czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 79: Przebudzenie i śmierć

Eberrond zaprowadził córkę do działu brudnych regałów, tych wyłączonych ze sprzątania.  Okazało się że znajduje się za nim ukryte przejście. Mechanizm był na tyle skomplikowany, że choćby przypadkiem na niego trafiła i tak nie dałaby rady. Polegał on na poruszeniu kilku książek w określonej kolejności, do których przyczepiono żyłki,. 
Eberrond przechodząc próg zapalił magią dwie pochodnie w środku, po bokach wejścia. Gdy tylko znaleźli się wewnątrz ściana za nimi zamknęła się automatycznie, bez żadnego ostrzeżenia. Jednocześnie pochodnie na ścianach pod wysokim  sufitem  zapaliły się oświetlając początek schodów. Eberrond zabrał jedną pochodnie i poprowadził ją w dół. Schodzi przez dłuższy czas  po kręconych, wąskich, kamiennych stopniach. W blasku pochodni stopnie i ściany miały kremowo żółta barwę, jak piasek na pustyni. Znajdowała się na nich gruba warstwa kurzu i brudu. Prawdopodobnie nikt ich nie zamiatał, od kiedy powstały. Czuła się jakby znalazła się w grobowcu. Brakowało tylko malowniczych pajęczyn, ale najwidoczniej miejsce to było na tyle szczelnie zamknięte, że miały tu wstępu, lub padły z głodu.
Podróż trwała tak długo, że Paulina doszła do wniosku, że muszą już być pod pracownią Shadow. Z czasem naszło ja dziecinne przeświadczenie, że za moment ujrzą wnętrze ziemi. Nigdy nie miała klaustrofobia, ale niepokoiła ją świadomość tego ile materiału, musi być nad jej głową. Czuła się jak w potrzasku pomiędzy skała którą miała nad sobą, a tą pod. Momentami miała wrażenie że za chwile skończy jej się tlen, że oboje się uduszą i wówczas tylko strach przez ciemnością  powstrzymywał ją przed zgaszeniem ojcu pochodni. 
Nagle zza zakrętu wyłoniły się ślepy zaułek, oraz drzwi niezupełnie niepasujące do tego tajemniczego miejsca, gdyż były zbyt zwyczajne. Niemniej znaleźli się na miejscu. Gdy Robert otworzył przejście od razu zauważył, że ktoś tu był niewiele przed nim. Jakiś dzień czy dwa. 
Na klamce są ślady i widać odciski butów na kurzu... - myślał na głos jej ojciec. - To niemożliwe. Tylko ja wiem jak stąd wyjść. 
Paulinę jednak nie interesował kurz i ślady. Za drzwiami ujrzała ołtarzyk i okrąg runiczny taki jak w wizji i zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Wszystko pasowało. Ten mężczyzna w wizji był Magiem Kręgu, zdrajcą gdyż nie zamierzał widocznie doprowadzić do zniszczenia Pierścienia. Chciał go użyć do swych celów. W wizji wyśmiewał się z koncepcji patrzenia w przyszłość. W końcu już raz ją zmienił. Był niegdyś czarnym magiem. Tą postacią był jej ojciec, który swoją droga nadal kontemplował drzwi. Jednak gdy już się odwrócił i ujrzał że jego córka blada jak ściana wpatruje się w niego oczami, w których niedowierzanie miesza się z bólem, poczuciem zdrady oraz przerażeniem, zaniepokoił się. 
Paulina... - zaczął, ale ona już wbiegała do góry po schodach.
Córuś. Spokojnie. Co się stało? - krzyczał za nią. 
By ją zatrzymać wykonał pierwszy ruch jaki mu przyszedł na myśl – ściana ognia. Ona jednak nie zważając na nią biegła dalej. W ostatniej chwili ogień rozstąpił się na boki. Nagle wszystkie pochodnie zgasły a przed sobą usłyszała subtelny odgłos zamykanego przejścia. Za nią Robert przyświecał sobie czerwoną kulą światła. 
Paulina przywarła plecami do ściany która blokowała wyjście. Zapędzona do ślepego zaułka postanowiła walczyć do końca i rzuciła w dół jedyną płonąca pochodnie. 
Moja krew – mruknął do siebie Robert. - uspokój się bo zrobisz sobie krzywdę. - Gdy stanął przed nią  był cały i zdrów, a dziewczyna  żałowała, że wyrzuciła swoją jedyna broń. 
Poczuła znajome uczucie na skraju świadomości i usłyszała szepty. Głos podsycał jej panikę. 
Paulina co się stało?
Nie podchodź ! - rozkazała.
Przestraszyłaś się czegoś w pomieszczeniu?
Nie zamierzam tam wchodzić. 
Bez tego nic się nie uda. Tylko tam mogę cię nauczyć...
Kłamiesz. Ja tam umrę.
Zapadła nagła cisza. Twarz Roberta wyrażała bezgraniczna cierpliwość. 
Nie dopuszczę do tego – przyrzekł. 
Widziałam jak jestem przykuta do ołtarza, a potem uchodzi ze mnie życie...
Nie zamierzam cię do niczego przykuwać. Spokojnie to był tylko sen.
Nie wierzysz w wizję? 
Rozumiem że przeżyłaś ciężkie chwile.
Ciężkie?! - pierwszy raz tak podniosła głos na ojca. - Całe życie żyłam w kłamstwie. Nagle okazało się że wcale nie jestem Polką! Nie jestem nawet człowiekiem tylko jakimś potworem! Moje nazwisko nie jest moim nazwiskiem, że wy micie zupełnie inne imiona! Wszyscy chcą mnie zabić, albo by ratować świat albo by zyskać moc. Koledzy pomagali mi, bo jako Pierścień rzuciłam na nich czar i podporządkowałam własnej woli – wyrzuciła ze siebie jak na spowiedzi. - Nie sądziłam że się uda. A potem nie wiedziałam jak przestać... Mogli zginąć tylko dlatego że się bałam. Bałam bo nagle zostałam sama i już nie mam pojęcia komu wierzyć. I nadal  nie wiem. 
Paulina. - Eberrond zrobił krok w jej stronę, ale ona płynnym ruchem ciągnęła nóż który od rana miała schowany przy sobie. 
Nie podchodź – rozkazała kierując ostrze w jego stronę. 
Rozumiem, że moja przeszłość rzuca cień na mą wiarygodność. - Posłusznie stał w miejscu. 
Jesteś jedynym żywym zdrajca Magów Kręgu, nie licząc Shadow, który obecnie jest nieprzytomny...
Myślę że pochopnie wyciągasz wnioski. Odłóż to bo zrobisz sobie krzywdę. 
Wówczas jej nóż zaczęły oplatać drobne płomienie. Jednocześnie w zrobiło się chłodniej. Jej zapłakane oczy wyschły i w jednym pojawił się złoty blask. 
Paulina – przywoływał córkę Eberrond, robiąc krok do przodu o jeden schodek. 
Cofnij się! - nakazał głos zupełnie do tego Pauliny niepodobny choć wydobywający się z jej ust.
Trzeci... - syknął Eberrond. 
Cofnij. - Ostrze noża zwróciło się w stronę gardła dziewczyny. - Bo ją zabije. Wole się odrodzić na nowo i zacząć wszystko od początku niż wrócić do tego więzienia. A jej jak widzisz już na życiu nie zależy. 
To twoja sprawka? - spytał mężczyzna posłusznie się cofając o parę stopni w dół nie spuszczając wzroku z noża.
Nie. Wizję są prawdziwe. 
Zostaw ją. - Myślał gorączkowo. - Zawrzyjmy pakt. Opuścisz jej ciało, a ja znajdę ci kogoś innego. 
Kogo? 
Siebie.
Marny układ. - Pokiwał demon. - Ty za parę godzin będziesz już martwy. Czego z reszta ci życzę już od dawna. Myśl dalej. Może twoja żona? Nie... ona też w końcu umrze. Wiesz co, zrobimy tak... Otworzysz te drzwi za mną i dasz nam odejść. W przeciwnym razie ja je otworze i to tak, że po całym domu nie zostanie kamień na kamieniu, a jeśli spróbujesz mnie powstrzymać zabije ją. 
Po czole mężczyzny spływały krople potu. Powietrze stało się duszne. Eberrond zamknął oczy i skupił wole. 
Nie ma zaklęcia, którym mógłbyś mi zagrozić nie robiąc przy tym krzywdy jej – zauważył demon.
Czarodziej nie celował jednak w jaźń demona. Obszedł ją i zwrócił się do córki.
Akane. Akane obudź się. 
Oblicze demona jak przez cały czas nie zdradzało żadnych uczuć, ale w jego umyśle wyczuwało się zaniepokojenie. Nie bał się. Po prostu nagle zrozumiał.
Sprytne...- docenił.  
To co się dzieje tylko ktoś wtajemniczony mógłby zrozumieć. W umyśle dziewczyny pojawiły się obrazy z okresu niemowlęctwa, który dzieci zazwyczaj nie zapamiętują. 
Były to strzępki. Leżenie w łóżeczku, wróżki latające nad jej głową i wiele więcej. Głos który ją uspokajał za każdym razem gdy zaczęła płakać.  Ciepło gdy ktoś brał ją na ręce.  
„Akane. To moje imię.” - pomyślała i ta świadomość zalała ją kolejną fal a wspomnień. 
Wszystko stało się oczywiste. Przecież ona się urodziła w tym świecie. Tu nadano jej imię i tak jak jej ojciec musiała je zmienić, gdy uciekli.  
Akane. Wyobraź sobie pomieszczenie. - nakazał jej telepatycznie ojciec.
Posłuchała i przypomniała sobie okrągłe pomieszczenie w głębi siebie. Tak jak uprzedni na środku stało lustro. W nim nie zdradzające żadnych uczuć odbicie. Teraz wiedziała, że nie jest to jej odbicie. Czuła obecność swojego ojca. Podawał jej instrukcję, ale nie za pomocą słów, tylko myśli. Czuła co ma robić, ale nie była kontrolowana. W końcu Paulinie udało się z jego pomocą stworzyć wewnętrzny mur oddzielający ją od niechcianego intruza. 
To wszystko miało miejsce w pomieszczeniu do którego tak bardzo bała się wejść, o czym oczywiście nie mogła wiedzieć była nieprzytomna do tego stopnia, że odbierała jedynie dźwięki, a  do podziemi żadne nie docierały. 
Teraz zaboli. Nie ukrywam że bardzo i długo. Prawdopodobnie stracisz przytomność. Potem zostaniesz sama. Nic nie będę mógł zrobić. Od teraz moc powstrzymująca Trzeci Element pochodzić będzie z ciebie, nie mnie - cisze przerwał głos jej ojca gdy skończył tworzenie nowej pieczęci. Eberrond różdżką wyrysował w powietrzu płonący znak który zawisł w powietrzu koło jej ręki, naprzeciw dawnej pieczęci. 
Co jeśli nie dam rady?
Oczywiście, że dasz. Jesteś moją córką.
Znaczy mam rozumiejże, że albo się uda albo wszystko spłonie?
W teorii jeśli stracisz kontrole... Nic z tego pokoju nie wyjdzie. Tak planowaliśmy, ale po tym jak na szczycie schodów groził że i tak otworzy przejście... Demony są bardzo sprytne, potrafią przekręcać obietnice na swą korzyść, oszukiwać, są pozbawione ludzkich uczuć, wątpliwości, skrupułów, ale nie mogą kłamać. 
A więc nie mam innej opcji? 
Mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczysz to wszystko – po tych słowach jej kontakt z ojcem się urwał, a to dlatego iż ból jaki nastąpił uniemożliwił jej myślenie. 
W zasadzie nadal nie do końca zwątpiła w są ostatnią wizję, ale nie dano jej wyboru. Jedyne  co mogła to po raz któryś już z rzędu w tym świecie stracić przytomność, czego nie znosiła. Potem miała stanąć twarzą w twarz z czymś co chciało przejąć nad nią kontrole. 
Nie czuła tego, że ojciec ściska ja za rękę, dla otuchy. Nie słyszała co do niej mówił. Tak odchodziła w ciemność...

Podczas gdy Eberrond wspierał córkę w jej wewnętrznej walce na zewnątrz woku posiadłości zbierały się gradowe chmury, takie które w czasie zimy nie występują. Ewa z niepokojem ja czarne obłoki rozlewają się na niebie niczym atrament na kartce papieru. Słońce zgasło nim dane mu było dotrzeć do linii horyzontu. W powietrzu dawało wyczuć się napięcie. Cisze przed burzą. 
Fox wszystkim zmysłami wyczuwał zagrożenie. Ze wszystkich obecnych był najmniej poinformowany o sytuacji. 
Ta chmura to ostrzeżenie – wyjaśnił Daniel. - Meridiana tu idzie. Kontrolując wodę kontroluje pogodę. Za moment zrobi się tutaj nieprzyjemnie. Mój mistrz kazał mi poinformować kogo się da o tym jak sprawy stoją. Chcesz iść ze mną?
Zgoda, ale musiałbyś mi wyjaśnić jak sprawy stoją.
Jak na mój gust szykuje się koniec świata – powiedział z pełna powagą. 
Fajnie. W takim razie rozgłośmy tą wesołą nowinę światu. - Fox próbował się uśmiać z własnego żartu, ale mu to nie wyszło. Widok chmury sprawił, że oczy zrobiły mu się okrągłe jak talerze. 
Oscar idziesz z nami? - spytał Daniel. 
Nie – lakonicznie odpowiedział czarnowłosy. Pośpiesznie minąwszy ich wyszedł na korytarz. - Muszę tu jeszcze czegoś dopilnować. Shadow nie chce by wyniki jego pracy wpadły w niepowołane ręce. 

Po zachodzie słońca Eberrond wyczuwszy zbliżająca się niepokojącą energię wyszedł z podziemi. Robił to niechętnie choć wiedział że i tak nijak już córce nie może pomóc. 
Ten moment dla każdego rodzica był ciężki dla niego tym bardziej, że od jego sukcesu wychowawczego zależały losy świata. Tymczasem niedawno z przykrością musiał stwierdzić, że rodzone dziecko nie miało do niego zaufania.
- Eb - zawołał go Luna, gdy ten stał przed domem. - Bardzo chciałabym pomóc, ale w obecnej sytuacji wpierw muszę znaleźć dla Violett kryjówkę i upewnić się, że będzie bezpieczna. Wrócę najszybciej jak się da.
- Lepiej dołączcie do ludzi na południu. Tam każda pomoc się przyda. 
- Powodzenia kuzynku. - To powiedziawszy stanęła na palcach i pocałowała go, czego on się nie spodziewał. Nim zdążył coś rzec zmieniła się w kota i dołączyła do córki czekającej na skraju lasu. Zrozumiał, że oto ostatni raz widzi tą wędrowną czarownice, która była mu przyjaciółką. 
Potem z domu kolejno wychodzić zaczęli jego przyjaciele i  stanęli w szeregu. 
Minuty płynęły nieznośnie wolno. Każdy ruch i szelest wydawał się podejrzany. Panowała cisza przerywana jedynie jękami mroźnego wiatru, który szczypał w policzki i odmrażał uszy. Granatowe chmury z wolna otaczały budynek niczym stado ptactwa padlinę.
Po kwadransie napiętych oczekiwań naprzeciw nich stanęła Meridiana, ale jak się szybko okazało nie była sama. Towarzyszyły jej młode Żmije. Liderzy obu grup mierzyli się na oczy. Nie było sensu rzucać groźbami lub propozycjami bezkrwawego załatwienia sprawy. Żadna za stron nie zamierzała ustąpić. Krótki gest Meridiany i komenda „brać ich” rozpoczęły walkę. 

Shadow odłączył się od grupy, czy może precyzując  nie stanął w szeregu przed domem. Planował samotną dywersję na tyłach wroga. W tym celu opuścił dwór tylnym wyjściem i ruszył na ple bitwy okrężną drogą.  Na drodze jednak stanęła mu przeszkoda – młoda czarownica. 
W grubym zimowym kożuchu wyglądała na drobną i kruchą osobę. Cała jej postać - białe włosy, jasna cera i ubranie – zlewała się z ośnieżonym tłem. 
Shadow nie od razu ją zobaczył i nie wykluczone, że przeszedłby obok gdyby nie ostrzegawcze warczenie Szczęściarza. 
- Witam. - Dygnęła lekko i z gracją. - Jeśli się nie mylę mam zaszczyt z legendarnym czarodziejem, zdolnym manipulować cieniami. - Uśmiechnęła się. - Bardzo mi miło. Jestem Estera z klanu Gwiazdy - Przedstawiła się, a po chwili niezręcznej ciszy rzuciła od niechcenia. - Ładną mamy pogodę...
Shadow uważnie przeczesał spojrzeniem drzewa nad nią spodziewając się zasadzki. Szczerzę wątpił by czarownicy chodziło o samą pogawędkę.  Wystarczyło, że dostrzegł dwa elementy i połączył je w całość. Mały ozdobny nożyk w jej ręku i kręgi wyrysowany z run w śniegu – pułapka.
Oświetlenie mu sprzyjało tworząc mocne cienie, którymi sięgnął cienia przeciwniczki a ją samą sparaliżowały. Niestety za późno. Nóż już przeciął skórę na jej palcu.. Z ranki powoli kropla po kropli na ziemie w środku kręgu skapywały czerwone krople. Zetknąwszy się ze śniegiem syczały i parowały jak woda na patelni. Krąg zaczął się kręcić, a Shadow nie wierzył własnym oczom.  Potężne, grube jak pień dębu ramię, składające się z zamarzniętej glinie i śniegu  uderzyło prosto w niego. Zaklęcie trzymające Esterę zostało złamane, a ona sama już po chwili siedziała na ramieniu wynurzającej się z ziemi istoty. 
- Pogoda idealna na lepienie bałwana – zaśmiała się białowłosa kobieta.
„Bałwan” był golemem. Mierzącym trzy metry wzwyż i cztery wszerz, licząc szerokie bary i długie niemal do ziemi ręce. Nie miał głowy ani szyi. Nie potrzebował jej. Jego twórczyni robiła za jego oczy i mózg.
Z pewnością nie zaliczał się on do przeciwników których można zlekceważyć. Tworzenie takich istot należało do zaawansowanej gałęzi alchemii. Bardzo trudna sztuczka i wymagająca dużo mocy. Shadow znał wszystkie słabe punkty tej istoty, gdyż dobrze znał się na alchemii, jednak obecnie nie miał przy sobie żadnych odczynników. 
Estera wyssała z ranki krew. Nacięcie nie było głębokie. Płynnym ruchem wyjęła z kieszeni chustkę którą owinęła palec. Miała długie i wypielęgnowane paznokcie i szczupłe palce. Spojrzała na rękawiczkę i westchnęła świadoma, że nie będzie mogła jej włożyć na zranioną rękę. Zimne powietrze źle działało na jej skórę, ale ta misja wymagała poświęcenia. 
Shadow tymczasem leżał w błocie. Bolały go wszystkie kości. Choć wyglądał młodo czuł się za staro na takie zabawy. Jego daimon stał przy jego boku. By pocieszyć swego towarzysza polizał go co szybko nie tylko poprawiło czarodziejowi nastrój, ale też dodało sił. Zapomniał o bólu i zimnie. 
Wstał na równe nogi i wycelował różdżką w czarownice. 
Podnoszenie ręki na damę świadczy o złym wychowaniu – zauważyła białogłowa poprawiając kapturek.
Co waćpanna porabia na polu bitwy? - Celowo użył archaicznego zwrotu by podkreślić, że czarownice już w zamierzchłych czasach wywalczyły równe uprawnienia. 
Przynoszę pozdrowienia od mego dziadka Zythriana i proponuje pewien układ. 
Obawiam się iż panienka wybrała nieodpowiedni moment na wizytę. 
Uważam inaczej. Możemy wam pomóc...
Zgaduje że nie za darmo.
Dziewczyna obrzuciła go oburzonym spojrzeniem. Nie podobało jej się że jej przerwano w pół zdania.
– Wśród pańskich notatek o czarnej krwi znalazło się parę równie ciekawych acz nie w pełnie skończonych. Bardzo chciałabym móc porozmawiać o ich treści. 
Nie widzę powodu dla którego miałbym zdradzać Zythrianowi niedopracowane tajniki transplantacji jaźni, czy tajemnice Pierścieni. Może niech popyta o to swoją pracodawczynie. 
Mylisz się jeśli myślisz, że jesteśmy po stronie Meridiany.  Nam również nie jest na rękę by demony się zjednoczyły. Mamy wspólnego wroga i możemy pomóc. Łącząc nasz wiedzę z pewnością uratujemy twoją bratanice przed czekającym ją losem. - Jej oczy błyszczały z radości, jakby jej rozmówca już się zgodził. 
Dlaczego Zythrian nie pofatygował się osobiście?
Estera nie dała rady ukryć zakłopotania. 
Nie mógł. Wiem że nie ma pan wiele czasu, dlatego wystarczy, że otworzy pan swój umysł, a ja znajdę odpowiednią myśl. 
Powiedz mu, że może sobie eksperymentować na czym chce, ale od Pauliny od i cały wasz klan  ma się trzymać z dala. A teraz zejdź mi z drogi. Poradzimy sobie.
Nie mogę się z tym zgodzić. 
Dziewczyna zupełnie nie zauważyła, że jej golem posiadał cień, a ten znajdował się już w posiadaniu Shadow. Istota z początku jedynie nieśmiało się chwiała, aż w końcu Estera zupełnie straciła nad nią kontrole i wylądowała twarzą w kałuży. Co dziwne nawet  z twarzą całą w błocie z rozmazanym makijażem prezentowała się dostojnie, choć dużo straciła z dotychczasowej pewności siebie.  
Shadow nakazał golemowi rozpaść się. Nie zamierzał bowiem tracić manę na istotę, które w każdym momencie mogła zwrócić się przeciw niemu. Ostrożnie z wyciągnięta różdżką podszedł do kobiety i złapał ja za ramie, próbują podnieść. Wtem nagle z rękawa kożucha wystrzeliła kobra królewska i ugryzła go prosto w tętnice szyjną. Mężczyzna puścił Ester, postąpił krok w tył, złapał się za szyje i ukląkł. Chwilę później leżał na śniegu ledwie dysząc. Na pomoc po raz ostatni wybiegł Szczęściarz. Pies ujadał wściekle. Estera cofnęła się aż pod drzewo. Kobra sunęła z wysuniętym kapturem pomiędzy nimi. 
Wówczas pojawił się Mężczyzna który bez wahania podszedł do psa i rzucił mu pod nogi dymiąca kulkę. Wystarczyły dwa wdechy, a zwierz padł nieprzytomny. Wkrótce zła znikać. 
Pośpiesz się, bo niedługo nie dasz rade wyczytać z jego umysłu nawet jakie było jego prawdziwe imię.
Estera podbiegła do konającego człowieka i położyła mu palce  skroniach. Choćby chcieli nie byliby w stanie go uratować. Jad kobry działał natychmiastowo. Na szczęście Estera zadziałała bardzo szybko. Ledwo pochwyciła odpowiednią myśl, gdy umysł Shadow przestał odpowiadać. 
Trochę ci nie wyszło – zauważył nowo przybyły. -  Nie przypominam ci by ktokolwiek kazał ci go zabijać.
To ta głupia kobra – wskazała na swego daimona i obrzuciła zwierza nienawistnym spojrzeniem. 
Nie sadzę. Ona po prostu cię broniła.
Sama dałabym sobie rade. Nie potrzebny mi taki pętający się pod nogami gad. - Odgarnęła brudne włosy z czoła. Już nie była tak olśniewająco jasna i czysta. 
Tak nawet ci do twarzy. Co to nowa maseczka błotna?
To nie jest śmieszne Fello. Właśnie zabiłam człowieka – powiedziała załamana. - O bogowie, ja nie chciałam.
Ci... spokojnie nie panikuj. - Usiadł koło niej. - Coś się wymyśli. 
Co ty tu chcesz wymyślać? On nie żyje. - W oczach pojawiły jej się łzy, które spływały po pokrytej błotem twarzy. Jej towarzysz przytulił ją. - Nie doszłoby do tego gdybyśmy dotarli tu wcześniej.
Chłopak stłumił chęć zauważenia  jej że to przez jej niekończące się pakowanie. 
Na wojnie ludzie giną. Sam jest sobie winien. Nie doceniał ciebie. Zapomniał o czujności. My też o tym nie zapominajmy. Za moment ktoś może tu przejść. 
Miał rację. Zbliżał się do nich zwabiony hałasem Oscar...


Ewa wyglądała przez okno zaniepokojona. Meridiana wyraźnie nie śpieszyła się z zakończeniem walki. Eberrond planował krótkie starcie, wycofanie się i atak z zaskoczenia zza „zasłony dymnej”.
W tym celu Shadow miał obejść nieprzyjaciela od tyłu i szybko zaatakować nim ktokolwiek go zauważy. Eb i reszta mieli jedynie odwrócić uwagę.  Oczywiście Shadow nie dałby rady zabić Meridiany, ale gdyby ją uszkodził, musiałaby się wycofać. 
Z początku myśleli że będą mieli do czynienia z jednym wrogiem. Ewa nadal nie rozumiała dlaczego element wydaje się jedynie obserwować, a do walki posyła na dobrą sprawę młodzików, którzy mają raczej marne szanse na zwycięstwo. Czyżby ona również planowała odwrócić ich uwagę? Tylko od czego? 
Ewa przypatrywała się uważnie. Jej ojciec, były assasyn często jej powtarzał, że niezależnie od wszystkiego nie wolno nie nie doceniać wroga, należy być o krok przed nim i działać z zaskoczenia. Jak zaskoczyć demona i czym ten może zaskoczyć?
Co wie? Demon chce jej porwać córkę. Jej niedoczekanie. O dziwo nie śpieszy jej się. Czemu? Może ktoś próbuje włamać się do domu? Ale o tym by wiedziała. Z reszta do miejsca w którym znajduje się Paulina nikt nie może na chwile obecną wejść. Te podziemia powstały z myślą o takiej chwili. Nawet demon nie wyczuje gdzie znajduje się pomieszczenie, anie kto w nim jest. Jest zupełnie niewidzialne i niewyczuwalne. 
A jeśli to nie Paulina jest celem? Jeśli Meridiana jest przekonana, że jaźń dziewczyny zostanie pokonana, a trzeci element do niej dołączy to jej celem jest co innego. Czekanie?  Nie. Czekać mogła gdzie indziej i to bez wszczynania tej bitwy. Zemsta? Możliwe, ale ta nawet nie próbuje zabić Eberronda. A jeśli to nie zabicie go jest jej celem. Jeśli chce go pojmać... To ma sens. Gdyby zginą na jego miejsce znalazłby się nowy członek Kręgu, chętny do walki, a mocniejsza ich pozycja   nie jest na rękę demonom. Tylko jak...
Ewa przeszukała pole walki. Niebo bardzo to ułatwiało. Była jasna gwieździsta noc...Jasna noc.
Ewa spojrzała na niebo. Burzowe chmury ustaliły się tak, że przepuszczały światło na pole walki jednocześnie groźnie górując nad lasem gotowe do użyczenia wody. Po co Meridianie światło? Lepiej widzi bez niego. Zyskała by przewagę gdyby walczyli w ciemności. Zaniepokojona Psotka latała koło jej ucha równie czujna.
- Tam - Wróżka wskazała na bok pola walki. – Księżycowa Lampa zwana również Lampa Laar, odbieraczką dusz. 
Wszystko stało się jasne. Potrzebowała księżyca. Czekała aż ten znajdzie się w odpowiednim miejscu, pod odpowiednim kontem, a gdy to będzie miało miejsce...
Gdzie jest Shadow? Trzeba to wszystko zakończyć teraz. Ale nadal go nie widziała. Spóźniał się. Lampa nagle rozbłysła. Chwilę później Ewa wybiegła z domu i niepomna na nic wbiegła na pole walki. Czarny mag celował w Eberronda. Jeszcze parę sekund. Światło księżyca wystrzeliło z lampy w stronę nic nie świadomego mężczyzny. Nagle jego żona przewróciła go na ziemie zręcznie go podcinając, jednocześnie rzuciła nożem w maga przy lampie. Jej celność budziła zasłużony podziw. Mężczyzna został trafiony dokładnie w szyję, otrzymując śmiertelną ranę podczas gdy sam nóż nie został nawet wyważony i przystosowany do rzucania, tylko do krojenia w kuchni. 
Było jednak za późno, gdyż Ewa sama nie zdążyła  już odskoczyć. Z chwilą gdy światło oświetliło jej postać, ona padła martwa. 
Wszelkie walki nagle ustały. Księżyc przestał rzucać światło na lampę. Laar lśniła światłem duszy Ewy. Wyglądało to jakby w środku zamiast świecy wewnątrz lampy unosiła się biała, błyszcząca mgiełka.  Wróżka wylądowawszy koło swej towarzyszki stopniowo gasła, aż w końcu zaczęła blednąć i znikła zupełnie. Nastała cisza.
To było... - zaczęła Meridiana nie wiedząc jak skończyć- ...kłopotliwe – uznała wreszcie. - Romantyczne, ale kłopotliwe. Po co mi taka dusza?
Eberron spojrzał na martwe ciało żony i szybko zrozumiał co się stało. Ogarnęła go rozpacz, którą szybko zastąpiła determinacja. 
Wypuść ją - rozkazał demonowi świadom, że dusza Ewy już nigdy nie wróciłaby do ciała, ale przynajmniej odzyskałaby wolność. 
Może to przemyśle jeśli dobrowolnie oddasz mi własną. 
Wole umrzeć. - Nagle bowiem przypomniał sobie co powiedział mu Trzeci Element oraz że nie mógł kłamać. 
To da się zrobić. Crucius – wysłała swojego ulubionego Cienia. 
Osobiści wolała przyglądać się egzekucja niż być katem, chyba że w grę wchodził smok. Śmierć Eberronda nie była po jej myśli, bo wolała mieć go w lampie, ale dzięki temu choć podniesie morale swojego psychopaty. Żmije zrobiły miejsce dla Cienia. Eberrond nie planował jednak umierać bez walki. Ostatni raz spojrzał na blade oblicze Ewy.  Eberrond dyskretnie dał znak przyjaciołom by ci się wycofali. Usłuchali choć niechętnie, za smutnymi zrezygnowanymi minami żegnając go spojrzeniem. 
Dalej wszystko działo się bardzo szybko. Gdy Cień podszedł wystarczająco blisko daimon Eberronda ruszył do akcji. Feniks wylądował tuż przed swym wycieńczonym właścicielem, który szepnęła doń parę słów.  
Cień machnął ręką, a z ziemi uformował się ostry stożkowany kształt, który niczym nuż miał zakończyć te tkliwe pożegnanie. Stało się jednak coś innego.  Daimon nagle zmienił barwę na szkarłat i wybuchł tworząc nagle się rozszerzająca się kule ognia, która pochłonęła Cienia, Eberronda, Meridianę  i parę czarnych magów, którzy nie zdążyli uciec. Gdy wybuch dobiegł końca, Meridiane otaczały kłęby pary. W ostatniej chwili bowiem ukryła się za ścianą lodu. Eberrond mimo że stał dokładnie w epicentrum nawet się nie usmolił, za to padł wycieńczony. Po sławnym Cieniu, który zabił czerwonego smoka i doprowadził do rozpaczy dziesiątki istnień przepadł ślad. Podobnie jak i po młodych Żmijach. 
Meridiana upadła na kolana. Było naprawdę blisko. Gdyby nie zmiana koloru daimona, prawdopodobnie nie spostrzegłaby się co się święci. Jeszcze sekunda wahania i cały plan by został spisany na straty. Musiałaby odradzać się i czekać od nowa. Nie mogła sobie na to pozwolić. Taka okazja już się nie nadarzy. Spojrzała na ciało wroga. Następnie na płonący za nim dom. Ewa nie była jednak jedyną, która się znajdowała w środku. 
Przeszukać budynek – nakazała resztce niedobitków.Jednemu nakazała pilnować lampę. Jeszcze nie wiedziała co z nią pocznie i jak wykorzysta. Zamierzała jednak mieć ją pod ręką. Po ich spalonych towarzyszach nie było czego zbierać. Ze strachu Żmije postanowiły nie ruszać a czasem i nie zbliżać się do martwego już z wyczerpania Eberronda. 
Tak jak przewidziała jej Żmije odnalazły jeszcze jedną osobę – Oscara, którego z braku doświadczenia, młodego wieku i samobójczego charakteru bitwy nie dopuszczono do uczestnictwa w niej. 
No choć chłopczyku – zaśmiała się ruda czarownica. - Nie możemy przecież pozwolić ci spłonąć w domu. Pani, jak myślisz przyda się? Znaleźliśmy go przy martwym ciele Shadow.
Gdy przyprowadzili chłopca przed oblicze Meridiany, ta przyjrzała się uważnie , mierząc go spojrzeniem złotych oczu. 
Może i jest z tej rodziny, ale jest niemagiczny. W sam raz na kolejnego żołnierza do armii Zarażonych.  
Wole umrzeć – powiedział hardo tak jak przed chwilą jego przyszywany stryj. 
W tak młodym wieku taka niechęć do życia – pokręciła głową wiedźma. - Wygląda mi na depresję. 
Zostawcie go – odezwał się zimny głos z wnętrza domu. Na progu płonącego domu stała czerwonowłosa nastolatka. 
Wszyscy zwrócili na nią swe spojrzenia. Zapadła cisza, a ci co trzymali Oscara puścili go i odeszli na parę metrów. Chłopak nie odrywał oczu od dziewczyn próbując zrozumieć sytuację. Już chciał jej kazać uciekać, gdy ta otworzyła oczy. Tęczówki błyszczały niczym złoto, z czasem coraz mocniej i intensywniej. Wręcz hipnotyzującym światłem. Oscarowi głos zamarł w gardle. Chwilę później Żmije były świadkami jak otaczają go płomienie, usłyszeli krzyk, a gdy ogień zgasł w miejscu gdzie przed chwilą stał nie pozostała nawet garstka prochu. 
Dlaczego to zrobiłaś? - Spytała ją Meridiana.
Musiałam coś sprawdzić. - Powiedziała parząc na dłonie. - Nic byś z niego nie miała. Posiadał za silną wole, no i miał nóż. Zabiłby się gdybyś próbowała go przemienić. Mogę wiedzieć co planujesz?
Im szybciej się zjednoczymy tylko lepiej. Teraz Strażnicy są osłabieni nie będzie lepszej okazji. 
Teraz to ty zyskasz największa moc. 
To aż tak nie przeszkadza prawda?
Mam jedne warunek współpracy. Wybraniec jest mój. 
Zgoda – powiedział Pierwszy element i nastąpił uścisk dłoni. - Teraz jesteśmy już wszyscy, pora ruszać. 
Tak deszły  Na łańcuszku niskiej czarnowłosej wisiały dwa pierścionki. W pałacu czekał na nich już Czwarty. Cały wszechświat wstrzymał powietrze. Rozpoczęło się odliczanie do końca świata. 



Brak komentarzy: