_______________________________________________________
„Ja jestem częścią tej siły, która pragnie zła, a dobro czyni.”
Polankę otaczały głównie sosny, wiatr poruszał ich gałęziami strzepując stare igły na miejsce, których wyrastały nowe. Wśród leśnego poszycia rosły barwne kwiaty, które nieśmiało wyglądały spod resztek tęczowego śniegu. Świerze źdźbła trawy zdążyły w tym miejscu pokryć ziemie niczym zielony dywan, mimo że przedwiośnie dopiero się rozpoczęło. Niedługo miało się tu wydarzyć, coś co odmieni ten spokojny zakątek.
Sara choć niewidoma czuła to wszystko. Wiatr na twarzy, zapach kwiatów w powietrzu, ból związanych w nadgarstkach rąk, chropowatą powierzchnię drzewa za sobą, trawę pod nogami i pierwsze poranne promienie słońca na skórze, nie wykluczone, że ostatnich jakich doświadczy w swoim życiu, biorąc pod uwagę chłód noża w okolicy szyi.
- To co zamierzasz, nie zwróci ci przyjaciela – powiedziała spokojnie do właściciela broni, ale ten nie zareagował.
Najemnicy istotnie pojmali Sarę i fakt iż jej grozili pozwalał wysnuć wniosek, że jej komfort psychiczny jest im obojętny.
- Kavet, ktoś idzie – zawiadomił jeden z najemników tego z nożem.
- Wiem – odpowiedział elfo-podobny najemnik strzygąc uszami i uśmiechając się złowieszczo. - Jakieś ostatnie słowo kapłanko? - dodał już głośniej, a echo poniosło się po lesie.
- Modle się do bogów by ci wybaczyli i zesłali na twą duszę spokój.
- Myślę, że powinnaś bardziej martwić się o własną duszę. - Uśmiechnął się Kavet, a był to upiorny grymas.
- Ja nie mam się czego bać – obwieściła pewnie Sara i zamknęła niewidzące oczy. Cała jej istota emanowała spokojem.
Alex biegł ile sił w płucach, ale nie był w stanie dogonić Pauliny. Teren przed nim opadał jednak tak, że z daleka widział scenę wydarzeń. Nie wiedział jak wyglądał plan Pauliny, ale zgadywał że to ona, a dokładniej rzucana przez nią bombka, jest przyczyną poparzeń części najemników. Wydawało mu się również, że elfo -podobna istota nie miała wcześniej tak malowniczej szramy biegnącej od lewego oka po niemalże szyje. To jednak było bez znaczenia, gdyż podobnie jak kuzynka została schwytana.
- Hym... Zastanawiam się czy, by tym razem nie ograniczać się do twarzy, co? – mieszaniec zwracał się po trochu do Pauliny trzymanej przez parę osiłków, a po trochę do reszty kompanów.
- Myślisz, że Klemmath kupi to po raz drogi? - spytała dziewczyna.
- On tu nie ma już nic do gadania. Zwolnił nas będąc pewnym, że wpadł na rozwiązanie, dzięki któremu nie uciekniesz. Rozumiesz nie miał już nam czym płacić. Głodne dzieci i takie tam. Jak widać te rozwiązanie nie jest tak genialne jak mu się wydawało.
- Skoro tak to macie co chcecie. Możecie ją już wypuścić.
Szybko okazało się, że Sara jest jedynie przynętą i to taką, która wypełniwszy swe zadanie jest nie tylko zbędna, ale wręcz niebezpieczna, jako świadek. Tego domyślił się Alex już wcześniej. Ani przez chwile nie planowali jej puszczać żywej, z paroma wyjątkami.
- Kavet, naprawdę chcesz zabić kapłankę? To podobno przynosi pecha – zauważył jeden z ludzi. - Może by poprzestać na odcieniu języka. Bez niego nic nie wygada, a niewidoma nie może pisać.
Oczy Pauliny zrobiły się okrągłe ze zgrozy, próbowała przemówić im do rozumu, ale nie szło jej to za dobrze, szczególnie że jednym z argumentów brzmiał: „To był głupi zwierzak. Bezmózgi gad. Zamierzasz zabić bezbronnego człowieka, by go pomścić?”. Ponieważ dla Kaveta salamandra to nie „jakiś głupi zwierzak” argument ten tylko jeszcze bardziej go rozzłościł.
Paulina widząc, jak Kavet zbliża się do Sary zdecydowała zapomnieć o dumie i upokorzona zaczęła przepraszać za całą sytuację z salamandrą. Okazało się, że na próżno, bo Kavet nie zwraca już na to uwagi.
Sara widocznie chciała coś powiedzieć Paulinie, ale trudno mówić ze sztyletem wbitym po rękojeść w ciało. Powietrze wypełnił krzyk Pauliny, ale ta nie mogła nic zrobić. Alex co prawda widział wszystko, ale stał za daleka by zdążyć dobiec. Pozostawała teleportacja. Miał nadzieje, że dzięki niej zyskać element zaskoczenia, jednak jak się okazało Kavet, posiadał zdolność wyczuwania many, a teleportacja należała do „głośniejszych” zaklęć. W chwili kiedy Alex pojawił się za nim ten był już przygotowany i błyskawicznie odparł atak drugim sztyletem pierwszy ciągnę trzymając w ranie i wykonując długie ukośne cięcie.
Młodego czarodzieja zdekoncentrował cichy jęk Sary i widok krwi wypływowej jej z ust. Przeciwnik wykorzystał to odpychając go i kończąc ciecie obrotem wokół własnej osi. Doszło do nierównego pojedynku na sztylety, ponieważ Alex nie znał się za bardzo na szermierce, a mieszaniec był za silny. Wystarczyło, że kilka rzazy ich ostrza się skrzyżowały, a broń Alexa poszybowała w powietrze. Chwile później koło ucha przeleciało mu parę strzał. Pozostali najemnicy nie zamierzali stać bezczynnie. Większość z nich należało do doświadczonych strzelców i tylko posiadanie amuletu ochronnego przeciw pociskom latającym uratowała Alexowi życie, niemniej szybko zyskał mnóstwo dodatkowych dziur w swoim ubraniu i jeszcze więcej zadrapań na skórze. Musiał się pilnować, by jego plecy osłaniały drzewa. W pewnym momencie kiedy Kat stał na linii strzału jego towarzysze dali sobie spokój. Możliwe że miała z tym coś wspólnego Paulina, której Alex nie miał okazji wyłapać i śledzić bezustannie koncentrując się na robieniu uników.
Kavet kopnięciem powalił go na kolana i już planował skrócić o głowę, albo przynajmniej uszkodzić tętnice szyjną, gdyż sztylety nie są bronią stworzoną do miażdżenia rdzenia kręgowego.
- Hym... Zastanawiam się czy, by tym razem nie ograniczać się do twarzy, co? – mieszaniec zwracał się po trochu do Pauliny trzymanej przez parę osiłków, a po trochę do reszty kompanów.
- Myślisz, że Klemmath kupi to po raz drogi? - spytała dziewczyna.
- On tu nie ma już nic do gadania. Zwolnił nas będąc pewnym, że wpadł na rozwiązanie, dzięki któremu nie uciekniesz. Rozumiesz nie miał już nam czym płacić. Głodne dzieci i takie tam. Jak widać te rozwiązanie nie jest tak genialne jak mu się wydawało.
- Skoro tak to macie co chcecie. Możecie ją już wypuścić.
Szybko okazało się, że Sara jest jedynie przynętą i to taką, która wypełniwszy swe zadanie jest nie tylko zbędna, ale wręcz niebezpieczna, jako świadek. Tego domyślił się Alex już wcześniej. Ani przez chwile nie planowali jej puszczać żywej, z paroma wyjątkami.
- Kavet, naprawdę chcesz zabić kapłankę? To podobno przynosi pecha – zauważył jeden z ludzi. - Może by poprzestać na odcieniu języka. Bez niego nic nie wygada, a niewidoma nie może pisać.
Oczy Pauliny zrobiły się okrągłe ze zgrozy, próbowała przemówić im do rozumu, ale nie szło jej to za dobrze, szczególnie że jednym z argumentów brzmiał: „To był głupi zwierzak. Bezmózgi gad. Zamierzasz zabić bezbronnego człowieka, by go pomścić?”. Ponieważ dla Kaveta salamandra to nie „jakiś głupi zwierzak” argument ten tylko jeszcze bardziej go rozzłościł.
Paulina widząc, jak Kavet zbliża się do Sary zdecydowała zapomnieć o dumie i upokorzona zaczęła przepraszać za całą sytuację z salamandrą. Okazało się, że na próżno, bo Kavet nie zwraca już na to uwagi.
Sara widocznie chciała coś powiedzieć Paulinie, ale trudno mówić ze sztyletem wbitym po rękojeść w ciało. Powietrze wypełnił krzyk Pauliny, ale ta nie mogła nic zrobić. Alex co prawda widział wszystko, ale stał za daleka by zdążyć dobiec. Pozostawała teleportacja. Miał nadzieje, że dzięki niej zyskać element zaskoczenia, jednak jak się okazało Kavet, posiadał zdolność wyczuwania many, a teleportacja należała do „głośniejszych” zaklęć. W chwili kiedy Alex pojawił się za nim ten był już przygotowany i błyskawicznie odparł atak drugim sztyletem pierwszy ciągnę trzymając w ranie i wykonując długie ukośne cięcie.
Młodego czarodzieja zdekoncentrował cichy jęk Sary i widok krwi wypływowej jej z ust. Przeciwnik wykorzystał to odpychając go i kończąc ciecie obrotem wokół własnej osi. Doszło do nierównego pojedynku na sztylety, ponieważ Alex nie znał się za bardzo na szermierce, a mieszaniec był za silny. Wystarczyło, że kilka rzazy ich ostrza się skrzyżowały, a broń Alexa poszybowała w powietrze. Chwile później koło ucha przeleciało mu parę strzał. Pozostali najemnicy nie zamierzali stać bezczynnie. Większość z nich należało do doświadczonych strzelców i tylko posiadanie amuletu ochronnego przeciw pociskom latającym uratowała Alexowi życie, niemniej szybko zyskał mnóstwo dodatkowych dziur w swoim ubraniu i jeszcze więcej zadrapań na skórze. Musiał się pilnować, by jego plecy osłaniały drzewa. W pewnym momencie kiedy Kat stał na linii strzału jego towarzysze dali sobie spokój. Możliwe że miała z tym coś wspólnego Paulina, której Alex nie miał okazji wyłapać i śledzić bezustannie koncentrując się na robieniu uników.
Kavet kopnięciem powalił go na kolana i już planował skrócić o głowę, albo przynajmniej uszkodzić tętnice szyjną, gdyż sztylety nie są bronią stworzoną do miażdżenia rdzenia kręgowego.
- Nie wiem kim jesteś, czarodzieju, ale zaraz pożałujesz że wchodzisz mi w drogę.
Nagle zrobiło się dosłownie gorąco i wszystkich stojących uderzyła fala gorąca i to na tle silna, że zapłonęły ubrania. Inni zapłonęli cali. Zjawisko to przeleciało tuż nad Alexem powodując, że stracił na moment rozeznanie w sytuacji oraz równowagę i padł na plecy. Gorąco, oślepiająca czerwieni pośród cieni przedświtu, krzyki, potępieńcze jęki palonych i kaszel duszących się dymem.
W zimnym powietrzu czuło się duszący zapach spalenizny i równie nieprzyjemny metaliczny smak krwi. Gdzieś niedaleko dostrzegł, upiornie lodowatą aurą, mrożącą go do szpiku. Jej właściciel musiał być jednocześnie sprawcą chaosu i autorem tego, jak mu się wydawało wybuchu. Obracając się na bok rozpoznał on znajomą postać przechadzającą się wśród zgliszczy jakby obserwowała nie ludzi, a zwykle zapałki. Nie licząc zmienionych oczu i płomieni otaczających twarz istota przypominała Paulinę.
W zimnym powietrzu czuło się duszący zapach spalenizny i równie nieprzyjemny metaliczny smak krwi. Gdzieś niedaleko dostrzegł, upiornie lodowatą aurą, mrożącą go do szpiku. Jej właściciel musiał być jednocześnie sprawcą chaosu i autorem tego, jak mu się wydawało wybuchu. Obracając się na bok rozpoznał on znajomą postać przechadzającą się wśród zgliszczy jakby obserwowała nie ludzi, a zwykle zapałki. Nie licząc zmienionych oczu i płomieni otaczających twarz istota przypominała Paulinę.
- Paulina – wołał ją, ze ściśniętym gardłem, ale nie reagowała.
Dopiero poniewczasie zrozumiał, że zmiana jaka w niej zaszła nie jest przypadkowa, a otaczające ich płomienie są podsycane przez czarną magie. W przeciwnym razie nie mogłyby istnieć z niczego tam gdzie ogień nie miał czym się żywić, nie stanowiły więc części natury skoro nie podlegały jej prawą i wyrastały nawet z błota oplatając ludzi niczym liny.
Poczuł przypływ paniki. Meg wysłał po Daniela, wiec nie mogła mu pomóc, a on sam czuł jeszcze efekt siły, która go powaliła na ziemie. Trwało wiec nim wpadł na pomysł czołgania, a jeszcze więcej niż wcielił go w życie. W końcu udało mu się dotrzeć do jednego z niewielu stojących jeszcze drzew i za jego pomocą podciągnąć się do pozycji stojącej.
Ledwie jednak zdołał się rozejrzeć po pobojowisku, dostrzegł że Nie-Paulina zmierza w jego kierunku. Jej czarne włosy płonęły, a złote oczy emitowały równym zimnem co aura. Za sobą pozostawiała spopieloną ziemie. Alex miał dość czasu by przywołać broń, ale nadal był jeszcze lekko ogłuszony. Próbując uciec potknął się o własne nogi.
- Dotąd to uciekasz, synu Gwiazdy? - pytała obcym mu głosem, klękając obok, podczas gdy on odwracał się na plecy, jednocześnie lekko unosząc na łokciach, by przynajmniej nie leżeć zupełnie płasko.
Płonąca ręka złapała go za podbródek, a po jego szyi zaczęły ślizgać się zimne płomienie. Nawet na sekundę nie mogąc oderwać spojrzenia od złotego blasku w tęczówkach płomiennowłosej, kiedy już raz w nie zerknął. Kryła się w nich jakaś niepokojąca żądz. Czuł się jakby patrzył w samo jądro szalejącego żywiołu, który przenika jego istotę i widzi wszystko. Z pewnością również paraliżujący go strach satysfakcjonujący ucieleśnienie ognia.
Płonąca istota przybliżyła się do niego, jednocześnie go przyciągając. Odgarnęła mu włosy z twarzy i dotknęła lodowatą ręką jego policzka powodując dreszcze.
Alex próbował się wyrwać, odepchnąć, ale niewiele to dało. Twarze przybliżały się, aż niespodziewanie zetknęły się ich usta. Trudno to jednak nazwać pocałunkiem. Chłopak tracił oddech, czemu towarzyszył ból i ucisk w klatce piersiowej i ukłucie zimna, choć jednocześnie zadawało się ze wypełnia go ogień. Serce mu przyśpieszyło i ogarnęła go panika. Z czasem z powodu niedotlenienia zaczęła ogarniać o ciemność i przekonany, że to jego koniec, zamknął oczy. Ostatnią rzeczą jaką słyszał, lub wydawało mu się, że słyszy to słowo „Akane” dobiegające gdzieś z daleka jak z głębokiej studni, ale cokolwiek znaczyło przyszło za późno...
_____________________________________________________
Skargi i wytknięte niedociągnięcia, proszę kierować na piśmie.
Poważnie, wydaje mi się że ten rozdział nie wyszedł do końca tak jak bym chciała. Trochę jak naszkicowany, czarno biały ogień.
Dopiero poniewczasie zrozumiał, że zmiana jaka w niej zaszła nie jest przypadkowa, a otaczające ich płomienie są podsycane przez czarną magie. W przeciwnym razie nie mogłyby istnieć z niczego tam gdzie ogień nie miał czym się żywić, nie stanowiły więc części natury skoro nie podlegały jej prawą i wyrastały nawet z błota oplatając ludzi niczym liny.
Poczuł przypływ paniki. Meg wysłał po Daniela, wiec nie mogła mu pomóc, a on sam czuł jeszcze efekt siły, która go powaliła na ziemie. Trwało wiec nim wpadł na pomysł czołgania, a jeszcze więcej niż wcielił go w życie. W końcu udało mu się dotrzeć do jednego z niewielu stojących jeszcze drzew i za jego pomocą podciągnąć się do pozycji stojącej.
Ledwie jednak zdołał się rozejrzeć po pobojowisku, dostrzegł że Nie-Paulina zmierza w jego kierunku. Jej czarne włosy płonęły, a złote oczy emitowały równym zimnem co aura. Za sobą pozostawiała spopieloną ziemie. Alex miał dość czasu by przywołać broń, ale nadal był jeszcze lekko ogłuszony. Próbując uciec potknął się o własne nogi.
- Dotąd to uciekasz, synu Gwiazdy? - pytała obcym mu głosem, klękając obok, podczas gdy on odwracał się na plecy, jednocześnie lekko unosząc na łokciach, by przynajmniej nie leżeć zupełnie płasko.
Płonąca ręka złapała go za podbródek, a po jego szyi zaczęły ślizgać się zimne płomienie. Nawet na sekundę nie mogąc oderwać spojrzenia od złotego blasku w tęczówkach płomiennowłosej, kiedy już raz w nie zerknął. Kryła się w nich jakaś niepokojąca żądz. Czuł się jakby patrzył w samo jądro szalejącego żywiołu, który przenika jego istotę i widzi wszystko. Z pewnością również paraliżujący go strach satysfakcjonujący ucieleśnienie ognia.
Płonąca istota przybliżyła się do niego, jednocześnie go przyciągając. Odgarnęła mu włosy z twarzy i dotknęła lodowatą ręką jego policzka powodując dreszcze.
Alex próbował się wyrwać, odepchnąć, ale niewiele to dało. Twarze przybliżały się, aż niespodziewanie zetknęły się ich usta. Trudno to jednak nazwać pocałunkiem. Chłopak tracił oddech, czemu towarzyszył ból i ucisk w klatce piersiowej i ukłucie zimna, choć jednocześnie zadawało się ze wypełnia go ogień. Serce mu przyśpieszyło i ogarnęła go panika. Z czasem z powodu niedotlenienia zaczęła ogarniać o ciemność i przekonany, że to jego koniec, zamknął oczy. Ostatnią rzeczą jaką słyszał, lub wydawało mu się, że słyszy to słowo „Akane” dobiegające gdzieś z daleka jak z głębokiej studni, ale cokolwiek znaczyło przyszło za późno...
_____________________________________________________
Skargi i wytknięte niedociągnięcia, proszę kierować na piśmie.
Poważnie, wydaje mi się że ten rozdział nie wyszedł do końca tak jak bym chciała. Trochę jak naszkicowany, czarno biały ogień.
