Paulina po powrocie do leśniczówki przyjrzała się twarzą towarzyszy. Tyle razem przeszli, a jednak tak mało o nich wiedziała.
Przegrali wyścig po Pierścień II Elementu. Pierścień I Elementu okazał się być człowiekiem, którego Paweł nie da rady zabić ze względów moralnych. Lokalizacji pozostałych dwóch nie znali. Istnienie drużyny traciło sensu, a mimo to jeszcze się nie porozchodzili we własne strony. Jutro to może się zmienić. Z tymi dołującymi myślami, położyła się koło Amber i pogrążyła się we śnie.
Wokół zapanowała złowroga cisza. Jakby wszystkie żywe stworzenia zamilkły, lub uciekły. Odgłosy łamanych gałęzi i sum liści zbliżały się do leśniczówki i otoczyło ją ze wszystkich stron. Drzwi otworzyły się, a ich zardzewiałe zawiasy głośno zaprotestowały, jakby swym głośnym skrzypieniem podjęły rozpaczliwą próbę przebudzenia śpiących nastolatków.
Nagle Paulina poczuła, że coś ciągnie ją za nogę. Zobaczyła w ciemności parę oczu. Z początku myślała, że to Fox, który zamiast stać na czatach robi sobie z niej żarty. Jednak wpatrujące się w nią punkciki nie były malinowe lecz krwisto czerwone i nie odbijały światła księżyców...Z jej gardła wyrwał się paniczny krzyk i dopiero to obudziło pozostałych. Kopnęła wolną nogą napastnika w twarz próbując się oswobodzić, anie nic to nie dało. Wtedy zrozumiała co Oscar miał na myśli mówiąc, że Alex jest najsłabszy z nich wszystkich. Upiór, za życia będący prawdopodobnie dwudziestoparoletnim kowalem, nic sobie nie robiąc z jej szamotaniny i dalej ciągnął ją za nogę odseparowując ją od reszty podczas, gdy pozostali mu podobni okrążali jej przyjaciół uzbrojeni w przeróżne ostre i niebezpieczne wyglądające przedmioty. Paulina tymczasem nie oszczędzając się hałasowała by wszystkich pobudzić i ostrzec o niebezpieczeństwie.
Alex momentalnie się rozbudził widząc jak zarażona kobieta trzymającą Tobiego za koszulkę i unoszącą go tak, że ten mógł jedynie machać nogami metr nad ziemią. Choć równie zaskoczony co młodszy czarodziej, Alex w jednej chwili przywołał miecz i rzucił nim tak, że ten trafił prosto w serce upiornej kobiety. Ta rozpłynąć się jeszcze zanim upadła. Tobi wylądował na ziemi z miną zdradzająca, że niewiele brakowało by popuścił ze strachu. Jasnowłosy chciał mu już kazać uciekać, jednak zauważywszy, że są otoczeni zmienił taktykę. Mianowicie złapał dwunastolatka i teleportował się z nim na wysoką solidną gałąź gdzie go zostawił i wrócił do chatki. A tam zastał nie małe zamieszanie.
Pawela rozbudziła para Zarażonych, którzy wyrzucili go przez okno, chwilę później smok i atakujące go postacie zniknęły Alexowi z oczu.
Foxa nigdzie nie było widać.
Amber stała sparaliżowana strachem, rozglądając się na wszystkie strony.
– Amber !! Nie stój tak – wołał do niej Alex ona jednak nawet nie podniosła łuku, leżącego koło niej na ziemi.
Czarodziej wiedział, że jeśli ktoś zaraz czegoś nie zrobi, upiory ją zabiją. Zauważył również Paulinę, która wleczona przez „kowala” znikała w ciemności lasu, krzycząc i bezowocnie obrzucając napastnika czym się dało. Tobie siedząc na drzewie bezskutecznie próbował trafić szyszkami w jednego atakującego go zarażonego chłopaka niewiele od niego starszego.
Alex mógłby dobiec do Amber stojącej w kącie domku, ale Paulina w tym czasie zniknie z pola widzenia. Bał się również, że Tobi nie wytrzyma na drzewie. Nie mógł się rozdwoić...a może jednak.
Kilka uporów rzuciło się również na niego, widać domyślając się, że nie jest on jednym z nich.
Kilka uporów rzuciło się również na niego, widać domyślając się, że nie jest on jednym z nich.
– Meg, pomóż Amber ! - zawołał kruka również zaangażowanego w walkę.
Amber blada od strachu nie była w stanie się bronić. Nagle jednak pomiędzy elfką, a upiorem pojawiła się ktoś kto swym ostrzem przeszył serce potwora na wylot i obrócił je tak by powiększyć ranę. Bohaterem Amber nie była jednak Meg.
„Nie. To musi być jakiś koszmar. Skąd ich tyle??” - Pauli na naliczyła bowiem ponad pięciu Zarażonych, a ich liczba z każdą chwilą wzrastała.
Pierwszy raz miała do czynienia z prawdziwymi zarażonymi-ludzmi-upiorami. Wcześniej spotkała tylko zwierzęta i nie była świadkiem ataki Alexa. Zarażeni od zombi różnili się przede wszystkim tym, że się dymili, oczy świeciły im na czerwono (nie tylko tęczówki, całe oczy), znacznie szybsi i silniejsi. Posiadali wyczulone zmysły czym nie równali się może z np. wampirami. Nie mogli jednak używać magii. Tu Alex był wyjątkiem od reguły. Zresztą czary nie były im potrzebne. Z zawrotną prędkością wyciągnęli Paulinę z domku.
Paulina wycieńczona stawianiem oporu straciła resztki nadziei. Zastanawiała się już tylko czego oni od niej chcą.
„Co jeśli chcą mnie zaprowadzić do Cienia? Muszą przecież wiedzieć, że wszystko co mogłam już powiedziałam Strażnikom. Chyba że chcą sprawdzić ile wtedy usłyszałam. Dlatego to coś w Oscarze nie pozwoliło mnie wtedy zabić.”
Nagle usłyszała głos Psotki
– Paulina, bransoletka! Pamiętasz co mówiła Sara? Nie musisz być magiczna by z niej korzystać.
– To co mam zrobić? - Na razie wiedziała tylko jak łączyć umysł z tym przedmiotem, gdy ten świeci, by móc się dowiedzieć co chce jej przekazać.
– Poproś bogów o pomoc. Jesteś córką Ewy. Na pewno cię wysłuchają.
– Ty nie mówisz poważnie. - Nie widziała sensu w modleniu się do miejscowych bóstw. Z drugiej trony co szkodzi spróbować? - No ok em... Jeśli ktoś tam na górze mnie słyszy to przydałaby się pomoc.
- Może trochę więcej pokory? - poradziła zakłopotana Psotka, gdy zauważyła, że dziewczyna nie bierze tego na serio. - No i nie musisz na głos.
„Niby jak ja mam brać coś takiego na poważnie? To idiotyczne jak...” - Paulina urwała, gdy zdała sobie sprawę ze jeszcze niedawno dokładnie tak samo myślała o magii. Uważała, że to głupie wierzyć w to wszystko co jej się przytrafiło. Z początku uważała to za sen, ale teraz wiedziała, że to czego nie chciała zrozumieć jest najprawdziwszą prawdą. - „Skoro uwierzyłam, że ten świat istnieje równie dobrze mogę uwierzyć w tych co go stworzyli.” - Zamknęła oczy. Koncentrowała się na bransoletce, jakby to przez nią przemawiała.
„Proszę bogini światła usłysz mnie. Błagam pomóż mi.” - przestała myśleć o tym jako o czymś głupim - „Powstrzymaj te upiory.”
Z bransoletki wystrzeliło światło, jednocześnie Paulina poczuła jak przepływa przez nią energia, którą nazwać można było jedynie jasną. Z czasem srebro zaczęło ją palić, a w głowie odezwał się głos.
„Cholera, to pali!!”
Nie wiedziała czy to jej myśli, czy wyobraźnia czy coś bardziej mrocznego, ale zgadzała się z głosem w stu procentach. Bolało, paliło, ale z pewnością nie tak bardzo jak postać, która ją trzymała za nogę.
Kowal- upiór krzyknął przeraźliwie, a czarny kolor wyparował z jego oblicza. Oczy zrobiły się błękitne, ale gdy umilkł skórę nadal miał trupio bladą, jakby umarł już kilka dni temu. W przeciwieństwie do normalnych Zarażonych jego ciało nie wyparowało od razu. Najpierw opadła na ziemi, a na jego twarzy odbił się spokój. Dopiero potem rozpłyną się wśród białej mgiełki.
Jednak był to tylko jeden przeciwnik, a otaczały ją już dziesiątki.
– Twojej mamie wychodziło to lepiej – stwierdziła Psotka nieco zawiedziona.
– Przed chwilą mówiłaś, że każdy może to się udać.
– Widać za mało miałaś w sobie wiary i starczyło jej tylko na jednego. - wzruszyła swymi małymi ramionami.
Obie zwróciły spojrzenia w stronę czerwonookich postaci. Wróżce skończył się zapas odwagi i schowała się Paulinie we włosach. Dziewczyna tymczasem wspierając się o drzewo powoli podniosła się. Plecy ją bolały, gdyż będąc ciągnięta wielokrotnie poszorowały ją kamienie.
