wtorek, 14 lutego 2012

Rozdział 10: Porywacz

Długi marsz bardzo ją zmęczył. Wszystkie napotkane kamienie zaczęła jej wyglądać tak samo, przez co zaczynała podejrzewać że chodzą w kółko a Psotka wcale nie zna drogi. O ile na początku potrafiła określić swoje położenie względem jeziora, teraz zupełnie straciła rozeznanie w terenie. Zaczęła się martwić czy przypadkiem zamiast się oddalać nie zbliża się do niechcianego kierunku.
„Trzeba mi było iść wzdłuż rzeki”.
Usiadła pod najbliższym drzewem i zamknęła oczy. Nad nią wiatr poruszał koronami drzew tak, że te zaszumiały. Słońce malowniczo prześwistało przez zielone listki. Na gałązce stojącej przed nią sosny wylądował czarny ptak. Rozejrzał się po okolicy, spojrzał na nią po czym odleciał w stronę z której przybył. Chwilę później poczuła wiatr na policzku. Z zamyślenia wyrwał ją głos Psotki.
-Obudź się!
W krzakach przed nią coś się poruszyło i wybiegł z nich mały lisek. Wpadł na polanę jakby przed czymś uciekał, jednak spostrzegłszy Paulinę przystaną. Już nieco wcześniej zauważyła, że tutejsze zwierzęta są niespodziewanie ufne, ale podchodzenie na taką odległość tak nagle było niecodzienne i zaskoczyło nawet Psotkę.
~Coś go przestraszyło. - zakomunikowała jej.
Lis obejrzał się za siebie i uciekł w bok spłoszony, dużym łukiem omijając drzewo, o które dziewczyna była oparta. Ona również usłyszała szelest. Dochodził z wysokiego drzewa. Ktoś na nim stał.
-Tu cię mam. - usłyszał z góry głos.
Wystraszona  wstała i przygotowała się psychicznie na wszystko. Zeskoczył i wylądował kilka metrów przed nią. Towarzyszył temu odgłosy łamanych gałęzi. 
Był to zupełnie jej obcy człowiek. Nie miał maski ani kaptura, ale jego łobuzerski uśmieszek nie przywodził jej na myśli nic nic dobrego.
Paulina niewiele myśląc chwyciła broń i rzuciła w napastnika. Ten w porę zdążył zrobić unik. Broń trafiła w drzewo niewiele nad jego głową, obcinając mu przy tym kilka włosów.
- Wow. Niewiele brakowało. - skomentował na wydechu.
Gdy spojrzał w jej stroną jej już nie było, więc wyciągną nuż z drzewa i ruszył w pościg.
Rzucenie jedyną dostępna bronią było co najmniej głupotą, ale przecieżby mu tego nie wbiła. Oczywistym było, że ze swoim niewielkim doświadczeniem nie uda jej się trafić z takiego dystansu, ale dzięki temu miała czas by uciec. Dziwiła się wręcz, że udało jej się go drasnąć zważywszy że myślała że ostrze poleci w zupełnie innym kierunku. To zupełnie tak jakby miało własny rozum. Obróciła się by sprawdzić czy za nią biegnie. Nikogo nie zobaczyła.
~Uważaj ! – pisnęła wróżka w jej umyśle.
Potem wszystko działo się bardzo szybko. Spojrzała przed siebie i zobaczyła ciemny dym, który w szybkim tempie zaczął przybierać ludzki kształt. Z nietypowej chmury wynurzyła się lekko rozbawiona blada twarz. Jej właściciel trzymał w dłoni jej nóż, który od razu upuścił by mieć wolne ręce. Paulina nie wyhamowała i wpadła na chłopaka, a on złapał ją za nadgarstki.
„Jak on to zrobił?” - spytała sama siebie w myślach, nie spodziewała się jednak odpowiedzi jaką otrzymała od Psotki.
~Teleportował się... Paulina.... on jest czarodziejem.
Pierwszy raz miała okazję spotkać kogoś takiego.
Wyglądał na starszego od niej. Gdy oboje stali prosto czubek jej głowy znajdował się niewiele poniżej linii jego oczu.
Był to chłopak o jasnych włosach. Ich kolor wahał się między białym, a żółtym. Średniej długości kosmyki odstawały na wszystkie strony na kształt kolców jeża.
Ubrany był w ciemne kolory. Spod ciemno-zielonego T-shirtu, który zasłaniał całą szyje i część twarzy, wystawały dwa długie białe rękawki, w paru miejscach związane rzemieniem. Twarz miał bladą, a oczy lekko podkrążone, jakby zaspane. Na dłoniach miał ciemne rękawiczki, odsłaniające palce. Do nich po zewnętrznej ich stronie przymocowane były metalowe blaszki, na których wyryte były nieznane jej znaki i symbole.
- Puszczaj mnie. - rozkazała szamocząc się.
- Spokojnie. Nie chce z tobą walczyć. - zapewniał nie przestając się uśmiechać.
Ta kpiąca mina była dla niej denerwująca.
"Jeśli uważa że pójdzie mu tak łatwo to się myli."
Paulina kopnęła napastnika w nogę, a Psotka przeleciała mu kilkakrotnie przed oczami. Dzięki czemu dziewczyna uwolniła ręce, po czym wykonała podcięcie i chłopak leżał już na ziemi. Może i był starszy co dawało mu swego rodzaju przewagę, ale straszne było z niego chuchro.
Szybko podniosła z ziemi swój nuż. Potem powoli cofała się nie spuszczając z niego oczu. Gdy tylko się ruszył by wstać, ona odwróciła się na pięcie i puściła się biegiem przez las.
- Czemu uciekasz? - usłyszała za sobą po jakimś czasie.
„Czemu? – dobre pytanie. Przecież i tak daleko nie zabiegnę zanim zostanę złapana."
Zamachnęła się i okazało się, że ścigająca ją osoba znajduje się bliżej niż sądziła.
Rzucony przez nią nuż obrał kurs nie do końca zgodny z jej oczekiwaniami i trafił go w sam środek klatki piersiowej, zanim chłopak zdążył go złapać za rączkę. Mimo to po wyciągnięciu go nie było na nim ani śladu krwi. Nie było również widać śladu po ranie, jedynym dowodem na to, że trafił była dziura w T-shircie. Chłopak spojrzał na siebie, a później na czerwonowłosą. Nie spodziewał się aż takiej obrony z jej strony.
Na twarzy Pauliny,  prócz wcześniejszego strachu widniało jeszcze zaskoczenie i panika.
- Cholera... byłoby już po mnie. - przyznał oglądając dziurę. - Kto ci to dał? - wskazał nożyk.
Paulina powoli pokręciła głową i na nowo zaczęła przerwaną próbę ucieczki. Psotka wczepiła się mocno w jej włosy by nie zostać w tyle.
"Co to miało być...?? Przyznaje że nie chciałam go zabijać, ale to powinno go chociaż zaboleć."
Pogoń doganiała ich, ale po kilkunastu metrach nagle się zatrzymała.
Na twoim miejscu tam bym nie biegł... - usłyszał za sobą krzyk, ale ani myślał zawrócić.
Nawet nie zauważyła, że sceneria wokół niej znacząco się zmieniła. Zrobiło się znacznie ciemniej otaczające ją drzewa rosły blisko siebie, a ich gęste, liściaste gałęzie blokowały dopływ światła. Po ziemi wlokły się kłęby mgły, poniekąd przysłaniające drogę. Bo obu jej bokach w oddali widziała bagna. Gdy zabrakło jej tchu przystanęła i uspokoiwszy nieco oddech nasłuchiwała czy udało jej się zgubić pogoń.
Psotka wydawała się jeszcze bardziej wystraszona i padnięta. Cała się trzęsła stopniowo puszczając rude kosmyki.
Te drzewa nas tu nie chcą. - zakomunikowała po chwili rozglądania się.
Przeproś je w moim imieniu. Będą musiały to jakoś wytrzymać, bo nie zamierzam się tam wracać. - wydyszała opadając na kolana.
Ostatnim razem zmęczyła się tak na w-f, gdy jedna z jej koleżanek tak napyskowała wuefiście, że ten kazał całej grupie ćwiczyć przez całą lekcje, jakieś beznadziejne rzeczy jak pompki, skłony i biegi.
Uspokoiwszy się zupełnie, zaczęła analizować sytuacje.
- Tak w ogóle to TO goni ciebie czy mnie? - upewniała się Paulina choć odpowiedź i tak nie wiele zmieniała.
- Nikomu takiemu się nie narażałam.
- No to pewnie mnie... Spotkałam wcześniej kogoś kto również czarował, a elfem nie był.
„Dlaczego mam nie jasne uczucie, że oni nie chcą mnie zabić tylko złapać? Tylko po co?"
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk łamanej gałązki, a potem odgłos szybko zbliżających się kroków.  Wystartowała do biegu, ale przez kamieniste podłoże potknęła się i upadła. Gdy na chwile odzyskał przytomność wszystko wirowało i dwoiło jej się.  Zobaczyła jak chłopak wyciągną rękę w jej stronę i w tym momencie Paulinę strasznie rozbolała głowa.
- Co ty mi zrobiłeś? - jęknęła
Czuła, że coś spływa jej po twarzy. Gdy dotknęła swojego czoła zdała sobie sprawę, że krwawi. Z rany promieniował ból, który zagłuszał wszystko inne.
Obrazy zaczęły się rozmywać. Ostatnią rzeczą jaka widziała była zmartwiona Psotka, która próbował odgonić napastnika. Potem zamknęła oczy i straciła przytomność.



  Jasno-włosy chłopak niósł śpiącą Paulinę na barana. Jej związane w nadgarstkach ręce przerzucił sobie przez szyję. Głowa nieprzytomnej bezwładnie opadała na jego lewe ramie, podczas gdy na jego prawym siedział czarny kruk. Zwierze zdawało się rozumieć sytuacje i kracząc rozmawiać o niej. Otaczająca ich sceneria wiała nieco grozą. Droga powrotna już dawno rozpłynęła się w otaczającej ich mgle.  Nieliczne wysokie drzewa o powykrzywianych pniach zdawały się śmiać z ich bezsilnych prób wydostania się z tej pułapki. Jedyne znane im wyjście znajdowało się kilkadziesiąt metrów przed nimi, ale ograniczał ich czas.
- Nie. Nie da rady szybciej – zwrócił się do ptaka - Chyba nie uda mi się jej wynieść z tego przeklętego miejsca przed zmierzchem – stwierdził z rezygnacją w głosie.
Dźwięk wydany przez ptaka zabrzmiał jak pytanie.
- Nie. Nie jest ciężka, ale zarwanie trzech nocy z rzędu sprawia, że nie jestem w pełnie sił. Plus przed chwilą przebiegłem co najmniej pół kilometra. - westchną- za jakie grzech?
W odpowiedzi zwierze zaczęło szybką i długą serie dźwięków, brzmiących jak wyliczanie. Przewał dopiero złapany na dziób.
- To było pytanie retoryczne.
Kruk zamachał skrzydłami pokazując, że on nie jest zmęczony, mimo że ciągle mu towarzyszył.
- To się nie  liczy. Ty leciałaś. Poleganie na prądach powietrznych to nie to samo co stawianie kroków. - spojrzał na dziewczynę - Byłoby znacznie łatwiej gdyby sama szła,  albo gdybyś chociaż ty nie utrudniała i ze mnie zlazła.
Na te słowa samiczka kruka zrobiła obrażony gest podnosząc dziób do góry i odleciała na gałąź sosny przed nim. Z tej odległości postanowiła śledzić zmagania swojego pana, najwyraźniej nie wykazując ani grama współczucia. Gdy jasnowłosy właściciel ptaka już zamierzał wznowić marsz, gdy poczuł że jego pasażerka zaczyna się stopniowo budzić.
Postawił ją na ziemi obrócił się i zdają sobie jej ręce z szyi. Zanim otworzyła oczy zdążył ją jeszcze posadzić na ziemi i oprzeć o drzewo. Gdy dziewczyna zdała sobie sprawę na czyją twarz patrzy, jej reakcja była natychmiastowa. Powietrze przeszył typowy dziewczęcy krzyk. Zupełnie jakby zobaczyła mysz w kuchni lub pająka w wannie. Okazało się, że zakrycie uszu nie jest w stanie ich ochronić przed falą dźwiękową na tym poziomie. Porywacz zmuszony został do zakrył jej twarz ręką, by ją uciszyć.
- Skończyłaś już? - spytał.
W odpowiedzi dziewczyna obrzuciła go spojrzeniem pod tytułem „jak śmiałeś?”. Strach zmieszał się w niej ze złością tworząc mieszankę wybuchową. Zdała sobie sprawę, że o ile jeszcze żyje to jej wcześniejsza hipoteza zaczyna się sprawdzać. W końcu zamaskowany również nie celował w szyje czy serce tylko w kończyny nie chciał jej zabić tylko unieruchomić, a teraz ona siedziała ze związanymi rękami. Co dziwne nie czuła już bólu głowy, ale nie zwracała uwagi na jego brak.
Pewnym ruchem odtrąciła jego rękę.
- Odejdź! – nie było w niej strachu. To był rozkaz, choć lekko niepewny.
Całą siłą woli powstrzymywała drgawki i panikę.
„Gdzie jest Psotka?” - zapytała samą siebie, rozglądając się.
Jak na zawołanie usłyszała ziewnięcie dochodzące z kieszeni, jej przewiązanej w pasie bluzy. Reakcja Psotki po zobaczeniu twarzy ich porywacza była podobna do tej Pauliny. Jednak wróżka ograniczyła się do krótkiego pisku. Chwile później siedziała schowana w wodospadzie czerwonych włosów swojej towarzyszki. Jej skrzydełka znowu traciły kolor z błękitnego stając się coraz bardziej blade i dziewczyna zrozumiała że jest to jej reakcja na strach i jednocześnie kamuflaż, gdyż przez to nie świeciła już aż tak jasno.
Wstał i mając obie ręce na widoku powoli wyją z rękawa niewielką katanę i upuścił ją na ziemie. Dziewczyna nie spuszczała z niego wzroku, zastanawiając się jak on ją tam zmieścił. Było to fizycznie nie możliwe by przy długości długości swoich kości mógł zginać ręką mając ją tam schowane.
"Po co osobie potrafiącej czarować coś takiego? Czy oni nie powinni używać zaklęć jako broni?"
To moja jedyna broń. Teraz jestem tak samo bezbronny jak ty.
„Skoro trafi czarować, to nie tak znowu bezbronny.”
Chłopak sięgną do kieszeni i wyją z niej jej zgubę. Dziewczyna zaczęła sobie wytykać to że ją wyrzuciła, ale gdy to robiła zdawało się to takie oczywiste, jakby nuż sam rwał się do lotu.
- To twoje. Oddam ci to jeśli będziesz grzeczna. - powiedział trzymając za ostrze rączką zwrócona w jej stronę.
- Co jeśli nie będę? - odparła hardo.
- Nie jestem żadnym ożywieńcem.
By to udowodnić chwycił jej związane ręce i przyłożył do okolicy dziury którą wykonała. Poczuła bicie jego serca. Było nieco za szybkie jak na jej gust, ale można to tłumaczyć tym, że przed chwilą musiał ją nieść. Ich spojrzenia się spotkały. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z koloru jego oczu. Z początku trudno było go stwierdzić jednoznacznie. Był za jasny by nazwać go szarym i nie był również niebieski. Choć posiadał odrobinę brązu, kwalifikował się bardziej do ciemnej zieleni.
- W takim razie dlaczego to cię wtedy nie zraniło? - palnęła pierwsze pytanie z brzegu. Wpatrując się w wyraźnie widoczną, czystą dziurę w ubraniu.
- Zabezpieczyłem ostrze w taki sposób by przenikało przez żywe organizmy, a zatrzymywało się na przedmiotach. Wyjdź nie bój się nie jestem żadnym żywym trupem.
„Tak się w ogóle da?” - zwróciła się do Psotki.
„Elfia młodzież często używa tego podczas praktycznych ćwiczeń z mieczami by uniknąć niepotrzebnych ran. Możliwe, że w jego magi istnieje odpowiednik tego czaru.”
- Sytuacja wygląda tak: musimy opuścić ten las przed zachodem słońca, to możemy mieć problem z opuszczeniem go żywi. Droga którą tu weszliśmy zamknęła się tuż za mną, więc pozostaje iść na północ.
- Nigdzie z tobą nie pójdę. - próbował się poderwać, ale szybko została złapana i ściągnięta z powrotem na ziemie. Wróżka pisnęła i zawisła na jej uchy jak kolczyk.
- Zabawa w ganianego była zabawna, ale sądzę, że już wystarczy.- stwierdził chłopak.
„To miała być zabawa?”
- Dlaczego mnie goniłeś?
- Bo uciekałaś.
Oczy Pauliny dały mu do zrozumienia, że nie to miała na myśli.
- Nie mam doświadczenia w porywaniu.
„Czy on właśnie się przyznał, że jest porywaczem?”
- Shadow coś wypadło. Podobno kogoś spotkał po drodze.  Coś wspominał, że może nie wrócić w jednym kawałku, więc mam robić za twoją niańkę.  Zdecydował się na to dopiero po wielu namowach. Przedtem wymusił na mnie szereg przysiąg. Facet ma normalnie paranoje. Jakbyś była co najmniej księżniczką.
"On chyba nie wie, że jesteśmy spokrewnieni, ale w końcu z wyglądu jestem bardziej za mamą niż rodziną ojca."
- Twierdzisz, że Shadow kazał ci mnie porać elfom? - upewniła się z nuta niedowierzania.
- Gdyby to było konieczne to tak. Szczerze trochę na to liczyłem, ale nie wyszło, gdyż twój trop poważnie zbaczał od trasy do ich miejsca zamieszkania. Chwilowo znajdujemy się na pasie ziemi niczyjej.
- Skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać?
Ptak na drzewie zaczął intensywnie informować o swojej obecności.
- To dzięki temu cię znalazłem.- wskazał na zwierze, któremu nie podobało się, że nie zostali sobie jeszcze przedstawione. - Elfy musiały cię polubić skoro ich rzeka nie roztrzaskała cię o skały. Jednak duch tego lasu aż tak przyjazny nie jest, więc lepiej chodźmy.
To co jej powiedział nie było wystarczającym powodem by z nim pójść, ale zaczęła wyczuwać niebezpieczeństwo związane z zostaniem w lesie, lub raczej na bagnach. Psotka ciągle dygotała, mówiąc o mrocznej aurze spowijającej to miejsce.
~Paulina, boje się... Duch lasu jest zły... on nie lubi ludzi.
- Nie boj się. Drzewa nie mogą nam nic zrobić.
Jak na zawołanie potknęła się o wystający z ziemi korzeń. Dała by głowę, że go tam wcześniej nie było, choć szybko wyjaśniła sobie że po prostu go nie zauważyła. Czuła się nieco osłabiona. Ominą ją jeden posiłek, a do tego dużo tego dnia chodziła i biegała. Serce uderzało jej nienaturalnie szybko, jak po nurkowaniu w basenie. Przez gęste korony drzew nie sposób było zgadnąć porę dnia. Równie dobrze mogłaby już być noc, a oni i tak by o tym nie wiedzieli.

- Daleko jeszcze? - spytał Paulina marudnym głosem.
Im dłużej się rozglądała tym las był coraz bardziej upiorny. Szli po ciemku, jednak to jej akurat nie przeszkadzało. Bardziej denerwowała ją grobowa cisza, przerywana przez podejrzane odgłosy. Nie należały do zwierząt od których niedawno się roiło. Teraz nie dało się słyszeć nawet ćwierkania ptaków. Wiatr szum liści stał się jednym dowodem na to, że jeszcze nie ogłuchła.
- Nie wiem, ale nie mamy mało czasu - usłyszała przed sobą w odpowiedzi.
Jej blady przewodnik jak nic pasował do tego klimatu. Jego ubranie było miejscami podarte i dziurawe. Dodatkowo o wiele za luźne niż było konieczne. Prawdopodobnie dlatego rękawki koszuli i spodni były lekko przewiązane grubszymi, ciemnymi, rzemykami. By całość jakoś wyglądała. Trudno było Paulinie uwierzyć, że jej stryj zadawał się z kimś takim. Niby jak miałby ją chronić skoro tak łatwo go pokonała. Prawie zabiła. Aż przeszedł ją dreszcz gdy pomyślała, że mogłaby mieć cudze życie na sumieniu. 
Prowadził ją klucząc między sporawymi pniami. Nic do siebie nie mówili. Ona nie interesowała się jego osobą, głównie dlatego, że zajęta była we wsłuchiwanie się w otoczenie i uważaniem gdzie stawia kroki. On nawet jeśli chciał pogadać, w tym momencie bardziej martwił się tym, by wydostać się z pułapki, w którą wpadli. Teren był nieco nierówny, przez co często była bliska potknięcia się. To była dla niej nowość nie należała do ciamajdowatych osób. Wszystko przez to, że jej nogi były jak z waty. Czuła się naprawdę bardzo śpiąca. Gdyby tak mogła usiąść pod którymś z drzew i zasnąć. Marzyła, ale gdy zdała sobie sprawę, że jej powieki zaczynają opadać, szybko odrzuciła tą myśl. Musiał czymś zająć zmęczony umysł i wtedy zdał sobie z czegoś sprawę. Nie specjalnie ją to interesowało i nie miała ochoty zaczynać rozmowy, ale nie przychodził jej do głowy żaden inny sposób na rozbudzenie się.
- Jak masz na imię? - wypaliła do nieznajomego.
- Co? - odwrócił głowę w jej kierunku bez zatrzymywania się.
Pytanie najwyraźniej wyrwało go z zamyślenia.
- Nie przedstawiłeś się jeszcze, prawda?
- O ile mnie pamięć nie mili ty również nie, Paulino.
- Zgadza się - potwierdziła swoje imię jak i fakt, że to nie ona mu je podała.
- Alex - odparł lakonicznie.
Zdawało jej się nie pasować do jego osoby. Było takie normalne, nie odbiegało za bardzo od norm jej świata. Brzmiało jej bardziej jak skrót.
„Alex i co dalej?”
Przypomniała sobie, że do tej pory wszyscy przedstawiali się jej z imienia i nazwiska, lub podawali nazwę klanu z którego pochodzili.
„Albo zaraził się małomównością od stryja, albo na odwrót. Ta druga opcja jest jednak mało możliwa zważywszy, że on jest bardzo odporny na wpływy. Nawet ojcu nie udało się go nawrócić na normalność.”
- On jakoś się wabi? - wskazała na kruka lecącego przed nimi.
- To ona. - sprostował. - Nazywa się Meg.
Paulina nie mogła się pozbyć wrażenia, że możliwe iż chłopak właśnie prowadzi ja w jakieś niebezpieczne miejsce, na środku bagien zamiast w bezpieczne miejsce. W końcu to on ją tam zagonił, a teraz szła za nim z własnej woli. Nie znosiła takich sytuacji gdy musiała godzić się na podobne kompromisy. Wolała jednak zaryzykować i zostać przez niego wrobiona niż siedzieć w miejscu i trząść się za strachu, zastanawiając się co robić, lub błądzić sama. Gdyby chciał jej coś zrobić to by już zrobił. Tu czy tam i tak nie ma świadków. Pocieszało ją to, że nie była z nim sam na sam. Zawsze była Psotka choć tak jak się spodziewała marna z niej obrończyni.
- Daleko jeszcze ? - powtórzyła wcześniejsze pytanie nie kryjąc irytacji.
"Ile jeszcze będę zmuszona podziwiać ten wątpliwie ciekawy krajobraz?"
Gdy myślała że gorzej już być nie może, znienacka zapadły egipskie ciemności. Nawet po zachodzi słońca nie powinno tak być. Zupełnie tak by oba księżyce, które tak ją irytowały nagle się rozpłynęły.
Paulina poczuła, że coś owija się jej woku kostek. Wyjątkowo długie korzenie drzewa oplotły jej ręce, tułów i zaczęły ją wciągnąć do niedalekiego zbiornika wodnego. Gdy krzyknęła Alex momentalnie wkroczył do akcji. Z jego z rękawa wystrzeliła katana, którą zaczął odcinać więżące Paulinę korzenie.
Zaczęło się.
Nie musieli długo czekać aż przybyły następne. Atakowały z góry, ale zatrzymywały się niemal metr przed osiągnięciem celu. Zupełnie jakby coś je blokowało.
Dlatego właśnie jeśli ktoś znający okolice radzi ci by omijać dane miejsce, powinnaś go słuchać nawet jeśli podejrzewasz go o bycie Cieniem lub żywym trupem. - marudził Alex.
„Wcale go nie podejrzewałam o bycie Cieniem. W końcu żadnego jeszcze nie widziałam.”
Alex stał nieruchomo z rękami lekko wysuniętymi do przodu. Paulina siedziała za nim oparta o drzewo, uwalniając się od odciętych korzeni, które ciągle jeszcze się wiły. Zdawało jej się że chłopak coś trzyma w dłoni, jednak pierwszy atak który przebił się dołem przez jego niewidzialną zaporę mu to wytrącił. mruczy pod nosem ale dźwięki te nikły w hałasie. Chroniąca ich niewidzialna tarcza rozciągnęła się nagle na kilka metrów po czym nagle zniknęła. Korzenie oplotły mu nogi i zaczęły nim rzucać we wszystkie strony, obijają go o ziemie i pnie drzew. Na koniec został wrzucony w krzaki. Paulina stwierdziła że już po nim, została sama.
Rośliny miały przewagę liczebną. Mimo że się szarpała znowu była uwięziona. Korzenie owijały się woku niej coraz mocniej. Nie mogła się ruszać i coraz trudniej było jej oddychać.
Zerwał się wiatr i robiło się upiornie zimno. W miejsca w którym upadł Alex ktoś stał. Wyglądał jak człowiek, ale cały był pokryty czymś co sprawiała, że na tle zielonkawej mgły był całkiem czarny. Wyglądał jakby był zbudowany w całości z dymu, lub sam go wytwarzał. Jego oczy nie odbijały światła, mimo to świeciły się jak dwa latarki na czerwono.
Las go zauważyły i rzuciły się na niego. Jednak korzenie trzymające Paulinę nie puściły, a wręcz przeciwnie zacisnęły się jeszcze mocniej. Wyciskając z jej płuc resztę powietrza. Wszystko jej zawirowało przed oczami, które momentalnie zamknęła.  Nagle poczuła spóźniona ulgę i spadła na ziemie. Chwile po uderzeniu lekko uchyliła powieki.  Była ledwie przytomna ostatnie co zobaczyła to te upiorne świecące jak reflektory, czerwone oczy bez źrenic, wpatrujące się w nią.  Skojarzyły jej się z napotkanymi wcześniej potwornymi wilkami. Mawiają że oczy są zwierciadłem duszy. Te jej nie miały.

Rozdział 9: Gdzie teraz iść?

Tharond to miasto otoczone przez wyjątkowo trudny do przebycia las i niebezpieczne bagna. Przez to jest rzadko odwiedzane, a kontakty z resztą świata są nieco utrudnione. Kiedyś przed wiekami mieszkały tu elfy, ale odstąpiły ludziom  wszystkie tereny na północy wyspy by uniknąć wojny.
Domy na obrzeżach miasta wykonane zostały głównie z drewna i słomy; materiałów łatwopalnych przez co często dochodziło do pożarów. Jak każde elfie miasto na Lunanor  utworzono je na planie koła. W środkowym pierścieniu miasta, budynki budowano z kamienia, by wtopiły się w te pozostawione przez elfy. Materiał ten w tych okolicach uważano za droższy niż drewno. Ta część miasta nie należała do zamieszkanych. Tam też znajdowała się szkoła.
Po idealnie błękitnym niebie płynęły pojedyncze białe chmury. Rozległ się dźwięk sygnalizujący koniec lekcji. Dzieci wybiegły z budynku szkoły. Wśród  nich znajdowała się sześcioletnia Majka. Dziewczyna miała czarne jak smoła krótkie włosy i ciemne skośne oczy. Wszyscy biegali ciesząc się z końca roku szkolnego i początku wakacji. Ona usiadła na huśtawce na placu zabaw i postanowiła czekać na brata. Był od niej starszy i kończył lekcje szybciej by móc pracować. Obiecał, że jak zwykle ją odbierze i wrócą razem.
Dziewczynka miała wrażenie że, coś ją obserwuje. Gdy się rozejrzała zobaczyła  kota. Miał biało-rudą sierść z czarnymi plamami na uszach, ogonie, szyi i lewym oku. Podeszła powoli by go nie spłoszyć. Chciała je obejrzeć i pogłaskać.  Okazało się że futrzak jest płci żeńskiej.  Na szyi zawieszoną miała obróżkę ze srebrną tabliczką. Maja umiała czytać, ale litery układały się w niezrozumiałym dla niej szyku. Kotka wlepił w nią swoje małe smutne oczęta w błagalnym geście. Do tego miaukną żałośnie, tak że serce się krajało.
- Chcesz bym ją zdjęła? Mam nadzieje, że twój właściciel nie będzie zły.
Chwyciła zapięcie obróżki i poczęła je odpinać dopingowana mruczeniem kotki. Było to trudniej niż się spodziewała. Coraz więcej dzieci zaczęło się zbliżyć by zobaczyć co się dzieje. Czarnowłosa już miała się poddać gdy zapięcie wreszcie puściło. Szyja zwierzęcia stała się wolna od ozdób.
Kot staną na dwóch nogach i podsuszając się w nietypowy sposób rósł w przyśpieszonym tempie. W pewnym momencie przerósł dzieci. Na głowie sierść pociemniała i wydłużyła się tworząc gęstą grzywę sięgającą pleców. W pozostałych miejscach włosy zniknęły zastąpione lekko opaloną skórą.
Po tej transformacji stała przed nimi młoda kobieta wyglądająca na nie więcej niż 20 lat. Ubrana w fioletową sukienkę, której została tak podarta, że w pewnych miejscach odsłaniało ramiona i brzuch. Reszty zostało jeszcze mniej. Nadal towarzyszył jej zapach ryby  i  kociej sierści i nadal jeszcze miała kocie uszy i ogon. Oczy również się jej nie zmieniły. Nadal miały żółtawy odcień kawy zbożowej jak przed transformacją. Jeszcze nie widzieli człowieka o takim kolorze oczu. Nieznajoma zmierzyła ich swoim groźnymi spojrzeniem.
- Bu! 
- Czarownica!! – wrzasnęły wystraszone dzieciaki po czym rozbiegły się we wszystkie strony.
„Jak ja nie znoszę niemagicznych, a w szczególności dzieci. Są takie naiwne i strachliwe, ale powinnam być im wdzięczna. Gdyby nie oni ciągle jeszcze bym siedziała w tamtej postaci."
Niedawna kotka pomacała dokładnie wystającą jej z włosów parę czarnych kocich uszu. Po czym z panika w oczach spojrzała za siebie na ogon. Wyglądała nieco zabawnie próbując go złapać. Gdy się nieco opanowała zaklęła cicho.
„Mogłam to przewidzieć. Za długie przebywanie w kociej postaci grozi uszami i ogonem. Mutacja zaklęcia. - westchnęła – "Gdybym miała różdżkę" – zaczęła się przeszukiwać, chociaż było oczywistym, że w tym przebraniu nic nie mogło zostać schowane. - "No pięknie. jeszcze głos też....Bez różdżki się tego nie pozbędę" - jęknęła w myśli.
Luna czesała palcami swoje gęste, nieco brudne włosy próbując je doprowadzić do jako takiego porządku. Gdyby je wyprostowała sięgały by jej z pewnością do pasa. Ta osobista toaleta do tego stopnia ją pochłonęła,  że prawie zapomniała, że musi się stąd zmywać, zanim zostanie ukarana, za zakłócanie spokoju w miejscu publicznym.
Na wyspie groziło jej tylko to, co innego na kontynencie. Tam została by  z miejsca oskarżona o czary i już dawno spalona żywcem na stosie. To tylko dowodziło temu, że tutejsi ludzie byli nieco bardziej tolerancyjni, a mimo to maluchy uciekły jakby ich sam diabeł gonił. Jednak nie miała dużego wyboru musiała wrócić na zachód.Tam miała nadzieje spotkać pewną osobę.
"Oscar..." -  pomyślała.



 Po wschodzie słońca, gdy jego poranne promieni padły na jej jasną twarz, wilgotne od rosy oczy zaczęły powoli się otwierać. Światło nieznośnie ja raziło, a ona chciała jeszcze spać. Kaszlnęła kilkakrotnie, pozbyła się resztek wody, która dostała się do płuc w tych nielicznych momentach, gdy jej twarz znajdowała się pod wodą. Paulina czuła przejmujące zmęczenie. Dygocząc powoli i niechętnie podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na spokojne masy wody przed sobą.
Siedziała nad brzegiem niewielkiego jeziorka. Siedziała na trawie. Za nią zaczynał się mieszany las. Drzewa w nim były nieco mniejsze niż elfie domy, ale za to rosły gęściej. Po lewej widział ostatni wodospad, który ją przyniósł, w to miejsce. Po prawej natomiast ciąg dalszy przyjaznej rzeki. Nawet po wyjęciu igieł paraliż nie ustępował, więc przeleżała całą noc zanim odrętwienie minęło.
- Dziękuje Alwino. - szepnęła i otarła oczy by lepiej widzieć.
„Może i zwariowałam i gadam do rzeki... ale ona... w pewnym sensie... naprawdę jest żywa.... Nie jest możliwe by mieć aż tyle szczęścia by przeżyć coś takiego. Powinnam się utopić jeśli nie roztrzaskać o skały, których po drodze musiało być dość sporo. Nie wspominając wodospadów”- pomyślała wciąż nieco sennie.
Powiał lekki wiaterek i dopiero teraz poczuła jak bardzo jej zimno. Cała dygotała z wyczerpania, strachu i paniki. Poczuła, że w dłoni ciągle jeszcze trzyma nuż od stryja. Niewielkie i ledwie widoczne rany po igłach obmyła woda.
Wszystko ją bolało od spania na twardej ziemi. Gdyby nie przytłaczające zmęczenie i paraliżujące igły z pewnością nie zasnęła by poprzedniej nocy. Niczym księżniczka na ziarnku grochu potrzebowała odpowiednich warunków by zasnąć.
„Mam nadzieje, że Aris żyje i nic jej nie jest. Skoro ja i Paweł przeżyliśmy trafienie igłami, to ona może też.” - otarła oczy i twarz mokrym rękawem.
Mocno w to jednak zwątpiła, gdy przypomniała sobie całe zdarzenie.
„To wszystko moja wina - schowała twarz w dłoniach - znalazła się tam dlatego, że mnie szukała.”- pomyślała. - „W co ja się wpakowałam?" 
Skuliła się i rozpłakała. Ogarnęła ją nagła przemożna chęć powrotu do bezpiecznego domu. Zaczęła się trząść. Chwilę później rozpoczęła się seria kichnięć.
„Jakby tego było mało dostałam kataru. Przez cały ten czas leżałam w mokrym ubraniu. Obym tylko nie dostała gorączki, lub czegoś gorszego. Trzeba się ogarnąć. To nie czas na panikę" - skarciła samą siebie.
Ignorując drgawki natychmiast pościągała  mokre ciuchy i pozostawszy w bieliźnie wszystkie po kolei wycisnęła z wody. Następnie rozwiesiła je na pobliskich krzakach, martwiąc się tylko o to, by nie oblazły ich jakieś robaki. Bez zbędnych wilgotnych rzeczy na sobie poczuła się nieco mniej zmarznięta. Poranne słońce dawało jej wystarczające ciepło. Wszystko przez klimat, który nie należał może do znowu takich tropikalny, ale wyraźnie różnił się od tego do polskiej wiosny.
Usiadła na trawie i przyjrzała się swojej lewej ręce. Chwilowo nie dawał żadnych podejrzanych znaków, ale kilka centymetrów pod śladem po szczepiące, mniej więcej w połowie ramienia, znak po oparzeniu wydał jej się nienaturalnie wyraźny. To właśnie z tego miejsca czuła wcześniej te dziwaczne mrowienie. Dziewczynę przeszedł dreszcz.
„Co ten sadysta mi zrobił?”
Wpatrywała się próbując znaleźć w tym jakiś sens. Czy to możliwe by sprawić by stare oparzenie paliło, jedenaście lat po jego wykonaniu? Jego osobliwy kształt wydał jej się mniej nieregularny niż dotychczas. Plama, którą był do tej pory zaczynała przypominać coś na kształt...
"Nie no to głupota... wydaje mi się tylko... jestem zmęczona zestresowana i widzę niestrwożone rzeczy..."
Postanowiła zrobić spóźniony rekonesans swojej plecak. Mając nadzieje, że znajdzie tam coś co pomoże jej przeżyć. Opróżniając go odkryła, że to ona ciągle ma teleportującą biżuterie.
„Skleroza nie boli.... ale to również jego wina. Co za sierota. Można powiedzieć, że zgubił go jeszcze zanim mu go dałam.” - westchnęła - "Znowu będzie, że to ja ukradłam. Ja nie wiem to nie chyba lubi czy co."
Gdy wpatrywała się w idealnie gładką powierzchnię niebieskiego minerału poczuła, że coś lata koło jej ucha. Instynktownie zaczęła się od tego opędzać szybkimi ruchami ręki. Poczuła opór. Trafiła w coś. Usłyszała jęk. Obiekt zawisł między dwoma źdźbłami trawy.
Czegoś takiego jeszcze nie widziała, choć na pierwszy rzut oka wyglądał jak owad. Miał duże, cienkie, wręcz przezroczyste białe, motyle skrzydła. Jednak co dziewczynie wydało się dziwne przyczepione do mgiełki o nietypowym kształcie. Im dłużej się temu przyglądała tym mniej była pewna, czy nie śni na jawie. Owad strasznie się szamotał i wtedy właśnie Paulina zauważyła pajęczynę na której wsiał. Na dodatek zamieszkaną, sądząc po pająku zaczajonym obok.
Takie obserwowanie przyrody nie należało do jej zainteresowań. Nawet w domu omijała programy przyrodnicze szerokim łukiem. Ten przypadek był wyjątkowy, gdyż szamocząca się sylwetka wydała jej się dziwnie znajoma i do owada nie podobna.
Ośmiu nogi stwór coraz szybciej zbliżał się do swojej ofiary. Paulina sama nie wiedziała co nią kieruje. Złapała za skrzydło motyla i wyciągnęła go z pajęczyny w ostatniej chwili. sieć niewiele się zniszczyła, a pajęczak choć nie miał jak tego okazać z pewnością był wściekły.
Paulina ostrożnie położyła sobie stworzonko na ręce, choć w normalnych okolicznościach w życiu nie dotknęłaby owada. Jednak mimo, że robił takie pierwsze wrażenie wcale nim nie był. Właścicielem tych bladych jak ściana skrzydełek był mały ludzik, od motyla nieco większy. Dokładniej była to ona.
Skrzydełka przypięte miała do pleców. Z kapelusika zrobionego z kwiatka wystawała para czułek. Z pod krótkich niebieskich włosów widać było niedostrzegalność uszy. Przypominały elfie choć by dużo bardziej szpiczaste. Ubrana była w sukienkę zrobiona z zielonych liści lipy, która sięgała jej do kolan. Nóżki miała bose. Oczka czarne jak węgielki o nieco wystraszonym spojrzeniu.
~ Prawie mnie zjadł - odbił się echem głosik w jej głowie, a istotkę przeszedł dreszcz - Miał takie ogromne żuwaczki i.... i te straszne oczy... -mówiła bardzo szybko i nie wyraźnie. Jej głos był bardzo wysoki, piskliwy i dziecięcy jednocześnie.
Paulina z wrażenia aż usiadła. Słyszała ją w swoim umyśle. Głośno i  wyraźnie. Nie mogła tego zignorować. "Nie no spoko. Słyszę głosy."
Wolała nie mówić co o tym myśli. Świadoma, faktu że jej rozmówca ciągle jeszcze jest w szoku, nie chciała tego stanu pogłębiać, więc wzięła się za siebie i zostawiła malca samego. Przypomniała sobie co zamierzała zrobić i to że nie ma na sobie ubrań.
- Przepraszam cię na moment, ale mam dużo do roboty. Poza tym nie wykluczone że jestem ścigana, więc...
Położyła duszka na niewielkim płaskim kamieniu i wróciła do przerwanej pracy. Spodnie znalezione w plecaku były nie tylko mokre ale i totalnie brudne, jak cała jego zawartość. Przepłukanie wszystkiego zajęło jej trochę. Całe mnóstwo śmieci, które przemoczone nie nadawały się już do niczego. Zostały wyrzucone na ziemie. Opróżniła i przepłukała plecak po czym również go powiesiła.
Po znacznie dłuższym czasie udało jej się ograniczyć zawartość swojej torby do potrzebnego minimum, wytykając sobie, że nie zrobił tego wcześniej. Przecież równie dobrze mogła zrobić to w Aurelwood zanim jeszcze przedmioty te zamokły i  przykleiły do ścianek plecaka. Grzebień z racji tego, że został wykonany z plastiku wzorowo wytrzymał trudy mokrej podróży i mogła go użyć do doprowadzenia swoich włosów do jako takiego ładu. Nabrała trochę wody z rzeki do pustego pojemnika po napoju gazowanym. Ciecz była krystalicznie czysta.
Gdy po mniej więcej godzinie wszystkie ubrania jej wyschły, ubrała się, a wszystko co niezbędne spakowała. Słońce świeciło wysoko na niebie, przez co zgadywała, że jest blisko dwunastej godziny.
 Zdała sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji. Powoli zaczęła tworzyć w swojej głowie plan działania. Powód tą samą drogą nie wchodził w grę. Idąc w górę rzeki mogłaby trafić na tego który ją gonił, a do spotkania z którym jej się nie śpieszno. W miejscu również nie zamierzała siedzieć.
"Muszę teraz znaleźć jakieś miast, wioskę, osadę, lub przynajmniej drogę czy jakiegoś człowieka. Skontaktować się z tymi całymi Strażnikami, a oni już mi pomogą. Do tego czasu mała głodówka mi nie zaszkodzi." - przypomniała sobie bowiem, że nie ma żadnego jedzenia przy sobie.
Uśmiechnęła się i powoli wróciła do wróżki, która przez ten czas zdążyła już dojść do siebie. Jej skrzydełka zaczynały zyskiwać barwę i to nie jedną. Przeważały jednak odcienie błękitu..
~Nazywam się Psotka - usłyszała w swoim umyśle komunikat pochodzący od duszka.

- Paulina.
~Przepraszam. Znasz, albo słyszałaś o chłopcu o imieniu Sevaryn?Szukam go.
- Nie. Przykro mi. Czekaj, wiesz może gdzie jest najbliższe miasto?
~Daleko. Kilka godzin drogi stąd, ale wiem w którym kierunku.
- A nie przeszkodzi ci to w misji szukania tego chłopca?
~Chce pomóc.
Z tym argumentem nie mogła walczyć. W tak opłakanej sytuacji każda pomoc się przyda.
"Dlaczego słyszę cię w głowie?" - pomyślała, ale pytanie to wydawało jej się za głupie by je zadać.
Po dostaniu się między drzewa napotkała ślady dużej licznej fauny,  oswojona z ludzką obecnością. Jeszcze nigdy nie miała możliwości przyjrzenia się z bliska, czyli odległości trzech metrów, grupce zajęcy, czy  saren. 
Powoli zagłębiała się coraz bardziej w las.
„Szykuje się niezła wycieczka krajoznawcza.”

Wycieczka ta polegała na wspinaniu się po korzeniach olbrzymich drzew, przedzieraniu się przez bujną roślinność, wysokie trawy, klujące krzaki, a czasem i wpadanie w pokrzywy. Niższe gałęzie zdawały się specjalnie zaczepiać o jej ubranie i uderzać w twarz, a suche badyle łamać pod jej nogami gdy usłyszawszy podejrzany dźwięk usiłowała być cicho. Jak okiem sięgnąć nie widać żadnej drogi czy ścieżki
Nie żebym się spodziewała autostrady, ale przecież muszą się jakoś ze sobą kontaktować. W pobliżu rzek zawsze są miasta.”
Nie mogła narzekać na brak jedzenia. Owoce były na wyciągniecie ręki i choć trudno było się nimi najeść do syta zaspokajały pierwszy głód.
Z jednej strony chciała zostać znaleziona przez stryja i ewentualnie elfy, a jednocześnie z drugiej nie chciała by zamaskowany ja dopadł. Była w sytuacji bez wyjścia. 
 _________________________________________________________________________________
W tym rozdziale (kto czytał pierwszą wersje ten wie) ograniczyłam rolę wróżki.