niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 76: Czwarty element - Ziemia

Amber pogrążona w melancholijnym nastroju, wyglądała przez okno biura Soni, na ulicę. Odkąd uciekinierzy z miast napadniętych przez Cienia dostali się do stolicy, trudno było o miejsce gdzie nie panowałby gwar jak na jarmarku. Ludzie oraz zamieszkujące tą część wyspy krasnoludy i elfy nie zawsze się dogadywali, a gdy plotka o grożącej wojnie rozeszła się, sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Tak podczas nawoływań bezdomnych o pomoc, toczyły się polityczne kłótnie. Wiele istot za obecny stan rzeczy obwiniała smoki. Tłumy pod siedziba Strażników były normą. 
Cierniowi zostało jeszcze spore formularzy do wypełnienia, a pióra nie chciały współpracować. Za każdym kleksem musiał zaczynać wszystko od początku, a ponieważ nie chciał pomocy, Amber nie miała do roboty nic prócz słuchania kłótni za oknem, lub wsłuchiwaniu się we własne smutne myśli. Świat w jej oczach stracił kolory.
Eh... Nudno co nie? - zagadała Sonia zdejmując okulary i rozciągając się na krześle.
Amber kiwnęła głową i mruknęła coś cicho potwierdzając. Kobieta tymczasem wstała i pozostawiając buty pod biurkiem, przeszła bosa przez pokój do imbryka stojącego na podgrzewanym magicznie kamieniu. Jej czerwone szpilki posłusznie stały tam gdzie je zostawiła, choć co jakiś czas zdawały się poruszać w miejscu. 
Całe pomieszczenie jak wszystkie biura był szaro- bure. Czerwone elementy, jak buty, okulary, szminka czy bransoletka kobiety wyraźnie ze wszystkim kontrastowały. Wprowadzały nieco życia i udowadniały Amber że nie stała się częścią czano-białego filmu jakie oglądała kiedyś na szkoleniu Strażników w Realnym, niemagicznym świecie. 
Chcesz herbatę czy rodzice pozwalają ci pić kawę?
Amber nieszczęśliwa że zadano jej pytanie na które nie może odpowiedzieć ruchem głowy. Wybrała herbatę, choć rodzice nie zabraniali jej już żadnych napojów. 
Widzę że coś cię gryzie. Chcesz o tym porozmawiać?
To nic.
Czarownica spojrzała na nią ze współczuciem, po czym wróciła do wlewania wrzątku do kubków. 
Czy ma to coś wspólnego z żałoba po kimś ważnym?
Amber poruszona domyślnością czarownicy, co było jasnym potwierdzeniem, ale słowa i ton mówiły co innego.
Elfy nie uznają czegoś takiego jak żałoba. Każdy żyje tyle ile mu przeznaczone nim ziemia się o niego upomni i trzeba go wówczas wrócić. Duszy nie wolno opłakiwać bo wówczas nie pozwala jej się odejść. 
Hym... To o ile się nie mylę są to elfie poglądy i ich zwyczaje, a ty jesteś elfem tylko w połowie. - Amber milczała wpatrzona w podłogę. - Pewnie uważasz, że ja nic nie rozumiem, ale jest dokładnie na odwrót. Jeszcze mało wiesz. Umarł ci już ktoś?
Babcia której prawie nie pamiętam. I kilka zwierzaków.  
Tłumiony smutek jest niezdrowy. Każdy człowiek, w szczególności dziewczyna ma czasem potrzebę by sobie popłakać. Tak my kobiety wyrażamy emocję. Jedni klną i krzyczą, a inni płaczą. To naturalne i nie ma w tym nic samolubnego. - Podając jej kubek dodała tylko. - Nie miałaś okazji pożegnać się z Sora, prawda?
Nie chce już o tym rozmawiać – powiedziała smętnie Amber odbierając kubek. Doszła do wniosku, że Czarownica wie za dużo i to ją przerażało. Zupełnie jakby czytała w jej myślach, a może po prostu już o wszystkim słyszała i była dobrym psychologiem? 
Sonia poprosiła ją by zajęła na moment miejsce na niewielkiej kanapie, a sama po dwóch łykach z kubka zajęła się porządkami, w których potrzebowała taboretu. 
Amber wypiła napój z kubka. Nigdy później nie potrafiła sobie przypomnieć jaki miał on smak. Poczuła ciepło, bezpieczeństwo i senność. Położyła się na kanapie. Ostatnią rzeczą jaką widziała była uśmiechnięta twarz Soni. 

Alex nieco podrapany, ale żywy siedział oparty o drzewo łapiąc oddech. Mur nikł,  armia kotów odmieniła się w gałązki, a Violett leżała na ziemi uwięziona w iluzji. 
Ochrona umysłu zawsze stanowiła jej słaby punkt. Nie wykluczone, że Magowie Kręgu również w ten sposób na nią wpływali. Z tego co wiedział za częste ingerowanie w cudzy umysł może przynieść nieprzewidziane skutki. Chłopak nie bez trudności wstał i ruszył w stronę jeziora. Droga rozmywała mu się i dwoiła, do tego czuł nudności, ale po czasie dotarł do celu. 
Po jeziorze dryfowały kry, a wokół panowała złowróżbna cisza. Powietrze przypominało te po burzy. Alex od razu poznał że kilka minut temu miała tu miejsce bitwa magiczna. Kątem okaz zauważył martwego, lub nieprzytomnego Foxa.  Z daleka trudno było stwierdzić, a nie mógł się do niego zbliżyć cały umazany czarną krwią. Uklęk na brzegu i przemył rany lodowatą wodą po czym resztką many uleczył te które mógł, gdy poprawiał bandaż zauważył jaśniejsza prawie karmazynową ciecz wydobywająca się z rany.  Obiecawszy sobie że gdy tylko odzyska siły i wiarę w zmysł wzroku to przebada ten fenomen. Na razie bowiem tłumaczył to sobie złudzeniem optycznym i zmęczeniem. Już miał iść w stronę Foxa, gdy zobaczył w odbiciu postać z wyciągniętą różdżka.
Szybko odwrócił się i zobaczył Tobiego 
To tylko ty. - Alex odetchnął z ulgą, wracając do poprawiania bandarzy. - Co ty tutaj robisz? Nie powinieneś jeszcze spać
Mam do ciebie sprawę.
To nie jest najlepszy moment. 
Nie zgodzę się z tobą.. Jesteśmy sami w miejscu w którym nikt nie będzie nam przeszkadzał.  Trochę potrwa nim Feniksy tu dotrą nawet prowadzone na skróty przez twojego daimona.- Alex przyglądał się mu nie kryjąc podejrzliwości i zaskoczenia. - A ty... – Wycelował w niego różdżką i rzucił czar mierząc prosto w jego głowę. Gdyby miał manę z łatwością by to odbił. 
Poczuł się tak jakby go ktoś uderzył w głowie, ale nie stracił przytomności. Dreszcze przeszły mu po kręgosłupie i zrozumiał że został sparaliżowany. - ...Nie możesz wstać. To doskonały moment na rozmowę. - Trzymał rękę w kieszeni, dopóki  koło jego ucha nie pojawił się jego much-daimon, którego ten przegonił nieprzyjaznym gestem. 
O czym chcesz rozmawiać? 
O... widzę, że nagle zmieniłeś zdanie co do rozmowy.
Widzisz. Wyniki ucznia w dużym stopniu zależą do mistrza, nauczyciela. Ty i Vulpies jesteście beznadziejni, więc znalazłem kogoś innego, kto wie jak wykorzystać mój talent.
I nauczył cię strzelać w plecy? 
Nie moja wina, że nie odwracasz się do rozmówcy. Chamstwo za chamstwo.
No w każdym razie  mój mistrz prosił bym ci pomógł w twym cierpieniu. Nie musisz dziękować. 
Odgonił brzęcząca mu przed oczami muchę, wymierzył różdżkę i ponownie wystrzelił zaklęcie. Tym razem innego rodzaju. 

Amber znalazła się w krainie wszechobecnej bieli, gdzie brakło cienia. Tuż przed nią stał uśmiechnięty Sora. Tuż za nim stali jego biologiczni rodzice, co poznała po rodzinnym podobieństwie. Słyszała ukochane znajome dźwięki fletu który wygrywał wesołą melodię, choć nie widziała by ktokolwiek grał. Nikt nic nie mówił, ale ten obraz i muzyka mówiło więcej niż tysiąc słów. Sora był szczęśliwy i wyglądało na to, że czuł się dobrze.  Poczuła łzy w czach, gdy brat ją przytulił. Jeszcze długo po przebudzeniu czuła te ciepło. 
Nie dane jej było spać za długo. Obudziło ją szarpanie. 
Amber wstawaj! Musimy już iść – ponagla Cierń.
Dziewczyna miała w oczach łzy. Leżała na mokrej poduszce na kanapie, przykryta cienkim kocykiem. Serce miała lekki i uśmiechała się lekko nie zwracając uwagi na karcące spojrzenie Ciernia. 
Już idę. 
Przez ponaglania Ciernia nigdy nie dowiedziała się co dostała do wypicia od Soni, ale była wdzięczna za możliwość pożegnania się z bratem i zyskania świadomości, że nie cierpi, co poprawiło jej samopoczucie. 

Paulina ocknęła się leżąc na kamiennej podłodze otoczona ścianami z tego samego twardego, zimnego materiału. Wokół nadgarstków i nóg czuła metalowe kajdany, które wysysały z niej wszystkie siły. Nie miała pojęcia jak już długo bezmyślnie wpatruje się w jeden punkt.  A może ciągle miała oczy zamknięte? Panowały prawdziwie egipskie ciemności więc na jedno wychodziło.    Dopiero po jak jej się zdawało kilku godzinach przez niewielki lufcik  jakieś dwa piętra wyżej wpadła do pomieszczenia struga światła. Do tego czasu dziewczyna budziła się i na powrót zasypiała, aż wreszcie stopniowo zdołała zebrać myśli i wszystko sobie przypomnieć oraz zrozumieć sytuację.  Ostatnie co pamięta to magów którzy próbowali wyciągnąć z Foxa gdzie ona jest i... tak w pewnym momencie wyszła ze swej kryjówki. Potem pustka niczym mgła i w pewnym momencie paraliżujący ból, jej własny krzyk. Przebłyski świadomości w transporcie do tego miejsca. 
„Musze się więc znajdować w siedzibie Magów Kręgu. I to w pokoju gościnnym.” - Sama nie wiedziała skąd wziął jej się ten czarny humor i sarkazm. - „ Za dużo przebywałam z Alexem.”
Zastanawiała się czy czarodziej jeszcze żyje. Jeśli nie, to tylko z jej winy. 
Syknęła próbując się ruszyć, ale tylko włosy przysłoniły jej oczy.  Metal w łańcuchach, które przytwierdzały ją do ściany nie tylko ją osłabiał, ale sam w sobie był wyjątkowo ciężki. A może to jej brak siły? 
Z początku nawet nie czuła, że płacze, a gdy się zorientowała nie potrafiła przestać. Trzęsła się. W lochu panował mróz, który sprawiał, że widziała swój oddech. 
Nagle usłyszała jęk i odgłos poruszanych łańcuchów. Wzdrygnęła się mimowolni. 
Echo?  Nie. Ten głos był męski. W lochu był ktoś prócz niej i najwidoczniej walczył o to by móc wstać. Paulina nie bez lęku odkryła, że oczy tego osobnika mienią się na złoto. Wyglądał na mocno zdenerwowanego. Choć kosztować go to musiało dużo siły, udało mi się podnieść się do pozycji siedzącej i oprzeć o ścianę za nim. Po tym złote światło zgasło i nastała cisza w której słychać było jego przyśpieszony oddech i jej przestraszone serce, które zdawało się dudnić w uszach. Minęło trochę czasu podczas którego snop światła odbył kilkocentymetrową podróż. Ledwo się opanowała, a doszedł ją obłąkańczy śmiech. 
A jednak rozpracowałem to ustrojstwo. - Westchnął jakby przygotowywał się do próby wstania, ale ostatecznie widać zmienił zdanie, bo łańcuchy już się nie poruszyły.
Kto tu jest? - spytała słabym głosem, choć domyślała się z kim ma do czynienia.  
Hym... a ty? 
Ja jestem... - musiała się zastanowić. - Paulina. Z klanu Feniksa. Pierścień  Trzeciego Elementu, Ognia. - Tak się jeszcze nigdy nie przedstawiała. Z chwilą gdy to powiedziała przyznała się sama przed sobą do tego kim jest. 
Możesz mi mówić Green. Klan się mnie wyrzekł. Dla wszystkich innych Czwarty element. Pan lawin i trzęsienie ziemi. Miło poznać.  Z klanu Feniksa mówisz? Chyba znam twojego ojca. Jego żona była kapłanką, prawda? 
Skąd go znasz? 
Trochę mi pomógł. Szanuje go. Mimo że urodził się jako Mag Kręgu nie jest taki jak ta banda ograniczonych starców. 
Urodził... - powtórzyła bezmyślnie. Wszystko zaczynało do siebie pasować. Znaki na ścianie w podziemi świątyni i cała reszta. - To znaczy że jest...
Tak że to jest dziedziczne. 
- Nie o to chodzi. Nie wiedziałam że jest jednym z nic.
- Był.
W jaki sposób mój tata ci pomógł?
Gdy byłem dzieckiem Magowie Kręgu odnaleźli mnie i powiedzieli rodzicom kim jestem. Chcieli mnie zabrać.  Rodzice się zgodzili, ale nie twój ojciec. Odebrał mnie Magom Kręgu, dał pieczęć i pomógł uciec. 
Nastała długa cisza. Paulina zamknęła oczy. Przyzwyczajona do ciemności nie mogła wytrzymać zimowego słońca które raziło ją prosto w oczy.
- Co oni z nami zrobią? Zamierzają trzymać nas tak aż umrzemy z głodu?
- Zostaniemy pozbawieni całej energii życiowej, gdy tylko Magowie skończą przygotowania. 
- Jakie przygotowania? 
- Muszą zebrać dość mocy. Przez ciebie zajmuje im to więcej czasu, bo zabiłaś jednego z nich – mówił lekko jak o pogodzie bez oskarżycielskiego tonu. Przed oczami pojawił jej się obraz znikającego pod lodem Maga Kręgu. -Wysysanie z nas mocy idzie im trudniej gdy nie ma ich w komplecie. 
- To oni w tej chwili wysysają z nas moc? - Czuła się coraz słabsza i możliwość, że odzyskała przytomność tylko po to by umrzeć przerażała ją. 
- Chyba jeszcze nie. Na razie to tylko osłabiające działanie kajdan czarownic.
Paulina zrozumiała, że znalazła się w beznadziejnej sytuacji. Jak miała próbować ucieczki skoro nie może się ruszyć? Zresztą pewnie i tak nie wiedziała w którą stronę się udać. Alex i Fox z pewnością są ranni i nie wiedzą gdzie jej szukać. Rodzice i Shadow pewnie pomyślą, że znowu uciekła i pewnie nie uwierzą w wersję Alexa. O ile chłopak w ogóle żył. Miała złe przeczucie, że stało się coś niedobrego, a jej przeczucia często się sprawdzały co nie napawało optymizmem. Jak na bezwzględnego potwora i morderce za jakiego mieli ją Magowie Kręgu coś za dużo płakała i panikowała.



Ukrytą Osadę Elitl w całości wzniesiono z drewna. Architektura bardzo przypominała przedmieścia Złotego Lasu elfów i mieszkania driad na dalekim wschodzie świata, choć z pewnością tutejsze sosny nie dawało się porównać z drzewami gigantami. Budynki wkomponowywały się z otoczeniem zupełnie się z nim zlewając. Część ukryto pod ziemią lub w grotach i jaskiniach do których wejścia prowadziły tajne mechanizmy. Niektóre miały formę domków na drzewie w myśl utartego schematy, że wróg szukając miasta nie parzy w górę tylko ma boki. Dzięki tym prostym sztuczką miasto to było właściwie niewidzialna zarówno z ziemi jak i z powietrza. Obecnie miejsce to dodatkowo pokrywała warstwą śniegu. Dziwaczne cienie i podejrzane odgłosy zazwyczaj odstraszały niemagicznych, a jeśli wywędrowywali za bardzo w głąb Ukrytej Wioski spotykał ich marny koniec. Nikt niepowołany nie mógł wiedzieć gdzie znajduje się ostatni bastion magii na zachodnim kontynencie. 
To tu znajdowało się przejście dzięki któremu Paulina i reszta drużyny znaleźli się na Lunanor. To tu po raz pierwszy dziewczyna podziwiała zimowy krajobraz gdy Oscar odprowadzał ją do dworu. Tu Paweł wraz z bratem przyprowadzili Rozalindę i z tego miejsca młody smok wyleciał na niewielką wycieczkę, by ochłonąć.
Obecnie w jednym z domków na drzewie na drewnianej ławie siedziała Rozalinda. Księżniczka ubrana w poplamioną błotem sukienkę balową, w rozpuszczonych włosach jadła śniadanie, czekając aż miła krawcowa mieszkająca w osadzie, która niedawno zdjęła z niej miarę, uszyje jej nowe ubranie. Starała się nie narzekać na jedzenie, na warunki i nie wzdrygać się na oczy starszego brata Pawła. W końcu ta dziwaczna istota uratowała jej życie i chciała pomóc. Okazała by niewdzięczność gdyby marudziła na upiorne nocne odgłosy, twarde posłanie, czy to że traktowano ją jak więźnia. Jednej rzeczy nie mogła jednak znieść.
- Możesz przestać lub wyjść z tym na zewnątrz? - zwróciła się do Cinnabara. 
Czerwony smok, w ludzkiej skórze siedział na taborecie w kącie. Z początku jedynie bawił się zapalniczką. Z czasem gdy połykanie płonienia i wykonywanie innych ćwiczeń, które wręcz przerażały dziewczynę, mu się znudziło wyciągnął papierosa, zapalił i zabrał się za intensywne wypełnianie pomieszczenia dymem. 
- Jesteśmy cztery piętra nad ziemią. Tu nie ma żadnego „na zewnątrz” i tak mogę przestać, ale mi się nie chce. 
- Myślałam że twoim zadaniem jest mnie chronić, a nie uwędzić. 
- A ja myślałem że świadek koronny powinien siedzieć cicho i dziękować bogom że jeszcze żyje. Co za kłopotliwa... - mruknął i umilkł wyjrzawszy przez okno stylizowane na dziuple. 
- Nie masz prawa... - zaczęła lecz jej przerwał. 
- Cicho – powiedział, wstając, a widząc że księżniczka nadal chce mu zrobić wykład o manierach dodał szybko. - Ktoś niepowołany jest na drodze pod nami. To chyba Cień. Zostań tu. 
- Gdzie idziesz? - spytała gdy zgasił peta i skierował się do wyjścia. 
- Na zewnątrz.
Smok opuścił domek. Wiedział że Cień to nie to samo co jakiś zwykły zbłąkany myśliwy. Prędzej czy później ich zauważy. Lepiej od razu wyjść mu naprzeciw i wykorzystać element zaskoczenia.
Domyślała się że jego przeciwnikiem jest Crucio. Ten sam cień, który pojawił się tuż po pożarze w Złotym Lesie i zaatakował Arise. Ten sam który werbował armie podróżując przez Lunanor. To właśnie jego poszukiwała drużyna Cinnabara i oto wreszcie się spotykali.
Smok nadal w postaci człowieka jedynie ze smoczymi skrzydłami wylądował tuż przed nieprzyjacielem po czym bez ostrzeżenia dmuchnął w okrąg utworzony z palca wskazującego i kciuka. Powietrze po przejściu przez niego uległo transformacji w poziomy słup ognia mający dziesięć metrów długości. Cień podniósł rękę wykonał taki gest jakby łapał owada przelatującego przed jego twarzą, nie zaciskając jednak dłoni w pięść. W tym samym momencie spory kawał zamarzniętej ziemi kilka metrów przed Crucio uniósł się osłaniając go przed ogniem. Cienie choć potężne nie były ognioodporne. 
Wokół Crucia zebrała się energia która niby chmara robactwa wpełzła pod ziemie. Cinnabar odbił się od podłoża i zawisł dzięki skrzydłom w powietrzu. W samą porę bo miejsce w którym niedawno stał zmieniło się w głęboką szczelinę. Potem szpono-podobne kształty wynurzyły się z podziemnej otchłani by złapać młodzieńca za nogi. Smok ział ogniem, ale na darmo. Kamienne szpony zakręciły nim, uderzając nim jak maczuga o drzewa i ziemie, aż w końcu wciągnęły go pod ziemie tak, że wystawała tylko głowa. 

Brak komentarzy: