyć. Jedyne co gryzło dziewczynę to to iż nie zdążyła przeszkodzić przepowiedni w dopełnieniu się. Gdy to sobie uświadomiła pikanie maszyny stało się szybsze. Zacisnęła palce na prześcieradle zamykając oczy. Ogrom tej tragedii uderzył w nią jak taran. –Przykro mi – szepnęła Sara. Paulina z trudem usiadła. Łzy zaczęły kapać na kołdrę, jedna po drugiej tworząc poszerzające się mokre kręgi. –Przyszłam tutaj najszybciej jak mogłam. Mama mówiła że źle z tobą. Nie było pewne czy niemagiczni lekarze dadzą rade. Nie wiedzieli do końca co się dzieje i skąd te poparzenia i rany. Paulina przyjrzała się bandażom na ramionach i tych oplatających jej talię. Już tuż po ich powstaniu wiedziała że ślady po tej przygodzie zostaną jej do końca życia. Elfy w magiczny sposób już jej nie ozdrowią. Znajdowała się w miejscu gdzie słowo „magia” zyskiwało zupełnie inne znaczenie i było różnoznaczne z cudem bądź czymś cudacznym. - Pozostały Pierścienie nie mały tyle szczęścia. - Ciągnęła cicho Sara. - Pozostały tylko dwa martwe ludzkie powłoki i pięć pierścionków, które samoczynnie rozproszyły się po świecie. - Oboje zginęli? - Przypomniała sobie małą Meridianę i nieco mściwego Greena, których nie dane jej było bliżej poznać, choć wszyscy przeszli właściwie to samo piekło. –Myślę że byliby z ciebie dumni. - Sara uśmiechnęła się blado, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem prosto na zamknięte drzwi. - Byłaś bardzo dzielna, uratowałaś Wybrańca i to nie licząc się z tym czy ktokolwiek cię doceni, w tajemnicy, zupełnie sama. Dziewczyna osuszyła oczy brzegiem kołdry ignorując wyciągnięta w jej stronę chusteczkę. –Pewna osoba nauczyła mnie, że nie jest ważne co myślą o nas inni, jeśli żyjemy zgodnie z własnym sumieniem. Tylko nie wiem dlaczego mam wrażenie że... to wszystko co robiłam... czułam jakby coś mną sterowało. Nie Trzecia tylko coś jeszcze silniejszego. –Nikt nie jest w stanie pojąć jak działa przeznaczenie i dokąd nas prowadzi, ale wiedź że wszystko co do tego prowadziło było konieczne. –Ich śmierć również? –Wiem że trudno ci to zaakceptować, ale nikt nie żyje wiecznie. Paulina mocno zacisnęła ręce na pościeli. Wymądrzanie się kuzynki działało jej na nerwy. Jak miała zaakceptować coś tak niesprawiedliwego? Oczywiście zawsze wiedziała że nikt nie żyje wiecznie, ale dlaczego oni musieli zginąć tak wcześnie w taki okrutny sposób? Jeśli przeznaczenie jest przyczyną ich śmierci to będzie z nim walczyć. Z nim oraz z demonami, choćby miała poświęcić temu życie. –To samo tyczy się demonów. Jeśli ich przeznaczeniem jest by się zjednoczyć tak też się stanie i nic tego nie zmieni, ale teraz mamy czas by się do tego przygotować. Paulina milczała jakiś czas. –Co zamierzacie ze mną zrobić? - Nigdy nie zastanawiała się co zrobi gdy już wróci do świata w którym się wychowała. Liczyło się tylko by tu trafić i uwięzić demony. –Trafisz tam gdzie powinnaś na samym początku. - Wyjaśniła postać, która weszła niepostrzeżenie do pokoju. –Ciociu Samanto. –Teraz możesz mi mówić Shamantha, Paulinko. –Nie nazywam się Paulina. –A jak, kochanie? - spytała mocno zaskoczona. –Akane. Koniec i bomba :D A kto nie dał koma ten trąba :P
Nastał wyczekiwany trzeci dzień. Słońce jeszcze nie wzeszło, a gwiazdy korzystały z ostatnich chwil swojego panowania na niebie. Młody smok wylądował na szczycie Smoczej Góry. Stok na którym stał był stromy, ale po drugim spokojnie dawało się wspiąć. Po niegdyś groźnym wulkanie pozostał wysoki pierścień czarnej żyznej ziemi górujący nad płaskim terenem, który z perspektywy Pawła przypominało dolinę, a co w rzeczywistości było zapadniętym w sobie kraterem pokrytym gruba kamienną skorupą. Dowództwu nie podobała się podjęta przez niego decyzja, której nie skonsultował z nimi. Niektórzy próbowali go powstrzymać, nie chcąc w tak idiotyczny sposób tracić jedynej osoby zdolnej zniszczyć Pierścieni. Z drugiej strony wiele ludzi doceniło jego poświęcenie. Niektórzy zaofiarowali się do pomocy, ale to była tylko jego walka i teraz już to rozumiał. Nikt nie mógł mu w tym pomóc w tym co mu pisane. Naprzeciw niego na zboczu pojawił się jego przeciwnik. Akane i Smok stali naprzeciw siebie na krawędziach wulkanu. Pomiędzy nimi rozciągała się zastygła wieki temu magma. Czerwone włosy dziewczyny powiewały na wietrze, a oczy jak u wszystkich demonów nie zdradzały żadnych emocji. Zjechał na płaskie dno krateru, ona uczyniła to samo. Gdy stali już wystarczająco blisko by się słyszeć Paweł krzyknął. - Paulina! Wiem że gdzieś tam jesteś. Musisz mnie pamiętać. –Taka gadanina nie ma sensu – poinformował go głos bynajmniej nie należący do Pauliny. Odległość pomiędzy nimi malała bardzo powoli. Potem nieświadomie zaczęli krążyć w przeciwnych kierunkach jak w tańcu. Oboje w lewo, nie zbliżając się ani nie oddalając. –Nie wierzę. Kłamiesz. Udało mi się pokonać Meridianę, kiedy chodziło o Roze, więc dlaczego z tobą miałby się nie udać? - Czerwonowłosa stała i niewzruszona słuchała cierpliwie, choć bez większego zainteresowania jego płomiennej mowy. –My nie potrafimy kłamać. Tak jak zawsze dotrzymujemy umów, czego jesteś świadkiem. Chyba nie dostrzegasz subtelnej różnicy pomiędzy kontrolowaniem kogoś pośrednio a bezpośrednio, w dodatku domyślam się, że to musi być dla ciebie trudne. Zabić kogoś z premedytacją... - Jej dłoń zapłonęła. Wpatrywała się swymi złotymi oczami w niego podczas gdy jej palce bawiły się płomieniami. - Więc po prostu się nie ruszaj, a szybko to skończę. - Ogień wstrzelił z jej ręki. Paweł pierwszy raz widział coś podobnego. Nie licząc oczywiście filmów animowanych i efektów specjalnych w kinie. Mimo zaskoczenia szybko zrobił unik, ale potknął się i upadł. Nie był gotowy by zabić, ale umierać również nie zamierzał. Nie wierzył, że Paulina nie żyje i nadal myślał o swym przeciwniku jako o dziewczynie na jaką wyglądała. Nie miał jednak czasu tworzyć nową mowę mająca przebudzić przyjaciółkę. Unikał kolejnych kul ognia, a było ich coraz więcej i rosły w trakcie lotu. Czerwonowłosa nie pozwalała mu się do siebie zbliżyć. Z czasem zbłąkane iskry nadpaliły jego ubranie. Wówczas rozpoczął odpowiadać na ogień ogniem. Zrobiło się naprawdę gorąco. Role się odwróciły. Sam zaczął ją zasypywać gradem ognistych kul i strumieni ognia. Ona tymczasem zamiast odskakiwać, omijała je tanecznym krokiem, dokładnie przewidując gdzie uderzą. Czasem osłaniała się własnymi płomieniami. Żywioł którym się posługiwali miał te cechę, że nadawał się tylko do ataku. Na dobrą sprawę obaj nie dbali o obronę. Jedyną obroną był właśnie atak. Zwalczanie ognia ogniem. Z czasem Paweł zrezygnował z ziania bez celu na oślep. Wziął głęboki wdech i dmuchnął w rurkę utworzoną z dłoni. Powietrze z jego oddechu przemieniło się w drobne płonące pociski. Duża ilość małych celnych płomyków, na tyle dużych by nie zgasnąć w locie pofrunęła błyskawicznie wprost na cel. Akane nie mogła się osłonic przed wszystkimi. Atak smoka był za szybki. Utworzona przez nią ściana ognia zawiodła. Osłoniła jedynie jej tułów i głowę. W efekcie błękitny ogień poparzył ją w kilku miejscach. Podbudowało to Pawła i dodało mu otuchy. Wiedział już, że jego przeciwnika da się pokonać oraz że własnym ogniem naprawdę może zranić demona jeśli użyje go odpowiednio szybko. Złociste oczy przestały wzbudzać w nim taką grozę i to był jego błąd, ale o tym później. Akane nawet nie zauważyła, że Paweł biegnie w jej stronę. Za bardzo była zajęta pozbywaniem się błękitnych płomieni z ubrania. Zadanie nie łatwe zważywszy, że nie mogła ich dotknąć. Nie zdradzała jednak paniki. Gdy uporała się z jednym zagrożeniem okazało się, że młody smok jest tuż obok. Z zaskakującą łatwością złapał ja za nadgarstki stając oko w oko. Ta nie wyrywała się, choć piąstki jej niebezpiecznie zapłonęły. –I co teraz zamierzasz? - spytała z wyższością, zupełnie jakby to ona trzymała jego. –Po prawdzie nie wiedział. Oczy Pawła poraziło jasne światło. Postać dziewczyny stanęła w ogniu i znikła. Chłopak w ostatniej chwili dostrzegł kontem oka, że ktoś stoi tuż za nim. Chciała zrobić unik, ale nie udało mu się uciec przed mocnym ciosem wymierzonym w głowę. Stracił przytomność, a z rany płynęła krew. - Jesteś słabszy niż wyglądasz. - Widziała, że nadal oddycha i uczyniła krok by zmienić ten stan rzeczy. - Z tego co opowiadał Cień twój brat dłużej stawiał opór nim został nadziany jak szaszłyk. Słońce jeszcze nawet na dobre nie wzeszło, a wszystko wskazywało na to, że to koniec walki. Przynajmniej dopóki ciała chłopca nie otoczył niebieski dym. Z początku stopniowo jakby chłopak ulegał resublimacji. To zaalarmowało Akane, która wiedząc co się szykuje odskoczyła na bezpieczną odległość, jednocześnie zmieniając się w żywą pochodnie, z chwilą gdy z błękitnej chmury wynurzył się wypełniony ostrymi zębiskami smoczy pysk. Złapał ją za ubranie mało co nie odgryzając jej ręki i niczym szmacianą lalkę podrzucił wysoko w niebo. Od tego momentu walka przeniosła się w przestworza i trwała wyjątkowo długo przy czym była wyrównana, mimo iż jedynie jedno z nich posiadało skrzydła. Widząc towarzyszące wymianie ognia akrobacje powietrzne, ktoś nie zorientowany w sytuacji, a znający Paulinę mógłby się zdziwić, gdzie podział się jej lęk wysokości. Do takiego wniosku doszła przyglądająca się walce Amber. Z czasem bardziej niepokojące stało się to, że Paulina płonie niczym żywiołak ognia tak, że z dużej odległości wygląda jak ognik. Paweł nie pozwolił się odprowadzić, pożegnać, czy wyjaśnić jakie ma zamiary. Elfka sama nie wiedziała, czy zrobił to bo był tak pewny zwycięstwa, nie chciał jej martwić czy po prostu nie potrafił, bał się i nie wiedział co rzec. Rozumiała że pole ich walki objęte jest ścisłą tajemnicą, której nie wydał nikomu, ale jako przyjaciółce powinien coś chyba wyjaśnić. Zdecydowana nie dopuścić by dwójka jej przyjaciół się pozabijała konno pokonała drogę do podnóża góry i rozpoczęła samotną wspinaczkę. Tak jak Paweł nie wierzyła w śmierć Pauliny. Nie mogła. To byłoby za straszne, poza tym miała dowód że Paulina musi tam jeszcze istnieć, taki o którym Paweł nie wie. Wystarczy ją jedynie przebudzić, wspólnie na pewno dadzą rade. Wreszcie Akane udało się zestrzelić smoka wprawnym atakiem w oba skrzydła. Aoignis pikował po czym uderzył o dno krateru. Przekoziołkował parę razy nim się zatrzymał. Mimo rannych skrzydeł zamierzał kontynuować walkę. Ona tymczasem bezpiecznie wylądowała na wysokim brzegu krateru, będący najbardziej stromym stokiem Smoczej Góry. To miejsce miało przesądzić o końcu potyczki. Otaczające dziewczynę płomienie zgasły. Przyjrzawszy się sobie oszacowała, że jej strój został nadpalony przez błękitny ogień w kilku miejscach, także na tułowiu, ale nie uszkodził poważnie skóry. Ramiona od przegub w wzwyż zostały poparzone. Na razie nie przeszkadzało jej to, a w każdym razie nie zdradzała oznak bólu. Obserwując Pawła i znając smocze właściwości wiedziała, że rany na skrzydłach już zaczęły się leczyć, by okaleczyć smoka należałoby kończynę, lub skrzydło nie tyle zranić co odciąć od korpusu inaczej po pewnym czasie nie pozostanie nawet blizna. Należało się śpieszyć. Słońce wynurzyło się ponad linię drzew, już zamierzała ponownie otoczyć się ochronnym płaszczem z ognia, gdy jej uwagę przykuł ruch na stoku obok. Komuś udało się wspiąć na szczyt i przedzierał przez krzaki porastające stok. –Wygląda na to, że mamy widownię. –Na tą uwagę smok uniósł nos i zaczął węszyć. Znał ten zapach i przyśpieszył tempo swojej wspinaczki po wewnętrznym zboczu. Tymczasem Akane pokręciła głową z niedowierzania. To stało się za proste. –Smoku, jeśli nie chcesz by nasza widownia poszła z dymem, odmień się. Aoignis zatrzymał się i warknął. Przemiana w człowieka, była niemal równoznaczna z poddaniem się. –Jak wolisz. Dla mnie to w zasadzie na jedno wychodzi. Tymczasem Amber wybiegła z krzaków akurat gdy te zapłonęły odcinając jej drogę ucieczki. Akane już miała sprawdzić, czy pół elf spala się równie szybko co elf czystej krwi, gdy dobiegł ją krzyk: –Zaczekaj! Paweł tym razem w ludzkiej postaci wspinał się w jej stronę. Na moment jednak wyciągnął rękę tak jakby tym gestem mógł ja jakoś powstrzymać. Jego głośne dyszenie wypełniło cisze jaka nastała po jego krzyku. –To zawsze takie przewidywalne – zauważyła złotooka. - Bohater gotowy poświęcić dobro całego wszechświata za życie ukochanej. – Gdzie tam zaraz ukochanej. Po prostu przyjaciółki. – Paweł mimo dramatyzmu sytuacji nie mógł się nie zaczerwienić. - Poza tym nie pozwolę ci nikogo skrzywdzić i... -zająknął się, ale szybko wybrnął – i... jestem pewny, że Paulina również nie. Bo choć czasem była arogancka i lubiła się rządzić to nie pozwoliłaby nikogo skrzywdzić. - Mówiąc to stopniowo posuwał się w górę. - Znam ją od dawna i wiem że nie znosiła być kontrolowana i czymkolwiek się dzielić. Władza nad ciałem na pewno też nie będzie. –Już mówiłam ci, że to nie ma... –Paulina!! Wiem że tam jesteś. Ja...- Zaczęła Amber, ale brutalnie jej przerwano. –Nie ma sensu – dokończyła złotooka i cisnęła ogniem w stronę pół-elfki. –Blondynka mogła jedynie zasłonić twarz rękami, co oczywiście było bezcelowym odruchem. Paweł najpierw przyglądał się tej błyskawicznej scenie z szeroko otwartymi oczami. Chwile później ruszył w stronę Akane, co utrudniły mu kamenie. W przypływie bezrozumnej wściekłości zaatakował ja smoczą pięścią. Ona tymczasem ze swym zwykłą kamienną twarzą nawet na niego nie patrząc wykonała płynny unik przechodzący jednocześnie w przykucnięcie i podcięcie. Teraz oboje znajdowali się na wąskim pasku ziemi po jednej mając pionową przepaść na dnie której czekało jeszcze więcej skał, w dodatku ostrych. Najmniejsza utrata równowagi mogła się okazać fatalna w skutkach. Paweł próbował pomóc sobie za pomocą skrzydeł, ale te nadal nie funkcjonowały prawidłowo. Wystarczył mały podmuch ognia wywołany przez jego przeciwniczkę. Niewielki, zdawać by się mogło niegroźny gdyby nie wymierzony w jego twarz wybuch i epicka walka pomiędzy Wybrańcem a przedstawicielem piątki elementów demona dobiegła końca. Posiadacz błękitnego płomienia spadł prosto w przepaść głową w dół, przez pewien czas krzycząc. To wszystko trwało tak krótko że Amber, która jak się okazało wcale nie spłonęła, co więcej miała się fizycznie całkiem dobrze, nie zdążyła nawet zawołać go po imieniu. Akane tymczasem wsłuchawszy się przez moment w odgłosy spadania jej rywala oraz w ciszę jaka nastała gdy ten już dotarł do celu, odwróciła się do pół-elfki i jak gdyby nigdy nic minęła ją. Amber nawet nie podeszła do przepaści. Przez łzy i tak nic by nie ujrzała, a wiedziała że jej przyjaciel nie miał szans. Obraz smutku dopełniała spalona na popiół roślinność wokół niej. –Co ty zrobiłaś? Dlaczego? - wyszlochała blondynka. –To była honorowa walka. Nie każdy smok dostałby taką okazję. –Przecież był to też twój przyjaciel. Wiem że nie zawsze się zgadzaliście i czasem działał ci na nerwy, ale dlaczego nie reagujesz Paulina? Nie otrzymała jednak odpowiedzi. Smokobójczyni zagłębiała się właśnie w las porastający górę. Amber niewiele myśląc ruszyła w ślad za nią nie przestając mówić. –Wiem że tam jesteś. Twoja aura nie zniknęła. Dlaczego więc nie walczysz? Wiem że uratowałaś Oscara. Gdy Meridiana chciała go zabić teleportowałaś go. Sam mi o tym opowiedział gdy tu jechałam. Mnie również nie skrzywdziłaś...Nie rozumiem. Wyczuwam również mroczną aurę, nie dominuje jednak. To wygląda jakbyście... współpracowały. - Amber zmroziło to odkrycie. - Stój. Nigdzie dalej nie pójdziesz dopóki mi nie wyjaśnisz. Jej rozmówczyni nie odwróciła się nawet. Amber napinała łuk. Po kolejnym kroku strzała przemknęła niebezpiecznie blisko jej ramienia. Potem miały miejsca jeszcze trzy takie nie trafione ataki. Amber zatrzymała się. Smokobójczyni już zyskała pewność że pół-elfka dała za wygraną, gdy nagle zza krzaków wyfrunęły strzały, te same co niedawno ją minęły i korzystając z resztek jej ubrania przykuły ją do drzewa. Mogła je spalić lub się wyrwać, ale tego nie zrobiła. Amber dokładnie jej się przyjrzawszy zrozumiała dlaczego ta z początku nie chciała się odwrócić. Jedno jej oko płakało i lekko przygasło podczas gdy twarz nadal była jak martwa. Akane pochyliła głowę tak, że cień włosów zasłaniał jej twarz, ale łzy spływające po policzku nie dały się ukryć. Dziurawiąc już i tak ledwie się trzymający sweter wyrwała się uwalniając jedną rękę i zabrała się za wyrywanie strzał unieruchamiających drugą. – Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Rozumiesz? - powiedział głos Pauliny. - Jeśli komuś powiesz umrzesz. – Dlaczego? Co ty robisz? Skoro domyśliła się już połowy nie było sensu dłużej tego ukrywać. Kłamstwo nie wchodziło w gre. – Zawarłam pakt. Jeśli mi się powiedzie zyskacie kilka lat. Element ognia powstrzyma resztę. – Czemu miałaby to robić przecież jest jedną z nich? – Pierwszy element zdradził – odpowiedział głos demona. - Przepowiednia musi się dopełnić w odpowiednim czasie, a jest za wcześnie. Tylko dlatego wam pomagam. – Pakt... Paulina co dałaś w zamian? Pawła? Jego życie za trzy lata? – Nie. On musi żyć – pocieszyła ją Paulina, jej głos wibrował od emocji w przeciwieństwie do jej alter ego, które dodało: - Gdy już staniemy się jednością ponowimy walkę. - Gdyby dodała że wówczas smok zginie skłamałaby. Nikt nie wiedział jak skończy się ten pojedynek, a demony nie mogły kłamać. Amber zakręciło się w głowie. To wszystko było tak zagmatwane i nierealne. Rozmawiała ze swą przyjaciółką i przyszłą klęską ludzkości jednocześnie. –A więc on żyje? Akane w odpowiedzi pokazała jej rękę na której nadal znajdowało się znamię przysięgi. Jedno z nich musiało zginąć by znak znikł, był to dowód na to, że pakt pomiędzy nimi nie wygasł. –Teraz wiesz już wszystko. Jeśli te informację trafią w niepowołane ręce wszystko pójdzie na marne. - Czerwonowłosa biła się z myślami zastanawiając się jaki rzucić czar by nie dopuścić do utraty tajemnicy. Wymazanie pamięci nie dawało stuprocentowej pewności, pozbawienie jej głosu również nie, gdyż zawsze mogła jeszcze pisać. Na kaleczenie jej z kolei Paulina się nie zgadzała. –Pewniejszym rozwiązaniem jest przemienić w drzewo, ale jak wolisz - szepnął demon. Pstryknęła, a Amber otoczył ogień, po chwili ona sama również płonęła, lecz nie czuła bólu, przeciwnie ogień ten zmroził aż do szpiku i swędział. Jej postać malała aż ledwie wystawała zza leśnego poszycia. Jej błąd włosy zmieniły się w złote futerko. To i jej brązowe tęczówki, to jedyne elementy które pozostały po jej poprzednim wyglądzie. Zaskoczona zaczęła piskać i świergotać, a gdy to sobie uświadomiła zakryła pyszczek małymi łapkami o ostrych pazurkach. Przemieniono ją w wiewiórkę. - W tej postaci będziesz mogła obserwować finałową walkę, a po niej, bez względu na wynik odzyskasz własną. Specjalnością Trzeciego Elementu jest żywioł ognia co wcale nie znaczy, że obce mu są inne sposoby użycia nieskończonej many. Tak jak wcześniej Oscara tak teraz teleportowała wiewiórkę daleko od krateru, by uciszyć odgłosy wydawanymi przez spanikowaną Amber. Gdy ta sprawa została rozwiązana ruszyła w dół zbocza, ale wiewiórcze protesty brzmiały jej w uszach jeszcze gdy dotarła do małego jeziorka, dość głębokiego by zanurzyć się po szyje, z czego skorzystała przy okazji pozbywając się strzępów swetra i znajdującej się pod nim bielizny. Jaźń dziewczyny zastawiała się czy to przypadkiem nie ten sam w którym całą grupą urządzili sobie postój. Ona, Paweł, Amber, Alex, Psotka, Fox i Tobi. Wszyscy razem, uśmiechnięci, bawiący się i żartujący jak przystało na dzieci, mimo nieznacznych różnic wiekowych i w pochodzeniu. Jak dużo się zmieniło... Poparzenia piekły i bolały, demon nie zwracał na to uwagi, ale jaźń dziewczyny czuła je wyraźnie i intensywnie. Wiedziała że przy poparzeniu należy przemyć skórę zimną wodą, co przyniosło chwilową ulgę, jednak jednocześnie pobyt w wodzie działał jej na nerwy. Meridiana była obecnie wystarczająco zajęta by ich teraz obserwować czy podsłuchiwać, ale gdyby chciała mogła przejrzeć skrzętnie ukrywają intrygę. –Więc to tak sprawy stoją. - usłyszała głos zza drzew. - Zdrada. Złotooki chłopak wyszedł z lasku otaczającego jezioro. Jego charakterystyczne zielone włosy pozwalały od razu poznać kim jest. Zresztą Paulina znała tylko jednego nawiedzonego chłopaka. Słońce w zenicie ogrzewało Lunanor gdy zaczęło się piekło. Potężne wstrząsy nawiedziły wyspę. Wulkan niespodziewanie ożył, czego nikt nie przewidział przed wszystkim gdyż wyspa nie znajdowała się na styku płyt tektonicznych. Czarny dym przysłonił całe niebo, powodując nastanie prawdziwie egipskich ciemności. Mieszkańcy nie ukrywali paniki i nie zwlekali ani chwili z ewakuacją. Wiedzieli że nie może to być żadna sztuczka, czy fałszywy alarm. Ogniste pociski, pumeks i pył wulkaniczny kruszyły wolę niechętnych do wyprowadzki. Po godzinie przerwy wszystko zaczynało się na nowo, przy czym z krateru zaczęła wydobywać się gęsta lawa, która powoli sunęła w dół zbocza, paląc wszystko na swojej drodze. Te właśnie wstrząsy towarzyszyły pobudce Pawła, a pierwszą rzeczą którą ujrzał to burza czerwonych włosów. W jednej chwili zerwał się na równe nogi gotów do walki. Przypływ adrenaliny przygotował go na wszystko. Szybko okazało się jednak że całe to napięcie jest bezcelowe. - Cieszę się że już się ocknąłeś młody smoku. - Powitała go dygnięciem Sara, niewidoma kuzynka Pauliny i Wyrocznia. - Co się dzieje? - To wulkan. Został obudzony do życia, przez twojego przeciwnika, ale to teraz nie ważne. - Jak to nie ważne? Muszę ją powstrzymać. - Nie zdążyłbyś - poinformowała go Wyrocznia. - Już odchodzą. Już miał spytać skąd ona o tym wie, gdy w ostatnim momencie przypomniał sobie z kim ma do czynienia. Sara widziała przyszłość równie wyraźnie co on teraźniejszość. - Co ty tu robisz sama ?- dodał nie widząc jej staży przybocznej. - Chciałam z tobą porozmawiać. Bardzo wiele od ciebie zależy, a jak widzę nie idzie ci za dobrze. Muszę jednak pochwalić twój pomysł pojedynku. Gdy o nim przeczytam pierwszy raz od świadków zachwycił mnie równie mocno co podczas wizji. - Co masz na myśli mówiąc, że mi nie idzie? - Prawie niedawno zginąłeś. Paweł rozejrzał się uważnie w ciemnościach. Znajdował się prawdopodobnie w jaskini. Z oddali dochodził do niego szum morza i charakterystyczny zapach słonej wody niesiony przez wschodni wiatr. Musiał znajdować się w zachodniej części wyspy. - Prawie...? - wydawało mu się że się przesłyszał, ale potłuczone kości i bandaż na głowie utwierdziły go w przekonaniu, że kapłanka może mieć rację. Ciekawiło o w jaki sposób dokonała pierwszej pomocy będąc niewidoma. - Bogowie są po twojej stronie i użyczyli mi mocy by cię ocalić. - Dziękuje. Czy Wyrocznie nie mają przypadkiem zakazu ingerowania? - Obecna sytuacja jest wyjątkowa. Czy udało ci się pomówić z Pauliną? - Nie, ale... - urwał. Spadając wydawało mu się przez moment że jedno oko dziewczyny było mokre, ale musiało mu się to przywidzieć. - Ale? - dopytywała się kobieta. - Nie. Nie udało mi się z nią rozmawiać. Obawiam się że ona...- Jesteś pewien? - Tak. Sara westchnęła i zamknęła nie widzące oczy, jakby wsłuchując się w wewnętrzny głos. - Jak myślisz co powinieneś teraz zrobić? Czego ona by chciała? Paweł zastanowił się dłuższą chwilę, pamiętając co jej obiecał. Czy już wówczas wiedziała ? - Wiem co zrobić... - Spróbował wstać, ale nie dał rady. - Masz jeszcze trochę czasu. Odpocznij. Musisz być silny. Pomogła mu na powrót się położyć i przykryła. - Stanie się to co ma się stać. Jesteśmy tyko narzędziami. Tymczasem niepowstrzymana armia ciemności ruszyła na południe omijając Strażników, nie mogących ich nawet dotknąć w myśl paktu miedzi smokiem i demonem. Nie wszyscy jednak obrońcy podlegali tym ograniczeniom. Wedle paktu ci który nie należeli do Strażników, ani zebranej przez nich armii nie musieli powstrzymywać się od czynnego udziału w obronie ostatniej nadziei. Tą też lukę wykorzystali czarodzieje z znienacka pozbawiając armie wroga części objętości. Czarodziei nie było wiele, ale skutecznie wprowadzili chaos w szeregach wampirów, gdy okazało się że te nie bardzo tolerują obecność czosnku w spożywanym przez siebie w dużych ilościach winie. –Dziwne że tego nie wyczuli w smaku prawda? - spytał roześmiany czarodziej swej białowłosej towarzyszki. –Nie mogli wyczuć. Jestem mistrzynią alchemii. - Uśmiechała się z wyższością Estera. Po ostatniej tragedii jakiej się dokonała, tutejsze sukcesy pomagały jej nieco wrócić do siebie. Klan Gwiazdy nie był jedynym obfitującym w dobre pomysły. Vulpies masowo przemieniali zarażonych w drzewa i zaczęli zbierać pomysły jak go nazwać. Niestety Meridiana również posiadała czarodziei, Żmije pozostałe po wybuchu Eberronda, którzy często utrudniali sabotaż. Drzewa z czasem wznowiły marsz i chodziły ploty że z czasem miały zyskać ruchliwość gałęzi i tak stały się równie groźnymi przeciwnikami, co na początku, choć na front dotrzeć miały dużo później. Mimo wszystko gdy armia ciemności dotarła pod bramy świątyni, statystyki przedstawiały się następująco: na jednego czarodzieja, przypadało pięciu czarnych magów, na trójkę przyjaciół Eberronda przypadała horda istot o nieznanych umiejętnościach. Całą epickość starcia psuła groteskowa różnorodność walczących i beznadziejna sytuacja obrońców. Taktyka polegała na utrzymaniu świątyni do rana przy jednoczesnej próbie zniszczenia jej, lub polegnięcie w walce. W blasku dwóch księżyców armia stanęła u bram. Nie postali tam długo, gdyż wysłanych przez Meridianę ludzie zapadli się w ziemi po czubki głów. - Ruchome piaski - nazwał zjawisko zielonowłosy nim Meridiana zmroziła ziemie. Obrońcy otoczyli ich najwyraźniej nie spodziewając się, że demony uporają się z problemem tak szybko. Pierwszy element jednak nie zamierzał dłużej się cackać. Grupce wybranych i reszcie pierścieni kazał iść przodem od reszty walczących zarówno sprzymierzeńców jak i obrońców odgrodziła się ścianą grubego lodu. Tymczasem Czwarty głazy, które ktoś na nich zrzucił zmienił w drobny pył jednocześnie tworząc zasłonę dymną pod osłon której dostali się do środka. Obrońcy wstrzymali oddech słysząc odgłos otwierania wrót zapieczętowanych przed wiekami. Nie przesądzało to jednak sprawy, walka dopiero się rozpoczęła. Alex potrzebował cały miesiąc podróży statkiem, by trafić do Trista i nie podobało mu się to co tam zastał. Dom Feniksów doszczętnie spłonął. Pozostały jedynie kamienne ściany w których ziały puste otwory na okna i drzwi. Po schodach, podłogach, czy jakichkolwiek meblach nie zostało nawet wspomnienie. Gdzieniegdzie wewnątrz leżał metalowe sprzęty kuchenne, w większości okocone, stopione, lub zwęglone. Niedaleko za tymi ruinami postawiono trzy nagrobki. Przeczytawszy wyryte na nich imiona poczuł niemiły ucisk w żołądku. Na tym cmentarzu nie był jednak sam. - Gdzie przez ten czas byłeś i czego tu chcesz? - spytał Oscar wrogo podchodząc do niego. - Spokojnie - uspokajał przyjaciela Daniel, po czym uważnie przyjrzał się Alexowi. - Co się tutaj stało? - spytał czarodziej, choć miał już pewną teorię. - Meridiana - powiedział jakby to wszystko wyjaśniało. - Nie tylko ona - zauważył Oscar. - Widziałem również dwójkę ludzi z klany Gwiazdy. To oni zabili Shadow. Alex stał jakby go ktoś ogłuszył. Nie mógł uwierzyć, że wystarczyła para ludzi by pokonać Shadow. Zawsze wydawał się niezniszczalny. Nie znosił go, ale nigdy nie życzył śmierci. Rozumiał że Oscar mocno musiał przeżywać utratę trójki ludzi którzy go przygarnęli znacznie bardziej niż on sam. - Co z Pauliną? - Nie wiem. - Fox nale pojawił się tuż za nim. Nadal zupełnie niedoinformowany - Ale na pewno będzie się cieszyć, że żyjesz. - Szukałbym na Południu - szepnął Oscar po czym naciągnął kaptur i odmaszerował w stronę swego konia. Alex odprowadził go spojrzeniem, po czym ostatni raz spojrzał na nagrobki wspominając tych co pod nimi leża i odwrócił się plecami do przyjaciół. - Uważaj. Twój cel znajduje się w centrum wojny - Przestrzegł go Damian. - Mam nadzieje że zdążysz. Wiesz że ona może... - Wiem. Idę to sprawdzić. - Moglibyście przestać mówić szyfrem i powiedzieli co jest grane? - Alexa już przy nich nie było gdy Feliks zarzucał Daniela pytaniami. Kilka dni później Alex mógł podziwiać wieżę przeklętej świątyni w pełnej okazałości. Przemknięcie niespostrzeżonym koło walczących nie stanowiłoby kłopotu, gdyby nie lodowa ściana. Nagle jednak niebo przeciął znajomy mu smok. Kto żyw robił mu miejsce na lądowanie. Jego błękitne łuski odbijały światło księżyca w tak malowniczy sposób iż nie dawało się oderwać od niego wzroku. Tymczasem smok zatrzymał się przed ścianą lodu, zmierzył ją wzrokiem i dmuchnął tworząc w niej owalny otwór, na tyle duży by się w nim zmieścić. Powstała tak woda wsiąkła w ziemie. Gdy przedstawienie dobiegło końca, a smoczy ogon znikła za wrotami świątyni Alex rozpoczął wspinaczkę po drzewach. Teraz gdy powstało przejście wiele osób zachce z niego skorzystać, a nie widziało mu się przepychać się w tak wojowniczo nastawionym tłumie nie wiedząc kto jest z kim. Zamierzał dotrzeć do gałęzi najbliżej okna, a następnie w nie wskoczyć. Odległość okazała się jednak za duża. Nie miał pewności czy doleci i czy trafi. Do ziemi było naprawdę wysoko. wziął głęboki wdech i rzucił się. Gdy znajdował się już w powietrzu po fakcie zrozumiał że nie da rady. Świadomość ta przyszła jednak za późno by cokolwiek zrobić. Przygotował się mentalnie na uderzenie w ścianę. Miał nadzieję że uda mu się nieco na nim wyhamować nim uderzy w ziemie, ale wtem nagle okno dosłownie się przemieściło w duł. Wylądował na czarno-białej posadzce, przypominającej szachownicę. Prawdziwa gra miała jednak miejsce pod nim,w ciemnym patio z którego docierały odgłosy walki. Alex dostrzegł kilka odzianych w biel postaci. Czuł niewyobrażalne pokłady many ścierajcie się ze sobą. Tymczasem on wyraźnie czuł, że jakaś siła ściąga świątynie w duł. - Odejdź młody smoku. Nie jesteś jeszcze gotowy - odezwał się jakiś ludziki głos. Alex widział jedynie krótkie przebłyski. - Nie możecie wszystkiego pogrzebać. Sami wówczas również zginiecie - tłumaczył im Paweł. - Takie jest nasze przeznaczeniu smoku. A teraz odejdź. Nie zdołamy już tego powstrzymać, ale jeszcze zdążysz uciec... Nagle przez świetlik w dachu do środka wpadł blask dwóch księżyców w pełni. - Zaczęło się. Alex usłyszał chór szeptów dochodzący gdzieś z wnętrza budowli. Teraz gdy księżyce rozproszyły ciemności zobaczył schody po swojej lewej prowadzące w duł. Znajdował się na pół piętrze, każde piętro miało w podłodze otwór na środku. Na tyle duży by światło księżyca wpadło na sam duł na ostatnie piętro, z którego to płynęły tajemnicze mamroty. Magowie w bieli najwyraźniej chcieli powstrzymać Pawła, blokując przejście do schodów, jednocześnie intensywnie grzebiąc budowle w ziemi, ale on skoczył w otwór ignorując ich ostrzeżenia. Alex obejrzał się za siebie by utwierdzić się w przekonaniu, że gałąź dzięki której się tu dostał zniknęła z pola widzenia. W tym tempie okno znajdzie się pod ziemią za jakieś pięć minut. Kusiło go by w ślad za Pawłem rzucić się w duł. Niestety nie potrafił latać, więc ruszył pędem po schodach przeskakując co trzeci stopień. Żałował że nie może się teleportować, ale magia tego miejsca po prostu na to nie pozwalała. Nagle poczuł na skórze podmuch ognia. Ciemne pięto na samym dole płonęło błękitnym światłem, które otaczało pięć złotych punktów unoszących się na wysokości drugiego półpiętra na którym stał Alex, czyli ładnych dziesięć metrów od posadzki. W jasnym z tych gasnących świateł Alex rozpoznał Paulinę. Wyglądała jak w transie, unosząc się jakby nic nie wżyła. Nagle cała piątka po prostu zniknęła, rozpłynęła się. Całą budowle ogarnęły wstrząsy. Alex zrozumiał, że najwyższy czas by się taktycznie wycofać budowla zapadała się coraz szybciej. Rozejrzał się jeszcze. Smoka na dnie świątyni otoczyła grupa Żmij proszących o ratunek. Nawet oni nie wierzyli w to że uda im się wydostać na powierzchnie. Gdy tak wszyscy brali nogi za pas, Meg zamiast w górę ruszyła w duł i mimo nerwowych nawoływań swego towarzysza nie wracała. Alex pocieszał się, że jako ptak nie powinna mieć kłopotów, jednak biegł z niepokojem w sercu. Minął Białych Magów, którzy bez skrupułów kontynuowali swe dzieło nie świadomi iż robią to na daremnie. Nie zamierzał jednak się zatrzymywać by im tłumaczyć. Wątpił by uwolniony przez nich mechanizm dało się choć wyhamować. Dotarłszy do okna którym wszedł zatrzymał się gdyż okazało się, że te jest już pod ziemią. Przypomniał sobie jednak o świetliku. Niepewny jak tam dotrze ruszył przed siebie. Meg dołączyła do niego niosąc coś w dziobie. Skupiony na zakrętach Alex nie zauważył, że grozi mu niebezpieczeństwo. Wstrząsy spowodowały, że wiekowa budowla zaczęła się sypać, a część sufitu leciała prosto na niego. Meg dziobała go ostrzegawczo, ale nim się zatrzymał i zorientował co się dzieje było już za późno. Mógł jedynie zamknąć oczy i oczekiwać śmierci. Zamiast tego poczuł pchnięcie w plecy. Jakaś siła odrzuciła go do przodu. upadł dwa metru od głazu pod, którym miał zakończyć żywot. Niedaleko zauważył postać w masce. Tą samą z którą kiedyś stoczył niewielki pojedynek na magię w świątyni powietrza. - Wstań - polecił. - Magia utrzymująca to miejsce znika. Tu nie jest bezpiecznie. Alex spojrzał na niego wrogo. Po co mówić coś co jest oczywiste? Zgadywał że Zythrian nie tak sobie wyobrażał ich pierwszą rozmowę. - Zostaw mnie. Nie potrzebuje twojej pomocy. Zrozumiał że tak jest w istocie. Skoro magia przepadła nic nie powstrzymuje przed teleportacją. Spojrzał jeszcze raz w skupione na nim spojrzenie białowłosego i znikł. Podziwiając z dużej odległości jak ostatnia wieża świątyni zostaje pochłonięta przez ziemie zastanawiał się co dała mu ta niebezpieczna wyprawa. Wiedział na pewno, że Pauliny już nie ma, gdyż na własne oczy widział jak znika w niebieskich płomieniach, a jednak nie dawało mu to spokoju i nadal nie miał co to tego pewności. Naciągnął na siebie kaptur podróżniczego płaszcza, a z kieszeni wyjął przedmiot przyniesiony przez Meg, naszyjnik z niebieskim bursztynem. Ten sam który Paulina pożyczyła od niego gdy ostatnim razem się widzieli. - Obiecała, że odda - powiedział i napatrzywszy się na fragment runów na odwrocie schował go do kieszeni. "To co rozdzielone scala się w jedno by Światy łączyć."
To dawało do myślenia. Czy jest tylko jedne świat, czy może wiele?
Amber i Cierń opuszczali właśnie konno okolice stolicy kierując się na północ. W ciągu dnia słońce prażyło mocno w ich nieosłonięte głowy., teraz jednak stopniowo chyliło się ku zachodowi. –Czy nie łatwiej by było zwyczajnie poprosić Arisy o pomoc? - spytała Amber towarzysza. - Zaoszczędzilibyśmy czas. – Wojna to nie taka prosta sprawa. Wyspa musi się zbliżyć do centrum wydarzeń. W tym celu Strażnicy muszą wysłać dyplomatów do syren by te odpowiednio nakierowały fale, pływy i prądy morskie. W takich wypadkach oba rasy muszą współpracować. Lunanor to spory kawał lądu i musi przemierzyć wiele mil. - Wiem ale Arisa mogłaby... - Poprosić pradziadka? Takie rozwiązania są dobre na misje incognito. - I są szybsze. - Ale wbrew prawu – uciął elf. Amber nic więcej nie mówiła. To dziwne. Nigdy nikogo nie namawiała do złamania prawa, ale tym razem irytowało ją to że wszystko trwa tak niemiłosiernie długo jak podczas gry w szachy. Biurokracja, może i pozwala utrzymać porządek, ale potwornie wszystko spowalnia. Zamiast czekać na audiencje, mogli po prostu się włamać, wślizgnąć i przekazać wszystko co ważne Najstarszemu. Mogli również poprosić o pomoc Arise, zaprzyjaźnioną syrenę by poinformowała króla mórz. Oczywiście Cierń wszystko musiał robić przepisowo. Jakby był ekspertem, choć w zasadzie tak jak ona nigdy nie był na wojnie. Może to właśnie zasady pozwalały mu czuć się bezpieczniej w kryzysowej sytuacji? Może wierzył, że jeśli dopilnuje wszystkich punktów to pomoże doprowadzić do zwycięstwa. Skoro tak, ona miała zupełnie odmienne stanowisko. Z reszta jak zawsze. Choć korciło ją by o tym podyskutować uznała, że dla dobra zespołu, który tworzyli lepiej siedzieć cicho. Utkwiła wzrok w niebie przed sobą. Nagle zatrzymała konia. Zaczynało się ściemniać, to prawda, lecz stanowczo za wcześnie na spadające gwiazdy. - Spójrz. – Wskazała na niebo przed sobą, wskazując niezidentyfikowany obiekt latający. - Nic nie widzę. Amber nie dziwiła się mu. To coś było w sumie nie widoczne na tle nieba. Gdyby nie obserwowała tego ruchu i towarzyszącego mu cienia z pewnością również by go nie dostrzegła. Inna sprawa, że jako elf powinien mieć bystrzejszy wzrok. - To smok. Spada – poinformowała go. –Albo ląduje... - zauważył Cierń Gilandar bez cienia zainteresowania. Najwyraźniej ruch który wreszcie zauważył nie bardzo go interesował. Amber jednak towarzyszyły złe przeczucia, a ta niebieska kropka wydała jej się bardzo znajoma. Nic nie tłumacząc spięła konia i poprowadziła w miejsce do którego leciał smok, głucha na wołania swego towarzysza. Jechała nawet gdy punkt znikł za koronami drzew parę kilometrów przed nią. „Cierń poradzi sobie dalej beze mnie” – usprawiedliwiała się. Bez większych trudności, wręcz z wyuczoną gracją przedzierała się przez las w poszukiwaniu tego co widziała. „Musi być tutaj” - pomyślała patrząc przed siebie na połamane gałęzie drzew nad głową. Poszukała innych śladów i dotarła do polanki. Tam zwinięty w kulkę leżał błękitny smok. –To ty Paweł? - spytała niepewnie choć wszystko na to wskazywało. W jednym pokoleniu rzadko kiedy rodziło się kilka smoków tego samego koloru i odcieniu. A jednak tak znajome jej chmurne oczy zdawały się nie poznawać elfki. Postanowiła bliżej nie podchodzić i czekała tak całą noc. Jej cierpliwość została wynagrodzona wraz ze wschodem słońca. Smok znikł w chmurzę dymu, który rozwiał poranny wietrzyk, a na jego miejscu leżał znajomy brunet. –Co się stało? Dlaczego się przemieniłeś? - spytała go. –W tej kwestii nie miałem wyboru. - Paweł skrzywił się, rozmasowując bolący kark. Spanie na gołej ziemi nigdy nie jest wygodne, a zwłaszcza gdy ma się łuski. Wyglądał jak ktoś wybudzony w środku nocy. –Wymuszona jednodniowa przemiana? - Amber nie kryła podekscytowania. Wiedziała że to właśnie to. Wszystkie smoki przybywają na Lunanor po to by w tym miejscu spędzić ten szczególny dla nich dzień. - Mutacja się dokonała? –Tak. –To świetnie – powiedziała choć coś wyraźnie ją gryzło. - Teraz trzeba wymyślić ci twoje smocze imię. Smocze imię było symbolem dwoistości natur. Znajdując się w smoczej postaci niektórzy nie reagowali na swoje ludzkie imię, czego przykład miał miejsce poprzednim wieczorem, gdy go wołała. Dlatego też przezornie się do niego nie zbliżała. –Już wiem. Może Płomyk, albo Wicher, Kieł, lub Błękitnołuski, Szpon, Zefir, Maruda, Śpioch, Głodomór, Dużojad... –Jestem smokiem, a nie jednorożcem czy kucykiem Pony – przypomniał jej. – Racja. To musi zawierać w sobie to co w tobie wyjątkowego. Szpony posiadają wszystkie smoki, no i wszystkie są wiecznie głodne, prawda? - Amber westchnęła próbując się uspokoić. Rola jaka jej przypadła w udziale była ekscytująca, przez swą wagę ale musiała zachować powagę i wzniosłość tej chwili. - Czy zdarzyło się by kiedykolwiek w historii smok posiadał Błękitny Ogień. - Przyjrzała mu się uważnie śledząc reakcję na te słowa. - Błękitnyżar, Bnetra, Rażni... –Co ty robisz? –Próbuje cię opisać słówek, które nie posiada znaczenia. Wówczas to ty staniesz się znaczeniem twego imienia a ty jego i nikt nie będzie mógł wypowiedzieć go przez przypadek. - Wyciągnęła z torby kartkę i zaczęła kombinować. Trwało to, z punktu widzenia Pawła małą wieczność, a podsłuchując jej mamrotania martwił się o to co też jej z tego wyjdzie. - Aoizar, Naoibar, Niwyzar, Virlight, Aoivir, Aoignis. Na dźwięk ostatniego imienia źrenice Pawła zwęziły się w pionowe szparki. –Aoignis – powtórzyła Amber uradowana. - To twoje smocze imię. Chłopak powtórzył je parę razy w myślach, po czym doszedł do wniosku, że nie ma znaczenia czy jemu samemu się podoba. Ważne że jego druga natura na nie reaguje. – Doleciałem szybciej niż się spodziewałem. –Syreny zabrały się za przemieszczanie wyspy. Obecnie z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę zbliżamy się do Zachodniego Kontynentu. Zaczyna się wojna. –To... Nie chce o tym na razie mówić. - Sposępniał. – Nawet nie wiesz jak się ciesze że cię widzę Spodziewaliśmy się najgorszego. Co z Pierścieniami? Nastolatek jak przez mgłę przypomniał sobie że rozstali się jeszcze na Lunanor, ale już wówczas mieli plan by odbić Pierścienie z rąk Meridiany, lub choć pomówić z Rozą. Świadom ryzyka postanowił zaufać przyjaciółce. –Udało się. Cinnabar je ma. - Amber usłyszawszy to wyraźnie pobladła. - Coś nie tak? - spytał zaniepokojony uważnie jej się przyglądając. –To musiało się zdarzyć, gdy tu leciałeś... –Co się wydarzyło? - dopytywał się teraz już bledszy od niej. Amber wyznała, że Cinnaba nie żyje. Paweł wkrótce wyciągnął z niej, że zabił go Cień oraz w jaki sposób. Początkowo zwyczajnie nie dowierzał, ale wiedział że Amber nie żartowała z niego, ani nie martwiłaby gdyby sama nie miała pewności. Z czasem przyszło poczucie winy, gdyż jakby nie patrzeć odleciał i zostawił brata samego. W zasadzie będąc młodszy nie miał w obowiązku pilnować Cinnabara, ale jednak nie opuszczało go przeświadczenie, że wszystko mogło potoczyć się inaczej gdyby nie zechciało mu się nagle latać, gdyby wiatr go nie poniósł tak daleko. „Co ja powiem rodzica?" - wiedział że kiedyś będzie zmuszony opowiedzieć im okoliczności w jakich stracili pierworodnego syna. Gdy pierwszy szok po stracie brata zelżał, a potrzebował na to czasu, Paweł zrozumiał coś równie strasznego. –Straciliśmy Pierścieni - szepnął uderzając się w czoło i przeczesując grzywkę. Nie mógł uwierzyć w te podwójne nieszczęście. –Muszę je odzyskać. - To powiedziawszy zacisnął pięści. Źrenice zwęziły się, a spojrzenie płonęło determinacją. –Chyba nie zamierzasz pojedynkować się z Cieniem? - Amber zakryła usta dłońmi. - Nikt jeszcze nie dał rady w walce jeden na jednego. Dwa na jednego to również żadne szanse. Twój brat to wiedział. Widać chciał być pierwszy, lub planował jedynie odwrócić uwagę Cienia od Rozy, bo miał nadzieje, że to ona jest celem, Cień nic nie wie. –Co z Rozą? - spytał z nutą paniki w głosie. –Mieszkańcy wioski udało się ją ukryć w bezpiecznym miejscu. Cień jej nie dopadł. Mieszkańcy są jednak przekonani, że wśród nas może być jakiś szpieg i nie chcą jej przekazać Strażnikom. Jakby nie patrzeć jest ich księżniczką. Może to i lepiej, bo na wyspie nie jest bezpiecznie. Ludzie i elfy giną jak w jakimś horrorze, jeden po drugim i nie wiemy w jaki sposób. Obecnie ukryta osada jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc zaraz po klasztorze w Białych Górach. –A Centrala? –To właśnie w stolicy wszyscy giną. Myślę że to przez ten cały zamęt. Gdy wyjeżdżaliśmy kto mógł to strajkował. Gdy wieść o wojnie się rozniosła wile osób wpadło w panikę, bo na chwilę obecną właściwie nie mamy regularnego wojska. Najstarszy w swej mądrości nie przyjął do wiadomości wyzwania do walki które przysłał wampir-poseł. - Amber naświetlała mu sytuację niczym spikerka radiowa. - Mówi że nie można pozwolić do rozlewu krwi i nowej wojny. Mówi że mamy oczekiwać na znak i Wybrańca. Cierń długo czekał na możliwość audiencji by oznajmić iż to prawdopodobnie ty nim jesteś. –I jak na to zareagowało dowództwo ? –Zbierają armie. Szkolą cywili i uczniów. - widząc zdziwienie Pawła wyjaśniła. - jesteś młody. Nie wierzą byś dał rade. Znają twoje statystyki z treningów i wyniki egzaminów. A jak wiesz nie są one zachwycające. –Zamierzają zignorować rozkaz Najstarszego ? –Chcą być gotowi na każdą ewentualność. No a ty znikłeś. To też ich zaniepokoiło. Swoją drogą. Cieszę się że cię widzę. - Uśmiechnęła się. –Wzajemnie. Nie dziwie się dowództwu. Sam nie wierze, że dam rade. - Zakrył Amber nie wiedziała co na to odpowiedzieć. Przez moment milczała dając mu czas do namysłu. Nie znała się na motywowaniu do walki. Szczególnie takiej która wyglądała na przegraną. Mimo iż wątpiła by go te słowa podbudowały zaczęła go pocieszać i patrzeć na sytuację z każdej możliwej strony. – Przepowiednia nie może się mylić. Skoro mówi że zwyciężysz to... – Wizja o której mówiła Sara, nic nie wspominała o moim zwycięstwie, tylko o samej walce. Nikt nie powiedział mi, że ma to mieć miejsce tak wcześnie. Nie jestem na to gotowy. –Jak to nie? Jesteś kompletnym smokiem. Całą dobę wytrzymałeś w postaci smoka. Potrafisz przemieniać się i odmieniać bardzo szybko, w całości i częściowo. Masz ostre pazury i kły oraz mocny płomień, który jest w stanie skały topić i podpalać lasy. –Mój brat też to potrafił. –Twój brat nie posiadał błękitnego płomienia i nie było mu to przeznaczone. –Chcesz mi powiedzieć, że żył po to by umrzeć pozwalając Cieniowi zdobyć Pierścienice? Że tyle trenował dla tej jednej chwili, w której poniósł porażkę by Meridiana mogła skompletować wszystkie Pierścienie? Że tak miało być? –Nie wiem tego – odpowiedziała Amber tłumacząc sobie, że chłopak krzyczy na nią tylko dlatego, że przeżywa trudne chwile a nie by ją zranić. - Ale ty na pewno dasz rade. –Pomszczę go. –Paweł zemsta jest czymś złym. Twój brat prawdopodobnie zgniłą właśnie dlatego, że się przeliczył i chciał sam jeden pomścić wszystkich Zarażonych. Ale to zła droga. Twój cel to nie Cień. On jest tylko pionkiem. Twoim celem są... –Tak wiem. - Westchnął zrezygnowany. –Dowództwo twierdzi, że jeśli faktycznie jesteś Wybrańcem to ci pomogą. Wystarczy że dołączysz do sił formujących się na Południowych Pustkowiach, a umożliwią ci zniszczenie Pierścieni. –To wszystko nie tak...- Powiedział Paweł. - Ja nie mogę tego zrobić. Amber wiedziała że Paweł ma opory przed zniszczeniem ludzkich pierścieni ze względów moralnych. –Jestem pewna, że Roza ci wybaczy to że... –Ja sobie nie wybaczę... Meridiana nie jest problemem od kiedy się z nią spotkałem.. Rzecz w tym że... Paulina... –Co z nią? –Paulina jest Pierścieniem... - szepnął patrząc jej w oczy.
Alex czuł się nieswojo leżąc na tak grubym i miękki materacu do tego przykryty pierzyną powleczoną delikatnym zielonym materiałem. Zawsze odkąd pamiętał spał i budził się na twardym okryty byle czym. Doszedł go zapach mydła, proszku do prania i świeżego powietrza nasyconego wonią sosnowych igieł. Alex z początku myślał, że może gości go jakiś elf. Nie żeby przyjaźnił się z którymś. Ta teoria szybko jednak upadła, gdy otworzył oczy. Wystrój nie przypominał wnętrza drzewa. Ściana, podłoga i sufit składały się z litej skały przysłoniętej przez świeczniki, obrazy martwej natury i krajobrazów, gobeliny i dywany, zasłonami po jego lewej oraz meblami. Po jego prawej znajdowały się drzwi, dwa kolejne przed nim. Przyglądając się rzeźbionym klamrą i ozdobnym futryną zastanawiał się które z nich są wyjściem. Pomieszczenie wydawało mu się naprawdę duże jak na sypialnie, a prócz łóżka stał tam tylko stolik nocny. To wskazywałoby na to, że jedne z drzwi prowadziły do garderoby lub po prostu szafy. Jeśli wszystkie pokoje tak wyglądały to trafił do wnętrza naprawdę potężnej budowli. Zrozumiawszy to padł z powrotem na posłanie i zamknęła oczy i zastanawia czy to przypadkiem nie kolejny sen, jednak gdy ponownie otworzył oczy otaczające go bogactwa bynajmniej się nie rozpłynęły. W jego umyśle pojawiła się pewna teoria odnośnie tego gdzie się znajduje. Zamek, pałac... w każdym razie musiały należeć do mistrza o którym wspominał Tobi. Miał dziwne przeczucie, że to ten sam o którym ostrzegał go Fox. To teraz nie robiła większej różnicy bo i tak nie mógł się ruszyć. Ból fizyczny był równie dokuczliwy co świadomość, że został pokonany i porwany przez młodszego żółtodzioba. Już nigdy nie zlekceważy pół czarownicy, ani magicznego dziecka. Jak niepozornie by nie wyglądali. Następnego dnia Alex obudził się w tym samym miejscu, ale nie był już są. Na taborecie pomiędzy nim, a drzwiami siedział młody chłopak i czytał. Czarodziej oszacował że jest on wyższy od Pawła lecz niższy od niego samego. Okulary na piegowatym nosie nadawały jego dziecinnej twarzy powagi. Czarne włosy opadały mu na czoło. Był dobrze odżywiony, ale nie gruby. Wyglądał na przywykłego do siedzącego trybu życia. Nieznajomy tak pogrążył się w lekturze, że Alexa zwrócił uwagę dopiero gdy ten usiadł na krawędzi łóżka. Wówczas to uśmiechnął się. –Dzień dobry. Jak się czujesz ? - spytał już nieco poważniej jakby spodziewając się złych wieści. – Bywało gorzej - przyznał Alex. –Czarnowłosy zdjął okulary potrzebne mu tylko do czytania. Książkę odłożył na taboret uprzednio zaznaczywszy stronę. –Gdzie jestem? - spytał Alex. –W Zamku Gwiazdy. Na Wschodnim Kontynencie. Niedaleko Polany Jednorożców. –„Daleko” - pomyślał. Zastanawiał się w jaki sposób Tobi go tu przetransportował. Nigdy jeszcze nie był w tej okolicy, ale dużo o niej słyszał. Klimat był tu umiarkowany. Mroźne zimy, ciepłe lata, raczej mało deszczów. Na dobrą sprawę nie słyszał o niczym ciekawym dlatego też nigdy go w tą część wschodniego kontynentu nie ciągnęło. Kraina ta nie bardzo różniła się od tej z której uciekał. - Musisz być zmęczony. Zaraz pośle po jedzenie. - To powiedziawszy podszedł do drzwi na prawo za którymi stała zbroja. Podniesiona przyłbica ukazywała pustkę w miejscu w którym być powinna głowa. Otrzymawszy zamówienie ukłoniła się i odeszła lekko chrzęszcząc. Alex wiedział już gdzie jest wyjście. Chłopak tymczasem sięgną do dzbanka na nocnym stoliku, nalał jego zawartość do szklanki i podał mu. – Nazywam się Saveryn. Możesz mi mówić Sav. – A ja Alex. –To dobrze że pamiętasz jak się nazywasz. Podejrzewaliśmy, że możesz mieć amnezję. Ogólnie nie było z tobą dobrze. Z początku byleś pod kroplówka. To takie coś podłączone do żyły co pompuje tam płyny. Długo spałeś. Czasem nawę rzucałeś się przez sen. Musieliśmy cię w pewnym momencie związać byś sobie czegoś nie zrobił. Krzyczałeś. Głównie „nie”. Ale cieszę się że eliksir zadziałał. Sam zbierałem do niego składniki. Wszyscy pomagali – powiedział mając na myśli jednorożca i parę innych bajkowych stworzeń. - Mistrz powiedział że bez niego wszystko trwałoby dłużej i nie wiadomo jak by się skończyło. Chciał ci tego oszczędzić. Na razie go tutaj nie ma, dlatego kazał cię pilnować. Alex wsłuchiwał się w potok słów osoby, która widać dawno nie miała okazji do rozmowy. Savery wydała się bardzo podekscytowany z czego szybko się usprawiedliwił. –Rzadko dochodzi ktoś nowy, no i trudno czasem z kimś pogadać. Na przykład Estera i Fello. Ta dwójka lubi tylko własne towarzystwo, no a mistrz bywa zajęty, choć zwykle dużo słucha, ale teraz go nie ma. Alex zdążył opróżnić szklankę i kilka następnych. Teraz uważnie przyglądał się jak w brązowych oczach Saveryna tańczą ogniki, a jego czarne jak dotąd włosy nabierają ciepłą brązową barwę i parę czerwonych pasemek. Coś w jego wyglądzie wydawało się Alexowi znajome. Czekoladowo brązowe tęczówki, mały pokryty piegami nos, twarz o dziewczęcej urodzie, ta otwartość i ufność. Każdy element z osobna coś mu mówił, ale ich połączenie wprowadzało w błąd. Szczególnie gdy dodać do tego tą gadatliwość. –Ile ty masz lat? –Niedługo kończę piętnaście za parę dni mam urodziny. Alex zamyślił się przez chwile, ale ta informacja nic mu nie mówiła. Z początku przypominał mu nieco jakąś Wieszczkę z Białych Gór, ale one wszystkie posiadały kręcone włosy o zazwyczaj niezmiennie czerwonej brawie. No i miały szare oczy a nie brązowe. Co dziwne to właśnie oczy wydawały mu się znajome. Nie miał pojęcia, kształt kolor czy oba. W końcu postanowił że gra jest nie warta świeczki. Z reszta ma obecnie wiesze zmartwienie niż zabawę w genetyczne rebusy. Postanowił grac w otwarte karty. –Zythrian kazał ci mnie pilnować? – Tak. –Gdzie są moje rzeczy? –Chwilowo pod łóżkiem, jest tam wszystko prócz ubrań. Tamte szmaty są już do niczego. Choć buty są jeszcze całkiem porządne. Brudne, ale porządne. Jeśli chcesz każe je wyczyścić. Alex dopiero teraz spostrzegł, że jest nagi...od pasa w górę, a to co ma na sobie od pasa w dół nie jest jego. –Gdzie mój amulet? –Przyniesiono cię bez amuletu. Musiał ci się zgubić. Przykro mi. - Zdawał się mówić szczerzę, co wcale nie zmieniało faktu, że ktoś mógł mu ukraść amulet nim przyniesiono go do zamku. Chłopak choć szczery wyglądał na ufnego i łatwowiernego przez co nie nadawał się na źródło pewnych informacji –Będę szczery – postanowił na głos choć z początku planował po prostu się wymknąć. - Nie mogę tutaj zostać. Wezmę rzeczy i wyjdę. Jeśli spróbujesz mnie zatrzymać będę zmuszony zrobić ci krzywdę. – Nie możesz teraz odejść. Co z twoim tatą? Nawet nie wiesz jak on bardzo chce cię poznać. Bardzo chciał być podczas twojego przebudzenia, ale musiał coś załatwić. –Ja też muszę coś załatwić. - Wstał z łóżka i ruszył po ubrania. –Nie możesz. Jesteś jeszcze osłabiony. - oponował Savery. - Szafa jest po lewej – poinstruował go i chwile później już stał obok. – Poczekaj pomogę ci ale najpierw porozmawiajmy – przemawiał do niego jak do dziecka, lub spłoszonego zwierza. - Możesz jeszcze być w szoku pourazowym i nie wypuszczę cie dla twego własnego dobra jeśli uznam, że nie myślisz racjonalnie. – Nie ma o czym rozmawiać. Nie obchodzi mnie co Zythrian ode mnie chce. - Alex krytycznie przyjrzał się zawartości szafy. Ciuchy wyglądały jakby uszyte z myślą o balu, a on chciał coś prostego i wygodnego. - Co to ma być? – Tylko tyle uszyły kołowrotki od kiedy dostały rozkaz skompletowania ci garderoby. Mają jakiś balowy defekt. Pewnie dlatego, że Ester tak często je męczy do szycia sukni. Skąd pomysł, że Zythrian czegoś od ciebie chce? – To długa historia. –Jeśli mnie przekonasz to ci pomogę. - najwyraźniej już nie twierdził, że Alex bredzi. Alex spojrzał na niego. –Sam stąd nie wyjdziesz. Otaczający nas las jest pełny magicznej mgły. Nikt tu nie wyjdzie i nie wiedzie puki sam zamek na to nie pozwoli a ja znam tajne przejście. Zgoda? - Wyciągnął z szafy jasna tunikę i kamizelkę. Nie było to coś w stylu Alexa, ale nadawało się na podróż. –Opowiem ci pewną historię. - postanowił Alex. - Jeszcze nikomu jej nie opowiadałem. - Zamyślił się. - Dawno dawno temu... w północno-zachodniej części dzisiejszego Imperium żył sobie klan czarodziei zwany Utrisa. Posiadali oni dziedziczną zdolność uzdrawiania. Tylko oni znali sztukę uzdrawiania magią. Wykorzystywali w tym celu własną energie życiową która nigdy się nie kończyła. Nigdy nie umierali ze starości. – Co to ma wspólnego z Zythrianem? – Pewnej nocy cały klan wymordowano. –Dlaczego? –Swym sąsiadom wydali się niebezpieczni. Zarówno niemagiczni jak i inni czarodzieje nie bardzo im wierzyli bo byli z ich punktu widzenia niebezpieczni przez zgromadzona przez siebie wiedzę, nieśmiertelność i nieprzeciętną moc której nie dawało się wyuczyć. W każdym razie zabito wszystkich. Ocalało tylko jedno dziecko. Legendy opowiadają, że olbrzymi ptak wyciągnął ja z łóżeczka nim do jej pokoju wpadła chorda wojowników. Dziewczynka wychowała się w klasztorze. Była ostatnią uzdrowicielką, ale długo nikt nie wiedział o jej darze. Zaprzyjaźniła się z Najwyższa kapłanką, Ewalioną. Razem się wychowywały i podróżowały. Podczas jednej z wycieczek obie zostały porwane. Ewaliona uciekła, jej się to nie udało. Po jakimś czasie uznano ja za zmarłą. Tyle wywnioskowałem z książek i rozmów podsłuchanych w klasztorze. –To ciekawa historia, ale nadal nie rozumiem do czego zmierzasz... – Flora, bo tak się nazywała, żyła. Po kilkunastu latach powróciła w góry. Była wówczas w ciąży. Samotnie wychowywała synka, niestety do miasteczka w którym się zatrzymała dotarły antymagiczne uprzedzenia. Ktoś doniósł...Kapłanki nic o tym nie wiedziały. –Skąd więc ty o tym wiesz? Przeczytałeś w książce? - Skrzyżował ręce na piersi. –Nie. To ja byłem tym synem, dzieckiem uzdrowicielki. Wiem bo mam dar którego nikt inny nie ma, nie licząc elfów. Pamiętam jak ja palili. Nie na stosie tylko w domu. Jak widzisz w tej opowieści nie ma żadnego ojca i nigdy nie było. Severy zamilkł, a ręce opadły mu wzdłuż ciała. Spojrzał na Alexa ze współczuciem. Nastała długa niezręczna cisza. –Część z tego to tylko plotki z klasztoru. Nie chcesz poznać wersji Zythriana? –Nie interesuje mnie jego wersja. –Jesteś niesprawiedliwy. –Muszę się śpieszyć. Moi przyjaciele mogą mieć kłopoty. Nie zamierzam tu siedzieć i czekać na mowę obronna Zythriana. - Włożył otrzymane ubrania i zerknęła w lustro. Zdziwiło go to co ujrzał. Wieczna bladość i cienie pod powiekami znikły. Na policzkach widniały nikłe rumieńce. Zupełnie nie poznawał swojej twarzy, która nie posiadała – Rozumiem. – Saveryn wyraźnie się zamyślił. Alex dopiero teraz dostrzegł pająka siedzącego na ramieniu chłopka. - Pomogę ci jeśli obiecasz, że tu wrócisz - zdecydował, a Alex zmusił się by oderwać wzrok od urodziwego pajęczaka. Obecność daimona pozwalał wierzyć że Sav nie jest czarnym magiem, w każdym razie jeszcze nie. Niechęć do swego ducha-opiekuna często była pierwszą oznaką zejścia na złą drogę. Przypomniał mu się sposób w jaki sposób Tobi odganiał własnego. - W jaki sposób chcesz pomóc? Alex obiecał, ale nie zamierzał obietnicy spełniać, a w każdym razie nie w najbliższej przyszłości. Zresztą kto, wie może kiedyś jeszcze odwiedzi te strony gdy Zythrian z nich zniknie, lub by odzyskać najprawdopodobniej skradziony medalion. *** Opuścił zamek i zostawił Las Wiecznej Mgły za sobą. Alex odetchnął z ulgi po czym zaciągnęła się krystalicznie czystym powietrzem wschodniego kontynenty. Dawno nie był w tej części świata smoków. Savery dowiedział mu że znajduje się niedaleko Polany Jednorożców, która była rezerwatem w elfim państwie, które znał jedynie ze słyszenia. Trzeba tu zaznaczyć iż elfich państw jest wiele i nie we wszystkich panuje monarcha. Ten konkretny znany Volldoread funkcjonował zgodnie z ustrojem bardzo zbliżonego do demokratycznego. Tylko rdzenni mieszkańcy traktowali tą władzę poważnie. Państwo było mocno wielonarodowe i nieco niestabilne politycznie, ale przez nieciekawe tereny i brak złóż nie zwracało uwagi sąsiadów. Dla Alexa oznaczało to dużą ilość nielegalnych telereporterów poza kontrola Strażników oraz dużo czarodziejów na imigracji. Niczym niezmącona naturalna harmonia i krajobraz przed nim, który nie nosił śladów cywilizacji był miłą odmianą, choć przed nim rozpościerały się jedynie nudne zielone trawiaste, łyse pagórki. Żadnej ścieżki, żadnych kwiatów, drzew, krzaków. Czysta zieleń i błękit nieba. Nagle przed nim na niebie dostrzegł czarną kropkę zbliżającą się do niego. –Meg. - Poznał ja od razu. Kwadrans później na jego ramieniu siedział zmęczony długim lotem kruk z mocno wymiętym przez wiatr listem przyczepionym do nogi. „Możliwe że to co napiszę to dla ciebie nic nowego. Ty nie jesteś Zarażony. To co cię spotkało to rodzaj klątwy, którą Pierwszy element na ciebie rzucił. Nie od razu to zrozumiałam. To co miało miejsce podczas mojego pierwszego spotkania z Meridianą w pałacowym ogrodzie. Nie wiem czy to pamiętasz. Najpierw miałeś atak, a potem zemdlałeś. Z pewnością zauważyłeś. Coś się wówczas stało i miało to miejsce z mojej winy. Mam do ciebie prośbę. Trzymaj się od tego z dala. To już ciebie nie dotyczy.” Wiadomość była wyjątkowo mętna. Tak że chyba tylko on mógł ją zrozumieć Początek go nie zaskoczył, ale fakt że najwyraźniej to Paulina a nie Zythrian zdjęła klątwę był wart rozważenia. Już wcześniej zauważył, że coś się z nim dzieje, a jego krew się zmienia. To by miało sens. Coś co sprawił Pierścień odczynić może widać tylko drugi. W takim razie jego nowy znajomy kłamał, lub po prostu przekazał mu kłamstwo jego...to znaczy Zythriana. Nie zamierzał przyjmować do wiadomości tego co się o nim dowiedział. To niczego nie zmieniało. Nadal był sam i nie miał nic prócz sztyletu i swojego daimona, a ten zamek za jego plecami był jedynie piękną pozłacaną klatką. A teraz czas na rozpoczęcie kolejnej podróży. „Trzymaj się od tego z dala” - Nie zamierzał dostosowywać się do tego polecenia.
Tylko krótka, intensywnie zielona trawa odróżniała pagórki od złotych wydm na pustyni. Panowała tu taka sama pustka, cisza. Wiatr wył dokładnie tak samo jak paręset tysięcy kilometrów na Południowych Pustkowiach Zachodniego kontynentu gdzie obecnie ustawiały się dwie wrogie armie. Jedna złożona z naprędce zebranych i wyszkolonych młodych strażników i mieszkańców wyspy oraz paru weteranów wojennych. Miesiąc czasu to naprawdę mało, a dokładnie tyle mieli od zapadnięcia decyzji do zgromadzenia się na równinie. Paweł widział twarze dorosłych z Tharond, jeszcze tak niedawno nieprzytomnych po zamieszaniu Szamana. Nie mógł na to patrzeć. Ludzie ci byli jak przysłowiowe mięso armatnie. Na szczęście strona przeciwna żadnych maszyn oblężniczych nie posiadała. Za to w ilościowo rozciągała się wzdłuż horyzontu. Szpiedzy donosili że żołnierze są po prostu ustawienie niczym cienka linia i przewyższali Strażników liczebnie jedynie dwukrotnie. Problemem był fakt że przeciwników cięgle przybywało, a w skład armii ciemności właściwie również wchodzili Strażnicy. Ubezwłasnowolnieni i po części już w jakimś stopniu martwi, mim o wszystko jednak wyszkoleni i uzbrojeni. Po stronie demonów stały wampiry i Cienie, czarni magowie, Zarażone zwierzęta i upiory wszelkiej maści. Większość z nich były maszynami do zabijania. Paweł próbował przemówić dowódcą do rozumu. Uświadomić ich że zostaną zmieceni, że sprawa jest z góry przegrana. Demony gdy tylko zechcą mogą się przedrzeć. Wypowiedzieli wojnę tylko po to by urządzić rzeź. Nikt jednak go nie słuchał. Jak na Wybrańca i do tego smoka miał potwornie mały autorytet. Wszyscy myśleli jedynie o taktyce i szacowaniu długości bitwy. Robili mu mowy o obowiązku, honorze, odwadze, gotowości poświęcenia, tymczasem on postanowił nie dopuścić do bitwy. Nareszcie wiedział co powinien zrobić i postanowił się tego trzymać. „To moja walka i tylko moja” - To pomyślawszy wyszedł z namiotu dowództwa, rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Przeleciał nad polem bitwy i wylądował dziesięć metrów przed czołem armii. – Chce negocjować – oznajmił. – Co jest już się poddajecie? - Spytał bladolicy żołnierz w pierwszej linii, po czym zachichotał. –Chce rozmawiać z trzecim elementem. –Zapomniałeś o „proszę” młodzieńcze – zaśmiał się drugi. Chłopak stanął w bezpiecznej odległości, na tyle jednak by go słyszano. –Proszę o rozmowę. –Zadośćuczynię twej prośbie – odezwał się głos za nim. - Jesteśmy wszyscy. –Za nim w szeregu stała trójka demonów. W efekcie Paweł został otoczony, jednak nie bał się. Zawsze mógł odlecieć. – Nie pozwolę waszej armii zrobić ani jednego kroku – oświadczył sam będąc zdziwiony, że się nie jąka a głos mu się nie łamie. Nie licząc szkolnych prezentacji jeszcze nigdy nie przemawiał publicznie. – Spokojnie ja się nim zajmę – Ciało Pauliny wystąpiło z szeregu. –To ten Wybraniec? - Meridiana zmierzyła chłopaka wzrokiem. –Nie pozwolę by doszło do bitwy – powtórzył Paweł czym wzbudził śmiechy w szeregach wroga. - Proponuje pojedynek. Jeśli wygram odejdziecie. –A jak nie? - spytał zielonowłosy chłopak obok Pauliny. - Nie robi nam różnicy czy zginiesz w pojedynku czy w ogniu walki. – Może po prostu oddasz się nam do niewoli, a my pozwolimy twoim ludziom żyć. Po prostu przejdziemy obok – zaproponowała Meridiana. –Bez posiłku? Marsz na głodniaka? - dopytywały się niezadowolony wampir. Młodego smoka podbudowało stwierdzenie „twoi ludzie”. Meridiana traktowała go poważnie, jako przedstawiciela armii. Nie podobał mu się jednak taki układ. –Jeśli wygra Trzeci element przejdziecie bez walki w przeciwnym razie odejdziecie. –Zgadzam się – orzekła czerwonowłosa. - Jesteśmy gotowi nawet oddać wam waszych Strażników żywych i oczyścić ich krew. Musisz być jednak świadom, że my tu wrócimy. Prędzej czy później, ale ta bitwa jest nieunikniona. Ty możesz najwyżej ją opóźnić. To również mu się nie podobało. Jeśli przegra jego armia i tak zginie prędzej czy później. Dawało jednak im czas by wyrównać szansę. Ściągnąć posiłki. –Co gdy już dojdziecie do świątyni? I tak wszyscy zginą, prawda? –Niekoniecznie. Nasza zemsta dotknie tylko magów i smoki. Reszcie pozwolimy żyć. Pawła martwił tylko co to będzie za życie... Opowieści Sary nie napawały optymizmem. - Poza tym ty nie planujesz zginać w pojedynku, prawda smoku? –Dziesięć lat. Na tyle znikniecie. –Hym... miesiąc – targował się Trzeci element. –Paweł negocjował ostro, mimo to stanęło zaledwie na trzech latach. Przez ten czas żadna istota ciemności nie miała prawa przejść granicy pustkowi. Czerwonowłosa wyciągnęła rękę by przypieczętować umowę. –My nigdy nie łamiemy umów i nie kłamiemy. Przegrasz przechodzimy bez walki, wygrasz masz trzy lata. Trzy to dobra liczba. Paweł złapał jej rękę i szybko poczuł jak ona miażdży jego własną jak w imadle. Nie był w stanie się wyrwać, przy czym nie opuszczało go przeczucie, że popełnił głupotę. Przeszedł go dreszcz. Nie wiadomo skąd wystrzeliły macki które oplotły ich ręce. Jedna przypominała bezskrzydłego, wydłużonego, błękitnego smoka, druga była jak jęzor ognia, ptak lub ognista strzała połyskująca złoto-czerwonym światłem. Gdy oplotło jego przedramię chłopak poczuł niepokojące ciepło i swędzenie jakby przenikało do kości. Nagle pomiędzy nimi rozbłysło światło i wszystko to zniknęło. Na wewnętrznej stronie dłoni pojawił mu się płonące czerwienią na skórze znaki. Przedstawiał trzy faliste kreski. Mogły przywodzić na myśl dziwaczne zadrapanie, poparzenie, lub znamię. W sumie wszystko tylko nie to czym były. –Te płomyki będą widoczne dopóki któreś z nas nie umrze. To gdzie i kiedy walka? Chyba że chcesz tu i teraz. – Wyspa Lunanor – Teren który dobrze znał i był odpowiednio odległy od arami jednocześnie dość bliski by na czas dotrzeć na miejsce. Szybko jednak przypomniał sobie że ciągle są tam ludzie. - Koło wulkanu – dodał pośpiesznie. Tamta okolica była bezludna choć wulkan dawno wygasł. –Zgoda. Do jutrzejszego zachodu słońca. –W południe. –Nie dojdę tam aż tak szybko. Nie mam skrzydeł. –W takim razie o świcie za dwa dni. - Mówiąc to rozłożył skrzydła. Tuż za sobą wyczuł ruch. Czerwonowłosa podniosła dłoń i wysłała kulę ognia która minęła Młodego smoka i taiła w człowieka tuż za nim. Człowieka który najwyraźniej zamierzał wbić mu nuż w plecy. –Umowa to umowa – powiedział demon który prze chwilą uratował mu życie. - Spróbuj nie trafić do świata duchów nim nastanie świt trzeciego dnia.