Nagle nad jej głową coś zaszumiało. Duży obiekt latający przeleciał po niebie, a powietrze stało się nagle ciepłe. Za ciepłe jak na noc. Mrok rozjaśnił czerwony płomień, któremu towarzyszył dźwięk kojarzący się z palnikiem. Czternastolatka była przede wszystkim w szoku. Tuż przednią zawisł olbrzymi czerwony smok. Tak dużego stworzenia jeszcze nie miała okazji oglądać z bliska. Jego głowa była na tyle duża, że spokojnie mógłby ja pożreć bez gryzienia.
Czerwone, a w zasiądzie brązowe oczy o wyjątkowo nietypowym odcieniu świdrowały ją groźnym spojrzeniem. Szybko jednak smok zdał sobie sprawę, że widać nie warto marnować czas na te gapienie się i prychnął jedynie.
Paulina poczuła, że nogi się pod nią uginają. Wzięła głęboki wdech zdając sobie sprawę że od chwili ujrzenia czerwonołuskiej istoty zapomniała oddychać.
„Znaleźli nas...Strażnicy już nas znaleźli” - pierwszą osoba o jakiej teraz pomyślała to Alex.
Jasnowłosy czarodziej próbował przedrzeć się przez tłum przeciwników. Nagle coś oplotło mu się wokół kostki i zawisł głową do dołu dwa metry nad upiorami. Po czasie ujrzał przed sobą srebrnowłosego elfa o znajomych rysach twarzy. Choć było ciemno Alex od razu poznał Ciernia. Jego rośliny rosnąć w zastraszającym tempie oplatając się wokół wrogów lub przedziurawiając ich na wylot. Okolica zapełniła się dymem, który jest obecny chwilę po unicestwieniu Zarażonego.
- No pięknie – syknął czarodziej, gdy pęta zacieśniały się wokół jego kostki, a z czasem krępowały pozostałe jego kończyny uniemożliwiając ruch.
Paweł podczas walki został zmuszony by oddalić się od grupy. Udało mu się przypadkiem zrzucić całą truję przeciwników ze skarpy. Jednak gdy po upewnieniu się, że już w żaden sposób mu nie zagrażają odwrócił się okazało się, że został jeszcze jeden który stał tak, że uniemożliwiał mu powrót do przyjaciół. Za sobą miał wspomniane urwisko, gdyby spadł a skrzydła nie pojawiły się na czas mógłby niechybnie skręcić kark z takiej wysokości. W pewnym momencie podobnie jak Paulina usłyszał i zobaczył ta samą ognistą postać. Czerwono-łuski smok zioną niewielką ognistą kulą, a upiór w mgnieniu oka stał się wspomnieniem. Nie obyło się co prawda bez agonii i krzyków płonącego żywego trupa. Pawłowi zakręciło się w głowie.
Niedawno prawdopodobnie przyczynił się do śmierci trójki stworzeń które były kiedyś zwykłymi cywilami z wyspy a teraz na jego oczach jeden z nich płonie. Na misjach najwyżej wykończali zwierzęta które i tak by padły zarażone czarną krwią, ale gdy widział ludzi zawsze zastanawiał się czy nie można by ich uratować inaczej, przywołać ich dusze, ożywić, sprawić by zmartwychwstali. A przecież byli mu obcy i powinni być mu obojętni.
Spojrzał na smoka przed sobą. Znali się bardzo dobrze. Nastolatka otoczył błękitny dym i po chwili wzbijając się w powietrze rzucili się na niego.
Smocza walkę słychać było nawet w miejscu w którym znajdowali się Amber i jej wybawca, którym okazał się Oscar. Czarnowłosy ubrany nieco inaczej niż go widziała ostatnio, wyposażył się w skórzane rękawice dzięki czemu nie musiał się obawiać czarnej krwi i ewentualnego zarażenia, poza tym ułatwiały mu posługiwanie się bronią białą.Gdy oczyścił leśniczówkę wybiegł na dwór.
„Nie można dopuścić by choć jedne uciekł i przekazał Cieniowi gdzie jesteśmy.”
Schował miecz i z rozpędu wbiegł na najbliższe drzewo, łamiąc nieco prawa grawitacji. Szedł po pionowej powierzchni aż na wysokość czterech metrów. Wtedy odbił się i odwróciwszy się głową w dół ku ziemi zaczął rzucać, sztyletami podobnymi niekiedy do tego Pauliny, oraz niewielkimi woreczkami z prochem, które działały prawie jak granat. Przy czym zawsze trafiał w cel. W ostatniej chwili obrócił się i wylądował miękko jak kot. Dopiero wtedy gdy dzięki tej kombinacji pozbył się połowy przeciwników, ponownie dobył miecza i ruszył na niedobitków. Meg w postaci Alexa stała przez moment zaskoczona, ale szybko ruszył mu pomóc.
Tobi i Amber cali bladzi, trzęśli się w swoich kryjówkach. Noc była wyjątkowo chłodna, a obecność uporów powodowała, że ktoś bardziej wrażliwy na aurę czuł chłód przenikający do szpiku.
Nikt nie widział Foxa, a przez całe zamieszanie nawet go nie szukano.
Chłopak lis zaraz po odejściu Pauliny zabrał się za przerwane zajęcie. Zwykle nawet grając w zwykłe Sudoku, czuł adrenalinę, gdyż gdyby go ktoś przyłapał, zwłaszcza Strażnicy to by się mogło źle dla niego skończyć. Wedle prawa nie wolno wnosić do Daragonterra żadnych sprzętów elektronicznych oraz tych działających na prąd. Książki nie zapisany runami i inne drobiazgi również nie były mile widziane.
Dragonterra jest inna nazwa Świata Smoków. Powstała dość niedawno razem z pojawieniem się w niemagicznym świecie angielskiego i łaciny. W zasadzie ludzie zawsze nazywają swój świat Ziemią, nie zależnie w którym wymiarze żyją, ale by je rozróżnić daje im się nazwy.
Tym razem po jakimś czasie Feliks zaczął odczuwać senność. Powieki same mu się zamykały, ale nie chciało mu się wracać do leśniczówki.
Ocknął się dopiero, gdy usłyszał krzyk Pauliny, a z czasem doszedł go również pełen paniki głos Alexa który wołał : „Amber !! Nie stój tak”.
Chłopak lis niewiele mógł jednak zrobić gdyż sam był otoczony. Co prawda otaczające go istoty nie od razu zdały sobie sprawę z jego obecności, dopiero gdy chcąc oddalić się w bezpieczne miejsce stanął na gałązce, zaczęły go gonić. Fox w postaci małego lisa biegł zygzakiem pomiędzy drzewami.
Gdy zgubił pościg i wspiął się na drzewo. Z tej wysokości mógł dostrzec drogę, którą przechodziła cała armia uporów w której skład wchodzili nie tylko Zarażeni, ale i gorsze potwory, które kiedyś mogły być ludźmi i elfami.
Ta trójka która go goniła i grupka walcząca z jego przyjaciółmi to tylko drobny ułamek tego co maszerowało drogą pod wodzą Cienia. On sam zdawał się nie zauważyć, że ubyło mu żołnierzy.
„Gdzie są Strażnicy w takich momentach?”
Nagle przypomniał sobie opuszczone miasto jakie rzekomo widzieli Amber i Paweł. Czyżby mieszkający w nim ludzie zostali w ostatniej chwili ewakuowani, czy wchodzą w część szeregów armii?
Nad głową Foxa przeleciał czerwony smok, a on ukrył się wśród gałęzi.
„A więc Strażnicy już tu są. Niemniej głupotą byłoby rzucać się na całą armie. Szczególnie, że część z Zarażonych może w pewien sposób zostać uratowana. Wystarczy zniszczyć tego kto ich zaraził – Cienia. Próbując ich ratować w inny sposób po prostu się ich zabija.”
Jeśli Zythrian czegokolwiek go nauczył z teorii to właśnie tego.
„Feliks w co ty się wpakowałeś” - pomyślał, a jego wyobraźnia sprawiła, że usłyszał te zdanie jakby wypowiedziała je jego matka. - „A było ci siedzieć grzecznie u babci i pilnować młodszego brata.”
Chłopak zauważył kolejną grupkę oddalającą się od armii. Zmierzali w stronę leśniczówki.
„Cóż nic tu po mnie” – odezwał się jego instynkt samozachowawczy.
„Nie chodzi o to, czy poradzą sobie bez ciebie, czy nie tylko jak ty będziesz się czuł za świadomością, że stchórzyłeś i uciekłeś?” - odezwało się jego sumienie, głosem zadziwiająco podobnym do Pauliny. - „Znowu ma być tak jak siedem lat temu?” - Zabawne, bo właścicielka tego głosu w jego wyobraźni nie mogła wiedzieć co wydarzyło się tych siedmiu lat temu.
Pamiętał jak wpadł do Alexa i powiedział Oscarowi, że go „pożycza” na moment. Czarnowłosy od razu miał złe przeczucia. Alex zresztą też miał wątpliwości, gdy usłyszał jaki jest plan, ale mimo to się zgodził. Niestety wszystko poszło nie tak. Grupa straży miejskiej goniła ich przez pół miasta. W końcu oboje zrozumieli, że by ich zgubić muszą zmienić taktykę. Alex miał odwrócić uwagę, a Fox miał zaatakować z ukrycia.
Problem w tym, że dziesięcioletni Felix, zamiast w pewnym momencie się ujawnić i w jakiś sposób ogłuszyć ludzi, siedział w kryjówce i wmawiał sobie, że jego przyjaciel da sam sobie radę.
„Świetnie mu idzie. Nie potrzebuje mnie” - wmawiał sobie, gdy dziewięcioletni Alex sam stawiał czoła trójce uzbrojonych ludzi.
W rzeczywistość wiara w przyjaciela była wymówką przed działaniem, ponieważ po prostu się bał iż zostanie złapany gdy tylko wyjdzie, a w przeciwieństwie do Alexa sam nie miał jeszcze mocy. Mężczyźni obezwładnili Alexa i zaczęli go wypytywać gdzie jest ten, który mu towarzyszył. Fox pomyślał, że już po nim, jednak Alex nawet nie patrząc w jego stronę odparł że nikogo, z nim nie było.
– Zawsze bylem sam. - Te słowa miały dla Foxa zupełnie inne znaczenia niż dla straży miejskiej i nawiedzały go w myślach jeszcze długi czas.
„Zostawiłeś go. Stchórzyłeś, a co gorsza to ty go w to wplatałeś.” - mówiło sumienie o głosie Pauliny.
Fox wówczas nawet zastanawiał się nad zorganizowaniem misji ratunkowej. W końcu jego bracia na pewno by pomogli. Jednakże Alex jakim sposobem następnego dnia był już wolny, a jego przybrana rodzinka wyprowadziła się razem z nim.
Nagle jego przemożna chęć by biec przed siebie nie oglądając się za siebie, zniknęła.
"A wszytko przez tych dwoje..."
Niedoszłych młodych Strażników jakoś nie było mu żal, ale pozostałą dwójkę, a właściwie trójkę bo tego irytującego gówniarza też nawet lubił,nie mógł tak po prostu zostawić.
Z tą myślą zeskoczył z drzewa na którym siedział.
Z tą myślą zeskoczył z drzewa na którym siedział.
Cała trojka nastolatków została związana niczym jeńcy wojenni. Paweł nie był w stanie się ruszać ze zmęczenia.
- Tak to się kończy braciszku jak zadziera się ze starszymi – powiedział Cinnabar mając na myśli ich niedawną walkę. - Zresztą obiecałem sobie, że jak cię spotkam to przetrzepie skórę.
Oscar dokładnie wytarł broń z czarnej posoki, a potem bez ostrzeżenia złapał Alexa i przyparł do drzewa.
– Co ci odbiło?!- protestował czarodziej.
– Mnie odbiło? Chyba tobie. Co to za cyrki odstawiasz? - wydzierał się na niego nie pozwalając dojść do głosu – Teraz będziesz wszystkie dzieciaki z okoli ciągnął po Lunanor w poszukiwaniu przygód? Myślisz że to zabawa? Kiedy ty dorośniesz?
– Odwal się.
– „To nie był mój pomysł. Chciałem działać sam.„ - pomyślał
– Myślałeś, że jak przyniesiesz Strażnikom Pierścień to zapomną o tym by cię przebadać?
– Nawet gdybym wiedział gdzie jest Pierścień nie powiedziałbym tego Strażnikom, choćby nie wiem co.
– Dobrze wiedziałeś, że będziemy szukać Pauliny i zamiast ją przekonać do powrotu jeszcze dodatkowo ją namawiałeś!
– Przeceniasz mój wpływ na młodszych – mruknął Alex.
– Do niczego mnie nie namawiał. Sama uciekłam. To mój wybór. - Paulina wzięła na siebie cała odpowiedzialność za swoje winy. - Chciałam tylko coś sprawdzić...Potem po prostu nie chciałam wracać.
Oscar krytycznie przyjrzał swej kuzynce. We włosach wśród małych warkoczyków miała kilka drobnych gałązek i z pewnością pełno żwiru po niedawnej przygodzie. Wyglądała na względnie czystą, choć jej ubranie było miejscami porwane. Jej harde spojrzenia skojarzyło mu się z dzikim zwierzęciem, które schwytane w sidła może już próbować zabić kłusownika spojrzeniem.
– Mogło wam się coś stać. - powiedział Oscar już nieco spokojniej i łagodniej. - Gdybyśmy nie przyszli na czas bylibyście już wszyscy martwi. Wylądowaliście się w sam środek wojny. W okolicy Cień zbiera swą armie, a wy zachowujecie jak na wycieczce.
Jeśli chciał tym wzbudzić wdzięczność, lub wyrzuty sumienia u dziewczyny to mu się to nie udało, a przynajmniej nie było tego po niej widać.
– Wojny? - spytała jedynie.
– Na to się zanosi – odpowiedział za Oscara Cierń. - Żadna konkretna osoba, ani ugrupowanie nie wypowiedziała nam jej, ale mamy tu do czynienia z regularną armią.
„A jednocześnie z zakładnikami, bo jakby nie patrzeć są to ludzi, cywile” - pomyślał Oscar.
Opowiadanie o wojnie zajęło elfa na wystarczająco dużo czasu by Alex zdążył się magicznym sposobem uwolnić, zabrać Tobiego z drzewa i zniknąć. Cierń domyślał się w którą stronę uciekł czarodziej, ale obecnie miał większe zmartwienia niż gonienie za pół-upiorem bez kontroli.
Cała trójka młodzieńców była sobie rówieśnikami. Cinnabar miał 22, Cierń 20, a Oscar 21 lat. Paulina nie miała pojęcia w jakich okolicznościach i kiedy się poznali, ale wydawali się dobrze ze sobą współpracować. Trudno tez było jednoznacznie powiedzieć kto tu jest przywódca grupy. Niedaleko leśniczówki stały trzy konie. Jeden kasztanowy o czarnej grzywie należał do Oscara, choć dziewczynie nie było wiadome skąd go ma i czemu traktuje go jak własnego daimona. Drugi biały w brązowe łaty należał do Ciernia, a ostatni czarny o szarej grzywie do Cinnabara. Cinnabar postanowił lecieć przodem by sprawdzić, czy droga jest wolna, a na jego koniu posadzono Pawła i Amber. Oscar miał jechać z Pauliną.
– Twoi rodzice wiedzą, że uciekłaś – zaczął Oscar konspiracyjnym szeptem, gdy wszyscy ruszyli szybkim kłusem.
Przez ten cały czas aż do teraz starała się nie myśleć o tym co oni sobie o tym pomyślą.
„Uczyli mnie był była niezależna i miała własne zdanie” - usprawiedliwiała się. Poza tym była pewna, że Shadow nie ma z nimi kontaktu. - „Blefuje by mnie zachęcić do współpracy.”
Szli tak podczas gdy on bezskutecznie upewniał ją, że wszystko co mówi to prawda. Jej rodzice mieli się ponoć pojawić lada chwila, jednak Oscar nie mógł wiedzieć, że kilka napotkanych przeszkód trochę opóźni ich przyjście.
- Gdy tylko Shadow skończył rozmowę z nimi, skontaktował się ze mną, a ja ponieważ w w teorii nie trzymały mnie tam już żadne obowiązki o których on by wiedział, zbierając po drodze kogo się dało zacząłem was tropić. Właśnie mi się przypomniało, że o coś cię chyba prosiłem przed odjazdem.
– Przepraszam, że przeze mnie nie miałeś czasu dla Arisy – sama nie wiedziała czy mówi to szczerze, czy sarkastycznie.
W pewnym sensie cieszyła się, że się pojawił mimo iż kończyło to całą jej wolność. Czuła między nimi jakąś więź, jakby on przechodził to co ona, czy może bardziej przechodził to co ona dopiero będzie. Choć jeszcze o tym nie wiedziała.
– Nie żartuj młoda. Nie mógłbym... z czystym sumieniem, wiedząc, że jesteś w zagrożeniu. Eh...To chyba jakaś telepatia. Miałem takie przeczucie, że nie usiedzisz tam długo. Gdybym przekazał to Shadow może przywiązałby cię do pieca, czy coś i byłby spokój...
Strażnicy pędzili przed siebie by jak najszybciej oddalić się od armii Cienie. Nie wiedzieli co dziele się z osobą pilnującą im tyłów.
Fox dzięki zaklęciu o dużej skali rażenia zamroził w czasie sporą grupkę, chcących go rozerwać na strzępy wrogów. Wiedział, że jego czas zatrzymania czasu nie wytrzyma na długo, ale nie miał pojęcia jak dobić tak wiele osób na raz. Zwykła magia różni się od czarnej między innymi tym, że nie można nią krzywdzić czyli zabijać i wyrządzać trwałych szkód drugiej osobie.
Po pewnym czasie jednak miał większy problem niż pytanie co teraz.
- Kogo my tu mamy? - szepnął złowrogi głos za sobą i wręcz poczuł zapach śmierci dochodzący tuż zza swoich pleców.
Odwrócił się i zobaczył blade oblicze Cienia. Nie zdążył mu się dokładnie przyjrzeć gdyż ziemia przed nim uformowała się w pionowy walec, który uderzył go tak iż poleciał kilka metrów do tyłu.
Jęknął z bólu świadomy, że coś sobie najwyraźniej zwichnął.Różdżka poleciała gdzieś w krzaki. Z resztą nawet gdy ją miał nie miał już many.
Cień powolnym krokiem podszedł go swej ofiary i podniósł za pomocą magii ziemi tak, że Feliks złapany za nogi zawisł głową do dołu.
- Kto mały szczurze pozwolił ci zamrażać w czasie moich żołnierzy?
- To..to... pomyłka - Fox próbował się uśmiechnąć jakby sytuacja bawiło, jednocześnie cały pobladł i czuł mdłości. - Ja tylko tędy przechodziłem.
Dłoń uformowana z gleby pod nim złapała jego ręce i poczuł jak dwie przeciwstawne siły próbują go rozerwać.
- Jest ktoś w okolicy? Nie wieżę jakoś, że to ty zlikwidowałeś wszystkich moich uciekinierów.
- Nie wiem - odpowiedział początkowo, ale nie zabrzmiało to wiarygodnie z resztą Cień i tak nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
Jednak z kamiennych dłoni pociągała mocniej i Feliks poczuł, że jeszcze trochę a mu kości nieodwracalnie powychodzą ze stawów. Całe życie przeleciało mu przez oczami. Nie koniecznie tak wyobrażał sobie własną śmierć.
Wiedział, że czego by nie powiedział i tak umrze, więc wydawanie reszty nic nie da. Chociaż coś czuł, że jeśli tylko Cień się rozejrzy to i tak trafi sam trafi.
- Nikogo już nie ma - usłyszał myśl którą chciał wypowiedzieć jednak zrobił to za niego ktoś inny.
Widział go do góry nogami i w dodatku mając głowę na wysokości mniejszej od metra, gdyż ziemia wciągnęła już jego ręce po łokcie niczym ruchome piaski. Mimo wszystko od razu go poznał.
"Mistrz Zythrian"
- Puść chłopaka - powiedział białowłosy czarodziej jakby był pewien, że Cień posłucha jego rozkazu.
- Myślisz, że się wystraszę iluzji i to w dodatku przedstawiającą twoją gębę? - niemal zaśmiał się Cień, choć z natury nie należał istot skłonnych do śmiechu, którego nie wywołało cierpienie kogoś innego.
Feliks przyjrzał się dokładnie i zrozumiał że postać nieznacznie faluje niczym fatamorgana, rozgrzane powietrze. Choć wyraźnie czuł jego aurę wiedział że jako iluzja mistrz niewiele mu pomoże.
"A wiec już po mnie. Z resztą dlaczego niby Cień miałby go słuchać? Nawet jeśli sam jest jest czarnym magiem."
Cień uniósł rękę by zacinać ją w pięść i tym samym dokonać swego dzieła - rozciągnąć Foxa tak by po serii krzyków mieć dwie jego połowy osobno.
Zamiar ten zniweczyła iluzja Zythriana, która wbrew swej naturze zatrzymała rękę Cienia zamiast przez nią przeniknąć jak na zwykły, grzeczny miraż przystało.
Czerwonooki już-nie-człowiek wyglądał jakby chciał zabić Foxa już nie tylko z samej radości odbierania życia i wysłuchiwania krzyków, ale również by zrobić na złość Zythrianowi i pokazać mu, że nikt prócz demona nie ma nad nim władzy.
Fox nie słyszał jakimi argumentami Zythrian go przekonał, ale Cień w końcu dał za wygraną, a chłopak wylądował na ziemi ciężko dysząc.
Ostatnie co pamiętał to to jak po odejściu Cienia jego wybawca zwraca się do niego.
- Trzymajcie się od tego z daleka - powiedział i rozpłynął się.
Rozumiał przez to iż chodzi nie tylko o niego ale o cała resztę zaangażowanych w całą tą sprawę z Pierścieniem.
____________________________________________________
Przepraszam, że tak mało tu opisów.
Przy obecnym tępię kolejny rozdział przepiszę za tydzień, ale kto wiem może jakaś siła wyższa mnie przyśpieszy.
Ilustrację dojdą nieco później.
Dziękuje za dwa tysiące wejść i wszystkie dotychczasowe komentarze.
Strażnicy pędzili przed siebie by jak najszybciej oddalić się od armii Cienie. Nie wiedzieli co dziele się z osobą pilnującą im tyłów.
Fox dzięki zaklęciu o dużej skali rażenia zamroził w czasie sporą grupkę, chcących go rozerwać na strzępy wrogów. Wiedział, że jego czas zatrzymania czasu nie wytrzyma na długo, ale nie miał pojęcia jak dobić tak wiele osób na raz. Zwykła magia różni się od czarnej między innymi tym, że nie można nią krzywdzić czyli zabijać i wyrządzać trwałych szkód drugiej osobie.
Po pewnym czasie jednak miał większy problem niż pytanie co teraz.
- Kogo my tu mamy? - szepnął złowrogi głos za sobą i wręcz poczuł zapach śmierci dochodzący tuż zza swoich pleców.
Odwrócił się i zobaczył blade oblicze Cienia. Nie zdążył mu się dokładnie przyjrzeć gdyż ziemia przed nim uformowała się w pionowy walec, który uderzył go tak iż poleciał kilka metrów do tyłu.
Jęknął z bólu świadomy, że coś sobie najwyraźniej zwichnął.Różdżka poleciała gdzieś w krzaki. Z resztą nawet gdy ją miał nie miał już many.
Cień powolnym krokiem podszedł go swej ofiary i podniósł za pomocą magii ziemi tak, że Feliks złapany za nogi zawisł głową do dołu.
- Kto mały szczurze pozwolił ci zamrażać w czasie moich żołnierzy?
- To..to... pomyłka - Fox próbował się uśmiechnąć jakby sytuacja bawiło, jednocześnie cały pobladł i czuł mdłości. - Ja tylko tędy przechodziłem.
Dłoń uformowana z gleby pod nim złapała jego ręce i poczuł jak dwie przeciwstawne siły próbują go rozerwać.
- Jest ktoś w okolicy? Nie wieżę jakoś, że to ty zlikwidowałeś wszystkich moich uciekinierów.
- Nie wiem - odpowiedział początkowo, ale nie zabrzmiało to wiarygodnie z resztą Cień i tak nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
Jednak z kamiennych dłoni pociągała mocniej i Feliks poczuł, że jeszcze trochę a mu kości nieodwracalnie powychodzą ze stawów. Całe życie przeleciało mu przez oczami. Nie koniecznie tak wyobrażał sobie własną śmierć.
Wiedział, że czego by nie powiedział i tak umrze, więc wydawanie reszty nic nie da. Chociaż coś czuł, że jeśli tylko Cień się rozejrzy to i tak trafi sam trafi.
- Nikogo już nie ma - usłyszał myśl którą chciał wypowiedzieć jednak zrobił to za niego ktoś inny.
Widział go do góry nogami i w dodatku mając głowę na wysokości mniejszej od metra, gdyż ziemia wciągnęła już jego ręce po łokcie niczym ruchome piaski. Mimo wszystko od razu go poznał.
"Mistrz Zythrian"
- Puść chłopaka - powiedział białowłosy czarodziej jakby był pewien, że Cień posłucha jego rozkazu.
- Myślisz, że się wystraszę iluzji i to w dodatku przedstawiającą twoją gębę? - niemal zaśmiał się Cień, choć z natury nie należał istot skłonnych do śmiechu, którego nie wywołało cierpienie kogoś innego.
Feliks przyjrzał się dokładnie i zrozumiał że postać nieznacznie faluje niczym fatamorgana, rozgrzane powietrze. Choć wyraźnie czuł jego aurę wiedział że jako iluzja mistrz niewiele mu pomoże.
"A wiec już po mnie. Z resztą dlaczego niby Cień miałby go słuchać? Nawet jeśli sam jest jest czarnym magiem."
Cień uniósł rękę by zacinać ją w pięść i tym samym dokonać swego dzieła - rozciągnąć Foxa tak by po serii krzyków mieć dwie jego połowy osobno.
Zamiar ten zniweczyła iluzja Zythriana, która wbrew swej naturze zatrzymała rękę Cienia zamiast przez nią przeniknąć jak na zwykły, grzeczny miraż przystało.
Czerwonooki już-nie-człowiek wyglądał jakby chciał zabić Foxa już nie tylko z samej radości odbierania życia i wysłuchiwania krzyków, ale również by zrobić na złość Zythrianowi i pokazać mu, że nikt prócz demona nie ma nad nim władzy.
Fox nie słyszał jakimi argumentami Zythrian go przekonał, ale Cień w końcu dał za wygraną, a chłopak wylądował na ziemi ciężko dysząc.
Ostatnie co pamiętał to to jak po odejściu Cienia jego wybawca zwraca się do niego.
- Trzymajcie się od tego z daleka - powiedział i rozpłynął się.
Rozumiał przez to iż chodzi nie tylko o niego ale o cała resztę zaangażowanych w całą tą sprawę z Pierścieniem.
____________________________________________________
Przepraszam, że tak mało tu opisów.
Przy obecnym tępię kolejny rozdział przepiszę za tydzień, ale kto wiem może jakaś siła wyższa mnie przyśpieszy.
Ilustrację dojdą nieco później.
Dziękuje za dwa tysiące wejść i wszystkie dotychczasowe komentarze.




