niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 1 - poprawiony

Po ostatnich wydarzeniach postanowiła poprawić rozdział 1 (to znaczy poprawiony on był dawno tylko go nie umieściłam na blogu by nie mieszać, ale w sumie...). W wersji ostatecznej  poprzedza go Prolog, ale tego wam oszczędzę i tak jest co czytać. 
Ten obszerny fragment dedykuje Anonimowi (obyś kiedyś zrozumiał na czym polega istota blogowania i tak wiem, nigdy nie osiągnę perfekcji, ale jakoś trzeba zabić czas nim śmierć zajrzy w oczodół ;-)) oraz, przede wszystkim Wilczycy, dzięki której zachował się jeden fragment z pierwotnej wersji, choć w nieco zmienionej formie.
_____________________________________________________

Rozdział 1


„To już ten przystanek” - pomyślała Paulina wyglądając przez okno autobusu.
Gdy pojazd się zatrzymał wstrzymała się z pisaniem SMSów. Wyszła z autobusu i stanęła obok znaku drogowego, do którego przypięto rozkład jazdy. Obok natknęła się na wspomnienie niegdyś tam stojącej ławki.
Kto by pomyślał, że przyjdzie jej szweda się po takim miejscu, a wszystko przez to, że na lekcji dostali zadanie w grupach. Ponieważ to nauczyciel układał skład grup na zasadzie losowania Paulina pracować miała z dwójką najmniej lubianych osób w klasie. Cel pracy polegał na zrobieniu prezentacji na temat:„Historia twojej okolicy”. Materiały do niej zamierzali znaleźć właśnie tu.
W domu jedynie zjadła obiad i zamieniła mundurek na pomarańczową koszulkę z krótkim rękawkiem i czarną bluzkę.
Zbliżało się lato, toteż słońce pięknie grzało, choć powietrze nadal niosło ze sobą ostatnie echa zimowego mrozu. Śnieg stopniał jeszcze nie tak dawno pozostawiając po sobie kałuże, które zmuszona była przeskakiwać.
Z przystanka nie od razu trafiła na odpowiednią ścieżkę. Droga prowadząca do jej celu zupełnie zarosła przez wysoką trawę, tak że przejście właściwie nie istniało. Z drugiej strony ruiny, do których zmierzała, graniczyły tylko z jeziorem. Żeby je przebyć, trzeba byłoby umieć latać, lub mieć łódkę. Dalej leżała tylko miejscowość w której mieszkał Paweł, chłopak z którym miała robić projekt. Tatiana, ostatnia z trzy osobowej grupy powinna dojechać drugim autobusem.
Po przedarciu się przez metrowe trawy, Paulina znalazła się w iglastym lesie. Znajdowały się w nim głównie sosny, gdzieniegdzie świerki rosnące w dużych o siebie odległościach, śladowe ilości innych dzikich roślin, niewielkie grupki krzaków.
Niegdyś duży porządny las, obecnie przerzedzony przez ludzi potrzebujących drewna, lub miejsca na działki, niemal wycięty w pień. Niemal ponieważ przez pewne incydenty nikt nie chciał kupić tych terenów, bo zawsze coś szło nie tak i rzec by można, że jest nawiedzony, lub ciąży na nich klątwa. Nikt oczywiście nie wierzył w duchy. Tłumaczono sobie zawsze iż budowa czegokolwiek w tym miejscu jest po prostu nieopłacalne. Paulina uważała, że nie było żadnego paranormalnego zjawiska, las nie broni się sam, po prostu jakiś inny człowiek robi reszcie na złość.
W końcu trafiła na miejsce spotkania, gdzieś nieopodal trafiła na duży kamień wprost stworzony, by na nim usiąść. Czekając planowała zabrać się za wysyłanie SMSów kumpeli, lecz okazało się, że nie ma zasięgu. Przyjrzała się ponownie ostatniej otrzymanej wiadomości.
"Sen o schodzeniu po schodach to symbol niepowodzeń w sprawach finansowych oraz w miłości, natomiast śmierci członka rodziny to zapowiedz okresu pełnego problemów i stresu"
Po przeczytaniu tych niedorzeczności dziewczyna pożałowała, że w ogóle komukolwiek opowiadała swój sen. Wolała nawet nie myśleć co by się stało gdyby ten sen się spełnił dosłownie, jednak taka interpretacja na podstawie sennika uważała za niedorzeczność. Przecież ona nie miała żadnych „spraw finansowych”. Jak czegoś potrzebowała rodzice jej to kupowali, no i żadnych stresów i problemów również nie miała. Nie licząc jednego...
Dziś po powrocie ze szkoły zamiast rodziców zastała swą ciotkę, która wyjaśniła jej iż jej rodzice wyjechali, bez pożegnania. Coś takiego spotkało ją pierwszy raz. Rodzice raz na jakiś czas i owszem wyjeżdżali w, jak twierdzili, ważnych sprawach bez niej, ale nigdy tak nagle. Najgorsze było jednak to iż tego dnia właśnie to jej się śniło. Między innymi właśnie to miejsce wybrała do swojego projektu i nikt nie był w stanie jej tego wyperswadować, choć wmawiała sobie, że jej sen nie ma z tym nic wspólnego, że to po prostu idealne miejsce. Problemów finansowych z ciotką mieć również nie będzie. 
Na niebie nie zauważyła nawet najmniejszej chmury i nie czuła wiatru, dlatego zdziwiło ją szybko przemieszczający się obiekt przysłonił na moment słońce. Potem cień przysłonił ziemie nad nią i zdawał się lądować. Wszystko to zdarzyło się tak szybko, że Paulina nie zdążyła mu się przyjrzeć. Wiedziała tylko, że jest to nieco większe od człowieka, ma skrzydła i wylądowało gdzieś w miejscu gdzie ogrodzenie skręca. Pobiegła tam i gdy znajdowała się już prawie na miejscu zerwał się wiatr, unosząc tym samym kłęby dymu. Piasek wpadł jej do oka przez co nic nie widziała.
Gdy już się uporała z pyłkiem w oku, okazało się że nikogo nie ma. Pełna frustracji, wróciła na miejsce spotkania, a tam już czekał na nią Paweł. Nie codziennie się zdarza żeby Paweł Chaber przyszedł na miejsce spotkania jako pierwszy i się nie spóźnił. Z drugiej strony, on miał najbliżej.
Chłopiec był od niej niższy, do tego szczupły i jak na swój wiek wysportowany. Miał ciemno niebieskie oczy i ciemno brązowe, krótko przycięte włosy. Ubrany był na błękitno jak typowy nastolatek w dżinsy i bluzę z kapturem w kieszeniach której schował dłonie. Trzeba dodać, że Paulina go nie znosiła go.
„Co za pech.” - pomyślała - Przez cały tydzień chorował. Miałam nadzieje, że już go nie spotkam, ale nie. On musiał przyjść do szkoły, akurat jak nauczyciel dzielił na grupy za pomocą metody losowej zamiast spytać kto chce być z kim.”
- Cześć. Coś się stało? - spytał.
- Nie.
Nie zamierzała mu mówić o tym dziwnym, obiekcie latającym, który ma cień, ale nie widać go na tle nieba.
„To był pewnie tylko wiatr, ptak, albo coś takiego – tłumaczyła sobie. - Duchy nie istnieją.
Oczekiwania na ostatniego członka drużyny przebiegły w ciszy. Gdyby zaczęli bez niej ta na pewno by się zgubiła, a tego nie chcieli. Tatiana była jedyną osobą, która jeszcze nigdy tu nie była. Paweł oparty o ścianę rozmyślał o czymś podczas gdy Paulina klikała w komórce. Z lekkim zaniepokojeniem stwierdziła, że nadal nigdzie nie ma zasięgu, a jej bateria słabnie w zastraszającym tempie. Gdy wyłączyła swojego Samsunga usłyszała szelest w krzakach za sobą i podekscytowany głosik. Ich drużyna była już w komplecie.
Tatiana, fanka science – fiction o niebieskich oczach, w których czaiła się dziecinna fascynacja wszystkim co kojarzyć się może z fizyką i kosmosem oraz równie infantylną naiwnością. Włosy krótkie odsłaniające szyje, zakrywające czoło prostą grzywką. Pomiędzy ciemnymi kosmykami igrały szare pasemka. 
- Nie możemy tam wejść – orzekł Paweł kiedy jako pierwszy z całej trójki doszedł do ogrodzenia obok którego wisiała tabliczka „Wstęp wzbroniony”. Co ciekawe nie napisano z jakiego powodu.
-Dlaczego?- spytała Paulina ignorując tabliczkę. - Chyba nie jest pod napięciem?
-Ponieważ...- zmieszał się – Cały teren jest zagrodzony. Mówiłem, że to zły pomysł, ale nie słuchałyście.
- To jedyny sposób na to, by zaliczyć to zadanie. Poza tym tam jest furtka.
- Furtka jest zamknięta na kłódkę, a nie ma mowy o tym, by zdobyć klucz.
-Odsuń się – rozkazał i wyminąwszy go, podeszła do ogrodzenia i furtki.
-To co robimy? - głos za jej plecami sugerował, że Paweł zagląda jej przez ramię, a ona tymczasem kontemplowała stara kłódkę. Nie wyglądała na specjalnie skomplikowaną. 
„Jest jeszcze nadzieja.”
Rozpuściła włosy wyciągając wsuwkę, bez której grzywka zachodziła jej na oczy.
-Co robisz?- spytał ponownie, gdy zaczęła dłubać wsuwką w dużym, zardzewiałym otworze.
-Włamuje się - odparła obojętnym głosem.
-Robiłaś to już kiedyś? – wyraźnie nie wierzył w jej możliwości.
-Kilka razy. - odparła tym samym tonem bez emocji, całkowicie skupiona na obranym działaniu. - trzeba skądś brać odpowiedzi do sprawdzianów.
Chłopak zbaraniał, ale po chwili zaskoczenie ustąpiło miejsca oburzeniu.
-To przecież przestępstwo. - Na ta uwagę dziewczyna tylko wywróciła oczami.
"Na żartach się nie zna. Nie wierze, że dał się nabrać."
Prawda była taka, że  osoba z którą Paulina dzieliła szafkę, często zapominała klucza, więc musiała znaleźć jakiś inny sposób na jej otwieranie.
Wreszcie zamek dał za wygraną, co każde z dzieci przywitało inaczej. Paulina z radością i ulgą, oraz dumą z samej siebie, Paweł z rozczarowaniem, zmartwieniem i niechęcią do dalszej wędrówki, a Tatiana z podziwem i podekscytowaniem.
-Łamiemy prawo – pisnęła ta ostania.
-A co jak ja powiem, że nie chce tam wchodzić?
-Nikt ci nie broni wracać do domu, jak się boisz. Pójdziemy bez ciebie.

czwartek, 13 marca 2014

Rozdział 7: Głos z przeszłości

Być może strzeliłam sobie właśnie samobója, ale postanowiłam wprowadzić kalendarz. Bliżej omówię go w dalszych rozdziałach. Co jest czymś nieco głupim, bo daty to coś z czymś mam nie lada trudności. Zawsze kiedy ktoś pyta ile mam lat muszę się dwa razy zastanowić. Podobnie kiedy chodzi o wiek brata... Ma chyba siedemnaście. Może łatwiej zapamiętam jak skojarzę, że jest w wieku moich postaci ? Paweł i Paulina to rocznik „96”.

Dla amatorów wzruszeń trochę dłuższy rozdzialik, który mam nadzieje wzbudzi gamę emocji.
__________________________________________________


Rozdział 7: Głos z przeszłości

„Wolnoć to wielkie brzemię, niezwykłe i trudne do zrozumienia dla ducha. Nie jest łatwa. Nie jest darem, lecz dokonanym wyborem. I ten wybór nie jest wcale prosty. Droga wiedzie w górę, do światła, lecz zmęczony podróżnik może nigdy nie dostrzec jej końca.”


- Wujek? - spytała sennym głosem dziewczyna, siadając i ocierając zaspane oczy. - Ty nie wyglądasz jak wujek Klam – przyjrzała się mu oskarżającym wzrokiem, jakby to była jego wina, że nie jest tym, kogo ona się spodziewa.
Alexa bardziej niż jej spojrzenie, szarych jak podejrzewał oczu, martwił głos za dziecinny jak na osobę, która wyglądała na... no ponad szesnaście lat. Co prawda nie szło o głos jako-taki, ale o sposób wypowiedzi i ruchy, zachowanie. Sytuacja zrobiła się zupełnie komiczna.
Kiedy próbował wyciągnąć z niej jakieś informacji, odpowiadała, że wujek nie pozwala jej rozmawiać z obcymi, przez co parokrotnie musiał tłumaczyć, że on wcale nie jest obcy.
- Twoja kuzyna mnie tutaj wysłała, bo podobno źle się czujesz...
Po pośpiesznym badaniu źrenic i odruchów Alex stwierdził to co mógł się już domyśleć – ktoś zrobił jej pranie mózgu, ale bynajmniej nie za pomocą magii. Raz, że wymagałoby to skasowania wszystkich wspomnień do momentu narodzin, a coś takiego jest niemożliwe i bezsensowne. Poza tym magia oddziałująca na umysł nie pozostawia zewnętrznych śladów, które dałyby się zauważyć z zewnątrz jak na przykład poszerzone źrenice. Podczas całego zabiegu dziewczyna z infantylną prostotą opowiadała, że boli ją i swędzi twarz, że wujek zabronił jej się po niej drapać i kazał spać i zakazał wychodził.
- Muszę być grzeczna, bo się zdenerwuje...
- Oczywiście, a tego nie chcemy... - Kiwał głową cierpliwie słuchając. - A śniło ci się coś ciekawego jak spałaś? Jakieś kucyki? Jednorożce?
Zastanawiał się, czy nakazał jej również jak najmniej myśleć i jak najwięcej mówić. Wszystko to wskazywałby, by na wysokie stężenie eliksiru kontroli. Działa podobnie jak alkohol z tym, że nie powoduje mdłości i wybuchów śmiechu, tylko nieprzyjemną pustkę w głowie i otępienie, utrudnione myślenie, a przy tym pełna zależność od osób trzecich. Zazwyczaj podawany bywa zombi... to znaczy nie prawdziwym żywym trupom tylko ludziom, którzy zostają otruci narkotykiem, który wprowadza w stan pozornej śmierci. Po odkopaniu człowiek, nie zależni magiczny czy nie, mógł wybudzić z pozornej śmierci. Tu kończył się etap pierwszy, który w przypadku dziewczyny pominięto. Dopiero później w grę wchodził eliksir kontroli, którego nazwa mówi sama za siebie i który należy podawać ofierze regularnie, by nie doszła do siebie. Z tego ostatniego powodu, Alex szybko domyślił się kto i po co właśnie wspina się na wieżę po schodach.
- Zagramy w taką grę, zgoda? Zrobimy twojemu wujkowi małą niespodziankę.
- Nie jestem pewna, czy wujek Klem, lubi niespodzianki... - mówiła nieprzekonana dziewczyna.
- Zobaczysz, że będzie zabawnie. Tylko bądź cichutko i nic nie mów, zgoda? Najlepiej udaj że śpisz.
Trzy minuty później Klemmenth znajdując się w wieży, odłożył na mały stolik filiżankę z herbatą. Ledwie zdążył zauważyć stłuczony dzban i siedzącą obok wronę, a chwilę później leżał ogłuszony na podłodze, a dziewczyna zerwała się na równe nogi krzycząc, choć „piszcząc” bardziej może opisywało wydobywający się z jej gardła dźwięk.
- Ci... -upomniał ją Alex. - Wujek był zmęczony i zasną. To mu dobrze zrobi, wiesz, ma stresującą pracę. Zabawa się jeszcze nie skończyła. - Wyminął ją i zerwał z łóżka prześcieradło, by użyć go jako sznura, do skrepowanie mężczyzny. Skończywszy podszedł do dziewczyny i zabrał się za rozwijanie bandaży. Ku swemu zdziwieniu, odkrył masę głębokich, cienkich nacierać biegnących przez całe czoło, policzki i szczękę. Za tymi ranami, kryła się ta sama twarz, którą widział w jarzę. Sprawdziły się również jego podejrzenia.
-Paulina? Co ty tu robisz.
Dziewczyna słysząc to spojrzała na niego z ukosa. Powtórzyła słowo „Paulina” i najwyraźniej z czymś to jej się skojarzyło.
-Paulina nie żyje – powiedziała wreszcie po czym złapała się za głowę. - Niebieski ogień. Wszyscy muszą w niego wierzyć. On mnie zabił...
Wyglądało na to, że coś zaczyna jej świtać, ale mimo wszystko zachowywała się jakby miała bredziła po środkach odurzających, co nawet miało sens, gdyż eliksir kontroli stanowił swego rodzaju narkotyk. Chłopak uspokajał ją i tłumaczył jej to czego sam do końca nie rozumiał, a potem tknięty przeczuciem sięgnął do plecaka i wyjął naszyjnik z błękitnego bursztynu oprawiony w srebro. Wyglądał jak ćwiartka większej całości.
- Pamiętasz to? - Machał przedmiotem niczym wahadełkiem hipnotyzera.
Najraźniej eliksir przestawał działać, co w połączeniu z widokiem naszyjnika zaczęło dawać efekty. W każdym razie przestała bredzić, a spojrzenie zaczęło zdradzać przytomność umysłu. Przypominała sobie, choć opornie.
- Kiedyś przeprowadziłem cię z Lunanor do Dworu Feniksa, gdzie przez pewien czas mieszkaliśmy obok siebie – podpowiadał. - Byłaś inicjatorką pewnej wycieczki do podziemi Świątyni Powietrza. Gdyby nie twoja pomoc utopiłbym się tam. Wyciągałem cię z pożaru domu. Zdjęłaś za mnie klątwę i sprawiłaś, że mam normalna krew.
- Alex! - powiedziała, dumna z tego, że tak wiele sobie przypomniała, po czym nagle się skrzywiła i dotknęła strupów na twarzy. - Ała.
W tym momencie ponownie usłyszał kroki na schodach, a następnie wołanie. To była Sara.

Niewidoma zaprowadziła Alexa do kryjówki w podziemiach klasztoru. Niewielu wiedziało o ich istnieniu, jeszcze mniej dopuszczono do tajemnicy tego gdzie jest do nich wejście, a osoby które znały ten istny labirynt dało się policzyć na palcach jednej ręki, jednak o dokładnej lokalizacji nory, w której się znajdowali nie wiedział właściwie nikt, gdyż powstała bardzo niedawno. Po tym jak Widząca zirytowała Alexa mową o tym jak to od razu wiedziała, że mu się powiedzie, zabrali się za odpowiadanie na pytania Pauliny na temat jej przeszłości. Robili to w zasadzie dla zabicia czasu. Kiedy eliksir przestał działać wszystko do niej wróciło samo, a wówczas to Alex mógł pytać.
- Kto ci to zrobił? - Miał na myśli rany na jej twarzy, które uleczył na tyle na ile mógł. W efekcie dał rade jedynie
- Jeden z najemników. Właściciel salamandry. Nie spodobało mu się to co zrobiłam jego wierzchowcowi. Kazał przeprosić, a nie zamierzała i powiedziałam mu co myślę jego gadzie.
Klemmenth uwierzył w bajkę najemników o tym, że Paulina z własnej głupoty się poturbowała, wpadając w ostre krzaki. Dziewczyna z góry uznała, że nikt nie uwierzy w jej wersję. Nikt prócz Sary, która znała wydarzania zanim będą miały miejsce jednocześnie mając „związane ręce”.
Alex obiecał, że wynajdzie zaraz coś czym mogłaby uleczyć te nie najlepiej wyglądające skaleczenia, gdyż magią dał radę zasklepić jedynie skórę właściwa. Naskórek przedstawiał coś znacznie bardziej skomplikowanego. Wszystkie dostępne składniki miał w torbie: zioła sproszkowane na drobne i coś w czym zawarte w nich składniki lecznicze mogłyby się rozpuścić, a co jednocześnie je połączy.
Po prawdzie sam nie rozumiał dlaczego działał tak szybko Nikt mu w sumie nie kazał niczego robić, a przez jego zaniedbanie Paulina, by raczej nie umarła... no chyba, że wdałoby się zakażenie.
„Siła przyzwyczajenia” - tłumaczył sobie przypominając, że pół roku spędził wraz z Akuszerką z Colorist lecząc ludzi, na tyle zdeterminowanych, by prosić o pomoc podejrzaną o magię kobietę.
podczas gdy Alex formułował w głowie pytania, które zada Paulinie, kiedy ta  będzie już na to gotowa, Sara zaczęła omawiać ze swa kuzynka swój plan.


Życie ostatnio nie rozpieszczało Pawła. Przez żałobę po starszym bracie z trudem zdał gimnazjum. Najdłużej zajęło mu wydostanie się z pierwszej klasy, ale trzecia również nie dała się, tak gładko zaliczyć, choć nauczyciele naprawdę starali się, go „wypchnąć” na wszelkie możliwe sposoby. Nie obyło się bez paru rodzinnych awantur. Wytchnienie dawało mu jedynie, wykonywanie smoczych obowiązków, które zwalniały go za szkoły. Już nawet nie udawał przed nauczycielami, że choruje. Otwarcie „wagarował”. Po siedemnastych urodzinach, które obchodził w grudniu, ogłosił, że nie wybiera się do szkoły średniej. Jakiś czas potem zdał sobie sprawę z tego, że niedługo minąć mają przepowiedziane trzy lata, po których demon obiecał powrócić w razie swej przegranej. Może „przypomniał” nie jet tu właściwym słowem. Świadomość tego zaczęła dręczyć go we śnie i na jawie.
Zaniepokojeni rodzice i opiekunowie wysłali go do pedagogów, terapeutów, psychologów i psychiatrów. Oczywiście takich, którzy wiedzieli, że jest on smokiem, w przeciwnym razie zostałby uznany za wariata wcześniej niż to konieczne. 
Wszyscy stwierdzali paranoję, obłęd, schizofrenię, Twierdzili że ma przewidzenia i pytali, czy słyszy głosy. Zwykle nie musiał odpowiadać twierdząco. Potwierdzeniem był fakt, że rozmawiał sam ze sobą, widział coś, czy może kogoś, kogo nie ma i po sprawdzeniu okazało się, że nie jest to bynajmniej duch, a w każdym razie nie nieumarły, upiór czy zjawa, którą byłoby w stanie wykryć medium, w postaci kapłanki Boga Powietrza.
- Wcale nie zwariowałem – tłumaczył jednemu ze specjalistów.
- Oczywiście, że nie - uspokajał go psycholog udając, jak każdy przedstawiciel tego zawodu, że rozumie pacjenta. - Masz po prostu problem do którego nie chcesz się przyznać i przez to nie dajesz sobie pomóc. Zrozum, że Pierścienie już zostały zniszczone, co zawdzięczamy właśnie tobie. Świątynia Ciemności zniknęła pod ziemią.
- One wrócą... Może już wróciły. Nie możemy stać bezczynnie i czekać.
- Aoigsnisie – użył smoczego imienia Pawła i zaczął upewniać go o tym, że wszyscy są bezpieczni, a Strażnicy pilnują, by tak pozostało. - Wszyscy jesteśmy ci wdzięczni, za to czego dokonałeś w tak młodym wieku. Uratowałeś świat, niosłeś na sobie wielką odpowiedzialność, na którą nie zostałeś przygotowany. Teraz świat jest bezpieczny, a ty najwyraźniej albo nie jesteś w stanie przyjąć tego do siebie, albo...
- Albo co?
Zaczął wypytywać o rodzinę Pawła, o kontakty z matką, ojcem, o rodzeństwo. Pytał również o szkołę.
- Twój brat Kacper zaczął niedawno szkolenie na Strażnika prawda? Rodzice muszą to bardzo przeżywać. Ostatni syn powoli wylatuje z gniazda...
Paweł nie był głupi. Domyślał się do czego to prowadzi. Doktor sugerował, że to zazdrość i chęć zwrócenia na siebie uwagi rodziców i kto wie może ogólnie otoczenia pchnęła go do tego, by przypominać wszystkim o Pierścieniach. Mógłby dzięki temu znów poczuć się ważny i wyjątkowy czego mu w tej chwili brakowało.
Paweł tracił już cierpliwość. Wcześniej przynajmniej podejmował próby wymieniania racjonalnych dowodów na to, że demony nie zginęły. Amber, jego przyjaciółka pół-elfka, na przykład, nadal wyglądała jak wiewiórka, choć klątwa powinna stracić swą moc, a na ręce Pawła nadal widniał symbol przysięgi złożonej Trzeciemu Elementowi.
Tu należałoby przypomnieć, że choć demon pierwotnie istniał jeden, to dla bezpieczeństwa podzielono go na pięć elementów. Każdy element miał jakąś specjalność. Pierwszy – wodę, drugi – powietrze, trzeci -ogień, czwarty – ziemię, piąty - niewidzialność. Wszystkie pierwotnie zostały zamknięte w pierścieniach, część z nich jednak zniszczono, co jak się okazało spowodowało iż demony przeniosły się na ludzi. Głównie niemagicznych, ale bywały wyjątki.
Nosicielką Pierwszego Elementu, a w każdym razie ostatnią, miała na imię Meridiana. Siły ciemności obrały ją za cel, prawdopodobnie dlatego iż dawało im to dostęp do króla Imperium. Paweł nie zdziwiłby się gdyby znajdował on się nadal pod wpływem Pierścienia, choć według jego teorii prawdopodobnie oddziaływanie to zmieniło swoja postać. Oczywiście wszyscy uznawali to za paranoje, ale on wiedział swoje.
„Nie zwariowałem” - mówił sobie, jednak jeszcze przed wyjściem z gabinetu znów ją zobaczył. Stała pod oknem i przyglądała się mu błyszczącymi na złoto oczami.
- My nigdy nie łamiemy umów i nie kłamiemy. Przegrasz przechodzimy bez walki, wygrasz masz trzy lata. Trzy to dobra liczba. - powiedziało złudzenie, które wyglądało podejrzanie rzeczywista.
Chłopak nie potrafił odwrócić od niej wzroku, a doktorowi to nie umknęło.
- Jaka mamy datę ? – Paweł silił się na normalny głos choć gardło miał ściśnięte.
- Dwudziesty trzeci dzień września, w Świecie Smoków wczoraj skończył się trzydziesty dzień Enta, czyli dziś pierwszy dzień Wagi.
- A kiedy miała miejsce bitwa pod Świątynią Ciemności ?
- Trzy lata temu i jeden tydzień. Dwudziestego drugiego Enta.
"Za dużo strąciłem już czasu."  

sobota, 1 marca 2014

Rozdział 6: Srebrne smoki

[Tu aż kusi by użyć cytatu: „...który w pogardzie mając tnące szpony mrozu i słońce pustyni. Dnie i noce gnał. Nie pomny przepisów BHP aż dotarł gdzie dotrzeć miał. […] ...mógł zdjąć straszliwy urok. Wpił się więc do najwyższej komnaty w najwyższej wież i ujrzawszy zarys delikatnej postaci rozsunął zasłonę za którą spała...” no ale to w sumie nie jest z książki, poza tym nie jestem zupełnie pewna czy dokładnie tak to szło.]


„Czy może być coś wspanialszego od historii, która za każdym razem, gdy jej słuchamy, wkłada inną sukienkę?”


Sara niedawno skończyła dwadzieścia trzy lata, jednak coś w jej twarzy i zachwianiu dodawało jej powagi i doświadczenia, tak typowych dla ludzi starszych. Alex zawsze współczuł tego, że wybierając ją na Najwyższą, Ewa niemal zupełnie pozbawiła ją dzieciństwa, jednak przyznać musiał, że nie wyobrażał sobie nikogo godniejszego tego tytułu.
Gdyby byli sami wystarczyłoby zwykłe „cześć”, ale przy świadkach należało dla świętego spokoju uklęknąć na jedno kolano. Już miał się przywitać, kiedy Sara klasnęła.
- Jakże się cieszę, że już jesteś Alex – chłopak nie został zapowiedziany, sam nie zdążył się przedstawić i na dobrą sprawę nawet nie zdążył się odezwać, a mimo to niewidoma wiedziała kim jest. 

- Spodziewałaś się mnie... – Nie pytał bo sam się spodziewał, że się go spodziewa, a ona spodziewała się, że on będzie się spodziewał tego, że ona się go spodziewa.
Uśmiechną się, ale spojrzawszy na Klammentha dodał pośpiesznie formułkę „o pani”, co wydało mu się nieco idiotyczne, bo oboje byli niemal w tym samym wieku i znali się dobrze od dzieciństwa. - Wiesz więc z jakimi wieściami przychodzę?
Sara potwierdziła i zaczęła opowiadać jak to bardzo smuci ją sytuacją, której był świadkiem. Alex szybko zrozumiał że większa część jej wypowiedzi została przemilczana. Powodem był fakt iż Sara wiedziała o obecności Klammenth i wyraźnie próbowała mu coś przekazać tak by głowa klanu o tym nie wiedziała. On odpowiadał więc równie tajemniczo i tak zaczęła się gra w skojarzenia i metafory. Poczuł się zupełnie jak podczas zabaw które prowadzili podczas zabawy w ciuciubabkę kiedy Sara odwiedzała go w Dworze Feniksa ponad siedem lat temu.
Niestety w pewnym monecie Klammenth postanowiła się wtrącić do rozmowy żądając wtajemniczenia jej w szczegóły, a Alex świadom że ta baba się nie odczepi, tylko westchnął i zaczął barwną, acz zupełnie nie prawdziwą historię traktującą o jego grzesznej miłości do swego młodszego rodzonego brata, która to w zbiegu tragicznych okoliczności doprowadziła do wojny pomiędzy klanami. Kobieta najwyraźniej nie zauważyła, że nie bardzo to się zgadzało z ich dotychczasowym dialogiem, ale jeśli Alex na czymś się znał to było to odwracanie uwagi.
Kiedy zasugerował, że wszyscy już pewnie o tym słyszeli, Klammentha nie mogła przyznać się do niewiedzy.
„ Typowe dla ludzi z klanu Wyroczni, nawet tych co nie są kapłankami, nigdy nie zdradzą, że są niedoinformowani, lub o czymś nie słyszeli.” - Czarodziej musiał się pilnować by nie zdradzać rozbawienia. - „ Jednocześnie nic tak nie bulwersuje ich jak historia o połączenia kazirodztwa z homoseksualizmem.”
Sam nie miał rodzeństwa i nie pałał afektem do żadnego, ze swych krewnych, a Sara o tym dobrze wiedziała. Poza tym Alex nie należał do żadnego klanu. Jako inspiracja posłużyła mu plotką, którą ktoś kiedyś puścił, by oczernić starsze rodzeństwo jego przyjaciela Foxa, którzy w dodatku byli bliźniakami co stanowiło już mocne połączenie nawet w świecie czarodziejów. Historia dodatkowo podkolorowana, miała posłużyć odstraszeniu mężczyznę, lub choć przestrzec przed drążeniem tematu.
- Co postanowisz Saro? - spytała Klammenth dzielnie pozostając w pokoju, choć z każdym opisywanym przez Alexa szczegółem robił się na przemian, blady i zielony, jakby miał się za moment pozbyć obiadu.
Jako pokutę Sara zaproponowała co następuje: „Udasz się z stąd na wschód. Najdalej jak się da, a później wzdłuż na południe. Gdy ujrzysz dwa srebrne smoki, niczym filary, oznaczać to będzie że jesteś na właściwej drodze. Zwycięstwo nie od pory dnia zależy i nie wymaga pośpiechu. U kresy swej podróży usłyszysz głosy z przeszłości. Podążaj za nim.”
Alex dokładnie zakodował sobie te słowa w celu późniejszej analizy, ukłonił się i wyszedł z pokoju, by tuż po posiłku ruszyć trzymając się wskazówek Sary. Nie miała pojęcia, gdzie go maja zaprowadzić. Z pewnością chodziło jednak o miejsce w obrębie klasztoru. W przeciwnym razie rzuciłaby nazwę jakiegoś miasta zamiast mówić „udasz się stąd na zachód”. „Stąd” a więc względem pokoju, w którym rozmawiali, a nie klasztoru, ani góry. Dokładnie przyjrzał się więc co leży na zachód od pokoju Sary. Przeszedłszy przez ogród, dotarł do kolumnady, za którą znajdowali się drzwi. Jedne obok drugich i tak przez całą długość ściany. Skręcił w lewo i szedł wzdłuż niej. Teraz znaleźć musiał smoka. Na terenie klasztoru roiło się od posągów, ale żaden nie był ze srebra, a już na pewno nie występował w parzę.
Tuż przed sobą dostrzegł dwóch mężczyzn. Po broni poznał, że są to Strażnicy. Tylko im wolno było wnosić tu coś ostrzejszego od obieraczki do ziemniaków. Alex przyjrzał się im uważnie zastanawiając się, dlaczego stoją akurat przy tych drzwiach, skoro tylko Najwyższa wymagała podobnej troski.
„Może na kogoś czekają? Nie. Stoją o wiele za sztywno. Zupełnie jak... filary” - Zachodzące słońce nieznośnie raziło go w oczy odbijając się od czegoś co nosili przypięte do ubrania. - „Szkoda, że nie potrafię zwężać źrenic tak jak oni... Zaraz, przecież to są Smoki.”
Czarodziej stał przyglądając się mężczyzną o dzikich spojrzeniach i gniewnych rysach twarzy, jakby złych na siebie, że dali się wrobić w równie nudną robotę.
„Wiec są smoki, jak filary. Wszystko się zgadza, tylko co z tym srebrem?” - Przyjrzał się temu co do tej pory tak usilnie go raziło i uzmysłowił sobie, że są to srebrne odznaki w kształcie smoka.
„Ale wymyśliła. To odznaki Strażników.”
Uprzejmie przywitał się i ryzykując guza spytał od kiedy do smoki stawia się na straży składzików. Jeden z nich warknął groźnie, ale drugi był tak znudzony, że miłym mu się wydała jakakolwiek rozmowa.
- To nie składzik, tylko pokój. Pan Klammenth kazał pilnować, by nikt z niego nie wychodził.
- To jakaś próba woli? - spytał ich, co ich zainteresowano, choć nie rozumieli o co mu chodzi, a po paru pytaniach okazało się że po prawdzie nie wiedzą czego pilnują i to zaczynało ich już irytować.
„Oczywiście, że nie wiecie, co tam jest, bo gdybyście wiedzieli to byście go nie pilnowali.” – pomyślał.
Smoki były bystre, ale jednocześnie sama sytuacja była niepokojąca przez fakt, że nikt ich nie poinformował o tym czego pilnują. Najwyraźniej już dłuższy czas ich to dręczyło, a kiedy Alex zasiał ziarno zwątpienia twierdząc, że „rządzący tu pan”(Alex po prawdzie zapomniał jak brzmiało to długie imię na „k”) choć nie jest już dzieckiem to głową klanu jest niedawno i może brakować mu jeszcze doświadczenia w przydzielaniu obowiązków.
- Możliwe, że wcale nie wierzy w smoczą potęgę. Z resztą od czego jest kłódka w drzwiach? Znam to miejsce. W tej części nie zamieszkują przecież żadne ważniejsze osobistości, a drzwi których pilnujecie prowadzą do obserwatorium astronomicznego - tak jakiś czas rozmawiali, raz o bezsensownych rozkazach Klemmenth.
Smoki były bardzo silne, zwinne, szybkie, potrafiły latać, wykrywać kłamstwo i wpadać na sprytne pomysły, ale te młode dodatkowo nie posiadały cierpliwości i choć poczucie obowiązku kazało im stać sztywno to dusze im się wyrywały do lotu, rywalizacji. Słowem do życia.
Alex wiedział to i wykorzystał, zasiewając ziarno zwątpienia, ale nie kłamiąc. Przydało się to kiedy smoki, nie bardo mu wierząc przepytały przechodzących obok ludzi o zdanie. Wszyscy zgodnie potwierdzali słowa Alexa co do przeznaczenia pokoi oraz co do tego, że takiej głowy klanu jeszcze nie było.
W końcu udało mu się tak zakręcić im w głowach, że postanowili pójść coś zjeść. Alex nie miał problemu z dostaniem się do środka, zastanawiając się ponownie co, lub kogo tu zastanie. Po wspięciu się po schodach znalazł się w pokoju z okien którego, rozciągał się widok na malowniczy zachód słońca oświetlające śpiącą już postać. Przyjrzał się leżącej na sienniku postaci i przez moment nie był pewien, czy trafił we właściwe miejcie. 

Miała zabandażowaną twarz, a z pomiędzy czerwonych pasemek wyglądały czarne, z których jeszcze nie całkiem zszedł barwnik. Obecnie bowiem nie widział jej oczu, ale jeśli okazałby się szare to oznaczać mogłoby, by pochodzenie z klanu Wyroczni. Przy tym proste, a Alex znał tylko dwie kobiety z klanu wyroczni o prostych rudych włosach. Pierwszą była pani Ewa, drugą jej córka, którą miał okazję poznać kilka lat temu. Obie formalnie nie żyły, ale postać z jaru mogła mieć tyle lat co wspomniana córka.
„Ile miała córka Ewy trzy lata temu? Dwanaście lat?” - Zawsze miał wrażenie, że był od wspomnianej dziewczyny nieco starszy, ale z całą pewności nie mógł stwierdzić o ile. Z reszta wówczas mało go to interesowało i zdążył już tą informację zapomnieć.
Rozpoznanie twarzy uniemożliwiały opatrunki lekko jeszcze czerwone. Swoja drogą nie przypominał sobie, by prowadzona w stronę wozu dziewczyna doznała jakiś ran tej cześć ciała. Mimo wszystko wskazówki Sary wskazywały dokładnie właśnie to miejsce. Chyba, że się pomylił i stoi właśnie w sypialni jakieś obcej dziewczyny.
„Dziewczyny, która była pilnowana przez parę smoków, którym przed wszystkim nie wolno było nikogo wypuszczać. Dziewczyny, która mimo poważnych ran znajdowała się zamknięta w dawnej wieży astronomicznej, zamiast w pokoju szpitalnym. Tak... To musi być ta osoba, którą wskazała mi Sara."

Zrozumiawszy, że na bazie takiej obserwacji nie zyska większej pewności co do tożsamości dziewczyny.
Usiadł na skraju łóżka zastanawiając się w jaki sposób ją obudzić. Wyglądało na to, że miała mocny sen, ale uznał, że potrząsanie nią byłby nieco za brutalną pobudką. Szczególnie, że przecież miał najwyraźniej do czynienia z ranną osobą. 
W zasadzie cała ta sytuacja przywoływała wrażenie deja vu. Smoki pilnujące najwyższej, a w tym wypadku jedynej, wieży w której to spotyka śpiąca kobietę. Nie pamiętał tylko skąd, a kiedy przypomniał sobie skąd wstał naglę z myślą: "Nie. Aż tak mi nie zależy na obudzeniu jej."
Poczuł ulgę i wdzięczność do  Meg kiedy ta przypadkiem stłukła dzbanek z wodą, hałasując przy tym tak ze martwego by obudziła, a co dopiero tajemniczą "królewnę".

_________________________________________________________

Tak moi drodzy wygląda w praktyce minimalizowanie dialogów, do których nie miałam cierpliwości. 

Rozdział 5: Podchody

Z początku Klemeth miała być kobietą, ale że postaci żeńskich i tak będzie sporo, a poza tym to zwykle mężczyźni piastowali en urząd i nie widzę powodów by tym razem musiało specjalnie być inaczej, uznałam, że będzie to jednak facet. Niemniej jakby pleć gdzieś się nie zgadzała to będziecie wiedzieli czemu.
________________________________________________________________________________


"Czasami odpowiednio odmierzona prawda jest lepsza niż stuprocentowe kłamstwo."


Dziewiętnastoletni już Alex przyjrzał się uchu białej rzeźby, by odkryć, że ktoś najwyraźniej na powrót je przytwierdził. Młodzieniec uśmiechną się pod nosem.
-Witam. Czym mogę służyć ? - spytał głos, po jego lewej.
Odwrócił się i zobaczył mężczyznę w średnim wieku, o wyglądzie charakterystycznym dla osób z klanu Wyroczni. Burza rudych włosów, krótko przyciętych, okalających piegowatą twarz, szare oczy, o pewnym siebie spojrzeniu kogoś, kto jest niemal wszystkowiedząca i nic nie może go zaskoczyć, a przynajmniej tak mu się wydaje. Z pewnością nie wyglądał, jakby naprawdę zamierzał komukolwiek służyć pomocą. Ten ton sugerował raczej, że gdy nie grzeczność i poniekąd same miejsce, wolałby powiedzieć: „Przepraszam, ale mamy już tu wystarczająco dużo bezdomnych nierobów do wykarmienia, może pan spróbuje gdzie indziej.”
Alex nigdy wcześniej go nie widział i z pewnością nie było go w tym miejscu dwanaście lat temu.
- Dzień dobry - wysilił się na przyjazny ton by nie zyskiwać pierwszego dnia wroga.- Chciałem rozmawiać z Najwyższą Kapłanką.
Po prawdzie spodziewał się zastać Najwyższą modlącą się w tym pozbawianym ogrzewania pomieszczeniu.
- Najwyższa jest chwilowo zajęta.
„A to ciekawe czym? Pieli grządki? Zabawia rozmową Najwyższego kapłana Boga Ognia?”
- To dość pilne – zastrzegł, choć wątpił by chęć rozmowy ze starą znajomą na temat wydarzeń, których był świadkiem mogła ostać uznana przez jego rozmówce za pilną.
- W takim razie chętnie wysłucham tej ważnej wiadomości. Nazywam się Klemmenth, jestem wnukiem Gelgagora, głowy klany Wyroczni i jego następcą. Możesz mi wszystko powiedzieć, a ja przekażę to Najwyższej.
„Tak więc stary Gelgagor nie żyje...” - Gelgagor, był w podeszłym wielki już, kiedy Alex opuszczał to miejsce. Chłopak nigdy nie zapomni jego miny, kiedy starzec zobaczył uszkodzoną rzeźbę. To on był odpowiedzialny, za zdobycie pieniędzy na jej renowacje, a nie należał do bogatych ludzi.
Głową klanu zostawali zazwyczaj mężczyźni, dla swego rodzaju równowagi. Oni pozbawieni daru widzenia, zajmowali się sprawami świeckimi, a kobiety duchowymi. To znaczyło, że stojący przed nim człowiek pozbawiony jest mocy widzenia przyszłości i prawdopodobnie również mocy magicznej.
- Obawiam się, że moja wiadomość jest dość długa, bardzo prywatna, a przy tym zależy mi by dotarła bezpośrednio do Najwyższej.
Wyglądało na to, że przekonała rozmówce, gdyż poprowadził go ścieżką na zachód, w stronę cel kapłanek, a Alexa przez cała drogę prześladowało dziwne przeczucie, że w klasztorze dzieje się coś niedobrego.


Tęcza tworzona przez resztki śniegu tańczyła u stup trójki podróżnych, kiedy ci prowadzili konie przez górzysty teren idąc pozostawionym w błocie niewyraźnym śladem.
- Czy on musi zawsze wybierać takie paskudne miejsca na kryjówkę? Powiedz mi Fello, czy on choć raz nie mógłby wybrać sobie jakąś porządną, przyzwoita oberżę ? Wynająć mieszkanie u dobrze zarabiającego kupca... Cokolwiek. Jak można spać w stodole, jakiejś obskurnej karczmie, czy u krasnoludów? - narzekała Estera.
- U krasnoludów było jeszcze w miarę przytulnie, biorąc pod uwagę ich standardy – wtrącił Fello.
Miał on ciemne włosy z pojedynczymi brązowymi pasemkami, które opadały na prawe oko zmuszając go do odgarniania ich co jakiś czas. Ciemny zarost na bródce dodawał mu wieku. Z reszta przewyższał wiekiem pozostałą trójkę raczej znacznie.
- Jeszcze śmierdzę tamtym powietrzem, prawda? Tą mieszaniną potu, piwa i kto wie czego jeszcze.
- Przesadzasz. Czuć tam było najwyżej przypalonymi ziemniakami - wtrącił Tobi.
- Jeszcze gorzej. Fu..
- Nie słuchaj Tobiego. Skarbie, pachniesz pięknie jak zawsze – skomplementował Fello, co spowodowało że zniesmaczenie które opuściło twarzy Estery zdawało się przejść na Tobiego, który skrzywił się słysząc ten tekst, poparty mydlanym spojrzeniem.
„Trzeba coś zrobić jeszcze trochę i zaczną mi się tu migdalić.” - pomyślał z obrzydzeniem nastolatek.
Tobi przez ostatnie trzy lata nie zmienił się zanadto z wyglądu. Ot zwyczajny ciemnowłosy chłopiec, o przeciętnej urodzie, który wychował się w jednym z większych ludzkich miast w Świecie Smoków.
- Na twoim miejscu nie przejmowałbym się tak tym smrodem z karczmy. Zapach koni jest znacznie bardziej intensywny. – Zaśmiał się Tobi, gdy jadąca przed nim dwójka zaczęła rzucać sobie spojrzenia niczym w zwolnionym tempie.
Kiedyś Tobi słyną z tego, że znał wszystkie drogi, w Tharond. Obecnie sława ta znaczyła tyle co nic kiedy podróżowało się po wielkim świecie. Tobi był przebiegłym, odważnym, ambitnym chłopakiem, łaknącym przygód i wiedzy. Większość tych cech, które dawały się dostrzec w jego niebieskich oczach nie należały od negatywnych, ale niestety umożliwiały łatwe manipulowanie nim. Miał poza tym nieprzeciętną pamięć, szczególnie przestrzenną, rozeznanie w terenie.
- Jak on to zrobił? - spytała sama siebie Estera i ręce jej opadły.
Starsze towarzystwo chłopca prowadziło konie tuż przed nim skutecznie zasłaniając mu wąska ścieżkę, przez co musiał on przejść się kawałek nim dostrzegł co do tego stopnia załamało kobietę.
Okazało się iż obszar przed nimi pełen był śladów. Trop mieszał się z tropem jak tuzin poplątanych ze sobą szpulek nici i każdy szedł w innym kierunku.
- Ma nad nami dzień przewagi i daimna, który jest w stanie przybierać ludzka formę i latać – zauważył Fello i wyciągnął z juków kartkę i ołówek oraz podpórkę i oparłszy się o drzewo zabrał się za dokańczanie przerwanego kiedyś szkicu, jak gdyby nigdy nic.
Estera stała tak na środku tej plątaniny jakby miała za moment zemdleć, lub się rozpłakać. W takich chwilach – a obaj jej towarzysze wiedzieli to już dobrze – lepiej było zostawić ją i pozwolić dojść do siebie. Tobi przeczekiwał to załamanie bawiąc się lunetą, a że stali na niewielkim wzniesieniu terenu, miał bardzo ładny widok na całą okolicę.
- To jakieś kpiny... - szeptała do siebie. wzięła głęboki wdech i wydech. 
- Myślę że chyba wiem gdzie on jest  – zwrócił się do dużo starszego kolegi Tobi, wpatrując się w jakiś punkt przez lunetę.
- Doprawdy? - Estera uniosła brew.
- Tak tam na górę jest jakieś miasto. Dam głowę, że właśnie tam jest.
- To nie miasto tylko klasztor, poza tym to zbyt oczywiste. Iść na północ by dotrzeć do miejsca do którego może wejść każdy. Z którego jest tylko jedno wyjście. - Fello wyliczałby jeszcze długo gdyby nie to, że Tobi na grzbiecie konia pędził już do przodu. 
- Fello...
- Tak już kończę – oznajmił skrobiąc ołówkiem po papierze, a z każdym kolejnym ruchem skrzydlate stworzenie nabierało życia. 
Mężczyzna wrócił do rysowania, położył swe dzieło na śniegu, a potem gestem ręki sprawił, że odkleiło się od kartki i zyskało trzeci wymiar. Z początku nieco schematyczny z czasem nabierał kształtu, koloru... Nietoperz wymiarów kartki A4, podpełzł do jego ręki, dziabnął go w rękę i zaczął sączyć krew. Fello nie protestował, przyglądając się jak jego nowy pupilek rośnie, a kiery potworek sięgał mu już do pasa odezwał się do niego nadając mu imię Chir i wydał pierwszy rozkaz.
Nietoperz pościł rękę i z nieznaczną trudnością wzbił się w powietrze. Tobi nie miał szans i już po kilku chwilach wisiał trzymany za ubranie przez zęby słusznych słusznych rozmiarów latającego ssaka. Potwór upuścił go na ziemie, po czym wylądował tuż obok i wydał dźwięk bynajmniej nie nietoperzy, brzmiący jak syczenie. Tobi znieruchomiał rozumiejąc aluzję.
- Doceniam twój szczery zapał i zaangażowanie mój młody przyjacielu – zwróciła się do niego Estera, kiedy wraz z końmi nieśpiesznie do niego podeszli. - Doceniam, ale to ja tu jestem mózgiem tej misji, a umknął mi moment, w którym kazałam wskoczyć na koń.
Potworek został odwołany, a Tobi odetchnął z ulgą, że nie musi już patrzeć w czarne ślepia rysunku Fello.
Załóżmy, że masz rację i że on tam jest. Co zamierzasz? W pojedynkę zbrojnie napaść wzgórze? - spytała spokojnie jakby tłumaczyła coś niedorozwiniętemu dziecku.
- Wkradłbym się i.. - zawahał się.
- Nie nie wkradłbyś się. Tam znajduje się klasztor Bogini Światła. To nie to samo co wasza świątynia powietrza w Tharond. Tam aż roi się od smoków, a obok nich nie przejdziesz niezauważony.
- Alexa wpuszczono, więc myślałem... - urwał.
- On nie jest czarnym magiem, ma daimona, nie jest już upiorem, a co ważniejsze zna osobiście Najwyższa kapłankę. Poza tym zna te miejsce prawie tak dobrze jak ty Tharond. Przypomnij sobie choćby ostatnią sytuację w jego pokoju. Znał teren i widział którędy wejdziemy i to mu wystarczyło. Widzisz tu wśród nas jakieś daimony? Nie. A widzisz to? – Wskazała na żywy rysunek karmiony przez Fella. - To jest chodzący okaz czarnej magii. Naprawdę sadzisz, że nas tam tak po prostu wpuszczą?
- To co robimy? - spytał z lekką irytacją.
- Czekamy... - po tym komunikacie zapadła dłuższa cisza. Fello zabrał się za dorabianie towarzystwa dla swojego nowego pupila, Estera studiowała mapę okolic, a Tobi rozmyślał nad sytuacją.
- Powiecie mi wreszcie, przynajmniej dlaczego go ścigamy? - spytał po jakimś czasie.
- Skoro Zythrian cię nie wtajemniczył nie widzę powodu bym ja musiała, lub mogła to robić.
- Jeśli chcemy uniknąć zbędnych nieporozumień, może powinnaś choć uchylić rąbka tej tajemnicy – zauważył Fello.
Estera niechętnie przyznała rację i wyjawiła z grubsza to co Tobi już wie. Mianowicie, że muszą schwytać go żywego i w miarę „nie uszkodzonego”, a pełnią sukcesu będzie jeśli da się przekonać by wrócić z własnej woli.
- Stąd te podchody? Zmarnowałaś trzy lata by nawiązać z nim dialog, by go przekonać? - Tobi nie dał rady stłumić parsknięcia śmiechem. - To głupota. Nie łatwiej go po prostu wziąć z zaskoczenia ogłuszyć i siłą...
- Wybacz że ci przerwę – wtrąciła Estera, bardzo rada, że ma z kim dyskutować o swej genialnej strategi. - Tak się składa że to czy nawiążemy dialog przed, czy po doprowadzeniem go na zamek to nie ma znaczenia. Wyjdzie na to samo, a my mamy jeszcze nieco czasu przed sięgnięcia po tą wspomnianą przez ciebie ostateczność i jeśli o mnie chodzi zrobię wszystko, by do niej nie doszło.