wtorek, 22 maja 2012

Rozdział 13: Zagubione dzieci



Był w pustce. Wokół nie było nic. Zupełnie nic. Nie dawało się odróżnić gdzie kończy się podłoga a gdzie zaczynają ściany, o ile takowe się gdziekolwiek znajdowały. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że przestrzeń ta nie ma końca, ale wiedział że wszystko je ma. Wszystko jest w jakiś sposób ograniczone. Tak strasznie pusto i zimno. Dopóki nie zauważył przed sobą kobiety. Mała ze czterdzieści lat, długie złote falowane włosy opadały jej prawie do pasa. Nie była przesadnie piękna, ale dobro promieniujące z jej oczu było w stanie napełnić nawet tą ciemną pustynie.
Uśmiechnęła się do niego i powolnym krokiem zaczęła się oddalać. Przez jakiś czas stał i patrzył za nią. Potem ruszył by ją dogonić wołał ją. Nagle na drodze stanęła postać, która nie zamierzała go przepuścić. Wychudła do granic możliwości zakapturzona staruszka z kosą w ręku. Wpatrywała się w niego pustymi czarnymi oczodołami. Wyciągnęła przed siebie rękę i długim kościstym palcem wskazała centralnie na niego. Przełkną ślinę i zaczął się cofać. Jednak odległość między nimi nie malała.
Na jego oczach kilka robaków przeszło z jednego jej oczodołu do drugiego. Obserwująca go postać była już w zaawansowanym stadium rozkładu. Czuć było od niej nieprzyjemny zapach zgnilizny. W pewnym momencie potkną się i upadł. Ciemna postać pochyliła się nad nim i przykładając wskazujący palec do jego czoła, surowym głosem wypowiedziała dwa słowa....
Alex owi nie śpieszyło się z obudzeniem się. Leżał nieprzytomny na tyle długo, że Paulina sama zdążyła się już wyspać i w miarę odpocząć psychicznie. Poznała również sporo ludzi z imienia. Haku wszystkich jej przedstawił. Najbardziej w oczy rzucił jej się pewien rudowłosy chłopak. Miał na imię Tobi. Wyglądał na osobę o irlandzkim pochodzeniu, choć jego imię średnio pasowało do tej teorii. Był niewiele od niej młodszy, miał góra trzynaście lat. Często się kłócił z Haku, który faktycznie okazał się być ze wszystkich najstarszy.
Gdy Majce znudziła się zabawa w pielęgniarkę i poszła leżakować, Paulina doszła do wniosku, że należało by rozplątać Alexa zanim ten przez przypadek się powiesi, na licznych długich, pasach materiału owiniętych wokół jego głowy.
"Nie ma co. Zdolne dziecko. Żeby takie węzły robić to trzeba mieć talent, albo co najmniej dwuletni kurs skończone" - pomyślała Paulina. 
Nagle jej pacjent podniósł się gwałtownie nabierając powietrza. Zrobił to na tyle niespodziewanie, że uderzyli się w czoło. O ile przedtem bolała go głowa teraz już po prostu jej nie czuł.
- Co to za.....? Chcesz mnie udusić? - po tonie jego głosu poznała, że jest jeszcze bardziej nie w sosie niż poprzedniego dnia. Cienie pod oczami mimo wszystko nie zniknęły, nawet się nie zmniejszyły.
- Tak ogłuszanie, związywanie i duszenie irytujących opiekunek to moje hobby. Masz. - podała mu ostatniego owca jaki jej został.
- Mam nadzieje, że nie jest zatrute...- te można by rzec pytanie  jej przypomniał, że znajduje się w krainie rodem z bajki Disneya. Po marudził, pytając skąd je ma, potem zjadł i dalej marudził. Chciała go o coś zapytać, ale nie wiedziała czy swoją niewiedzą nie zdradzi swojego pochodzenia. Chodziło jej głównie o Krąg.
"Może chociaż on wie co to jest."

- Nigdzie się nie roszę dopóki im nie pomożemy. - oburzyła się, gdy po dłuższej wymianie zdań ten ciągle się upierał by dać nogę.
Zdążył już ją wyciągną na zewnątrz, ale gdy dowiedziała się w jakim celi momentalnie się zatrzymała. Zdawało się że jej nogo przykleiły się do podłoża.
- Dlaczego to dla ciebie takie ważna?
- Te dzieci zostały bez rodziców, dorosłych, opiekunów. Sami sobie nie dadzą rady. -zauważyła Psotka
Dla Pauliny była to sprawa osobista. Zdążyła już polubić Haku i Majkę. Normalnie nie pakowała się w kłopoty, ale chciała im jakoś pomóc, choć odrobinę. Sama nie wiedziała skąd w niej ta chęć pomocy innym.
- Czy ja wyglądam jak członek organizacji charytatywnej? Od takich akcji są Strażnicy. - Alex ciągle zdawał się nie być przekonany.
- No wiem. Haku powiedział, że próbowali wysłać wiadomość, ale żaden gołąb pocztowy nie może opuścić miasta.
- Nic dziwnego. Ta ich bariera im to uniemożliwia. Przez nią nic to urodziło się na terenie miasta nie może się stąd wydostać. Ktoś musiał zmienić zaklęcie nim została aktywowana.
- Tylko ci co się tu urodzili.... - powtórzyła czerwonowłosa sama do siebie.
To co właśnie powiedział nie specjalnie do niej docierało. Bariery i zaklęcia to coś o czym nie miała zielonego pojęcia.
- Dlatego właśnie nic nas tu nie trzyma. Jeśli odczekamy odpowiedni moment i miniemy tych ludzi pogrążonych w transie....
- Czekaj no tak nie można. - pisnęła wróżka.
Dziewczyna zgadzała się z nią całkowicie. Odejść nawet nie spróbowawszy czegoś wymyśle, to jak poddać się na starcie.
- Czemu nie? Wątpię, by cię zatrzymali jeśli im powierz, że musisz już iść, a musisz, bo mamy napięty terminarz. Cała akcja powinna zająć jeden dzień. Nocowanie nie wchodziło w grę. Poza tym nie ma jak walczyć z armia ludzi, nie robiąc im przy tym krzywdy. Nie mamy również czasu, by próbować ich wrócić do normy...
- Więc powierzymy to zadanie komuś kto się na tym zna. - dokończyła nieco podirytowana.
- Jak chcesz tego dokonać?
Jak w odpowiedzi na pytanie na jego ramieniu pojawiła się Meg. Nie wiedzieć czemu Psotka pomyślała, że to był zamierzony efekt. Wymieniły między sobą spojrzenia.
- Mam pomysł. - uśmiechnęła się chytrze wyciągają kilka nasionek. Zwierze momentalnie zeskoczyło na ziemie przed nią i wlepiło w nie swoje czarne ślepia. Było głodne.
- Zaklinanie zwierząt to twoja praca czy hobby?
- Powiedzmy, że mam do tego talent. Nie wiedzieć czemu rodzice nigdy nie chcieli mi sprawić zwierzaka...- ugryzła się w język za to, że się tak rozgadała.
- Może dlatego, że się na nich wyżywasz. Wiesz jak z tond daleko do najbliższej centrali? Co najmniej dwa dni drogi.
- Da rade. - stwierdziła stanowczo - Prawda? Będzie dzielna. Taakk... - zwróciła się przymilnie do ptaka, głaszcząc po piórkach.
- No nie... Mam wysłać swojego zwierzaka prosto w ręce Strażników? Co jak smoki ją dopadną?
- Smoki?
- No wiesz... mam na myśli te ukryte-pół-SMOKI. - zamilkł, zamkną oczy i przez pewien czas się nad czymś zastanawiał. Podczas gdy dziewczyna udawała że przytoczenie nazwy mitycznych stworów, których istnienia się nie spodziewała nawet tutaj, wcale jej nie dziwi.
– Zgoda...
Z znikąd w jego ręce pojawił się mały zwitek papieru i czarne pióro. Używając podłogi jako stołu napisał prośbę o pomoc i ich namiary. Odeszli nieco od wejścia do mieszkania. Skręcili kilka razy i gdy znaleźli się w odpowiednim miejscu, gdzie nie było widać nigdzie wroga. Przywołał gestem kruka, który z niechęcią siadł na jego wyciągniętej ręce.
- Zaraz po doręczeniu im tego, masz uciekać. Spotkamy się w Dworze... - zwrócił się do Meg, która po chwili wystartowała w powietrze, z wiadomością przyczepiona do nóżki. Zręcznie wyminęła strefę zagrożenia i zniknęła im z oczu. Dłuższą chwilę wpatrywali się w niebo.
- Wezwaliśmy już pomoc. Teraz trzeba się tylko z tond wydostać. - stwierdziła ruszając przed siebie.
- Do wyjścia to w tę stronę – wskazał kierunek przeciwny do tego, w który zmierzała.
- Nie sami. Musi być jakiś sposób żeby ich stąd wydostać.
- Jeśli znajdzie się sposób to wreszcie pójdziesz?
- Masz jakiś plan ?
- Nie nazwał bym tego planem - odparł tajemniczo, po czym wyjaśnił - To nie jest pewne, ale bariera działa tylko na powierzchni wydaje mi się ze pod miastem powinny być tunele. Może znajda taki prowadzący pod nią i wyjść po drugiej stronie.
- Tam będą mogli bezpiecznie poczekać na pomoc.
- No zgoda, ale do kryjówki to także nie w tą stronę.
„No faktycznie.... Moja fantastyczna orientacja w terenie daje o sobie znać”
- No co.... jestem w tym mieście dopiero kilka godzin. Nie jest możliwe był w tak krótkim czasie nauczyć się rozmieszczenia ulic itp.
Na to czarodziej uśmiechną się kpiąco.

Po powrocie do kryjówki. wyjaśniła Haku i pozostałym swój (a właściwie Alexa) plan
- To też czarodziej nie mylę się? Skąd wiadomo czy nie jest po jego stronie, czy nas nie zdradzi? Poza tym wygląda jakby był równie dobrze możemy tam błądzić latami. - zaczną się awanturować Tobi.
- Jak na to wpadłeś?
- Sam fakt że podróżujesz z krukiem to wystarczający powód by ci nie ufać. Poza tym twoja osoba nie wzbudza zaufania.
„Widok kruka wskazuje na wiarę w mistycyzm i czarna magie. Sen o kruku zapowiada niepowodzenia. Dla młodej kobiety to symbol niewierności ukochanego. „- zacytowała w myśli fragment sennika-”Z tego można wnioskować, że kruk jest symbolem pecha, zdrady i czarnej magi, ale to tylko symbol.”
- Paulina do osób przesądnych nie należała i nic nie miała do czarnych zwierząt. Mimo iż powszechnie wierzono, że podobnie przynoszą nieszczęścia.
- No rany... słońce człowieka nie łapie i już robią aferę. - skomentował Alex robiąc urażona pozę.
- Dziewczyna osobiście uważała, że niechęć do jego osoby wynikała nie tylko z jego nietypowej karnacji, ale i wielu innych jego cech oraz całokształtu.
- Strach to nic złego. Tylko głupi się nie boi. Macie wybór czekać, aż was znajdą, albo spróbować uciec. - podjęła dyskusję z Tobim.
- Do tej pory nas nie znaleźli, czemu teraz mieliby nagle...
- Mam takie przeczucie. - przerwała mu - Ten drapieżny ptak mógł zobaczyć Meg. Co prawda specjalnie by ja wypuścić, wyszliśmy na zewnątrz, ale... - tym razem to chłopak nie pozwolił jej dokończyć.
- Czyli to wy ściągnęliście nam ich na głowę. To wasza wina, że musimy uciekać. - te oskarżenie nieco ją zirytowało, ale zachowała spokój w głosie, mimo że oczy ciskały błyskawice.
- Uważam, że lepiej jest zaryzykować i zadziałać, niż siedzieć ze strachem oczekując nieuniknionego. Już i tak nie macie nic do jedzenia, a za barierą macie las. Macie swoje domy, mieszkania.
- No zgoda, ale jeśli to on ma nas prowadzić...
- Hola.. nikt nie powiedział, że ja będę was prowadzić. Znam te podziemia jeszcze mniej od was.
- Przecież muszą być jakieś mapy lub plany w razie potrzeby ewakuacji. - wypaliła Paulina.
-Niczego takiego nie posiadamy..... - po dłuższej chwili zamyślenia dodał powoli – ale w bibliotece może coś znajdziemy. Tylko trzeba uważać by nas nie zauważył.

____________________________________________________________________________
Obawiam się, że nie mam cierpliwości do poprawiania tego fragmentu. 


wtorek, 15 maja 2012

Rozdział 12: Miasto zombi


Paulina ocknęła się cała obolała z nieprzyjemnego odrętwienia, czego sama by nie nazwała., gdyż wcale nie czuła się wyspana. Hałas spowodowany przez chowanie się schodów do podziemi był na tyle głośny i dokuczliwy, że do reszty ją rozbudził. Otworzywszy oczy pierwsze pytanie jakie sobie zadała to: „Gdzie ja jestem?”.
Pamiętała, że ostatnią rzeczą jaką widziała, były drzewa (nie licząc tajemniczej postaci o czerwonych oczach), teraz natomiast otaczały ją ściany. Po jej lewej znajdowały się schody, przed nią i nieco po prawej na środku ściany duże drewniane drzwi o dwóch skrzydłach. Dziewczyna aż drgnęła, gdy zdała sobie sprawę w jakiej znajduje się sytuacji. Siedziała na podłodze pomiędzy dwoma długimi ławkami. Plecami oparta o Alexa, który trzymał ją w tali jedną ręką podczas, gdy drugą uniemożliwiał jej mówienie i oddychanie przez buzie.
Nie zorientowana w sytuacji i nieświadoma grożącego niebezpieczeństwa postąpiła najnierozsądniej jak mogła. Zaczęła się rzucać i wiercić próbując się oswobodzić. Chuderlak okazał się jednak silniejszy niż wyglądał. Możliwe iż to ona była za bardzo zmęczona swym nocnym marszem, by móc teraz stawić przekonywujący opór. Psotka zaczęła ją uspokajać, ale było już za późno. Ciemnoskóry musiał ich zauważyć – tak przynajmniej myślał Alex. Mężczyzna jednak nie zdradzał objawów zainteresowania nimi. Spokojnym krokiem zmierzała w stronę tylnych drzwi. Ukryta za ławką trójka wstrzymała oddechy, by lepiej słyszeć oddalające się niebezpieczeństwo. Wyczekiwali na moment, aż drzwi zaskrzypią, a on wreszcie wyjdzie.Nagle nad ich głowami przeleciał drapieżny ptak. Zwierzę zmierzyło nieproszonych gości badawczym wzrokiem i wydało z siebie ostrzegawczy dźwięk, który zaalarmował mężczyznę po drugiej stronie sali. Ten spojrzawszy na kulę, wezwał będące pod jego mocą towarzystwo i rozkazał im złapać intruzów. Paulina zaczęła sobie cicho tłumaczyć, że to wszystko musi być koszmarem z którego zaraz się obudzi. Ze wszystkich stron otoczyli ich zombi.
Było ich przerażająco dużo. Po ich twarzach, można się domyślić, że nie są w stosunku do nich przyjaźnie nastawieni. Alex pociągną towarzyszkę w stronę schodów na wieże. Paulina sama nie wiedział jakim sposobem za nim nadąża. W pewnym momencie potknęła się i czyjaś ręka złapała ja na nogę i pociągnęła w dół. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Alex kopną delikwenta tak, że ten nie tylko ja puścił, ale także przewrócił się na swoich towarzyszy blokując im drogę. Chłopak pomógł jej wstać i dalej już ona biegła przodem.
Nagle przed nimi pojawiły się drzwi. Paulinia otworzyła je przeszła kilka kroków przez próg i momentalnie zrobiła krok w tył.
„Kiedy my weszliśmy aż tak bardzo wysoko?”
Do tej pory była za bardzo przejęta pogonią, by myśleć o tym co będzie potem.
Obraz w dole momentalnie się rozmył i zaczął dwoić się jej w oczach.
Przypomniał jej się upadek z wodospadu i to co było wcześniej. Prawie się wtedy zabiła i była pewna, że na dole nie ma żadnego ducha rzeki, który by ją uratował. Chłopak złapał ją za lewe ramie i pociągną do przodu. Nie bacząc na jej protesty, podczas których wzywała wszystkie znane sobie świętości, wypchną ją poza barierkę, zanim zombi wyważyli drzwi. Następnie sam wyskoczył, bez chwili wahania.
Spadali bardzo szybko głową w dół. Wiatr targał targał jej włosy do tego stopnia, że zasłaniały jej oczy. Zresztą i tak by nic nie widziała, powieki zacisnęła już dawno temu. Z początku Paulina głośno krzyczała, ale stwierdziwszy, że nic nie zmieni przestała. W pewnym momencie chłopak obrócił ich własnymi plecami do ziemi. Gdy znaleźli się niebezpiecznie blisko ziemi, nagle zatrzymali się pół metra przed podłożem. Paulina poczuła jakby wylądowała na poduszce powietrznej. Nagle siła utrzymująca ich w powietrzu znikła i dziewczyna upadła, na wyciągnięte przed siebie ręce, z wysokości pół metra. Nie miała pojęcia co się wydarzyło, ale żyła i nie licząc nieznacznego bólu w nadgarstkach, które wzięły na siebie całe uderzenie, nic jej nie było.
Wylądowali w ciemnej wąskiej uliczce pomiędzy dwoma budynkami. Kończyła się ślepym zaułkiem w którym znajdowało się coś na kształt śmietnika. Ścianki wysokości niewiele ponad metra, wykonane z kamienia tworzyły wmurowany w podłoże pojemnik wypełniony po brzegi odpadami. Do połowy przykrywała go metalowa płyta. Wokół roiło się od myszy i much.
Mieli szczęście spaść obok, unikając bezpośredniego kontaktu z jego zawartością. Na chwile obecną byli uratowani. Nic im nie zagrażało. Manewr który do tego doprowadził był wyjątkowo udany, choć ryzykowny i pewnie nie miała by nic do tego gdyby nie jeden fakt. ZOSTAŁA WYPCHNIĘTA. Czegoś takiego się nie wybacza. Co by było gdyby nie zdążył jej złapać? Co by się stało gdyba ta jego lewitująca sztuczka nie zadziałała? Odpowiedz – zostałaby z niem mokra plama. Kierowana szokiem nie zważała na to co mówi. Po tym wszystkim co przeszła była jednym kłębkiem nerwów.
- Czy Ty jesteś nie stabilny psychicznie, czy co?! - wydarła się jakby czarodziej był przyczyną wszystkich jej nieszczęść - Spychać człowieka z tak wysoka?
- Wolałaś zostać przez nich złapana?
- Po co właziłeś na górę skoro wiedziałeś, że to ślepy zaułek?
Nie brała pod uwagę tego, że była to jedyna droga ucieczki.
- Teraz jeszcze musimy opuścić to miejsce, zanim nas namierza. - stwierdził próbując ją złapać za rękę, ale ona momentalnie się wyrwała i odsunęła od niego na tyle ile pozwalał jej przestrzeń.
- Nigdzie z tobą nie pójdę. Jesteś nienormalny. Zresztą co my tu w ogóle robimy?
- Lunatykowałaś. Teraz nie ma czasu na twoje humory. - podszedł do niej i złapał za ręce.
Kłócili się i szarpali, do momentu w którym rozległ się charakterystyczny odgłos uderzenia. Alex padł na ziemie nieprzytomny. Na metalowej pokrywie pojemnika za nim stała mała dziewczynka trzymająca w rączkach spory kawał drewna. Prawdopodobnie wspięła się po skrzynkach stojących niedaleko i tworzących swego rodzaju schodki.
„Ma dzieciak przyłożenie. Ja bym tak w tym wieku nie potrafiła... Chociaż...”

Jak masz na imię?- spytała sama nie wiedzieć czemu.
Dziewczynka była w szoku tym co zrobiła i wyglądało na to, że zaraz się popłacze.
- Maaa...aajeckka
Po prawdzie Paulina nie wiele z tego zrozumiała. Nie była nawet pewna, czy dziecko się właśnie przedstawiło, czy kogoś zawołało, ale po chwili usłyszała odgłosy szybko zbliżających się kroków.
-Majka co ty robisz? - usłyszała za sobą karcący i lekko zrezygnowany, chłopięcy głos. - musimy uciekać.
Wyszedł zza zakrętu. Jego spojrzenie padło na Paulinę. Z początku był nieco zaskoczony, ale potem uśmiechną się przyjaźnie.
- Witam. Jestem Haku. - przedstawił się podchodząc.
-Paulina. - odparła krótko w odpowiedzi.
- To jest Majka moja siostra. - wskazał na dziewczynkę z drewnianą deską w ręce.
Niby przedstawili się jako rodzeństwo, ale ich wygląd na to nie wskazywał. Dziewczynka miała urodę typowo azjatycką, żółta karnacja, skośne czarne oczy, płaski profil. Podczas gdy brat miał wygląd europejczyka. Owszem tak jak Majka miał ciemne włosy, ale rysy miał wyraźniejsze, większy nos i ciemne piwne oczy. Zastanawiała się, czy to możliwe by w ogóle byli spokrewnieni. Jego ubranie tak jak siostry było w marnym stanie.
Haku był mniej więcej jej wzrostu i prawdopodobnie w jej wieku, wyglądał na osobę godną zaufania, a jego siostrzyczka jak by nie było próbowała jej pomóc. Nieznajomy odwrócił na moment wzrok, by spojrzeć na leżącą na ziemi postać, która w tym momencie najwidoczniej liczyła gwiazdki nad głową.
- Była wyjątkowo dzielna, ale to nie było potrzebne. Ja...on.... My się po prostu kłóciliśmy. On nie chciał mi nic zrobić.
„Przynajmniej tak mi się wydaje. Z reszta niech by tylko spróbował.”
- Nie codziennie widujemy tutaj obcych. Chodźcie musimy stąd uciekać - dodał pośpiesznie gdy szybki cień przeszył niebo.
„To z pewnością tamten drapieżny ptak. Sokół lub orzeł.”
Gdy oderwała oczy od fragmentu nieba nad sobą, spojrzała na ciągle jeszcze nieprzytomnego czarodzieja.
- Co prawda nic o nim nie wiemy, ale nie możemy go tak zostawić na pastwę tamtych - mruknęła trochę do siebie, później dodała już głośniej.- Mógłbyś mi pomóc?
Chłopak podszedł do nich.. Podniósł Aleksa do pozycji siedzącej i zarzucił sobie jego rękę, Paulina z drugiej strony zrobiła to samo. Razem go podnieśli, choć nie było łatwo.
„Nawiasem mówiąc strasznie łatwo było go ogłuszyć”
- Szybko tutaj.
Usłyszeli piskliwy dziecięcy głosik przed sobą, wskazujący im drogę w labiryncie ulic.
- Jeszcze nas nie zauważył...- spojrzał w niebo - To dobrze.
Otworzyli drzwi do najbliższego domu i weszli do środka. Przywitały ich zaskoczone spojrzenia gromadki dzieci w przedziale wiekowym od sześciu do dwunastu. Haku był najstarszy ze wszystkich zebranych. W ubogo wyglądającym pomieszczeniu znajdowało się wiele przedstawiciele narodów jej świata i kila spoza jego granic.
Zobaczyła ludzi o wszystkich możliwych w przyrodzie kolorach skóry. Niektóre dzieci były charakterystycznie niskie i jakby rozciągnięte w szerz, nie grube lecz szerokie, miały nieco nieludzkie rysy. Jeśli istnieli w tym świecie krasnoludy, to musieli to właśnie być oni. Mieli różne kolory skóry, oczu, włosów, odmienne twarze. Łączyło ich to, że wszyscy razem i każdy z osobna był brudny i obszarpany, a niektórzy chudzi i rozczochrani.
- Macie tutaj jakieś łóżka?
- Coś się znajdzie. Połóżmy go tam. - wskazał materac pod ścianą.
Gdy pytała miała na myśli zarówno zdechlaka jak i siebie. Ona również nie czuła się wyspana, ale to mogło poczekać. Najpierw musiała się dowiedzieć jaka jest sytuacja.
Z braku wolnych mebli zmuszeni byli usiąść na belkowanej podłodze. Na jedynej kanapie spały ciemno skórę bliźniaczki, a w dwuosobowym łózko leżało z pięć innych dzieci najprawdopodobniej spokrewnionych ze sobą do jakiegoś stopnia. Pozostały bawiły się w miarę cicho po kontach pomieszczenia, a reszta prawdopodobnie była na piętrze. Drzwi były zamknięte.
Dowiedziała się, że miasto jest w kryzysie. Otóż wszystko zaczęło się, gdy stosunkowo niedawno pojawił się pewien ciemnoskóry mężczyzna. Od razu zrozumieli, że zna się na magi, ale puki nikomu nie przeszkadzał i nie robił krzywdy nic nie można mu było zarzucić. Po jego przybyciu w mieście zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zaczęli masowo umierać ludzie. Zupełnie jak podczas epidemii, która była wybredna bo dotykała jedynie osoby w przedziale wiekowym szesnaście - czterdzieści. Lekarze byli bezsilni i wkrótce i oni zaczęli chorować, lub uciekać razem z innymi nielicznymi nie miejscowymi z miasta uciekać. Uznali, że to musi być klątwa, że miasto jest przeklęte.
By choroba się nie rozeszła próbowano zamknąć miasto, ale coś poszło nie tak i bariera nie zadziałała. Nie było żadnego dowodu, że to Szamam, bo tak się przedstawił ów czarnoskóry mag, był winien jakiejkolwiek zbrodni. To jednak nie wszystko. Po pewnym czasie zaczęły również znikać ciała zmarłych osób.
Dalsze wyjaśnianie przerwała mu Majeczka, usilnie starająca zwrócić na siebie uwagę, przez szarpanie się z jego ręką . Gdy jej się już udało podbiegła do Alexa leżącego sztywno na materacu, całego w strzępkach białego materiału.
- Braciszku myślisz, że go zabiłam?? Nie czuje tętna. – stwierdziła spanikowana przykładając sobie jego przegub do ucha.
- Spokojnie. Widać że oddycha, a tak raczej nie sprawdza się tętna. Trzeba słuchać serca.
Podnosząca się i opadająca klatka piersiowa, była jedynym widzialnym dowodem, że jej opiekunka jeszcze nie zaszła z tego świata. Spał dosłownie jak zabity, co potęgowała jeszcze jego nie typowa bladość. Patrząc tak na niego słowa „żywy trup” nabierało nowego znaczenia.
- No tak... - pisnęła Majka pukając się w głowę i zabrała się do przerwanego owijania rannego bandażami.
- Tylko nie wokół szyi. - krzykną Haku.
Paulina ledwo się hamowała, by nie wybuchnąć śmiechem. Nagle zaburczało jej w brzuchu. Jednak gdy wyjęła żywność w plecaka uznała ,że nie może jej tak po prostu sama zjeść. Te wszystkie dzieci tak jak ona nie jadłu już pewnie od dawna, jeśli nie dłużej. Gdyby to zignorowała poczułaby się paskudnie, nie mówiąc już o spojrzeniu Psotki. Ona najwyraźniej myślała o tym samym.
Wreszcie te wszystkie wpatrzone w nią oczęta sprawiły, że postanowiła w miarę sprawiedliwie się podzielić. Nie było to łatwe bo dzieciarni było co najmniej dwadzieścia i każde głodne. Jednak nie bili się między sobą. Sami podobno też mieli jakieś zapasy, ale nie było ich wiele. Nie mogli za często wychodzić z ukrycia, by nie zostać namierzeni.
W ten sposób jako jedna z najstarszych osób w pokoju stała się czymś na wzór przedszkolanki. Miała pod swoimi rozkazami armię małolatów, jednak to było nieco za mało, by próbować samemu przywrócić miasto na nogi. Poza tym to nie była jej sprawa. Musiała się śpieszyć, by dotrzeć do stryja i porządnie go wypytać. Z drugiej strony bez Alexa tam nie trafi.
Do Pauliny zdążyło docierać docierać w jaki sposób chłopak przeżył poprzedni upadek. Wszystko wskazywał,o że to przez tą niewidzialną poduszkę powietrzną.



 

piątek, 4 maja 2012

Rozdział 11: Lunatyczka

Alex chciał wstać lecz przy pierwszych próbach powodowało to zawroty głowy, więc musiał się poddać. Leżał na plecach wpatrując się w ciemne jeszcze nocne niebo. Różniło się nieco od tego, które znał. Tam gdzie mieszkał rzadko kiedy było tak czyste, szczególnie nocą i nie miewał często takich okazji. Widział przed oczami pełno gwiazd, układających się w konstelacje mniej lub bardziej mu znane.
Nagle uderzyła go pewna myśl. Znajdował się na bagnie gdzie drzewa jak dotąd skutecznie uniemożliwiały mu obserwacje ciał niebieskich. Dlaczego więc teraz je widzi?
Ponowił próby podniesienia się i w jednej chwili usiadł i aż skrzywił się gdy poczuł tego konsekwencje. Wszystko go bolało. Czuł, że narobił sobie sporo siniaków, jeśli nie złamań. Zupełnie jakby obudził się po uczestnictwie w imprezie na której przesadził z procentami.
Po rozejrzeniu się dookoła, wcale nie poczuł się lepiej. Ze zgrozą odkrył że miejsce w którym się znajduje znacznie odbiega wyglądem do tego którego pamiętał. Z nadpobudliwego lasu zostało pobojowisko niczym po przejściu huraganu, lub tornada. Nieludzka siła wyrwała wszystkie znajdujące się w okolicy drzewa, a te które oszczędziła zostały pozbawione liści i niektórych gałęzi.
Chłopiec zaczął nieznacznie dygotać. Zrobiło się potwornie zimno. Był cały przemoczony i brudniejszy niż zwykle. Miał całkowitą pustkę w głowie. Nie mógł sobie przypomnieć co się wydarzyło.
„Ostatnio coś za często budzę się z tym uczuciem.”- pomyślał otrzepując się i odklejając od siebie zielska, które się do niego przyczepiły.
Powoli zaczęło do niego wracać wspomnienia niedawnego zajścia. Wiedział, że wpadł do bagna, co wyjaśniałoby mokre ubranie i dziwne łaskotanie w nogawce spodni z której po chwili coś wylazło. Teraz jednak siedział w niewielkiej kałuży.
Poczuł powiew wiatru i ciężar lądującego na jego ramieniu kruka. Zwierze wydając chaotyczne odgłosy, gestykulując i przyglądając się mu próbowało coś przekazać. Jednak nawet gdyby umiało mówić nie było by w stanie wyjaśnić tego co widział.
Gdy się uspokoił schował głowę pod skrzydło emitując włosy. Zaczęło do niego docierać, że nie wpadł w kłopoty sam jak to miał w zwyczaju. Miał kogoś pilnować.
- Paulina. Tak?... i co z nią?
Meg spuściła pióra i ruchem dzioba wskazała kierunek, z którego przyleciała. Między pozostałościami lasu, wolnym krokiem przechadzała się, czerwonowłosa postać. Przez panujące wokół odcienie brązu i zieleni, swoim ubiorem rzucała się w oczy. Za nią jak jej cień leciało błękitne światełko.
Opierając się o co się dało Alex podniósł się do pozycji stojącej. Gdy ziemia pod nim przestała wirować wystartował w stronę tego zjawiska. Światełko okazało się Psotką. Wróżka była zaniepokojona zachowaniem koleżanki. Paulina powieki miała zamknięte. Jednak nie potykała się mimo licznych nierówności terenu i przeszkód. Kroki stawiała pewnie jakby znała drogę.
Dotkną jej czoła. Miała stan podgorączkowy. Oczy po jej powiekami poruszały się umiarkowanie szybko.
Odwróciła się w stronę północnego wschodu i ignorując Alexa ruszyła wolnym krokiem przed siebie. Oboje nie mieli pojęcia co robić więc jedynie poruszali się po jej bokach uważając by na coś lub w coś nie wpadła. Nie było to jednak potrzebne. Lunatyczka snuła się dość szybkim krokiem umiejętnie omijając wystające z ziemi korzenie i kamienie. Przechadzała się między drzewami jakby, pomimo zamkniętych oczu dobrze widziała drogę.
Bardzo szybko opuścili obumarła część lasu i Alex zdał sobie sprawę z tego, że grozi im niebezpieczeństwo ze strony, drzew, chcących się ich pozbyć. Jego mana była na niskim poziomie. Nie  mógł wykonać żadnego mocniejszego zaklęcia-tarczy. Śniąca Paulina jednak nic sobie z tego nie robiła. Zupełnie zignorowała ruchliwe części lasu, które rzuciły się na nią z zamiarem pozbawienia życia. Chłopak pobiegł za nią, ale przytłaczająca ilość nadmiernie żywego drewna skutecznie przysłoniła mu widok i resztę marszu odbył na ślepo. Przez co nie mógł być świadkiem wijącego się w agonii, płonącego korzenia, który jeszcze chwile temu próbował się owinąć woku kostki lunatyczki. Alex złapał Psotkę do kieszeni i instynktownie zasłaniając oczy przed wrogami chcącymi je wydrapać. Zaklęcie tarczy ograniczała się jedynie do jego osoby.
Po małym spacerku Paulina była już poza obrębem lasu. Przez ten czas tarcza Alexa zdążyła zniknąć i rośliny oplotły go. W prawdzie on również opuścił las lecz w nieco mniej przyjemny sposób. Został on bowiem z niego wyrzucony. Miał dużo szczęścia, że noc zaczynała się już chylić ku końcowi. Gdyby nie to jasna łuna, która pojawiła się na wschodzie zwiastując wzejście słońca, byłoby już po nim. Podniósł się, stał na szczycie niewielkiego wzniesienia za nim stał nieprzyjazny las przed nim u stup pagórka zaczynało się miasto.
Wyglądało ubogo, ale z pewnością nie było małe. Budynków ciągnących się przed jego oczami można by pomyśleć, że jest to zwyczajna wieś. Gdy przyjrzał się bliżej zobaczył ją. Lunatyczka szła środkiem drogi pomiędzy chatami. Chłopak z miejsca ruszył za nią. Zbiegł po stromym
Pierwsze domy, które mijał były prostymi chatkami, których dachy pokryte były strzechą. Po dojściu za Pauliną na koniec ulicy skręcili w lewo, następnie po kilku nastu krótkich krokach w prawo. Jego oczom ukazały się pozostałości budowli będących dziełem elfów. Od razu poznał w tym dzieło Pięknego Ludu. Nieliczne kolumny stylizowane na drzewa ściany obrośnięte na zmianę bluszczem prawdziwym jak i wyrzeźbionym w skale. Trudno było poznać co jest rzeźbą, a co żywą rośliną.
Wszystko znajdowały się w całkiem znośnym stanie. Domy w przeciwieństwie do zewnętrznego pierścienia miasta, zbudowane były z jasnych kamieni, lub cegieł. Większość miała płaskie dachy na które można było wejść po drabinach. Niektóre z nich zostały poprzerabiane przez ludzi na sklepy, banki i tym podobne.
Zrobił kilka kroków w ich stronę i przystaną i wyciągną rękę do przodu. Poczuł jakby przeszła przez olbrzymią gęstą bańkę mydlaną. Było to dość nieprzyjemne uczucie. Przyciągną rękę z powrotem i klękną na ziemi. Ogarnąwszy nieco piasku, dokopał się do kamienia. Jego płyta ciągnęła się we wszystkich stronach. W poprzek przecinał go rządek runo typowo elfim stylu.
"Bariera ochronna, ale dlaczego nie działa? Powinna zatrzymywać intruzów przed wejściem tutaj"
Alex znał się na tym typie elfich wynalazków. Bariera otacza cały wewnętrzny pierścień miasta gdy jego mieszkańcom grozi niebezpieczeństwo. Teoretycznie po jej aktywacji nawet mucha, która nie została urodzona w obrębie jego murów nie ma prawa tam wlecieć. Rozwikłania tej zagadki pozostawił sobie jednak na później. Teraz musiał dotrzymać warunków umowy jakie zawarł ze swym pracodawcą.
Miasteczko wydawało się opuszczone. Latarnie uliczne nie świeciły się. Jedynym źródłem światła było gwiaździste niebo.
Mianowicie pilnować chodzącej we śnie rudowłosej, która właśnie zmierzała do najwyższego w okolicy budynku. Gdy Paulina stanęła przed elipsowatymi wrotami, te zaczęły otwierać się ze zgrzytem. Chłopiec przez niewielką ich szparę zauważył, że po drugiej stronie znajdował się spory tłum ludzi. Złapał dziewczynę za rękę i odciągną na bok by wychodzący ludzie nie stratowali jej. Nie udało mu się zbyt skutecznie ukryć, jedynie przywar plecami do wnęki między ścianą budynku, a niewielką brzozą. Przez oświetlenie trudno było stwierdzić, czy jest prawdziwa, czy nie. Mimo to towarzystwo wysypujące się na ulice przez otwarte na oścież drzwi nie zwracało na nich uwagi. Postacie poruszały się sennie, wpadając jedna na drugą. Oczy miały lekko przymknięte, jednak nie na tyle, by nie móc widzieć. Paulina ciągle będąc we śnie próbowała mu się wyrwać. Z każdą nieudaną próba jej temperatura rosła. W pewnym momencie Alex musiał ja puścić.
Lunatyczka przedarła się przez tłumy ludzi wychodzących z budynku. i nawet popychani, czy przewróceni przez siebie nawzajem nie reagowali. Wstawali otrzepywali się i ruszali dalej. W tym tłumie było coś złowieszczego. Wszyscy zdawali się być w transie. Młody czarodziej pomachał ręką przed twarzą jednego z wychodzących. Oczy były zupełnie puste i pozbawione życia do tego stopnia, że aż przeszły go ciarki i się wzdrygną. Psotka na sam ich widok trzęsła się siedząc na głowie Alexa. Chłopak rzecz jasna nie wiedział o tym, że ma pasażera na gapę. Wróżka była do tego stopnia leciutka, że wręcz nie wyczuwalna.
"To zombi, ale przecież dziewczyna tym nie jest, więc czemu ją tu ciągnie? Dlaczego mnie to miejsce nie przyciąga? Poza tym wszyscy wychodzą, więc czemu ona wchodzi?"
Alex rozpychał się na chama, równie sprawnie co lunatyczka. Razem z nią trafił do bardzo dużego prostokątnego pomieszczenia. Przez całą jego długość ciągną się dywan. Po prawej od wejścia zaczynały się kamienne schody prowadzące na górę. Po bokach ustawiono rzędy drewnianych ław, po czym domyślił się, że znajduje się w świątyni. Już sam ten fakt sprawiał, że dziwnie się czuł. Nie przepadał za takimi miejscami kultu. W tej samej ścianie co Nie miał jednak czasu na zwiedzanie, gdyż jego śpiąca towarzyszka nagle się zatrzymała. Była już w połowie drogi do ołtarza, gdy promienie wschodzącego słońca rozświetliły wnętrze pomieszczenia.Dziewczyna zachwiała się i padła w ramiona Alexa. Chwile później dało się słyszeć zbliżające się kroki. Dobiegały od strony ołtarza. Zupełnie jakby spod niego. Ktokolwiek to był, prawdopodobnie miał coś wspólnego z zombi spotkanymi na zewnątrz.
„Kto mógłby być zdolny do kontrolowania takiej masy ludzi?”
Nie czekając aż coś mu odpowie zabrał dziewczynę pod wysokie oparcie pierwszej w rzędzie ławki. Gestem nakazał milczenie odnalezionej na swych włosach wróżce. O Meg nie musiał się martwić, została na dworze, gdyż nie chciało jej się przeciskać przez tłum.
Z  pod ołtarza, z dziury w podłodze wyszedł człowiek koło pięćdziesiątki. Stał przez chwile uważnie nasłuchując. Miał wyjątkowo ciemną karnację. Odziany był w czerwoną szatę. Twarz pokrywały nienaturalne kolory nadając jej przerażający wygląd. Z tak dużej odległości Alex miał trudność ze stwierdzeniem, czy to tylko rodzaj makijażu, czy maska.  W jednej dłoni trzymał długą lekko powyginaną laskę. Na jej końcu znajdowała się biała, lekko przeźroczysta kula. W jej wnętrzu poruszało się coś mglistego. Podszedł do okrągłego ołtarza i uderzył nią o jego posadzkę. Okrągła podłoga zaczęła się zamykać z głośnym hałasem. Całą przestrzeń wypełnił dźwięk ocierania się kamienia o kamień.