wtorek, 14 lutego 2012

Rozdział 9: Gdzie teraz iść?

Tharond to miasto otoczone przez wyjątkowo trudny do przebycia las i niebezpieczne bagna. Przez to jest rzadko odwiedzane, a kontakty z resztą świata są nieco utrudnione. Kiedyś przed wiekami mieszkały tu elfy, ale odstąpiły ludziom  wszystkie tereny na północy wyspy by uniknąć wojny.
Domy na obrzeżach miasta wykonane zostały głównie z drewna i słomy; materiałów łatwopalnych przez co często dochodziło do pożarów. Jak każde elfie miasto na Lunanor  utworzono je na planie koła. W środkowym pierścieniu miasta, budynki budowano z kamienia, by wtopiły się w te pozostawione przez elfy. Materiał ten w tych okolicach uważano za droższy niż drewno. Ta część miasta nie należała do zamieszkanych. Tam też znajdowała się szkoła.
Po idealnie błękitnym niebie płynęły pojedyncze białe chmury. Rozległ się dźwięk sygnalizujący koniec lekcji. Dzieci wybiegły z budynku szkoły. Wśród  nich znajdowała się sześcioletnia Majka. Dziewczyna miała czarne jak smoła krótkie włosy i ciemne skośne oczy. Wszyscy biegali ciesząc się z końca roku szkolnego i początku wakacji. Ona usiadła na huśtawce na placu zabaw i postanowiła czekać na brata. Był od niej starszy i kończył lekcje szybciej by móc pracować. Obiecał, że jak zwykle ją odbierze i wrócą razem.
Dziewczynka miała wrażenie że, coś ją obserwuje. Gdy się rozejrzała zobaczyła  kota. Miał biało-rudą sierść z czarnymi plamami na uszach, ogonie, szyi i lewym oku. Podeszła powoli by go nie spłoszyć. Chciała je obejrzeć i pogłaskać.  Okazało się że futrzak jest płci żeńskiej.  Na szyi zawieszoną miała obróżkę ze srebrną tabliczką. Maja umiała czytać, ale litery układały się w niezrozumiałym dla niej szyku. Kotka wlepił w nią swoje małe smutne oczęta w błagalnym geście. Do tego miaukną żałośnie, tak że serce się krajało.
- Chcesz bym ją zdjęła? Mam nadzieje, że twój właściciel nie będzie zły.
Chwyciła zapięcie obróżki i poczęła je odpinać dopingowana mruczeniem kotki. Było to trudniej niż się spodziewała. Coraz więcej dzieci zaczęło się zbliżyć by zobaczyć co się dzieje. Czarnowłosa już miała się poddać gdy zapięcie wreszcie puściło. Szyja zwierzęcia stała się wolna od ozdób.
Kot staną na dwóch nogach i podsuszając się w nietypowy sposób rósł w przyśpieszonym tempie. W pewnym momencie przerósł dzieci. Na głowie sierść pociemniała i wydłużyła się tworząc gęstą grzywę sięgającą pleców. W pozostałych miejscach włosy zniknęły zastąpione lekko opaloną skórą.
Po tej transformacji stała przed nimi młoda kobieta wyglądająca na nie więcej niż 20 lat. Ubrana w fioletową sukienkę, której została tak podarta, że w pewnych miejscach odsłaniało ramiona i brzuch. Reszty zostało jeszcze mniej. Nadal towarzyszył jej zapach ryby  i  kociej sierści i nadal jeszcze miała kocie uszy i ogon. Oczy również się jej nie zmieniły. Nadal miały żółtawy odcień kawy zbożowej jak przed transformacją. Jeszcze nie widzieli człowieka o takim kolorze oczu. Nieznajoma zmierzyła ich swoim groźnymi spojrzeniem.
- Bu! 
- Czarownica!! – wrzasnęły wystraszone dzieciaki po czym rozbiegły się we wszystkie strony.
„Jak ja nie znoszę niemagicznych, a w szczególności dzieci. Są takie naiwne i strachliwe, ale powinnam być im wdzięczna. Gdyby nie oni ciągle jeszcze bym siedziała w tamtej postaci."
Niedawna kotka pomacała dokładnie wystającą jej z włosów parę czarnych kocich uszu. Po czym z panika w oczach spojrzała za siebie na ogon. Wyglądała nieco zabawnie próbując go złapać. Gdy się nieco opanowała zaklęła cicho.
„Mogłam to przewidzieć. Za długie przebywanie w kociej postaci grozi uszami i ogonem. Mutacja zaklęcia. - westchnęła – "Gdybym miała różdżkę" – zaczęła się przeszukiwać, chociaż było oczywistym, że w tym przebraniu nic nie mogło zostać schowane. - "No pięknie. jeszcze głos też....Bez różdżki się tego nie pozbędę" - jęknęła w myśli.
Luna czesała palcami swoje gęste, nieco brudne włosy próbując je doprowadzić do jako takiego porządku. Gdyby je wyprostowała sięgały by jej z pewnością do pasa. Ta osobista toaleta do tego stopnia ją pochłonęła,  że prawie zapomniała, że musi się stąd zmywać, zanim zostanie ukarana, za zakłócanie spokoju w miejscu publicznym.
Na wyspie groziło jej tylko to, co innego na kontynencie. Tam została by  z miejsca oskarżona o czary i już dawno spalona żywcem na stosie. To tylko dowodziło temu, że tutejsi ludzie byli nieco bardziej tolerancyjni, a mimo to maluchy uciekły jakby ich sam diabeł gonił. Jednak nie miała dużego wyboru musiała wrócić na zachód.Tam miała nadzieje spotkać pewną osobę.
"Oscar..." -  pomyślała.



 Po wschodzie słońca, gdy jego poranne promieni padły na jej jasną twarz, wilgotne od rosy oczy zaczęły powoli się otwierać. Światło nieznośnie ja raziło, a ona chciała jeszcze spać. Kaszlnęła kilkakrotnie, pozbyła się resztek wody, która dostała się do płuc w tych nielicznych momentach, gdy jej twarz znajdowała się pod wodą. Paulina czuła przejmujące zmęczenie. Dygocząc powoli i niechętnie podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na spokojne masy wody przed sobą.
Siedziała nad brzegiem niewielkiego jeziorka. Siedziała na trawie. Za nią zaczynał się mieszany las. Drzewa w nim były nieco mniejsze niż elfie domy, ale za to rosły gęściej. Po lewej widział ostatni wodospad, który ją przyniósł, w to miejsce. Po prawej natomiast ciąg dalszy przyjaznej rzeki. Nawet po wyjęciu igieł paraliż nie ustępował, więc przeleżała całą noc zanim odrętwienie minęło.
- Dziękuje Alwino. - szepnęła i otarła oczy by lepiej widzieć.
„Może i zwariowałam i gadam do rzeki... ale ona... w pewnym sensie... naprawdę jest żywa.... Nie jest możliwe by mieć aż tyle szczęścia by przeżyć coś takiego. Powinnam się utopić jeśli nie roztrzaskać o skały, których po drodze musiało być dość sporo. Nie wspominając wodospadów”- pomyślała wciąż nieco sennie.
Powiał lekki wiaterek i dopiero teraz poczuła jak bardzo jej zimno. Cała dygotała z wyczerpania, strachu i paniki. Poczuła, że w dłoni ciągle jeszcze trzyma nuż od stryja. Niewielkie i ledwie widoczne rany po igłach obmyła woda.
Wszystko ją bolało od spania na twardej ziemi. Gdyby nie przytłaczające zmęczenie i paraliżujące igły z pewnością nie zasnęła by poprzedniej nocy. Niczym księżniczka na ziarnku grochu potrzebowała odpowiednich warunków by zasnąć.
„Mam nadzieje, że Aris żyje i nic jej nie jest. Skoro ja i Paweł przeżyliśmy trafienie igłami, to ona może też.” - otarła oczy i twarz mokrym rękawem.
Mocno w to jednak zwątpiła, gdy przypomniała sobie całe zdarzenie.
„To wszystko moja wina - schowała twarz w dłoniach - znalazła się tam dlatego, że mnie szukała.”- pomyślała. - „W co ja się wpakowałam?" 
Skuliła się i rozpłakała. Ogarnęła ją nagła przemożna chęć powrotu do bezpiecznego domu. Zaczęła się trząść. Chwilę później rozpoczęła się seria kichnięć.
„Jakby tego było mało dostałam kataru. Przez cały ten czas leżałam w mokrym ubraniu. Obym tylko nie dostała gorączki, lub czegoś gorszego. Trzeba się ogarnąć. To nie czas na panikę" - skarciła samą siebie.
Ignorując drgawki natychmiast pościągała  mokre ciuchy i pozostawszy w bieliźnie wszystkie po kolei wycisnęła z wody. Następnie rozwiesiła je na pobliskich krzakach, martwiąc się tylko o to, by nie oblazły ich jakieś robaki. Bez zbędnych wilgotnych rzeczy na sobie poczuła się nieco mniej zmarznięta. Poranne słońce dawało jej wystarczające ciepło. Wszystko przez klimat, który nie należał może do znowu takich tropikalny, ale wyraźnie różnił się od tego do polskiej wiosny.
Usiadła na trawie i przyjrzała się swojej lewej ręce. Chwilowo nie dawał żadnych podejrzanych znaków, ale kilka centymetrów pod śladem po szczepiące, mniej więcej w połowie ramienia, znak po oparzeniu wydał jej się nienaturalnie wyraźny. To właśnie z tego miejsca czuła wcześniej te dziwaczne mrowienie. Dziewczynę przeszedł dreszcz.
„Co ten sadysta mi zrobił?”
Wpatrywała się próbując znaleźć w tym jakiś sens. Czy to możliwe by sprawić by stare oparzenie paliło, jedenaście lat po jego wykonaniu? Jego osobliwy kształt wydał jej się mniej nieregularny niż dotychczas. Plama, którą był do tej pory zaczynała przypominać coś na kształt...
"Nie no to głupota... wydaje mi się tylko... jestem zmęczona zestresowana i widzę niestrwożone rzeczy..."
Postanowiła zrobić spóźniony rekonesans swojej plecak. Mając nadzieje, że znajdzie tam coś co pomoże jej przeżyć. Opróżniając go odkryła, że to ona ciągle ma teleportującą biżuterie.
„Skleroza nie boli.... ale to również jego wina. Co za sierota. Można powiedzieć, że zgubił go jeszcze zanim mu go dałam.” - westchnęła - "Znowu będzie, że to ja ukradłam. Ja nie wiem to nie chyba lubi czy co."
Gdy wpatrywała się w idealnie gładką powierzchnię niebieskiego minerału poczuła, że coś lata koło jej ucha. Instynktownie zaczęła się od tego opędzać szybkimi ruchami ręki. Poczuła opór. Trafiła w coś. Usłyszała jęk. Obiekt zawisł między dwoma źdźbłami trawy.
Czegoś takiego jeszcze nie widziała, choć na pierwszy rzut oka wyglądał jak owad. Miał duże, cienkie, wręcz przezroczyste białe, motyle skrzydła. Jednak co dziewczynie wydało się dziwne przyczepione do mgiełki o nietypowym kształcie. Im dłużej się temu przyglądała tym mniej była pewna, czy nie śni na jawie. Owad strasznie się szamotał i wtedy właśnie Paulina zauważyła pajęczynę na której wsiał. Na dodatek zamieszkaną, sądząc po pająku zaczajonym obok.
Takie obserwowanie przyrody nie należało do jej zainteresowań. Nawet w domu omijała programy przyrodnicze szerokim łukiem. Ten przypadek był wyjątkowy, gdyż szamocząca się sylwetka wydała jej się dziwnie znajoma i do owada nie podobna.
Ośmiu nogi stwór coraz szybciej zbliżał się do swojej ofiary. Paulina sama nie wiedziała co nią kieruje. Złapała za skrzydło motyla i wyciągnęła go z pajęczyny w ostatniej chwili. sieć niewiele się zniszczyła, a pajęczak choć nie miał jak tego okazać z pewnością był wściekły.
Paulina ostrożnie położyła sobie stworzonko na ręce, choć w normalnych okolicznościach w życiu nie dotknęłaby owada. Jednak mimo, że robił takie pierwsze wrażenie wcale nim nie był. Właścicielem tych bladych jak ściana skrzydełek był mały ludzik, od motyla nieco większy. Dokładniej była to ona.
Skrzydełka przypięte miała do pleców. Z kapelusika zrobionego z kwiatka wystawała para czułek. Z pod krótkich niebieskich włosów widać było niedostrzegalność uszy. Przypominały elfie choć by dużo bardziej szpiczaste. Ubrana była w sukienkę zrobiona z zielonych liści lipy, która sięgała jej do kolan. Nóżki miała bose. Oczka czarne jak węgielki o nieco wystraszonym spojrzeniu.
~ Prawie mnie zjadł - odbił się echem głosik w jej głowie, a istotkę przeszedł dreszcz - Miał takie ogromne żuwaczki i.... i te straszne oczy... -mówiła bardzo szybko i nie wyraźnie. Jej głos był bardzo wysoki, piskliwy i dziecięcy jednocześnie.
Paulina z wrażenia aż usiadła. Słyszała ją w swoim umyśle. Głośno i  wyraźnie. Nie mogła tego zignorować. "Nie no spoko. Słyszę głosy."
Wolała nie mówić co o tym myśli. Świadoma, faktu że jej rozmówca ciągle jeszcze jest w szoku, nie chciała tego stanu pogłębiać, więc wzięła się za siebie i zostawiła malca samego. Przypomniała sobie co zamierzała zrobić i to że nie ma na sobie ubrań.
- Przepraszam cię na moment, ale mam dużo do roboty. Poza tym nie wykluczone że jestem ścigana, więc...
Położyła duszka na niewielkim płaskim kamieniu i wróciła do przerwanej pracy. Spodnie znalezione w plecaku były nie tylko mokre ale i totalnie brudne, jak cała jego zawartość. Przepłukanie wszystkiego zajęło jej trochę. Całe mnóstwo śmieci, które przemoczone nie nadawały się już do niczego. Zostały wyrzucone na ziemie. Opróżniła i przepłukała plecak po czym również go powiesiła.
Po znacznie dłuższym czasie udało jej się ograniczyć zawartość swojej torby do potrzebnego minimum, wytykając sobie, że nie zrobił tego wcześniej. Przecież równie dobrze mogła zrobić to w Aurelwood zanim jeszcze przedmioty te zamokły i  przykleiły do ścianek plecaka. Grzebień z racji tego, że został wykonany z plastiku wzorowo wytrzymał trudy mokrej podróży i mogła go użyć do doprowadzenia swoich włosów do jako takiego ładu. Nabrała trochę wody z rzeki do pustego pojemnika po napoju gazowanym. Ciecz była krystalicznie czysta.
Gdy po mniej więcej godzinie wszystkie ubrania jej wyschły, ubrała się, a wszystko co niezbędne spakowała. Słońce świeciło wysoko na niebie, przez co zgadywała, że jest blisko dwunastej godziny.
 Zdała sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji. Powoli zaczęła tworzyć w swojej głowie plan działania. Powód tą samą drogą nie wchodził w grę. Idąc w górę rzeki mogłaby trafić na tego który ją gonił, a do spotkania z którym jej się nie śpieszno. W miejscu również nie zamierzała siedzieć.
"Muszę teraz znaleźć jakieś miast, wioskę, osadę, lub przynajmniej drogę czy jakiegoś człowieka. Skontaktować się z tymi całymi Strażnikami, a oni już mi pomogą. Do tego czasu mała głodówka mi nie zaszkodzi." - przypomniała sobie bowiem, że nie ma żadnego jedzenia przy sobie.
Uśmiechnęła się i powoli wróciła do wróżki, która przez ten czas zdążyła już dojść do siebie. Jej skrzydełka zaczynały zyskiwać barwę i to nie jedną. Przeważały jednak odcienie błękitu..
~Nazywam się Psotka - usłyszała w swoim umyśle komunikat pochodzący od duszka.

- Paulina.
~Przepraszam. Znasz, albo słyszałaś o chłopcu o imieniu Sevaryn?Szukam go.
- Nie. Przykro mi. Czekaj, wiesz może gdzie jest najbliższe miasto?
~Daleko. Kilka godzin drogi stąd, ale wiem w którym kierunku.
- A nie przeszkodzi ci to w misji szukania tego chłopca?
~Chce pomóc.
Z tym argumentem nie mogła walczyć. W tak opłakanej sytuacji każda pomoc się przyda.
"Dlaczego słyszę cię w głowie?" - pomyślała, ale pytanie to wydawało jej się za głupie by je zadać.
Po dostaniu się między drzewa napotkała ślady dużej licznej fauny,  oswojona z ludzką obecnością. Jeszcze nigdy nie miała możliwości przyjrzenia się z bliska, czyli odległości trzech metrów, grupce zajęcy, czy  saren. 
Powoli zagłębiała się coraz bardziej w las.
„Szykuje się niezła wycieczka krajoznawcza.”

Wycieczka ta polegała na wspinaniu się po korzeniach olbrzymich drzew, przedzieraniu się przez bujną roślinność, wysokie trawy, klujące krzaki, a czasem i wpadanie w pokrzywy. Niższe gałęzie zdawały się specjalnie zaczepiać o jej ubranie i uderzać w twarz, a suche badyle łamać pod jej nogami gdy usłyszawszy podejrzany dźwięk usiłowała być cicho. Jak okiem sięgnąć nie widać żadnej drogi czy ścieżki
Nie żebym się spodziewała autostrady, ale przecież muszą się jakoś ze sobą kontaktować. W pobliżu rzek zawsze są miasta.”
Nie mogła narzekać na brak jedzenia. Owoce były na wyciągniecie ręki i choć trudno było się nimi najeść do syta zaspokajały pierwszy głód.
Z jednej strony chciała zostać znaleziona przez stryja i ewentualnie elfy, a jednocześnie z drugiej nie chciała by zamaskowany ja dopadł. Była w sytuacji bez wyjścia. 
 _________________________________________________________________________________
W tym rozdziale (kto czytał pierwszą wersje ten wie) ograniczyłam rolę wróżki.

Brak komentarzy: