czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 80: Imię dla błękitnego smoka

Amber i Cierń opuszczali właśnie konno okolice stolicy kierując się na północ. W ciągu dnia słońce prażyło mocno w ich nieosłonięte głowy., teraz jednak stopniowo chyliło się ku zachodowi. 
Czy nie łatwiej by było zwyczajnie poprosić Arisy o pomoc? - spytała Amber towarzysza. - Zaoszczędzilibyśmy czas.
Wojna to nie taka prosta sprawa. Wyspa musi się zbliżyć do centrum wydarzeń. W tym celu Strażnicy muszą wysłać dyplomatów do syren by te odpowiednio nakierowały fale, pływy i prądy morskie. W takich wypadkach oba rasy muszą współpracować. Lunanor to spory kawał lądu i musi przemierzyć wiele mil.
- Wiem ale Arisa mogłaby...
- Poprosić pradziadka? Takie rozwiązania są dobre na misje incognito.
- I są szybsze.
- Ale wbrew prawu – uciął elf.
Amber nic więcej nie mówiła. To dziwne. Nigdy nikogo nie namawiała do złamania prawa, ale tym razem irytowało ją to że wszystko  trwa tak niemiłosiernie długo jak podczas gry w szachy. Biurokracja, może i pozwala utrzymać porządek, ale potwornie wszystko spowalnia. Zamiast czekać na audiencje, mogli po prostu się włamać, wślizgnąć i przekazać wszystko co ważne Najstarszemu. Mogli również poprosić o pomoc Arise, zaprzyjaźnioną syrenę by poinformowała króla mórz. 
Oczywiście Cierń wszystko musiał robić przepisowo. Jakby był ekspertem, choć w zasadzie tak jak ona nigdy nie był na wojnie. Może to właśnie zasady pozwalały mu czuć się bezpieczniej w kryzysowej sytuacji? Może wierzył, że jeśli dopilnuje wszystkich punktów to pomoże doprowadzić do zwycięstwa. Skoro tak, ona miała zupełnie odmienne stanowisko. Z reszta jak zawsze. Choć korciło ją by o tym podyskutować uznała, że dla dobra zespołu, który tworzyli lepiej siedzieć cicho. 
Utkwiła wzrok w niebie przed sobą. Nagle zatrzymała konia. Zaczynało się ściemniać, to prawda, lecz stanowczo za wcześnie  na spadające gwiazdy.
- Spójrz. –  Wskazała na niebo przed sobą, wskazując niezidentyfikowany obiekt latający.
- Nic nie widzę.
Amber nie dziwiła się mu. To coś było w sumie nie widoczne na tle nieba. Gdyby nie obserwowała tego ruchu i towarzyszącego mu cienia z pewnością również by go nie dostrzegła. Inna sprawa, że jako elf powinien mieć bystrzejszy wzrok.
- To smok. Spada – poinformowała go.
Albo ląduje... - zauważył Cierń Gilandar bez cienia zainteresowania.
Najwyraźniej ruch który wreszcie zauważył nie bardzo go interesował. 
Amber jednak towarzyszyły złe przeczucia, a ta niebieska kropka wydała jej się bardzo znajoma. Nic nie tłumacząc spięła konia i poprowadziła w miejsce do którego leciał smok, głucha na wołania swego towarzysza. Jechała nawet gdy punkt znikł za koronami drzew parę kilometrów przed nią.
„Cierń poradzi sobie dalej beze mnie” – usprawiedliwiała się.
 Bez większych trudności, wręcz z wyuczoną gracją przedzierała się przez las w poszukiwaniu tego co widziała.

„Musi być tutaj” - pomyślała patrząc przed siebie na połamane gałęzie drzew nad głową. Poszukała innych śladów i dotarła do polanki. Tam zwinięty w kulkę leżał błękitny smok.
To ty Paweł? - spytała niepewnie choć wszystko na to wskazywało. W jednym pokoleniu rzadko kiedy rodziło się kilka smoków tego samego koloru i odcieniu. A jednak tak  znajome jej chmurne oczy zdawały się nie poznawać elfki.
Postanowiła bliżej nie podchodzić i czekała tak całą noc. 
Jej cierpliwość została wynagrodzona wraz ze wschodem słońca. Smok znikł w chmurzę dymu, który rozwiał poranny wietrzyk, a na jego miejscu leżał znajomy brunet. 
Co się stało? Dlaczego się przemieniłeś? - spytała go.
W tej kwestii nie miałem wyboru. - Paweł skrzywił się, rozmasowując bolący kark. Spanie na gołej ziemi nigdy nie jest wygodne, a zwłaszcza gdy ma się łuski. Wyglądał jak ktoś wybudzony w środku nocy. 
Wymuszona jednodniowa przemiana? - Amber nie kryła podekscytowania. Wiedziała że to właśnie to. Wszystkie smoki przybywają na Lunanor po to by w tym miejscu spędzić ten szczególny dla nich dzień. - Mutacja się dokonała?
Tak.
To świetnie – powiedziała choć coś wyraźnie ją gryzło. - Teraz trzeba wymyślić ci twoje smocze imię. 
 Smocze imię było symbolem dwoistości natur. Znajdując się w smoczej postaci niektórzy nie reagowali na swoje ludzkie imię, czego przykład miał miejsce poprzednim wieczorem, gdy go wołała. Dlatego też przezornie się do niego nie zbliżała.
Już wiem. Może Płomyk, albo Wicher, Kieł, lub Błękitnołuski, Szpon, Zefir, Maruda, Śpioch, Głodomór, Dużojad...
Jestem smokiem, a nie jednorożcem czy kucykiem Pony – przypomniał jej.
– Racja. To musi zawierać w sobie to  co w tobie wyjątkowego. Szpony posiadają wszystkie smoki, no i wszystkie są wiecznie głodne, prawda? - Amber westchnęła próbując się uspokoić. Rola jaka jej przypadła w udziale była ekscytująca, przez swą wagę ale musiała zachować powagę i wzniosłość tej chwili. -  Czy zdarzyło się by kiedykolwiek w historii smok posiadał Błękitny Ogień. - Przyjrzała mu się uważnie śledząc  reakcję na te słowa. - Błękitnyżar, Bnetra, Rażni...
Co ty robisz?
Próbuje cię opisać słówek, które nie posiada znaczenia. Wówczas to ty staniesz się znaczeniem twego imienia a ty jego i nikt nie będzie mógł wypowiedzieć go przez przypadek. - Wyciągnęła z torby kartkę i zaczęła kombinować. Trwało to, z punktu widzenia Pawła małą wieczność, a podsłuchując jej mamrotania martwił się o to co też jej z tego wyjdzie.  - Aoizar,  Naoibar,  Niwyzar, Virlight, Aoivir, Aoignis. 
Na dźwięk ostatniego imienia źrenice Pawła zwęziły się w pionowe szparki. 
Aoignis – powtórzyła Amber uradowana. - To twoje smocze imię. 
Chłopak powtórzył je parę razy w myślach, po czym doszedł do wniosku, że nie ma znaczenia czy jemu samemu się podoba. Ważne  że jego druga natura na nie reaguje. 
 Doleciałem szybciej niż się spodziewałem.
Syreny zabrały się za przemieszczanie wyspy.  Obecnie z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę zbliżamy się do Zachodniego Kontynentu. Zaczyna się wojna. 
To... Nie chce o tym na razie mówić. - Sposępniał. 
–      Nawet nie wiesz jak się ciesze że cię widzę  Spodziewaliśmy się najgorszego. Co z Pierścieniami? 
Nastolatek jak przez mgłę przypomniał sobie że rozstali się jeszcze na Lunanor, ale już wówczas mieli plan by odbić Pierścienie z rąk Meridiany, lub choć pomówić z Rozą. Świadom ryzyka postanowił zaufać przyjaciółce. 
Udało się. Cinnabar je ma. - Amber usłyszawszy to wyraźnie pobladła. - Coś nie tak? - spytał zaniepokojony uważnie jej się przyglądając. 
To musiało się zdarzyć, gdy tu leciałeś...
Co się wydarzyło? - dopytywał się teraz już bledszy od niej. 
Amber wyznała, że Cinnaba nie żyje. Paweł wkrótce wyciągnął z niej, że zabił go Cień oraz w jaki sposób. Początkowo zwyczajnie nie dowierzał, ale wiedział że Amber nie żartowała z niego, ani nie martwiłaby gdyby sama nie miała pewności. Z czasem przyszło poczucie winy, gdyż jakby nie patrzeć odleciał i zostawił brata samego. W zasadzie będąc młodszy nie miał w obowiązku pilnować Cinnabara, ale jednak nie opuszczało go przeświadczenie, że wszystko mogło potoczyć się inaczej gdyby nie zechciało mu się nagle latać, gdyby wiatr go nie poniósł tak daleko. 
„Co ja powiem rodzica?" - wiedział że kiedyś będzie zmuszony opowiedzieć im okoliczności w jakich stracili pierworodnego syna. 
Gdy pierwszy szok po stracie brata zelżał, a potrzebował na to czasu, Paweł zrozumiał coś równie strasznego. 
Straciliśmy Pierścieni - szepnął uderzając się w czoło i przeczesując grzywkę. Nie mógł uwierzyć w te podwójne nieszczęście.  Muszę je odzyskać. - To powiedziawszy zacisnął pięści. Źrenice zwęziły się, a spojrzenie płonęło determinacją. 
Chyba nie zamierzasz pojedynkować się z Cieniem?  - Amber zakryła usta dłońmi. - Nikt jeszcze nie dał rady w walce jeden na jednego. Dwa na jednego to również żadne szanse. Twój brat to wiedział. Widać chciał być pierwszy, lub planował jedynie odwrócić uwagę Cienia od Rozy, bo miał nadzieje, że to ona jest celem, Cień nic nie wie. 
Co z Rozą? - spytał z nutą paniki w głosie. 
Mieszkańcy wioski udało się ją ukryć w bezpiecznym miejscu. Cień jej nie dopadł. Mieszkańcy są jednak przekonani, że  wśród nas może być jakiś szpieg i nie chcą jej przekazać Strażnikom.  Jakby nie patrzeć jest ich księżniczką. Może to i lepiej, bo na wyspie nie jest bezpiecznie. Ludzie i elfy giną jak  w jakimś horrorze, jeden po drugim i nie wiemy w jaki sposób. Obecnie ukryta osada jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc zaraz po klasztorze w Białych Górach.
A Centrala?
To właśnie w stolicy wszyscy giną. Myślę że to przez ten cały zamęt. Gdy wyjeżdżaliśmy kto mógł to strajkował. Gdy wieść o wojnie się rozniosła wile osób wpadło w panikę, bo na chwilę obecną właściwie nie mamy regularnego wojska. Najstarszy w swej mądrości nie przyjął do wiadomości wyzwania do walki które przysłał wampir-poseł. - Amber naświetlała mu sytuację niczym spikerka radiowa. - Mówi że nie można pozwolić do rozlewu krwi i nowej wojny. Mówi że mamy oczekiwać  na znak i Wybrańca. Cierń długo czekał na możliwość audiencji by oznajmić iż to prawdopodobnie ty nim jesteś.
I jak na to zareagowało dowództwo ?
Zbierają armie. Szkolą cywili i uczniów. - widząc zdziwienie Pawła wyjaśniła. - jesteś młody. Nie wierzą byś dał rade. Znają twoje statystyki z treningów i wyniki egzaminów.  A jak wiesz nie są one zachwycające. 
Zamierzają zignorować rozkaz Najstarszego ?
Chcą być gotowi na każdą ewentualność. No a ty znikłeś. To  też ich zaniepokoiło. Swoją drogą. Cieszę się że cię widzę. - Uśmiechnęła się.
Wzajemnie. Nie dziwie się dowództwu. Sam nie wierze, że dam rade. - Zakrył 
Amber nie wiedziała co na to odpowiedzieć. Przez moment milczała dając mu czas do namysłu. Nie znała się na motywowaniu do walki. Szczególnie takiej która wyglądała na przegraną. Mimo iż wątpiła by go te słowa podbudowały zaczęła go pocieszać i patrzeć na sytuację z każdej możliwej strony. 
 Przepowiednia nie może się mylić. Skoro mówi że zwyciężysz to...
Wizja o której mówiła Sara, nic nie wspominała o moim zwycięstwie, tylko o samej walce. Nikt nie powiedział mi, że ma to mieć miejsce tak wcześnie. Nie jestem na to gotowy.
Jak to nie? Jesteś kompletnym smokiem. Całą dobę wytrzymałeś w postaci smoka. Potrafisz przemieniać się i odmieniać bardzo szybko, w całości i  częściowo. Masz ostre pazury i kły oraz mocny płomień, który jest w stanie skały topić i podpalać lasy. 
Mój brat też to potrafił. 
Twój brat nie posiadał błękitnego płomienia i nie było mu to przeznaczone.
Chcesz mi powiedzieć, że żył po to by umrzeć pozwalając Cieniowi zdobyć Pierścienice? Że tyle trenował dla tej jednej chwili, w której poniósł porażkę by Meridiana mogła skompletować wszystkie Pierścienie? Że tak miało być?
Nie wiem tego – odpowiedziała Amber tłumacząc sobie, że chłopak krzyczy na nią tylko dlatego, że przeżywa trudne chwile a nie by ją zranić. - Ale ty na pewno dasz rade.
Pomszczę go.
Paweł zemsta jest czymś złym. Twój brat prawdopodobnie zgniłą właśnie dlatego, że się przeliczył i chciał sam jeden pomścić wszystkich Zarażonych. Ale to zła droga. Twój cel to nie Cień. On jest tylko pionkiem. Twoim celem są...
Tak wiem. - Westchnął zrezygnowany. 
Dowództwo twierdzi, że jeśli faktycznie jesteś Wybrańcem to ci pomogą. Wystarczy że dołączysz do sił formujących się na Południowych Pustkowiach, a   umożliwią ci zniszczenie Pierścieni. 
To wszystko nie tak...- Powiedział Paweł. - Ja nie mogę tego zrobić. 
Amber wiedziała że Paweł ma opory przed zniszczeniem ludzkich pierścieni ze względów moralnych. 
Jestem pewna, że Roza ci wybaczy to że...
Ja sobie nie wybaczę... Meridiana nie jest problemem od kiedy się z nią spotkałem.. Rzecz w tym że... Paulina...
Co z nią? 
Paulina jest Pierścieniem... - szepnął patrząc jej w oczy. 


Alex czuł się nieswojo leżąc na tak grubym i miękki materacu do tego przykryty pierzyną powleczoną delikatnym zielonym materiałem. Zawsze odkąd pamiętał spał i budził się na twardym okryty byle czym. Doszedł go zapach mydła, proszku do prania i świeżego powietrza nasyconego wonią sosnowych igieł. 
Alex z początku myślał, że może gości go jakiś elf. Nie żeby przyjaźnił się z którymś. Ta teoria szybko jednak upadła, gdy otworzył oczy. Wystrój nie przypominał wnętrza drzewa. Ściana, podłoga i sufit składały się z litej skały przysłoniętej przez świeczniki, obrazy martwej natury i krajobrazów, gobeliny i dywany, zasłonami po jego lewej oraz meblami. 
Po jego prawej znajdowały się drzwi, dwa kolejne przed nim. Przyglądając się rzeźbionym klamrą i ozdobnym futryną zastanawiał się które z nich są wyjściem. Pomieszczenie wydawało mu się naprawdę duże jak na sypialnie, a prócz łóżka stał tam tylko stolik nocny. To wskazywałoby na to, że jedne z drzwi prowadziły do garderoby lub po prostu szafy.  Jeśli wszystkie pokoje tak wyglądały to trafił do wnętrza naprawdę potężnej budowli. 
Zrozumiawszy to padł z powrotem na posłanie i zamknęła oczy i zastanawia czy to przypadkiem nie kolejny sen, jednak gdy ponownie otworzył oczy otaczające go bogactwa bynajmniej się nie rozpłynęły. 
W jego umyśle pojawiła się pewna teoria odnośnie tego gdzie się znajduje. Zamek, pałac... w każdym razie musiały należeć do mistrza  o którym wspominał Tobi. Miał dziwne przeczucie, że to ten sam o którym ostrzegał go Fox. To teraz nie robiła większej różnicy bo i tak nie mógł się ruszyć. 
Ból fizyczny był równie dokuczliwy co świadomość, że został pokonany i porwany przez młodszego żółtodzioba. Już nigdy nie zlekceważy pół czarownicy, ani magicznego dziecka. Jak niepozornie by nie wyglądali. 
Następnego dnia Alex obudził się w tym samym miejscu, ale nie był już są. Na taborecie pomiędzy nim, a drzwiami siedział młody chłopak i czytał. Czarodziej oszacował że jest on wyższy od Pawła lecz niższy od niego samego. Okulary na piegowatym nosie nadawały jego dziecinnej twarzy powagi. Czarne włosy opadały mu na czoło. Był dobrze odżywiony, ale nie gruby. Wyglądał na przywykłego do siedzącego trybu życia. 
Nieznajomy tak pogrążył się w lekturze, że  Alexa zwrócił uwagę dopiero gdy ten usiadł na krawędzi łóżka. Wówczas to uśmiechnął się.
Dzień dobry. Jak się czujesz ? -  spytał już nieco poważniej jakby spodziewając się złych wieści.
Bywało gorzej - przyznał Alex.
Czarnowłosy zdjął okulary potrzebne mu tylko do czytania. Książkę odłożył na taboret uprzednio zaznaczywszy stronę. 
Gdzie jestem? - spytał Alex.
W Zamku Gwiazdy. Na Wschodnim Kontynencie. Niedaleko Polany Jednorożców. 
„Daleko” - pomyślał. Zastanawiał się w jaki sposób Tobi go tu przetransportował. Nigdy jeszcze nie był w tej okolicy, ale dużo o niej słyszał. Klimat był tu umiarkowany. Mroźne zimy, ciepłe lata, raczej mało deszczów. Na dobrą sprawę nie słyszał o niczym ciekawym dlatego też nigdy go w tą część wschodniego kontynentu nie ciągnęło. Kraina ta nie bardzo różniła się od tej z której uciekał. 
- Musisz być zmęczony. Zaraz pośle po jedzenie. - To powiedziawszy podszedł do drzwi na prawo za którymi stała zbroja. Podniesiona przyłbica ukazywała pustkę w miejscu w którym być powinna głowa. Otrzymawszy zamówienie ukłoniła się i odeszła lekko chrzęszcząc. 
Alex wiedział już gdzie jest wyjście. 
Chłopak tymczasem sięgną do dzbanka na nocnym stoliku, nalał jego zawartość do szklanki i podał mu. 
Nazywam się Saveryn. Możesz mi mówić Sav. 
A ja Alex.
To dobrze że pamiętasz jak się nazywasz. Podejrzewaliśmy, że możesz mieć amnezję. Ogólnie  nie było z tobą dobrze. Z początku byleś pod kroplówka. To takie coś podłączone do żyły co pompuje tam płyny. Długo spałeś. Czasem nawę rzucałeś się przez  sen. Musieliśmy cię w pewnym momencie związać byś sobie czegoś nie zrobił. Krzyczałeś. Głównie „nie”. Ale cieszę się że eliksir zadziałał. Sam zbierałem do niego składniki. Wszyscy pomagali – powiedział mając na myśli jednorożca i parę innych bajkowych stworzeń.  - Mistrz powiedział że bez niego wszystko trwałoby dłużej i nie wiadomo jak  by  się skończyło. Chciał ci tego oszczędzić. Na razie go tutaj nie ma, dlatego kazał cię pilnować. 
Alex wsłuchiwał się w potok słów osoby, która widać dawno nie miała okazji do rozmowy. Savery wydała się bardzo podekscytowany z czego szybko się usprawiedliwił.
Rzadko dochodzi ktoś nowy, no i trudno czasem z kimś pogadać. Na przykład Estera i Fello. Ta dwójka lubi tylko własne towarzystwo, no a mistrz bywa zajęty,  choć zwykle dużo słucha, ale teraz go nie ma. 
Alex zdążył opróżnić szklankę i kilka następnych. Teraz uważnie przyglądał się jak w brązowych oczach Saveryna tańczą ogniki, a jego czarne jak dotąd włosy nabierają ciepłą brązową barwę i parę czerwonych pasemek. Coś w jego wyglądzie wydawało się Alexowi znajome. Czekoladowo brązowe tęczówki, mały pokryty piegami nos, twarz o dziewczęcej urodzie, ta otwartość i ufność. Każdy element z osobna coś mu mówił, ale ich połączenie wprowadzało w błąd. Szczególnie gdy dodać do tego tą gadatliwość. 
Ile ty masz lat?
Niedługo kończę piętnaście za parę dni mam urodziny. 
Alex zamyślił się przez chwile, ale ta informacja nic mu nie mówiła.  Z początku przypominał mu nieco jakąś Wieszczkę z Białych Gór, ale one wszystkie posiadały kręcone włosy o zazwyczaj niezmiennie czerwonej brawie. No i miały szare oczy a nie brązowe. Co dziwne to właśnie oczy wydawały mu się znajome. Nie miał pojęcia, kształt kolor czy oba.
W końcu postanowił że gra jest nie warta świeczki. Z reszta ma obecnie wiesze zmartwienie niż zabawę w genetyczne rebusy.
Postanowił grac w otwarte karty.
Zythrian kazał ci mnie pilnować? 
Tak. 
Gdzie są moje rzeczy?
Chwilowo pod łóżkiem, jest tam wszystko prócz ubrań. Tamte szmaty są już do niczego. Choć buty są jeszcze całkiem porządne. Brudne, ale porządne. Jeśli chcesz każe je wyczyścić. 
Alex dopiero teraz spostrzegł, że jest nagi...od pasa w górę, a to co ma na sobie od pasa w dół nie jest jego. 
Gdzie mój amulet?
Przyniesiono cię bez amuletu. Musiał ci się zgubić. Przykro mi. - Zdawał się mówić szczerzę, co wcale nie zmieniało faktu, że ktoś mógł mu ukraść amulet nim przyniesiono go do zamku. Chłopak choć szczery wyglądał na ufnego i łatwowiernego przez co nie nadawał się na źródło pewnych informacji 
Będę szczery – postanowił na głos choć z początku planował po prostu się wymknąć. - Nie mogę tutaj zostać. Wezmę rzeczy i wyjdę. Jeśli spróbujesz mnie zatrzymać będę zmuszony zrobić ci krzywdę. 
Nie możesz teraz odejść. Co z twoim tatą? Nawet nie wiesz jak on bardzo chce cię poznać. Bardzo chciał być podczas twojego przebudzenia, ale musiał coś załatwić.
Ja też muszę coś załatwić. - Wstał z łóżka i ruszył po ubrania.
Nie możesz. Jesteś jeszcze osłabiony. - oponował Savery. - Szafa jest po lewej – poinstruował go i chwile później już stał obok. 
Poczekaj pomogę ci ale najpierw porozmawiajmy – przemawiał do niego jak do dziecka, lub spłoszonego zwierza. - Możesz jeszcze być w szoku pourazowym i nie wypuszczę cie dla twego własnego dobra jeśli uznam, że nie myślisz racjonalnie. 
Nie ma o czym rozmawiać. Nie obchodzi mnie co Zythrian ode mnie chce. - Alex krytycznie przyjrzał się zawartości szafy. Ciuchy wyglądały jakby uszyte z myślą o balu, a on chciał coś prostego  i wygodnego. - Co to ma być? 
Tylko tyle uszyły kołowrotki od kiedy dostały rozkaz skompletowania ci garderoby. Mają jakiś balowy defekt. Pewnie dlatego, że Ester tak często je męczy do szycia sukni.  Skąd pomysł, że Zythrian czegoś od ciebie chce? 
To długa historia. 
Jeśli mnie przekonasz to ci pomogę. - najwyraźniej już nie twierdził, że Alex bredzi. 
Alex spojrzał na niego.
Sam stąd nie wyjdziesz. Otaczający nas las jest pełny magicznej mgły. Nikt tu nie wyjdzie i nie wiedzie puki sam zamek na to nie pozwoli a ja znam tajne przejście. Zgoda? - Wyciągnął z szafy jasna tunikę i kamizelkę. Nie było to coś w stylu Alexa, ale nadawało się na podróż. 
Opowiem ci pewną historię. - postanowił Alex. - Jeszcze nikomu jej nie opowiadałem. - Zamyślił się. - Dawno dawno temu... w północno-zachodniej części dzisiejszego Imperium żył sobie klan czarodziei zwany Utrisa. Posiadali oni dziedziczną zdolność uzdrawiania. Tylko oni znali sztukę uzdrawiania magią. Wykorzystywali w tym celu własną energie życiową która nigdy się nie kończyła. Nigdy nie umierali ze starości. 
Co to ma wspólnego z Zythrianem? 
Pewnej nocy cały klan wymordowano.
Dlaczego?
Swym sąsiadom wydali się niebezpieczni. Zarówno niemagiczni jak i inni czarodzieje nie bardzo im wierzyli bo byli z ich punktu widzenia niebezpieczni przez zgromadzona przez siebie wiedzę, nieśmiertelność i nieprzeciętną moc której nie dawało się wyuczyć. W każdym razie zabito wszystkich. Ocalało tylko jedno dziecko. Legendy opowiadają, że olbrzymi ptak wyciągnął ja z łóżeczka nim do jej pokoju wpadła chorda wojowników. Dziewczynka wychowała się w klasztorze. Była ostatnią uzdrowicielką, ale długo nikt nie wiedział o jej darze. Zaprzyjaźniła się z Najwyższa kapłanką, Ewalioną. Razem się wychowywały i podróżowały. Podczas jednej z wycieczek obie zostały porwane. Ewaliona uciekła, jej się to nie udało. Po jakimś czasie uznano ja za zmarłą. Tyle wywnioskowałem z książek i rozmów podsłuchanych w klasztorze.
To ciekawa historia, ale nadal nie rozumiem do czego zmierzasz...
Flora, bo tak się nazywała, żyła. Po kilkunastu latach powróciła w góry. Była wówczas w ciąży. Samotnie wychowywała synka, niestety do miasteczka w którym się zatrzymała dotarły antymagiczne uprzedzenia. Ktoś doniósł...Kapłanki nic o tym nie wiedziały.
Skąd więc ty o tym wiesz? Przeczytałeś w książce? - Skrzyżował ręce na piersi. 
Nie. To ja byłem tym synem, dzieckiem uzdrowicielki. Wiem bo mam dar którego nikt inny nie ma, nie licząc elfów. Pamiętam jak ja palili. Nie na stosie tylko w domu. Jak widzisz w tej opowieści nie ma żadnego ojca i nigdy nie było. 
Severy zamilkł, a ręce opadły mu wzdłuż ciała. Spojrzał na Alexa ze współczuciem. Nastała długa niezręczna cisza. 
Część z tego to tylko plotki z klasztoru. Nie chcesz poznać wersji Zythriana?
Nie interesuje mnie jego wersja. 
Jesteś niesprawiedliwy. 
Muszę się śpieszyć. Moi przyjaciele mogą mieć kłopoty. Nie zamierzam tu siedzieć i czekać na mowę obronna Zythriana. - Włożył otrzymane ubrania i zerknęła w lustro. Zdziwiło go to co ujrzał. Wieczna bladość i cienie pod powiekami znikły. Na policzkach widniały nikłe rumieńce. Zupełnie nie poznawał swojej twarzy, która nie posiadała 
Rozumiem. – Saveryn wyraźnie się zamyślił. Alex dopiero teraz dostrzegł pająka siedzącego na ramieniu chłopka. - Pomogę ci jeśli obiecasz, że tu wrócisz - zdecydował, a Alex zmusił się by oderwać wzrok od urodziwego pajęczaka. Obecność daimona pozwalał wierzyć że Sav nie jest czarnym magiem, w każdym razie jeszcze nie. Niechęć do swego ducha-opiekuna często była pierwszą oznaką zejścia na złą drogę. Przypomniał mu się sposób w jaki sposób Tobi odganiał własnego. 
- W jaki sposób chcesz pomóc?
Alex obiecał, ale nie zamierzał obietnicy spełniać, a w każdym razie nie w najbliższej przyszłości. Zresztą kto, wie może kiedyś jeszcze odwiedzi te strony gdy Zythrian z nich zniknie, lub by odzyskać najprawdopodobniej skradziony medalion. 

***

Opuścił zamek i zostawił Las Wiecznej Mgły za sobą. Alex odetchnął z ulgi po czym zaciągnęła się krystalicznie czystym powietrzem wschodniego kontynenty. Dawno nie był w tej części świata smoków. Savery dowiedział mu że znajduje się niedaleko Polany Jednorożców, która była rezerwatem w elfim państwie, które znał jedynie ze słyszenia. Trzeba tu zaznaczyć iż elfich państw jest wiele i nie we wszystkich panuje monarcha. Ten konkretny znany Volldoread funkcjonował zgodnie z ustrojem bardzo zbliżonego do demokratycznego. Tylko rdzenni mieszkańcy traktowali tą władzę poważnie. Państwo było mocno wielonarodowe i nieco niestabilne politycznie, ale przez nieciekawe tereny i brak złóż nie zwracało uwagi sąsiadów. Dla Alexa oznaczało to dużą ilość nielegalnych telereporterów poza kontrola Strażników oraz dużo czarodziejów na imigracji. 
 Niczym niezmącona naturalna harmonia i krajobraz przed nim, który nie nosił śladów cywilizacji był miłą odmianą, choć przed nim rozpościerały się jedynie nudne zielone trawiaste, łyse pagórki. Żadnej ścieżki, żadnych kwiatów, drzew, krzaków. Czysta zieleń i błękit nieba. 
 Nagle przed nim na niebie dostrzegł czarną kropkę zbliżającą się do niego. 
Meg. - Poznał ja od razu.
Kwadrans później na jego ramieniu siedział zmęczony długim lotem kruk z mocno wymiętym przez wiatr listem przyczepionym do nogi.  

„Możliwe że to co napiszę to dla ciebie nic nowego. Ty nie jesteś Zarażony. To co cię spotkało to rodzaj klątwy, którą Pierwszy element na ciebie rzucił. Nie od razu to zrozumiałam. To co miało miejsce podczas mojego pierwszego spotkania z Meridianą w pałacowym ogrodzie. Nie wiem czy to pamiętasz. Najpierw miałeś atak, a potem zemdlałeś. Z pewnością zauważyłeś. Coś się wówczas stało i miało to miejsce z mojej winy. Mam do ciebie prośbę. Trzymaj się od tego z dala. To już ciebie nie dotyczy.”

Wiadomość była wyjątkowo mętna. Tak że chyba tylko on mógł ją zrozumieć  Początek go nie zaskoczył, ale fakt że najwyraźniej to Paulina a nie Zythrian zdjęła klątwę  był wart rozważenia. Już wcześniej zauważył, że coś się z nim dzieje, a jego krew się zmienia. To by miało sens. Coś co sprawił Pierścień odczynić może widać tylko drugi. W takim razie jego nowy znajomy kłamał, lub po prostu przekazał mu kłamstwo jego...to znaczy Zythriana. Nie zamierzał przyjmować do wiadomości tego co się o nim dowiedział. To niczego nie zmieniało. Nadal był sam i nie miał nic prócz sztyletu i swojego daimona, a ten zamek za jego plecami był jedynie piękną pozłacaną klatką. A teraz czas na rozpoczęcie kolejnej podróży. 
„Trzymaj się od tego z dala” - Nie zamierzał dostosowywać się do tego polecenia. 


Tylko krótka, intensywnie zielona trawa odróżniała pagórki od złotych wydm na pustyni. Panowała tu taka sama pustka, cisza. Wiatr wył dokładnie tak samo jak paręset tysięcy kilometrów na Południowych Pustkowiach Zachodniego kontynentu gdzie obecnie ustawiały się dwie wrogie armie. 
Jedna złożona z naprędce zebranych i wyszkolonych młodych strażników i mieszkańców wyspy oraz paru weteranów wojennych. Miesiąc czasu to naprawdę mało, a dokładnie tyle mieli od  zapadnięcia decyzji do zgromadzenia się na równinie. 
Paweł widział twarze dorosłych z Tharond, jeszcze tak niedawno nieprzytomnych po zamieszaniu Szamana.  Nie mógł na to patrzeć. Ludzie ci byli jak przysłowiowe mięso armatnie. Na szczęście strona przeciwna żadnych  maszyn oblężniczych nie posiadała. Za to w ilościowo rozciągała się wzdłuż horyzontu. Szpiedzy donosili że  żołnierze są po prostu ustawienie niczym cienka linia i  przewyższali Strażników liczebnie jedynie dwukrotnie. Problemem był fakt że przeciwników cięgle przybywało, a w skład armii ciemności właściwie również wchodzili Strażnicy. Ubezwłasnowolnieni i po części już w jakimś stopniu martwi, mim o wszystko jednak wyszkoleni i uzbrojeni. Po stronie demonów stały wampiry i Cienie, czarni magowie, Zarażone zwierzęta i upiory wszelkiej maści. Większość z nich były maszynami do zabijania. 

Paweł próbował przemówić dowódcą do rozumu. Uświadomić ich że zostaną zmieceni, że sprawa jest z góry przegrana. Demony  gdy tylko zechcą mogą się przedrzeć. Wypowiedzieli wojnę tylko po to by urządzić rzeź. 
Nikt jednak go nie słuchał. Jak na Wybrańca i do tego smoka miał potwornie mały autorytet. Wszyscy myśleli jedynie o taktyce i szacowaniu długości bitwy.
Robili mu mowy o obowiązku, honorze, odwadze, gotowości poświęcenia, tymczasem on postanowił nie dopuścić do bitwy.   Nareszcie wiedział  co powinien zrobić i postanowił się tego trzymać.
„To moja walka i tylko moja” - To pomyślawszy wyszedł z namiotu dowództwa, rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Przeleciał nad polem bitwy i wylądował dziesięć metrów przed czołem armii. 
Chce negocjować – oznajmił. 
Co jest już się poddajecie? - Spytał bladolicy żołnierz w pierwszej linii, po czym zachichotał. 
Chce rozmawiać z trzecim elementem.
Zapomniałeś o „proszę” młodzieńcze – zaśmiał się drugi. 
Chłopak stanął w bezpiecznej odległości, na tyle jednak by go słyszano. 
Proszę o rozmowę.
Zadośćuczynię twej prośbie – odezwał się głos za nim. - Jesteśmy wszyscy.
Za nim w szeregu stała trójka demonów. W efekcie Paweł został otoczony, jednak nie bał się. Zawsze mógł odlecieć.
Nie pozwolę waszej armii zrobić ani jednego kroku – oświadczył sam będąc zdziwiony, że się nie jąka a głos mu się nie łamie. Nie licząc szkolnych prezentacji jeszcze nigdy nie przemawiał publicznie.  
Spokojnie ja się nim zajmę – Ciało Pauliny wystąpiło z szeregu. 
To ten Wybraniec? - Meridiana zmierzyła chłopaka wzrokiem. 
Nie pozwolę by doszło do bitwy – powtórzył Paweł czym wzbudził śmiechy w szeregach wroga. - Proponuje pojedynek. Jeśli wygram odejdziecie. 
A jak nie? - spytał zielonowłosy chłopak obok Pauliny. - Nie robi nam różnicy czy zginiesz w pojedynku czy w ogniu walki. 
Może po prostu oddasz się nam do niewoli, a my pozwolimy twoim ludziom żyć. Po prostu przejdziemy obok – zaproponowała Meridiana. 
Bez posiłku? Marsz na głodniaka? - dopytywały się niezadowolony wampir. 
Młodego smoka podbudowało stwierdzenie „twoi ludzie”. Meridiana traktowała go  poważnie, jako przedstawiciela armii. Nie podobał mu się jednak taki układ. 
Jeśli wygra Trzeci element przejdziecie bez walki w przeciwnym razie odejdziecie.
Zgadzam się – orzekła czerwonowłosa. - Jesteśmy gotowi nawet oddać wam waszych Strażników żywych i oczyścić ich krew. Musisz być jednak świadom, że  my tu wrócimy. Prędzej czy później, ale ta bitwa jest nieunikniona. Ty możesz najwyżej ją opóźnić.
To również mu się nie podobało. Jeśli przegra jego armia i tak zginie prędzej czy później. Dawało jednak im czas by wyrównać szansę. Ściągnąć posiłki. 
Co gdy już dojdziecie do świątyni? I tak wszyscy zginą, prawda?
Niekoniecznie. Nasza zemsta dotknie tylko magów i smoki. Reszcie pozwolimy żyć.
Pawła martwił tylko co to będzie za życie... Opowieści Sary nie napawały optymizmem. 
- Poza tym ty nie planujesz zginać w pojedynku, prawda smoku? 
Dziesięć lat. Na tyle znikniecie.
Hym... miesiąc – targował się Trzeci element.
Paweł negocjował ostro, mimo to stanęło zaledwie na trzech latach. Przez ten czas żadna istota ciemności nie miała prawa przejść granicy pustkowi. Czerwonowłosa wyciągnęła rękę by przypieczętować umowę. 
My nigdy nie łamiemy umów i nie kłamiemy. Przegrasz przechodzimy bez walki, wygrasz masz trzy lata. Trzy to dobra liczba. 
Paweł złapał jej rękę i szybko poczuł jak ona miażdży jego własną jak w imadle. Nie był w stanie się wyrwać, przy czym nie opuszczało go przeczucie, że popełnił głupotę. Przeszedł go dreszcz. Nie wiadomo skąd wystrzeliły macki które oplotły ich ręce. Jedna przypominała bezskrzydłego, wydłużonego, błękitnego smoka, druga była jak jęzor ognia, ptak lub ognista strzała połyskująca złoto-czerwonym światłem. Gdy oplotło jego przedramię chłopak poczuł niepokojące ciepło i swędzenie jakby przenikało do kości. Nagle pomiędzy nimi rozbłysło światło i wszystko to zniknęło. 
Na wewnętrznej stronie dłoni pojawił mu się płonące czerwienią na skórze znaki. Przedstawiał trzy faliste kreski. Mogły przywodzić na myśl dziwaczne zadrapanie, poparzenie, lub znamię. W sumie wszystko tylko nie to czym były.
Te płomyki będą widoczne dopóki któreś z nas nie umrze. To gdzie i kiedy walka? Chyba że chcesz tu i teraz. 
Wyspa Lunanor – Teren który dobrze znał i był odpowiednio odległy od arami jednocześnie dość bliski by na czas dotrzeć na miejsce. Szybko jednak przypomniał sobie że ciągle są tam ludzie. - Koło wulkanu – dodał pośpiesznie.  Tamta okolica była bezludna choć wulkan dawno wygasł.  
Zgoda. Do jutrzejszego zachodu słońca. 
W południe.
Nie dojdę tam aż tak szybko. Nie mam skrzydeł. 
W takim razie o świcie za dwa dni. - Mówiąc to rozłożył skrzydła. 
Tuż za sobą wyczuł ruch. Czerwonowłosa podniosła dłoń i wysłała kulę ognia która minęła Młodego smoka i taiła w człowieka tuż za nim. Człowieka który najwyraźniej zamierzał wbić mu nuż w plecy. 
Umowa to umowa – powiedział demon który prze chwilą uratował mu życie. - Spróbuj nie  trafić do świata duchów nim nastanie świt trzeciego dnia.


Brak komentarzy: