Garranzai w łańcuchu Gór Białych, miała wręcz status jednej z najniższych, a jednak była duża w szerz. Z daleka wyglądała niczym głowa olbrzyma bez twarzy i szyi, przykryta białym prześcieradłem. Na jej łagodnym, prawie płaskim szczycie, znajdował się klasztor Bogini Światła. Miejsce jedyne w swoim rodzaju, gdyż pozostałym bogom stawiono jedynie świątynie, w której kapłani żyli z datków. Tu kapłanki pracowały same na przeżycie, a ich właściwa świątynia, jedyna na świecie znajdowała się setki kilometrów na północ, na pustyni, za górami i tylko raz na średnio pięćset lat Najwyższa Kapłanka, wraz z garstka wybranych w tym celu ochotników, ruszała do niej z misją.
Wracając jednak do Garranzai. Prowadziły na nią dwie drogi. Północna oraz południowa. Obie wiły się spiralą wokoło góry parokrotnie, nim doprowadziły do celu. Ponieważ miejscami się przecinały, umożliwiały podróżnym łatwo obejść górę. Dostanie się jednak na szczyt, było czasochłonne, dając podróżnym czas na dłuższą refleksję, retrospekcje, przemyślenia i medytację, z której Alex skorzystał gdyż nie miał ochoty by iść "na skróty" po pionowej skale.
Na końcu drogi przywitał go niewielki zagajnik, zazwyczaj oproszony śniegiem, w mniejszym, lub większym stopniu.
Zespół budynków łączył w sobie sierociniec, skromne cele kapłanek, niewielka stajnie i parę innych pomieszczeń, jak kuchnia, czy łaźnie. Całość tworzyła kształtem kwadrat dostrzegalny z lotu ptaka, w środku którego znajdował się ogród, a w jego centralnej części, a jednocześnie w najwyższej części góry, mieściła się kapliczka wzniesiona na planie okręgu, otoczona kolumnami.
Tam właśnie zmierzał Alex. Po bokach wyłożonej kamieniami dróżki, rosły owocowe krzewy i odporne na chłód zioła. Chyba jedynie bogowie wiedzieli dlaczego w ogrodzie, który przemierzał nigdy nie padał śnieg mimo braku dachu. Chłopak już w dzieciństwie podejrzewał, że jest to efekt interwencji kręcących się tu Strażników, wśród których znajdowali się magowie.
Wapienne ściany i podłoga kapliczki zachwycały bielą, która niczym czysty śnieg odbijała słońce rażąc w oczy. Przed nim stał wykuty w białym kamieniu posąg Bogini Światła, przedstawionej tak, jakby była częściowo wtopiona w ścinę za sobą. Oczy miała zamknięte, a głowę uniesioną ku górze jakby lada moment miała się wybudzić z medytacji i rozjaśnić cała okolice swym płomieniem.
Ze wszystkich posągów przedstawiających smoki, tylko z tego jednego bił niezachwiany spokój. Pozostałe, jak te na otaczających kaplicę kolumnach, wyglądały jakby chciały się rzucić i odgryź głowę zwiedzającym, na jeden rozkaz swej pani. Mało kto jednak im się przyglądał. Były małe i czaiły się tuż pod sufitem. Poza tym wszystkie one łącznie z dużym białym, to jedynie wspomnienia istot, które nie istniały już w tym świecie. W każdym razie nie ciałem, a jedynie duchem.
Dotarłszy do kapliczki Alex rozejrzał się, wsłuchując się we wspomnienia z beztroskiego dzieciństwa, kiedy to często wspinał się na głowę posągu bogini i wyobrażał sobie, że lata. Nikt go nie widział, bo z dołu trudno o to, by dojrzeć małego siedmiolatka na tak olbrzymiej głowie. Jedyną osobą, która nie tylko go znalazła, ale i przyczyniła się do sprowadzenia go na dół, była mała, ruda, niewidoma, dziesięcioletnia wówczas dziewczynka imieniem Sara.
- Wiem, że tam jesteś – powiedziała patrząc gdzieś w górę. - Jeśli teraz zejdziesz usłyszysz bajki mojego wujka. Lubisz bajki? Tylko uważaj na ucho, bo wówczas zejdziesz szybciej niż zamierzasz.
Tak też się stało jak powiedziała dziewczynka. Ponieważ oparł za duży ciężar na uchu posagu, gdyż myślał, że uważać ma na własne, to urwało się i zaczął zmierzać najszybszą dragom w dół. Prawdopodobnie by się zabił, gdyby nie to ze jakiś mężczyzna zrobił wślizg korzystając ze śliskiej posadzki i złapał go w ostatniej chwili.
- Widziałaś Ewa – spytał po upewniwszy się że złapane dziecko jest całe. - Dzieci spadają z nieba. - Po czym zwrócił się do Sary. - Jak się nazywa ta spadająca gwiazda?
W tym momencie Sara opowiedziała, że chłopczyk nie ma imienia i w dodatku nie potrafi mówić, bo też Alex wówczas nie potrafił. Dorośli nazywali to szokiem pourazowym, choć on żył w błogiej nieświadomości tego o jaki to znowuż uraz chodzi.
- Czekaj Eb. Czy on ci kogoś nie przypomina? - spytała długowłosa kobieta mężczyzny.
Tak właśnie poznał wujka Sary i jego żonę, która była siostra matki dziewczynki. Małżeństwo koniec końca go przygarnęli twierdząc, że magiczne dziecko niebezpiecznie jest pozostawić samemu sobie.
- Chcecie go adoptować ? - spytała opiekunka sierocińca.
- Nie. Skądże, ale mam brata który chętnie się nim zaopiekuje.
- Shadow cię zabije - zauważyła Ewa ponuro.
- Ależ skarbie przecież on kocha dzieci. Po prostu jeszcze o tym nie wie. - Zaśmiał się Eb.
Dla chłopaka adopcja zmieniała właściwie tylko tyle, że zyskał własny pokój, jednocześnie tracąc obiekt wspinaczki.
- Bogów powinno się mieć w sercu, a nie wykutych w skale – rzucił sentencjonalnie Eb oddalając zarzuty głowy klany Wyroczni o uszkodzenie świętej rzeźby. - Cieszmy się, że uszy dziecka są całe, bo te trudniej byłoby na powrót przykleić.
Gdy kobieta odeszła pouczył malca, że im wyżej się wejdzie tym boleśniejszy i niebezpieczniejszy jest upadek. To również brzmiało jak metafora, ale w tym wypadku chodziło raczej o znaczenie dosłowne.
Okazało się jednak, że warto było spaść, by trafić w takie ręce. Poza tym tak jak przepowiedziała Sara zdążył na opowieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz