Szczyty Gór Białych przywodziły Alexowi na myśl zęby gigantycznej bestii. Ostatnio widział je dwanaście lat temu, gdy jako dziecko opuszczał położony w tamtej okolicy klasztor, w którym żyły pacyfistyczny klas Wyroczni. Dziewice z tego klanu miały moc przepowiadania przyszłości, nazywano je Kapłankami, gdyż podobno sama Bogini Światła zsyłała im te wizje. Nie przepadały za czarodziejami i wzajemnie, ale dawały schronienie wszystkim którzy o nie poprosili. Jeśli u celu swej „pielgrzymki” nie znajdzie kryjówki, to prawdopodobnie nie znajdzie jej już nigdzie.
Nie mógł pozwolić sobie na dłuższe postoję, przystawał tylko by napełnić manierkę czystym śniegiem. Jego świecące właściwości nie martwiły go, gdyż znał ich tajemnice. Kapłanki opowiadały mu, że za pasmem gór rozciąga się olbrzymia pustynia, a gdzieś w jej sercu znajduje się oaza w której żyją wróżki. Woda ze zbiorników wodnych, przesycona ich magicznym pyłem paruje, unosi się chmurą, przelatuje przez góry i opadają jako śnieg.
Maszerował szybkim krokiem raz po praz obracając się, by obejrzeć się za siebie, choć miasto w którym spędził zimę dawno już zniknęło za nierównościami terenu. Miał irracjonalne uczucie, że zostawił w wiosce coś ważnego, ale starał się o tym nie myśleć, by coś go nie podkusi do powrotu. Przez pośpiech nie mógł nawet pożegnać się z akuszerką, dla której czasem pracował. Mógł mieć tylko nadzieje, że ona to zrozumie.
Przemierzał więc rzadki, sosnowy lasek o znikomym poszyciu, porastający nierówny teren pełen pagórków, jarów, wąwozów, parowów. W krajobrazie dominowały surowe skały, obrośnięta mchem spomiędzy, których wyrastały pojedyncze górskie kwiaty o intensywnej barwie i fantazyjnych barwach. Miały bardzo mało czasu, by skusić jakiegoś owada i zostać zapylone.
Nagle coś zmąciło panujący w lesie spokój. Krzyki, wołania, szamotanina, łamane suche gałązki. Jakby w jego stronę biegł tabun centaurów, nie spotykanych w tych stronach.
Hałasy dobiegał z jego lewej, z niewielkiego jaru, którego dno widział jak na dłoni, choć stał od niego w znacznej odległości. Przykucnął za jednym z nielicznych kolczastych krzaków.
Ktoś biegł brzegiem jaru, unikając stopniałego śniegu na dnie. Postać o czarnych sięgających szyi włosach, ubrana również na ciemno w długie spodnie, rękawiczkach bez palców zakrywających całe ramiona. Reszta odzieży wydawała się nieadekwatna do panującego klimatu. Sweter bez rękawków przylegała do ciała podkreślając sylwetkę, jak się domyślał kobiety.
Kobieta obejrzała się za siebie w stronę z której dobiegała niepokojąca wrzawa. Nadchodziło coś znacznie większego niż stado centaurów. Smok?
Czarnowłosa przewiązała żyłkę do wystającego korzenia, a drugi jej koniec do broni, którą rzuciła tak mocno, że ta wbiła się głęboko w pień drzewa naprzeciwko. Czynność powtórzyła jeszcze parokrotnie, aż na środku jaru pułapka przypominając pajęczą sieć. Nie tak gęstą i nie lepka, a jednak niebezpieczną. W tamtym bowiem miejscu teren nagle opadał, a resztki śniegu i lodu tworzyły niebezpieczną ślizgawkę, po której ostrożnie zjechała na dno dołu o stromych kamienistych brzegach. Za nią goniła grupa jeźdźców. Po ich wyglądzie Alex poznał w nich najemników, ludzi i nie tylko, wynajmowanych do zadań od kradzieży poczynając na morderstwach kończąc.
Cześć z nich poruszała się przeskakując z drzewa na drzewo, inni na nietypowych wymalowanych wierzchowcach. Na przodzie pogoni olbrzymia czarna salamandra dużymi susami pokonywała jar dopóki nie trafiła na żyłkę. Impet z wyrzucił jeźdźca z siodła. Mężczyzna, który przeleciał przez pułapkę i uderzył w ziemie, po drugiej stronie nie był człowiekiem. Nie należał również do elfów czystej krwi, choć nieco je przypominał. Był wysoki, smukły, miał szpiczaste uszy i długie srebrne włosy, które obecne miał pełne sosnowych igieł i tęczowego śniegu. Na tym jednak podobieństwa do tej rasy się kończyły.
Blada skóra obecnie umorusana ziemią i ostre pawie jak u wampira kły podpowiadały czarodziejowi, że oto ma przed oczami albo mrocznego elfa, albo mieszańca o bardzo ciekawym rodowodzie. Jemu podobni często kończyli jako najemnicy, nie mając gdzie się podziać na świecie. Odrzuceni zarówno przez ludzi, jak i elfy lub rzadziej krasnoludy.
Czarne oczy mężczyzny przyglądały się zmaganiom salamandry, która z każdym ruchem coraz bardziej plątała się w sieci, coraz bardziej się raniąc i dusząc. Pozostali najemnicy ominęli pułapkę i ruszyli w stronę parowu.
Alex ze swojego punktu widzenia wiedział, że uciekinierka właśnie znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
- Poddajesz się? Wrócisz z własnej woli czy mamy cię ponownie zawlec do rodzinki? - Odpowiedź otrzymał negatywną, czym uciekinierka przypieczętowała swój los. Rzucała wszystkim co miała w kieszeni. Część tego arsenału dymił lub wybuchał, ale wszystko zdało się na nic.
Kiedy została związana Alex postanowił dowiedzieć się o co chodzi. Jeszcze nigdy zrozumienie sytuacji nie było tak trudne.
Kobieta zdawała się biec tu z północy, a najbliższą ludzką siedzibą był klasztor w górach. Nie wyglądała na kapłankę, prędzej na złodzieja, choć Alex nie miał pojęcia co w klasztorze mogłoby skosić rabusia. Chyba że rzeźby, ale te były raczej za ciężkie by z nimi wybiec. Z klasztoru nigdy nikt nie uciekał, a już z pewnością nie był goniony przez najemników, prędzej już Strażników, którzy kręcili się chroniąc kapłanki.
W końcu doszedł do wniosku, że jedynym wyjaśnieniem, choć mocno naciąganym, jest konflikt wewnętrzny pomiędzy najemnikami. Ta teoria legła w gruzach, gdy dosiadający niedźwiedzia krasnolud odezwał się do zapędzonej w kozi róg dziewczyny.
„Coś tu nie gra... Dlaczego tylu dorosłych mężczyzn, najemników, ściga uzbrojoną, ale jednak samotną kobietę? Czy to nie drobna przesada? Dlaczego chcą ją złapać, a nie zabić?”
- Stójcie – zawołał, nie kryjąc swej obecności. Mieli przewagę, ale w razie problemów, mógł się teleportować, poza tym nie mieli w interesie go zabijać, przynajmniej dopóki ktoś by im za to nie zapłacił.
Dziewczynę prowadzono właśnie do wozu zaprzeczonego przez dziwaczne olbrzymie muły, o ile to był tym na co wyglądały. Spytawszy co się dzieje otrzymał wiadomość, która nie wnosiła nic nowego, mimo iż drążył temat. Gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z szarymi oczami dziewczyny, coś go tchnęło.
- Ja cię znam – powiedział, próbując sobie przypomnieć skąd i w tym momencie został ogłuszony.
Obudził się tam gdzie padł, cały będąc oblepiony sosnowymi igłami na których leżał i brudny od błota... To znaczy miał nadzieje, że to tylko błoto, ale w lesie nigdy nie wiadomo.
Miał mętlik w głowie. Nie wiedział, czy boli go przed uderzenie czy nie. W końcu wcześniej też nieznacznie bolała. Sam się obie dziwił, że udało mu się tak zręcznie utworzyć działający krąg w który wpadła Estera.
„Jeny co te wróżki dodały do tego swojego pyłu?”
Widział, albo wydawało mu się, że widzi osobę, która formalnie nie żyje.
„A może to po prostu ktoś do niej podobny?” - w sumie nie przyjrzał się za dokładnie, a szare oczy ma prawie każda Wyrocznia. Może rodzina od strony ojca postanowiło zabrać jakąś Widzącą z klasztoru w celu wydania na mąż, co dziewczynie się nie spodobało i postanowiła uciec. W sumie nie wyjaśniało to ilości najemników, ani zdolności ściganej w snuciu sieci z żyłki, a Wyrocznie nie oddałyby dziewczyny, gdyby ta nie wyraziła zgody.
„Co za różnica? I tak nie mam pewności dokąd się udali. Nie widać żadnych śladów, a duży wóz zawsze jakiś zostawia.”
Nie pozostawało nic innego jak iść dalej.
W końcu doszedł do wniosku, że jedynym wyjaśnieniem, choć mocno naciąganym, jest konflikt wewnętrzny pomiędzy najemnikami. Ta teoria legła w gruzach, gdy dosiadający niedźwiedzia krasnolud odezwał się do zapędzonej w kozi róg dziewczyny.
„Coś tu nie gra... Dlaczego tylu dorosłych mężczyzn, najemników, ściga uzbrojoną, ale jednak samotną kobietę? Czy to nie drobna przesada? Dlaczego chcą ją złapać, a nie zabić?”
- Stójcie – zawołał, nie kryjąc swej obecności. Mieli przewagę, ale w razie problemów, mógł się teleportować, poza tym nie mieli w interesie go zabijać, przynajmniej dopóki ktoś by im za to nie zapłacił.
Dziewczynę prowadzono właśnie do wozu zaprzeczonego przez dziwaczne olbrzymie muły, o ile to był tym na co wyglądały. Spytawszy co się dzieje otrzymał wiadomość, która nie wnosiła nic nowego, mimo iż drążył temat. Gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z szarymi oczami dziewczyny, coś go tchnęło.
- Ja cię znam – powiedział, próbując sobie przypomnieć skąd i w tym momencie został ogłuszony.
Obudził się tam gdzie padł, cały będąc oblepiony sosnowymi igłami na których leżał i brudny od błota... To znaczy miał nadzieje, że to tylko błoto, ale w lesie nigdy nie wiadomo.
Miał mętlik w głowie. Nie wiedział, czy boli go przed uderzenie czy nie. W końcu wcześniej też nieznacznie bolała. Sam się obie dziwił, że udało mu się tak zręcznie utworzyć działający krąg w który wpadła Estera.
„Jeny co te wróżki dodały do tego swojego pyłu?”
Widział, albo wydawało mu się, że widzi osobę, która formalnie nie żyje.
„A może to po prostu ktoś do niej podobny?” - w sumie nie przyjrzał się za dokładnie, a szare oczy ma prawie każda Wyrocznia. Może rodzina od strony ojca postanowiło zabrać jakąś Widzącą z klasztoru w celu wydania na mąż, co dziewczynie się nie spodobało i postanowiła uciec. W sumie nie wyjaśniało to ilości najemników, ani zdolności ściganej w snuciu sieci z żyłki, a Wyrocznie nie oddałyby dziewczyny, gdyby ta nie wyraziła zgody.
„Co za różnica? I tak nie mam pewności dokąd się udali. Nie widać żadnych śladów, a duży wóz zawsze jakiś zostawia.”
Nie pozostawało nic innego jak iść dalej.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz