Poniższy tekst jest kontynuacją poprawionej wersji Akane, czyli tej której nie zamierzam na razie upubliczniać na blogu. Za dużo z tym zachodu, wole iść do przodu niż pisać w kółko to samo. Musicie więc wiedzieć, że Meg będąca do tej pory krukiem, zmienia nam się we wronę. Dyktowane jest to moją sympatia do tych wrednych, padlinożernych ptaszysk, które już dwukrotnie mnie napadły. Poza tym w języku polskim wrona ma rodzaj żeński i wprowadza mniejsze zamieszanie podczas pisania.
By nie mieszać akcja dziać się będzie: Świat Smoków (zamiast Dragonterra), Świat Ludzi (czyli ten nasz, zamiast Realu)... Nazwy biorą się od najpotężniejszych mieszkańców danego świata... nie biorąc pod uwagę kosmitów :P.
_________________________________________________________________________________
„Ludzie boją się i nienawidzą tych których nie rozumieją”
Colorist, osada najbardziej w Imperium wysunięta na północ, w rejonie tym zimy są wyjątkowo srogie, mroźne i długie, niemal dziewięciomiesięczne. Ziemia jesienią zamarzała, odmarzała dopiero późną wiosną, a zimom każdy jej skrawek przykrywała gruba pierzyna śniegu. Podczas przedwiośnia miało nietypowe, wyjątkowe zjawisko. Mianowicie biały puch odbijał słonce w taki sposób, że mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
Choć mieszkańcy wioski podejrzewali, że geneza zjawiska ma korzenie w magii, to trudno nawet tak konserwatywnym niemagicznym istotom bać się tęczy. Krążyła oczywiście przestroga, by lepiej śniegu nie jeść. Niemniej, zjawisko przyjmowano bardzo entuzjastycznie, gdyż zapowiadała koniec zimny. Zabawy panowały huczne i trwały całą noc. Nikt kto miał lekki sen nie spał tej nocy i nikt kto posiadał ponad szesnaście wiosen, nie zasypiał trzeźwy.
Nic więc dziwnego, że pewien prawie dwudziestoletni młodzieniec, jeszcze do południa odsypiał zarwaną noc. Sam już nie pamiętał, czy dotarł o własnych siłach, czy ktoś mu pomógł.
Domyślał się jedynie, że nie leży ani na ławie ani pod ławą, ani na senniku na zapleczu. Musiał być w swoim pokoju, na piętrze.
Nagle przez okno wleciała wrona, podleciała do niego i zaczęła go dziabać po głowie, szarpać za ubranie. Nieszczęśnik, będący ofiarą tej pobudki z początku jedynie mocniej zacisnął powieki i przewrócił na drugi bok, gdy jednak ptak zaczął wydawać alarmujące odgłosy, przewrócił się na wznak.
- Znaleźli mnie aż tak szybko? - już trzeźwy powiedział nie wiedzieć do kogo. Wstał i wyjrzał przez okno. Przetarł swoje zielonkawe oczy, by upewnić się, że trójka jeźdźców stojących przed budynkiem naprzeciw nie są snem. Pocieszył się myślą, że nie wiedzą gdzie dokładnie go szukać.
- Kończą mi się już pomysły... - Pogłaskał ptaka po główce.
W mieście ukrywał się przez całą zimę i miał nadzieje, że pościg dał już z nim sobie spokój. Nadzieja jednak matką głupich.
Białe włosy rozwiane na wietrze przypominały swym kolorem śnieg do tego stopnia, że przechodnie przyglądali się im jakby spodziewając, że za chwilę zaczną migotać. Nic takiego nie nastąpiło. Ich właścicielka, kobieta o jasnej, jak kawa z mlekiem cerze szła pewnym krokiem w stronę gospody i nie miała zamiaru przemienić się w tęczę. Mimo że białe włosy kojarzyły się z siwizną z pewnością nikt nie dałby jej więcej niż dwadzieścia pięć lat.
Spod białego kożucha wystawał jej rąbek błękitnej sukni z grubego matowego materiału. Dama tuż przed drzwiami zatrzymała się, wyraźnie czekając, aż jej towarzysz otworzy jej drzwi. Z jej wejściem w gospodzie ucichły wszystkie rozmowy. Widok kogoś nowego w Colorist należał do rzadkości i zazwyczaj zwiastował zmianę. Ludzi w pomieszczeniu nie było za wiele, większość jeszcze spała.
- Witam. - Dygnęła. - Drodzy zacni mieszkańcy Colorist. Jestem przekonana, że jesteście w stanie mi pomóc. Poszukuje pewnego mężczyzny, a w zasadzie chłopca w wieku, na oko dziewiętnaście wiosen. Jest średniego wzrostu, przeciętnej budowy, ma brązowo zielone oczy, włosy jasne, beznadziejnie potargane z nierówną grzywką... - zwracała się głównie do kelnerki, która zdawała się wiedzieć o kogo chodzi. - Fello. Pokaż rysunek.
W odpowiedzi jej towarzysz, ten sam który otworzył drzwi, wyciągnął zwitek pergaminu. Gdy rozwinął go zebranym nawet ci, którzy widzieli poszukiwanego zaledwie przelotnie, byli w stanie go zidentyfikować.
- Czego chcecie od Alexa? - spytała kelnerka.
- Chcemy go stąd zabrać – rozejrzała się po pomieszczeniu jakby uznawała, że lokal w którym się znalazła, nie jest godne jej osoby. Powstrzymała się przed wdychaniem nosem. - Wspomniałam, że to czarodziej?
Ostatnie słowo wywołało niespodziewane poruszenie. Każdy szeptał ostatni wyraz cicho, jakby było to imię samej śmierci, powtarzając go z niedowierzaniem.
- Kłamiesz – krzyknęła dziewczyna, a trzymana przez nią taca zadrżała. - Sama jesteś czarownicom! - wypowiadając te słowa sama nie zdawała sobie sprawy ile w nich prawdy. Korzystała po prostu z prawa stworzonego przed wiekami przez pewną Kapłankę, a mówiącego, że nim oskarży się kogoś o czasy wpierw samemu należy przejść odpowiednio testy.
Fello już chciał wystąpić do przodu w obronie towarzyszki, ale białowłosa zatrzymała go gestem ręki.
- Jak masz na imię? - spytała słodkim głosikiem białowłosa, jednocześnie spoglądając na nią szarymi oczami, skrzącymi się zimno jak okruchy lodu.
- Kala – odparła kelnerka nagle lekko spłoszona. Nie należała do specjalnie śmiałych. Z natury cicha i pokorna zazwyczaj nie wtrącała się w takie sprawy. Zdała sobie właśnie sprawę z tego, że wszyscy się na nią patrzą i to dodatkowo ja speszyło.
-Ja jestem Estera. Rozumiem, że oskarżając mnie, sama czujesz się bezpiecznie. - Przyjrzała się rozmówczyni.
Jej burym włosom z fryzurą dobraną tak, by grzywka zasłaniała prawą stronę twarzy Kali. Mimo to dało się zauważyć nieregularne znamię zaczynające się pod policzkiem, obejmujące szczękę kończące się na szyi, biała nieregularna łata, odcinająca się od ciemniejszej skóry. Znak ten choć niezwykły z pewnością nie miał z magią nic wspólnego. Niezmiennie niebieskie oczy o wyraźnej skłonności do płaczu nieśmiało wpatrzone w podłogę. Nie wyczuwało się, by tkwiła w niej choć kropla many. Tak, dziewczyna była kompletnie niemagiczna.
- Kalo, uwierz mi, że nie kłamię. On jest czarodziejem. Jeśli jednak wszyscy zachowamy się rozważnie, nikt nie ucierpi.
- On jest na piętrze. - Staruszek o ciemnej, pełnej blizn i zmarszczek twarzy wstał i wskazał na schody.
- Dziadku – szepnęła Kala, jakby to mogło powstrzymać jej krewnego.
- Drugi pokój po lewej – uściślił, nie zważając na wnuczkę.
- Dziękujemy wielmożnemu panu. - Fello ruszył przodem, za nim Estera, a niewysoki wyrostek, który dotąd trzymał się z tylu, kolo drzwi marszałkował powili na samym końcu.
Wskazany pokój okazał się pusty. Przy skromnym umeblowaniu nie mogło być mowy o jakiejkolwiek kryjówce.
- Okno. – Wskazała kobieta, gdy jej uwagę przyciągnęła powiewająca na wietrze, poszarpana zasłonka. Ani ona jednak ani jej towarzysz nie dotarł do celu.
Nie zauważyli kręgu, utworzonego z run, wymalowanych kredą na środku podłogi. Znaki nagle rozbłysły i odkleiły się od podłogi, podnosząc się na wysokość metra. Kręcąc się i kurcząc, związały parę ze sobą. Trzeci, czaił się w wejściu, ale zdezorientowany nie zdążył uchylić się przed drzwiami, które go znokautowały. Za nimi krył się oczywiście ścigany, który opuściwszy kryjówkę.
- Alex! - zawołała Estera.
- Cicho, nie krzycz - syknął wołany, łapiąc się za głowę. Kac to choroba nieprzyjemna, a on jeszcze nie do końca się z niej wyleczył.
- Chcemy tylko porozmawiać - tłumaczyła białowłosa.
- To się kiepsko składa, bo ja nie mam nastroju. - Alex wychodząc, przyjrzał się swojej ostatniej ofiarę.
Leżący na korytarzu chłopak, mógł mieć nie więcej niż piętnaście lat. Kasztanowe włosy i twarz tak znajoma. Czarodziej pamiętał go, ale nie spodziewał się go w grupie poszukiwawczej.
- Tobi.
Ten sam któremu przekazał podstawy magi, gdy obudziła się z nim moc, ten sam który zabrał się z nim, by uciec z Tharond, swego rodzinnego miasta. W zasadzie powinien był się domyślić.
„Był pierwszą osobą, której udało się mnie złapać” - Nigdy nie zapomni tej porażki, gdy pozbawiany many nie mógł się obronić przed atakiem w plecy. - „Tak nadawał się do tego zadania.”
To pomyślawszy teleportował się.
Tymczasem w gospodzie stary weteran wojenny opowiadał o tym, jak to już dawno rozpracował podejrzanego o czary chłopaka. Starzec, dziadek Kali tak jak i ona posiadał na szyi charakterystyczne znamię, nie ukrywał go jednak w żaden sposób z resztą nie był w stanie przy kontraście między swoją ciemną skórą, a bielą plamy. Czasem wmawiał ludziom, że jest to jedna z licznych blizn po wojnie, w której wziął udział, ale nikt mu w to nie wierzył.
Mężczyźni wymieniali się plotkami, o tym do czego magiczni są zdolni. Prawda mieszała się z przesadą, przechodząc w abstrakcję. Nie rozróżniali magii czarnej od tej dobrej, wszystko wrzucając do jednego worka.
- Pewnie szpieguje dla elfów – ogłosił w końcu weteran.
Nagle w obronie Alexa stanął szewc. Zaczął od wyśmiania paranoicznych podejrzeń, a skończył na wymienieniu zasług chłopaka. Starzec bagatelizował te zasługi twierdząc, że gdyby był prawdziwym mężczyzną, a nie jakimś pomiotem demona, to w tym wieku powinien zapisać się do wojska.
- Wszyscy młodzi nie mogą, iść do wojska - protestował szewc.
- Nie. Oczywiście – zakpił stary weteran. - Powinni pomagać, starym akuszerkom z przedmieścia. Mówię wam, ta kobieta to również czarownica, po prostu nikt nie ma tyle oleju w głowie, by to udowodnić.
Szewc tylko pokiwał głową i wyszedł. Jedna rozsądna osoba to za mało, gdy szaleństwo rozniesie się jak zaraza.
W gospodzie zaczęło robić się coraz tłoczniej. Kala przysłuchiwała się opowieścią dziadka, nie dowierzając.
„Nie. On nie może być czarodziejem. Znam go. On nie jest zły.” - Prosta logika. Magiczni są źli, on nie jest zły, więc nie może znać się na magi. Uspokojona tą filozofią, poszła wykonać polecenie swojego szefa, by wynieść śmieci. Wrzuciwszy zawartość kubła do kamiennego zbiornika na zewnątrz, wpatrzyła się w zdawać by się mogło bezdenność tej studni na odpadki. Zawsze tam zaglądała, mimo iż bała się, że tam wpadnie, lub zostanie wrzucona i już nigdy nie wyjdzie.
Aż się wzdrygnęła, gdy usłyszała za sobą kroki.
- Nie krzycz, proszę – powiedział znajomy głos, a jego właściciel zasłonił jej usta rękom i odsunął od kontenera. Kala Poczuła za sobą ścianę.
Alex stał przed nią ciepło ubrany w strój podróżny, z plecakiem na ramieniu, gotowy do drogi. Wyciągnął z kieszeni niewielki brzęczący woreczek i kluczyk, pokazał jej oba, a potem wrzucił jej do kieszeni fartucha.
- To klucz od pokoju i opłata. Nie mogę tego przekazać osobiście...
Oczy dziewczyny były okrągłe jak spodki, gdy zdała sobie sprawę, że jego tęczówki zmieniają kolor. Nie na czerwony jak mówili niektórzy w karczmie, również nie świeciły się, ani nie zwężały w szparki jak u węża. Po prostu rytmicznie rozjaśniały do koloru trawy i ciemniały, by po chwili barwą upodobnić się do kory dębu.
Przyglądał się jej jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale najwyraźniej nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Zostawił ją więc i rozpłynął się nagle jak sen.