środa, 29 sierpnia 2012

Rodział 63: Koniec zabawy


Paulina po powrocie do leśniczówki przyjrzała się twarzą towarzyszy. Tyle razem przeszli, a jednak tak mało o nich wiedziała.  
Przegrali wyścig po Pierścień II Elementu. Pierścień I Elementu okazał się być człowiekiem, którego Paweł nie da rady zabić ze względów moralnych. Lokalizacji pozostałych dwóch nie znali. Istnienie drużyny traciło sensu, a mimo to jeszcze się nie porozchodzili we własne strony. Jutro to może się zmienić. Z tymi dołującymi myślami, położyła się koło Amber i pogrążyła się we śnie.

Wokół zapanowała złowroga cisza. Jakby wszystkie żywe stworzenia zamilkły, lub uciekły. Odgłosy łamanych gałęzi i sum liści zbliżały się do leśniczówki i otoczyło ją ze wszystkich stron. Drzwi otworzyły się, a ich zardzewiałe zawiasy głośno zaprotestowały, jakby swym głośnym skrzypieniem podjęły rozpaczliwą próbę przebudzenia śpiących  nastolatków.
Nagle Paulina poczuła, że coś ciągnie ją za nogę. Zobaczyła w ciemności parę oczu. Z początku myślała, że to Fox, który zamiast stać na czatach robi sobie z niej żarty. Jednak wpatrujące się w nią punkciki nie były malinowe lecz krwisto czerwone i nie odbijały światła księżyców...Z jej gardła wyrwał się paniczny krzyk i dopiero to obudziło pozostałych. Kopnęła wolną nogą napastnika w twarz próbując się oswobodzić, anie nic to nie dało. Wtedy zrozumiała co Oscar miał na myśli mówiąc, że Alex jest najsłabszy z nich wszystkich. Upiór, za życia będący prawdopodobnie dwudziestoparoletnim kowalem, nic sobie nie robiąc z jej szamotaniny i dalej ciągnął ją za nogę odseparowując ją od reszty podczas, gdy pozostali mu podobni okrążali jej przyjaciół uzbrojeni w przeróżne ostre i niebezpieczne wyglądające przedmioty. Paulina tymczasem nie oszczędzając się hałasowała by wszystkich pobudzić i ostrzec o niebezpieczeństwie.

Alex momentalnie się rozbudził widząc jak zarażona kobieta trzymającą Tobiego za koszulkę i unoszącą go tak, że ten mógł jedynie machać nogami metr nad ziemią. Choć równie zaskoczony co młodszy czarodziej, Alex w jednej chwili przywołał miecz i rzucił nim tak, że ten trafił prosto w serce upiornej kobiety. Ta rozpłynąć się jeszcze zanim upadła. Tobi wylądował na ziemi z miną zdradzająca, że niewiele brakowało by popuścił ze strachu. Jasnowłosy chciał mu już kazać uciekać, jednak zauważywszy, że są otoczeni zmienił taktykę. Mianowicie złapał dwunastolatka i teleportował się z nim na wysoką solidną gałąź gdzie go zostawił i wrócił do chatki. A tam zastał nie małe zamieszanie.
Pawela rozbudziła para Zarażonych, którzy wyrzucili go przez okno, chwilę później smok i atakujące go postacie zniknęły Alexowi z oczu.
Foxa nigdzie nie było widać.
Amber stała sparaliżowana strachem, rozglądając się na wszystkie strony. 
–    Amber !! Nie stój tak – wołał do niej Alex ona jednak nawet nie podniosła łuku, leżącego koło niej na ziemi.
Czarodziej wiedział, że jeśli ktoś zaraz czegoś nie zrobi, upiory ją zabiją. Zauważył również Paulinę, która wleczona przez „kowala” znikała w ciemności lasu, krzycząc i bezowocnie obrzucając napastnika czym się dało. Tobie siedząc na drzewie bezskutecznie próbował trafić szyszkami w jednego atakującego go zarażonego chłopaka niewiele od niego starszego.
Alex mógłby dobiec do Amber stojącej w kącie domku, ale Paulina w tym czasie zniknie z pola widzenia. Bał się również, że Tobi nie wytrzyma  na drzewie. Nie mógł się rozdwoić...a może jednak.
Kilka uporów rzuciło się również na niego, widać domyślając się, że nie jest on jednym z nich.
–    Meg, pomóż Amber ! - zawołał kruka również zaangażowanego w walkę.
Amber blada od strachu nie była w stanie się bronić. Nagle jednak pomiędzy elfką, a upiorem pojawiła się ktoś kto swym ostrzem przeszył serce potwora na wylot i obrócił je tak by powiększyć ranę. Bohaterem Amber nie była jednak Meg.

„Nie. To musi być jakiś koszmar. Skąd ich tyle??” - Pauli na naliczyła bowiem ponad pięciu Zarażonych, a ich liczba z każdą chwilą wzrastała.
Pierwszy raz miała do czynienia z prawdziwymi zarażonymi-ludzmi-upiorami. Wcześniej spotkała tylko zwierzęta i nie była świadkiem ataki Alexa. Zarażeni od zombi różnili się przede wszystkim tym, że się dymili, oczy świeciły im na czerwono (nie tylko tęczówki, całe oczy), znacznie szybsi  i silniejsi. Posiadali wyczulone zmysły czym nie równali się może z np. wampirami. Nie mogli jednak używać  magii. Tu Alex był wyjątkiem od reguły. Zresztą czary nie były im potrzebne. Z zawrotną prędkością wyciągnęli Paulinę z domku.
Paulina wycieńczona stawianiem oporu straciła resztki nadziei. Zastanawiała się już tylko czego oni od niej  chcą. 
„Co jeśli chcą mnie zaprowadzić do Cienia? Muszą przecież wiedzieć, że wszystko co mogłam już powiedziałam Strażnikom. Chyba że chcą sprawdzić ile wtedy usłyszałam. Dlatego to coś w Oscarze nie pozwoliło mnie wtedy zabić.”
Nagle usłyszała głos Psotki
–     Paulina, bransoletka! Pamiętasz co mówiła Sara? Nie musisz być magiczna by z niej korzystać.
–     To co mam zrobić? - Na razie wiedziała tylko jak łączyć umysł z tym przedmiotem, gdy ten świeci, by móc się dowiedzieć co chce jej przekazać. 
–     Poproś bogów o pomoc. Jesteś córką Ewy. Na pewno cię wysłuchają.
–    Ty nie mówisz poważnie. - Nie widziała sensu w modleniu się do miejscowych bóstw. Z drugiej trony co szkodzi spróbować? - No ok em... Jeśli ktoś tam na górze mnie słyszy to przydałaby się pomoc.
- Może trochę więcej pokory? - poradziła zakłopotana Psotka, gdy zauważyła, że dziewczyna nie bierze tego na serio. - No i nie musisz na głos.
„Niby jak ja mam brać coś takiego na poważnie? To idiotyczne jak...” - Paulina urwała, gdy zdała sobie sprawę ze jeszcze niedawno dokładnie tak samo myślała o magii. Uważała, że to głupie wierzyć w to wszystko co jej się przytrafiło. Z początku uważała to za sen, ale teraz wiedziała, że to czego nie chciała zrozumieć jest najprawdziwszą prawdą. - „Skoro uwierzyłam, że ten świat istnieje równie dobrze mogę uwierzyć w tych co go stworzyli.” - Zamknęła oczy. Koncentrowała się na bransoletce, jakby to przez nią przemawiała.
„Proszę bogini światła usłysz mnie. Błagam pomóż mi.” - przestała myśleć o tym jako o czymś głupim - „Powstrzymaj te upiory.”
Z bransoletki wystrzeliło światło, jednocześnie Paulina poczuła jak przepływa przez nią energia, którą nazwać można było jedynie jasną.  Z czasem srebro zaczęło ją palić, a w głowie odezwał się głos.
„Cholera, to pali!!”
Nie wiedziała czy to jej myśli, czy wyobraźnia czy coś bardziej mrocznego, ale zgadzała się z głosem w stu procentach. Bolało, paliło, ale z pewnością nie tak bardzo jak postać, która ją trzymała za nogę.
Kowal- upiór  krzyknął przeraźliwie, a czarny kolor wyparował z jego oblicza. Oczy zrobiły się błękitne, ale gdy umilkł skórę nadal miał trupio bladą, jakby umarł już kilka dni temu. W przeciwieństwie do normalnych Zarażonych jego ciało nie wyparowało od razu. Najpierw opadła na ziemi, a na jego twarzy odbił się spokój. Dopiero potem rozpłyną się wśród białej mgiełki.
Jednak był to tylko jeden przeciwnik, a otaczały ją już dziesiątki.
–    Twojej mamie wychodziło to lepiej – stwierdziła Psotka nieco zawiedziona.
–    Przed chwilą mówiłaś, że każdy może to się udać.
–    Widać za mało miałaś w sobie wiary i starczyło jej tylko na jednego.  - wzruszyła swymi małymi ramionami.
Obie zwróciły spojrzenia w stronę czerwonookich postaci. Wróżce skończył się zapas odwagi i schowała się Paulinie we włosach. Dziewczyna tymczasem wspierając się o drzewo powoli podniosła się. Plecy ją bolały, gdyż będąc ciągnięta wielokrotnie poszorowały ją kamienie.
Nagle nad jej głową coś zaszumiało. Duży obiekt latający przeleciał po niebie, a powietrze stało się nagle ciepłe. Za ciepłe jak na noc. Mrok rozjaśnił czerwony płomień, któremu towarzyszył dźwięk kojarzący się z palnikiem. Czternastolatka była przede wszystkim w szoku. Tuż przednią zawisł olbrzymi czerwony smok. Tak dużego stworzenia jeszcze nie miała okazji oglądać z bliska. Jego głowa była na tyle duża, że spokojnie mógłby ja pożreć bez gryzienia.
Czerwone, a w zasiądzie brązowe oczy o wyjątkowo nietypowym odcieniu świdrowały ją groźnym spojrzeniem. Szybko jednak smok zdał sobie sprawę, że widać nie warto marnować czas na te gapienie się i prychnął jedynie.
Paulina poczuła, że nogi się pod nią uginają. Wzięła głęboki wdech zdając sobie sprawę że od chwili ujrzenia czerwonołuskiej istoty zapomniała  oddychać.
„Znaleźli nas...Strażnicy już nas znaleźli” - pierwszą osoba o jakiej teraz pomyślała to Alex.

Jasnowłosy czarodziej próbował przedrzeć się przez tłum przeciwników. Nagle coś oplotło mu się wokół kostki i zawisł głową do dołu dwa metry nad upiorami. Po czasie ujrzał przed sobą srebrnowłosego elfa o znajomych rysach twarzy. Choć było ciemno Alex od razu poznał Ciernia. Jego rośliny rosnąć w zastraszającym tempie oplatając się wokół wrogów lub przedziurawiając ich na wylot. Okolica zapełniła się dymem, który jest obecny chwilę po unicestwieniu Zarażonego.
- No pięknie – syknął czarodziej, gdy pęta zacieśniały się wokół jego kostki, a z czasem krępowały pozostałe jego kończyny uniemożliwiając ruch.

Paweł podczas walki został zmuszony by oddalić się od grupy. Udało  mu się przypadkiem zrzucić całą truję przeciwników ze skarpy. Jednak  gdy po upewnieniu się, że już w żaden sposób mu nie zagrażają odwrócił się okazało się, że został jeszcze jeden który stał tak, że uniemożliwiał mu powrót do przyjaciół. Za sobą miał wspomniane urwisko, gdyby spadł a skrzydła nie pojawiły się na czas mógłby niechybnie skręcić kark z takiej wysokości. W pewnym momencie podobnie jak Paulina usłyszał i zobaczył ta samą ognistą postać. Czerwono-łuski smok zioną niewielką ognistą kulą, a upiór w mgnieniu oka stał się wspomnieniem. Nie obyło się co prawda bez agonii i krzyków płonącego żywego trupa. Pawłowi zakręciło się w głowie.
Niedawno prawdopodobnie przyczynił się do śmierci trójki stworzeń które były kiedyś zwykłymi cywilami z wyspy a teraz na jego oczach jeden z nich płonie. Na misjach najwyżej wykończali zwierzęta które i tak by padły zarażone czarną krwią, ale gdy widział ludzi zawsze zastanawiał się czy nie można by ich uratować inaczej, przywołać ich dusze, ożywić, sprawić by zmartwychwstali. A przecież byli mu obcy i powinni być mu obojętni.
Spojrzał na smoka przed sobą. Znali się bardzo dobrze. Nastolatka otoczył błękitny dym i po chwili wzbijając się w powietrze rzucili się na niego. 

Smocza walkę słychać było nawet w miejscu w którym znajdowali się  Amber i jej wybawca, którym okazał się Oscar. Czarnowłosy ubrany nieco inaczej niż go widziała ostatnio, wyposażył się w skórzane rękawice dzięki czemu nie musiał się obawiać czarnej krwi i ewentualnego zarażenia, poza tym ułatwiały mu posługiwanie się bronią białą.Gdy oczyścił leśniczówkę wybiegł na dwór.
„Nie można dopuścić by choć jedne uciekł i przekazał Cieniowi gdzie jesteśmy.”
Schował miecz i z rozpędu wbiegł na najbliższe drzewo, łamiąc nieco prawa grawitacji. Szedł po pionowej powierzchni aż na wysokość czterech metrów. Wtedy odbił się i odwróciwszy się głową w dół ku ziemi zaczął rzucać, sztyletami podobnymi niekiedy do tego Pauliny, oraz niewielkimi woreczkami z prochem, które działały prawie jak granat. Przy czym zawsze trafiał w cel. W ostatniej chwili obrócił się i wylądował miękko jak kot. Dopiero wtedy gdy dzięki tej kombinacji pozbył się połowy przeciwników, ponownie dobył miecza i ruszył na niedobitków. Meg w postaci Alexa stała przez moment zaskoczona, ale szybko ruszył mu pomóc.
Tobi i Amber cali bladzi, trzęśli się w swoich kryjówkach. Noc była  wyjątkowo chłodna, a obecność uporów powodowała, że ktoś bardziej wrażliwy na aurę czuł chłód przenikający do szpiku. 



Nikt nie widział Foxa, a przez całe zamieszanie nawet go nie szukano.
Chłopak lis zaraz po odejściu Pauliny zabrał się za przerwane zajęcie. Zwykle nawet grając w zwykłe Sudoku, czuł adrenalinę, gdyż gdyby go ktoś przyłapał, zwłaszcza Strażnicy to by się mogło źle dla niego skończyć. Wedle prawa nie wolno wnosić do Daragonterra żadnych sprzętów elektronicznych oraz tych działających na prąd. Książki nie zapisany runami i inne drobiazgi również nie były mile widziane.
Dragonterra jest inna nazwa Świata Smoków. Powstała dość niedawno razem z pojawieniem się w niemagicznym świecie angielskiego i łaciny. W zasadzie ludzie zawsze nazywają swój świat Ziemią, nie zależnie w którym wymiarze żyją, ale by je rozróżnić  daje im się nazwy.
Tym razem po jakimś czasie Feliks zaczął odczuwać senność. Powieki same mu się zamykały, ale nie chciało mu się wracać do leśniczówki.
Ocknął się dopiero, gdy usłyszał krzyk Pauliny, a z czasem doszedł go również  pełen paniki głos Alexa który wołał : „Amber !! Nie stój tak”.
Chłopak lis niewiele mógł jednak zrobić gdyż sam był otoczony. Co prawda otaczające go istoty nie od razu zdały sobie sprawę z  jego obecności, dopiero gdy chcąc oddalić się w bezpieczne miejsce stanął na gałązce, zaczęły go gonić. Fox w postaci małego lisa biegł zygzakiem pomiędzy drzewami. 
Gdy zgubił pościg i wspiął się na drzewo. Z tej wysokości  mógł dostrzec drogę, którą przechodziła cała armia uporów w której skład wchodzili nie tylko Zarażeni, ale  i gorsze potwory, które kiedyś mogły być ludźmi i elfami.
Ta trójka która go goniła i grupka walcząca z jego przyjaciółmi to tylko drobny ułamek tego co maszerowało drogą pod wodzą Cienia. On sam zdawał się nie zauważyć, że ubyło mu żołnierzy.
„Gdzie są Strażnicy w takich momentach?”
Nagle przypomniał sobie opuszczone miasto jakie rzekomo widzieli Amber i Paweł. Czyżby mieszkający w nim ludzie zostali w ostatniej chwili ewakuowani, czy wchodzą w część szeregów armii?
Nad głową Foxa przeleciał czerwony smok, a on ukrył się wśród gałęzi.
„A więc Strażnicy już tu są. Niemniej głupotą byłoby rzucać się na całą armie. Szczególnie, że część z Zarażonych może w pewien sposób zostać uratowana. Wystarczy zniszczyć tego kto ich zaraził – Cienia. Próbując ich ratować w inny sposób po prostu się ich zabija.”
Jeśli Zythrian czegokolwiek go nauczył z teorii to właśnie tego.
„Feliks w co ty się wpakowałeś” - pomyślał, a jego wyobraźnia sprawiła, że usłyszał te zdanie jakby  wypowiedziała je jego matka. - „A było ci siedzieć grzecznie u babci i pilnować młodszego brata.”
Chłopak zauważył kolejną grupkę oddalającą się od armii. Zmierzali w stronę leśniczówki.
„Cóż nic tu po mnie” – odezwał się jego instynkt samozachowawczy.
„Nie chodzi o to, czy poradzą sobie bez ciebie, czy nie tylko jak ty będziesz się czuł za świadomością, że stchórzyłeś i uciekłeś?” - odezwało się jego sumienie, głosem zadziwiająco podobnym do Pauliny. - „Znowu ma być tak jak siedem lat temu?” - Zabawne, bo właścicielka tego głosu w jego wyobraźni nie mogła wiedzieć co wydarzyło się tych siedmiu lat temu.

Pamiętał jak wpadł do Alexa i powiedział Oscarowi, że go „pożycza” na moment. Czarnowłosy od razu miał złe przeczucia. Alex zresztą też miał wątpliwości, gdy usłyszał jaki jest plan, ale mimo to się zgodził. Niestety  wszystko poszło nie tak. Grupa straży miejskiej goniła ich przez pół miasta. W końcu oboje zrozumieli, że by ich zgubić muszą zmienić taktykę. Alex miał odwrócić uwagę, a Fox miał zaatakować z ukrycia.
Problem w tym, że dziesięcioletni Felix, zamiast w pewnym momencie się ujawnić i w jakiś sposób ogłuszyć ludzi, siedział w kryjówce i wmawiał sobie, że jego przyjaciel da sam sobie radę.
„Świetnie mu idzie. Nie potrzebuje mnie” - wmawiał sobie, gdy dziewięcioletni Alex sam stawiał czoła trójce uzbrojonych ludzi.
W rzeczywistość wiara w przyjaciela była wymówką przed działaniem, ponieważ po prostu się bał iż zostanie złapany gdy tylko wyjdzie, a w przeciwieństwie do Alexa sam nie miał jeszcze mocy. Mężczyźni obezwładnili Alexa i zaczęli go wypytywać gdzie jest ten, który mu towarzyszył. Fox pomyślał, że już po nim, jednak  Alex nawet nie patrząc w jego stronę odparł że nikogo, z nim nie było.
–    Zawsze bylem sam. - Te słowa miały dla Foxa zupełnie inne znaczenia niż dla straży miejskiej i nawiedzały go w myślach jeszcze długi czas.
„Zostawiłeś go. Stchórzyłeś, a co gorsza to ty go w to wplatałeś.” - mówiło sumienie o głosie Pauliny. 
Fox wówczas nawet zastanawiał się nad zorganizowaniem misji ratunkowej. W końcu jego bracia na pewno by pomogli. Jednakże Alex jakim sposobem następnego dnia był już wolny, a jego przybrana rodzinka wyprowadziła się razem z nim.

Nagle jego przemożna chęć by biec przed siebie nie oglądając się za siebie, zniknęła. 
"A wszytko przez tych dwoje..." 
Niedoszłych młodych Strażników jakoś nie było mu żal, ale pozostałą dwójkę, a właściwie trójkę bo tego irytującego gówniarza też nawet lubił,nie mógł tak po prostu zostawić.
Z tą myślą zeskoczył z drzewa na którym siedział.


Cała trojka nastolatków została związana niczym jeńcy wojenni. Paweł nie był w stanie się ruszać ze zmęczenia.
- Tak to się kończy braciszku jak zadziera się ze starszymi – powiedział Cinnabar mając na myśli ich niedawną walkę. - Zresztą obiecałem sobie, że jak cię spotkam to przetrzepie skórę.
Oscar dokładnie wytarł broń z czarnej posoki, a potem  bez ostrzeżenia złapał Alexa i przyparł do drzewa.
–     Co ci odbiło?!- protestował  czarodziej.
–     Mnie odbiło? Chyba tobie. Co to za cyrki odstawiasz? - wydzierał się na niego nie pozwalając dojść do głosu – Teraz będziesz wszystkie dzieciaki z okoli ciągnął po Lunanor w poszukiwaniu przygód? Myślisz że to zabawa? Kiedy ty dorośniesz?
–    Odwal się.
–    „To nie był mój pomysł. Chciałem działać sam.„ - pomyślał
–    Myślałeś, że jak przyniesiesz Strażnikom Pierścień to zapomną o tym by cię przebadać?
–    Nawet gdybym wiedział gdzie jest Pierścień nie powiedziałbym tego Strażnikom, choćby nie wiem co.
–     Dobrze wiedziałeś, że będziemy szukać Pauliny i zamiast ją przekonać do powrotu jeszcze dodatkowo ją namawiałeś!
–    Przeceniasz mój wpływ na młodszych – mruknął Alex.
–    Do niczego mnie nie namawiał. Sama uciekłam. To mój wybór. - Paulina wzięła na siebie cała odpowiedzialność za swoje winy. - Chciałam tylko coś sprawdzić...Potem po prostu nie chciałam wracać.
Oscar krytycznie przyjrzał swej kuzynce. We włosach wśród małych warkoczyków miała kilka drobnych gałązek i z pewnością pełno żwiru po niedawnej przygodzie. Wyglądała na względnie czystą, choć jej ubranie było miejscami porwane. Jej harde spojrzenia skojarzyło mu się z dzikim zwierzęciem, które schwytane w sidła może już próbować zabić kłusownika spojrzeniem.
–    Mogło wam się coś stać. - powiedział Oscar  już nieco spokojniej i łagodniej. - Gdybyśmy nie przyszli na czas bylibyście już wszyscy martwi. Wylądowaliście się w sam środek wojny. W okolicy Cień zbiera swą armie, a wy zachowujecie jak na wycieczce.
Jeśli chciał tym wzbudzić wdzięczność, lub wyrzuty sumienia u dziewczyny to mu się to nie udało, a przynajmniej nie było tego po niej widać.
–    Wojny? - spytała jedynie.
–    Na to się zanosi – odpowiedział za Oscara Cierń. - Żadna konkretna osoba, ani ugrupowanie nie wypowiedziała nam jej, ale mamy tu do czynienia z regularną armią.
„A jednocześnie z zakładnikami, bo jakby nie patrzeć są to ludzi, cywile” - pomyślał Oscar.
Opowiadanie o wojnie zajęło elfa na wystarczająco dużo czasu by Alex zdążył się magicznym sposobem uwolnić, zabrać Tobiego z drzewa i zniknąć. Cierń domyślał się w którą stronę uciekł czarodziej, ale obecnie miał większe zmartwienia niż gonienie za pół-upiorem bez kontroli. 

Cała trójka młodzieńców była sobie rówieśnikami. Cinnabar miał 22, Cierń 20, a Oscar 21 lat. Paulina nie miała pojęcia w jakich okolicznościach i kiedy się poznali, ale wydawali się dobrze ze sobą współpracować. Trudno tez było jednoznacznie powiedzieć kto tu jest przywódca grupy. Niedaleko leśniczówki stały trzy konie. Jeden kasztanowy o czarnej grzywie należał do Oscara, choć dziewczynie nie było wiadome skąd go ma i czemu traktuje go jak własnego daimona. Drugi biały w brązowe łaty należał do Ciernia, a ostatni czarny o szarej grzywie do Cinnabara. Cinnabar postanowił lecieć przodem by sprawdzić, czy droga jest wolna, a na jego koniu posadzono Pawła i Amber. Oscar  miał jechać z Pauliną. 
–    Twoi rodzice wiedzą, że uciekłaś – zaczął Oscar konspiracyjnym szeptem, gdy wszyscy ruszyli szybkim kłusem.
Przez ten cały czas aż do teraz starała się nie myśleć o tym co oni sobie o tym pomyślą. 
„Uczyli mnie był była niezależna i miała własne zdanie” - usprawiedliwiała się. Poza tym była pewna, że Shadow nie ma z nimi kontaktu. - „Blefuje by mnie zachęcić do współpracy.”
Szli tak podczas gdy on bezskutecznie upewniał ją, że wszystko co mówi to prawda. Jej rodzice mieli się ponoć pojawić lada chwila, jednak Oscar nie mógł wiedzieć, że kilka napotkanych przeszkód trochę opóźni ich przyjście.
- Gdy tylko Shadow skończył rozmowę z nimi, skontaktował się ze mną, a ja ponieważ w w teorii nie trzymały mnie tam już żadne obowiązki o których on by wiedział, zbierając po drodze kogo się dało zacząłem was tropić. Właśnie mi się przypomniało, że o coś cię chyba prosiłem przed odjazdem.
–    Przepraszam, że przeze mnie nie miałeś czasu dla Arisy – sama nie wiedziała czy mówi to szczerze, czy sarkastycznie.
W pewnym sensie cieszyła się, że się pojawił mimo iż kończyło to całą jej wolność. Czuła między nimi jakąś więź, jakby on przechodził to co ona, czy może bardziej przechodził to co ona dopiero będzie. Choć jeszcze o tym nie wiedziała.
–    Nie żartuj młoda. Nie mógłbym... z czystym sumieniem, wiedząc, że jesteś w zagrożeniu. Eh...To chyba jakaś telepatia. Miałem takie przeczucie, że nie usiedzisz tam długo. Gdybym przekazał to Shadow może przywiązałby cię do pieca, czy coś i byłby spokój...

Strażnicy pędzili przed siebie by jak najszybciej oddalić się od armii Cienie. Nie wiedzieli co dziele się z osobą pilnującą im tyłów.  
Fox dzięki zaklęciu o dużej skali rażenia zamroził w czasie sporą grupkę, chcących go rozerwać na strzępy wrogów. Wiedział, że jego czas zatrzymania czasu nie wytrzyma na długo, ale nie miał pojęcia jak dobić tak wiele osób na raz. Zwykła magia różni się od czarnej między innymi tym, że nie można nią krzywdzić czyli zabijać i wyrządzać trwałych szkód drugiej osobie.
Po pewnym czasie jednak miał większy problem niż pytanie co teraz. 
- Kogo my tu mamy? - szepnął złowrogi głos za sobą i wręcz poczuł zapach śmierci dochodzący tuż zza swoich pleców. 
Odwrócił  się i zobaczył blade oblicze Cienia. Nie zdążył mu się dokładnie przyjrzeć gdyż ziemia przed nim uformowała się w pionowy walec, który uderzył go tak iż poleciał kilka metrów do tyłu.
Jęknął z bólu świadomy, że coś sobie najwyraźniej zwichnął.Różdżka poleciała gdzieś w krzaki. Z resztą nawet gdy ją miał nie miał już many. 
Cień powolnym krokiem podszedł go swej ofiary i podniósł za pomocą magii ziemi tak, że Feliks złapany za nogi zawisł głową do dołu. 
- Kto mały szczurze pozwolił  ci zamrażać w czasie moich żołnierzy?
- To..to... pomyłka - Fox próbował się uśmiechnąć jakby sytuacja bawiło, jednocześnie cały pobladł i czuł mdłości. - Ja tylko tędy przechodziłem. 
Dłoń uformowana z gleby pod nim złapała jego ręce i poczuł jak dwie przeciwstawne siły próbują go rozerwać. 
- Jest ktoś w okolicy? Nie wieżę jakoś, że to ty zlikwidowałeś wszystkich moich uciekinierów.
- Nie wiem - odpowiedział początkowo, ale nie zabrzmiało to wiarygodnie z resztą Cień i tak nie takiej odpowiedzi oczekiwał. 
Jednak z kamiennych dłoni pociągała mocniej i Feliks poczuł, że jeszcze trochę a mu kości nieodwracalnie powychodzą ze stawów. Całe życie przeleciało mu przez oczami. Nie koniecznie tak wyobrażał sobie własną śmierć.   
Wiedział, że czego by nie powiedział i tak umrze, więc wydawanie reszty nic nie da. Chociaż coś czuł, że jeśli tylko Cień się rozejrzy to i tak trafi sam trafi.
- Nikogo już nie ma - usłyszał myśl którą chciał wypowiedzieć jednak zrobił to za niego ktoś inny. 
Widział go do góry nogami i w dodatku mając głowę na wysokości mniejszej od metra, gdyż ziemia wciągnęła już jego ręce po łokcie niczym ruchome piaski.  Mimo wszystko od razu go poznał. 
"Mistrz Zythrian"
- Puść chłopaka - powiedział białowłosy czarodziej jakby był pewien, że Cień posłucha jego rozkazu.
- Myślisz, że się wystraszę iluzji i to w dodatku przedstawiającą twoją gębę? - niemal zaśmiał się Cień, choć z natury nie należał istot skłonnych do śmiechu, którego nie wywołało cierpienie kogoś innego.
Feliks przyjrzał się dokładnie i   zrozumiał że postać nieznacznie faluje niczym fatamorgana, rozgrzane powietrze. Choć wyraźnie czuł jego aurę wiedział że jako iluzja mistrz niewiele mu pomoże. 
"A wiec już po mnie. Z resztą dlaczego niby Cień miałby go słuchać? Nawet jeśli sam jest jest czarnym magiem."
Cień uniósł rękę by zacinać ją w pięść i tym samym dokonać swego dzieła - rozciągnąć Foxa tak by po serii krzyków  mieć dwie jego połowy osobno. 
Zamiar ten zniweczyła iluzja Zythriana, która wbrew swej naturze zatrzymała rękę Cienia zamiast przez nią przeniknąć jak na zwykły, grzeczny miraż przystało. 
Czerwonooki już-nie-człowiek wyglądał jakby chciał zabić Foxa już nie tylko z samej radości odbierania życia i wysłuchiwania krzyków, ale również by zrobić na złość Zythrianowi i pokazać mu, że nikt prócz demona nie ma nad nim władzy.
Fox nie słyszał jakimi argumentami Zythrian go przekonał, ale Cień w końcu dał za wygraną, a chłopak wylądował na ziemi ciężko dysząc.
Ostatnie co pamiętał to to jak po odejściu Cienia jego wybawca zwraca się do niego.
- Trzymajcie się od tego z daleka  - powiedział i rozpłynął się.
Rozumiał przez to iż chodzi nie tylko o niego ale o cała resztę zaangażowanych w całą tą sprawę z Pierścieniem.





____________________________________________________

Przepraszam, że tak mało tu opisów. 
Przy obecnym tępię kolejny rozdział przepiszę za tydzień, ale kto wiem może jakaś siła wyższa mnie przyśpieszy. 
Ilustrację dojdą nieco później.
Dziękuje za dwa tysiące wejść i wszystkie dotychczasowe komentarze.

sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział 62: Ojciec, a tata


Meridiana okrążyła stół i znalazła się w gorzej oświetlonej części chaty. Teraz widać było jedynie zarys jej drobnej postaci. Oczy czarnowłosej dziewczynki zaświeciły się na złoto, a głos obniżył się.  Jej postać się rozpłynęła i stała się ciemnością panująca w pomieszczeniu. Zythrian nie mógł zdradzić jej prawdziwego powodu dla którego jego uczeń
–    Saverynowi po prostu udało się wyuczyć nowego zaklęcia, a mnie, jego mistrza bardzo cieszą jego postępy. - Nie łatwo kłamać w żywe oczy komuś tak groźnemu nie zdradzając się, jednak Zythrian miał już w tym wielowiekową wprawę i doświadczenie.
–    Znalazł się pedagog – prychnęła z rozbawienia. - Do rzeczy. Masz to po co tu jestem, czy nasz młody czarodziej ma po raz kolejny mieć atak? - Oczywiście mówiąc „młody czarodziej” nie miała na myśli Saveryna.
Zythrian wiedział po co przyszła i wiedział jak demon  zamierza To wykorzystać. Przyglądał się  złotemu pierścionkowi, który miał za chwilę oddać. Pierścień w którym zamknięto  II Element, powietrze. Gdy Meridiana i pozostałe Pierścienie znajdą się w tym samym czasie w Świątyni Bogini Ciemności, nastanie koniec ery  i prawdopodobnie większość życia w Świecie Smoków zginie ze smokami włącznie.
–    Już nie mogę się doczekać – powiedziała Meridiana patrząc na Pierścień jak na dawno utraconego członka rodziny.
Zythrian posiadając moc choć jednego Pierścienia zamiast niszczyć Świat zreformowałby go, ustanowić nowe, własne zasady. Nie chodziło mu o władzę, czy nieśmiertelność. Już i tak żył stanowczo za długo. Czas by nowe pokolenie przejęło inicjatywę. Oczywiście, gdy tylko skończy swój plan.  Jednak nowy świat musiało poczekać...
Czarny mag położył Pierścień na stole pozwalając Meridianie go zabrać. Jasna dziecięca dłoń wysunęła się z cienia i choć tak strasznie jej zależało na przedmiocie, sięgała po niego powoli rokoszując się tym małym zwycięstwem.
–    Jeszcze tylko trzy. Wiesz gdzie kolejne? – spytała i wcale nie przemawiała przez nią chciwość.
Wszystko musiało być już gotowe. Pełnia jest coraz bliżej, a do tego czasu musi odnaleźć wszystkich. Już tak blisko. Niedługo spełni swe przeznaczenie jako cząstka potężnego demona, a do tego stanie się najpotężniejszą z całej piątki. Wszystkie te potworne marzenia rozwiało jedno słowo.
–    Nie – powiedział Zythrian lakonicznie.
Złote oczy zdające się, wisieć w ciemnościach,  spojrzały na niego z mieszaniną niedowierzania i rozbawienia. Widocznie to kłamstwo było znacznie łatwiejsze do przejrzenia.
–    Były Mag Kręgu, którego zadaniem było tropienie i strzeżenie Pierścieni nie wie gdzie one są?
–    Zadaniem Magów Kręgu jest również doprowadzić do zniszczenia wszystkich Pierścieni.
–    Zniszczyć? - w tym momencie demon wybuchnął upiornym śmiechem, który wypełnił chatkę. – Poważnie myślisz, że na świecie istnieje cokolwiek co jest w stanie nas zniszczyć? Skoro takie jest wasze przeznaczenie czemu ci potężni magowie których zdradziłeś, jeszcze nas nie starli z powierzchni ziemi?
Zythrian odczekał aż jej wesołość przeszła.
–    Oni czekają na Wybrańca – powiedział jakby od niechcenia, uważnie obserwował reakcję demona.
Jak się spodziewał szybko został zasypany pytaniami typu "Jaki wybraniec?" "Kim on jest i gdzie się znajduje?" oraz "Dlaczego dopiero teraz dowiaduje się o czymś takim?"   Wlepiła w niego swe diabelskie złote oczy i mówiła cicho, z pozornym spokojem.
„Gdybym ci powiedział nie byłoby niespodzianki” - pomyślał Zythrian odwracając się by ukryć uśmiech.
–    Wybraniec, czyli ktoś, kto ma moc by zniszczyć twą istotę. O niczym nie mówiłem, gdyż do niedawna uważałem  to za legendę. Jako mag kręgu nie potrafię go wykryć tak jak Pierścienie – mówił prawdę jednak umiejętnie ukrywał pewne fakty.
 Z chmur wcześniej zebranych nad domem lunął ulewny deszcz. Woda bardzo szybko dostała się do mieszkania, przez okna drzwi oraz kran, który nagle wybuchnął. Zebrawszy się wokół Meridiany zamarzła i przybrała kształt potłuczonych, ostrych kawałków szkła.
–     Chcesz mi powiedzieć, że cały mój plan – zaczęła podejrzanie spokojnie, a jej ostre jak noże kryształki lodu niebezpiecznie zbliżały się do Zythriana – może legnąć w gruzach przez jakąś legendę, o której zapomniałeś mi powiedzieć, a która okazała się prawdą? - Czarnowłosa dziewczynka. Zamknęła na moment oczy i wzięła się za analizowanie sytuacji. Gdy je ponownie otworzyła skierowała się do wyjścia – Szukaj Pierścieni. Został niecały tydzień. Jeśli jutro nie będzie postępów to wiesz co się stanie.
Nie zamierzała okazywać, że wieść o Wybrańcu ją martwi. Opuszczając chatę również nie korzystała z drzwi. Zamiast tego ona i jej lodowe kryształy uległy sublimacji i wyleciały przez okno. 


U podnóża gór szóstka młodzieży znalazł opuszczony domek w środku lasu. Rozpadające się pokryte mchem ściany, miały tej nocy stanowić ochronę przez chłodnym wiatrem z zewnątrz.
Podczas gdy inni spali w środku tej skromnej, drewnianej budowli, Fox skorzystał z okazji i wyszedł na zewnątrz. Wziął ze sobą swój wiązany na rzemienie plecak, gdyż w przeciwieństwie do Alexa nie potrafił niczego przywoływać. Strasznie mu tej umiejętności zazdrościł, ale co zrobić? Nie każdy jest samoukiem, a duma nie pozwalała mu prosić przyjaciela o korepetycję. W takich momentach tęsknił za swoim pierwszym nauczycielem-swoim tatą. 
Znalazłszy ustronne miejsce gdzie nawet z nieoszklonych okien domku nie dało się go dojrzeć, Fox zatrzymał się usiadł na pokrytym mchem kamieniu i wyjął  z plecaka czarny kanciasty przedmiot. Uważnie przestudiował, czy się nie porysował.
Dzisiejszy dzień nie należał z jego punktów widzeń do specjalnie udanych. Podziobany przez kruka, przemoczony do suchej nitki jeszcze przed kolacją oberwał z liścia  od Amber, a przecież niemal nic nie zobaczył. W zasadzie więcej usłyszał, ale nie były to informację specjalnie ciekawe.
Pamiętał jak Alex zaczął się dziwnie rozglądać, a potem utkwił podejrzliwe spojrzenie w tafli wody niedaleko jakiegoś spróchniałego pnia. Gdy spytał go co się dzieje ten odparł „nic”, jednak coś czuł, że to nie prawda.
„Coś widział albo wyczuł, ale nie chciał powiedzieć. Może nie mógł, albo nie widział sensu w tym by mi mówić, bo nic by to nie dało?”
W każdym razie gdy Alex kazał Meg coś sprawdzić, Fox postanowił  zobaczyć co u dziewczyn. Tym razem bez żadnych zboczonych zamiarów, a jedynie z ciekawości. Wiedział, że już skończyły się kąpać i teraz niemal całkiem suche zaplatają sobie warkocze.  To znaczy, Paulina zaplatała warkocza Amber, a jej kosmyki zaplatały się same. Przynajmniej tak widział to chłopoiec-lis, gdyż nie był w stanie dojrzeć błękitnej mgiełki latającej koło dziewczyny.
–    Ciekawe co u Sora – zastanawiała się Amber z niepokojem wymalowanym na twarzy.
–    A co miałby u niego być? Pewnie razem z Sanako załatwiają własne sprawy.
–    Ostatnio mam złe przeczucia. Rozumiałam się z bratem bez słów i zawsze łączyła nas taka telepatia, a teraz czuje że stało się coś niedobrego.
–    Kiedy ostatnio rozstawaliście się na kilka dni?
–    Nie wiem...może pół roku temu...
–    Po prostu za nim tęsknisz. Ja mam tak samo. Dawno nie widziałam rodziców, a przez to że nie wiem co z nimi jest to wyobrażam sobie najczarniejszy scenariusz. Na pewno nie ma powodów do zmartwień.
Półelfka niepewnie przyznała jej rację, choć nie wyglądała na przekonaną. Ta czarna rzeka i wyludnione miasto jasno jej udowodniły, że na wyspie dzieje się coś niedobrego.

Foxowi ta więź brat-siostra wyglądała na jakieś kazirodztwo. Może dlatego że jego z rodzeństwem nie łączyło żadne duchowe łącze. Cała piątka mogłaby być obecnie po uszy w kłopotach, a on nic nie czuł, choć ich matka z pewnością  niepokoiła się co dzień o wszystkich bez przyczyny.
Tak rozmyślając czarodziej patrzył się jak zahipnotyzowany w ekran swej komórki, czyli wspomnianego kanciastego przedmiotu, który wyciągnął. Nie od razu poczuł, że ktoś mu się przygląda. Gdy skończył jeden poziom gry włączył „Pause” i powoli odwrócił głowę. Spodziewał się jakiegoś ciekawskiego zwierzęcia. Zbladł jak ściana, gdy ujrzał czerwonowłosą nastolatkę stojącą kilka metrów od niego i intensywnie przyglądająca się jego komórce.
- O... cześć – powiedział zakłopotany, chowając zakazany w Świecie Smoków przedmiot za plecami, jednak muzyka z gry nadal była dobrze słyszalna
Fox myślał, że dziewczyna jest zwykłą mieszkanką Świata Smoków i zaraz zacznie zadawać pytania, na które on nie powinien odpowiadać. Nie wolno mu było zdradzić, że jest więcej niż jeden świat.
–     Ja już podejrzewałam cię o najgorsze, a tu okazuje się, że ty tu sobie siedzisz i grasz w gry na komórce. - Pokręciła głową z niedowierzaniem.
–     To ty też..?- Nie dokończył pytania gdyż dziewczyna pokazała mu swojego Samsunga.
Gdy Fox zrozumiał, że ma do czynienia z „bratnią duszą” poczuł niewysłowioną ulgę. Nie znał się na zaklęciu pozbawienia pamięci, nie umiał grzebać ludziom w głowie, a przynajmniej nie za pomocą magii.


Paulina tym razem nie obudziły żadne hałasy. Już od jakiegoś czasu podejrzewała, że Fox nie do końca jest stąd. Dlatego przeczekała i widząc iż wychodzi on na zewnątrz wysłała za nim Psotkę, a następnie ruszyła za jej światłem tak, by nie zostać zauważona. Wróżka nie była wtajemniczona w istnienie czegoś poza Światem Smoków, więc kazała jej wracać do chatki.
Stojąc przed chłopakiem nie mogła uwierzyć, że udało jej się znaleźć kogoś kto pochodzi z jej świata, a nie jest Strażnikiem. Jednocześnie nie podobało jej się iż był to właśnie on.
Fox uśmiechnął się od ucha do ucha.
–    Sam nigdy bym nie zgadł. Nieźle się maskujesz.
–    W przeciwieństwie do ciebie. – Skrzyżowała ręce na piersi. - Praktycznie przez całą drogę rzucałeś teksty dla miejscowych nie zrozumiałe, a pochodzące ze spotów reklamowych. Momentami używałeś nawet slangu.
–     Lubisz wytykać ludziom błędy,  prawda?
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Spojrzała w stronę leśniczówki i zastanawiała się po co w ogóle z niej wychodziła.
„Chyba tylko dlatego, że nie sądziłam iż zastane go na niewinnej zabawie, ale skoro moje podejrzenia okazały się nieprawdziwe to właściwie nie mam po co tu stać na zimne.”
–    Cóż...skoro już ci wytknęłam co miałam to dobranoc – powiedziała odwracając się na pięcie i znikając w krzakach.
–     Ej ! Czek...- Fox zerwał się z miejsca i pobiegł za dziewczyną. Gdy ją dogonił złapał za rękę. - Poczekaj. Wiem że nie zrobiłem na tobie dobrego pierwszego wrażenia, czy może drugiego, bo już wcześniej się spotkaliśmy tylko nie mailiśmy za bardzo okazji pogadać...
–    Wiesz jak się tak zastanowić to za każdym razem jak ty coś powiesz to mam ochotę albo dać ci z liścia, albo zignorować.
–     Jeśli powiedziałem wcześniej coś co cię uraziło, to chciałem przeprosić.
Paulina spojrzą mu prosto w oczy. Tym razem miały błękitny odcień i wydał jej się znacznie bardziej szczere od jego lisio-malinowych. To musiał być czarodziej czystej krwi. Pół czarownica, Violett też potrafiła zmieniać kolor tęczówek, jednak  tych dwoje różniło coś czego Paulina nie była w stanie nazwać, a co wyraźnie czuła.
„Moc – podpowiedział jej ten obcy głos w jej głowie – pół magiczni są na niższym poziomie.”
Z resztą kto inny mógłby przyjaźnić się z Alexem? Pół czarodziej nie zrozumiałby jego inności. 
Dziewczyna przypomniała sobie długą bliznę jaką posiadał Fox i nagle zainteresowało ją jak dokładnie powstała. Jak ich przyjaźń mogła przetrwać coś takiego? Skoro skończyło się to podobnie jak u Amber to znaczy, że musiał być w stanie krytycznym. Nie powinien przeżyć czegoś takiego. Pozostał mu ślad, a więc żaden uzdrowiciel się nim nie zajął. Dlaczego Alex nie uleczył swego przyjaciela? Nie potrafił? Nie mógł, czy nie chciał?
–     Ktoś mnie ostrzegał iż może ci coś odbić i będziesz chciał się zemścić.
–     Ja mścić? Ależ gdzieżby tam. - Nie zabrzmiało jej to za szczerzę dlatego też wyrwała mu swoją rękę i cofnęła o krok. - Ok... załóżmy, że zrewanżuje się potem. Co to za zemsta bez elementu zaskoczenia?
Paulina zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
–     Zgoda powiedźmy, że ci wierzę i zostanę. Oczywiście pod warunkiem, że nie będziesz naruszać mojej przestrzeni osobistej i zachowasz trzy metry odstępu.  O czym mielibyśmy rozmawiać?
–     Cóż... w końcu okazało się, że łączy nas więcej niż nam się wydawało. Może wymienimy się numerami telefonów?
–    Obawiam się, że moja już donikąd nie zadzwoni...
–    Dlaczego?
–    Zepsuła się. Wpadła do wody i zamokła.
–    Może udałoby mi się ją naprawić. - Chłopak zamyślił się na moment. - W zamian dasz mi swój numer.
Paulina z początku odebrała to jak szantaż, ale w końcu nikt jej nie kazał się zgadzać. Komórka była tu nie potrzebna. W tym świecie nie znano sztucznych satelita, więc nie istniało tu coś takiego jak internet, ani żaden inny sposób przesyłania danych. Przekonało ją to samo co kazało dać mu drugą szansę – ciekawość oraz fakt, że Alex mu ufał.
„Ufał a jednak mnie przed nim ostrzegł. Jednak ciekawi mnie jak on zamierza naprawić za pomocą magii coś co nie pochodzi z tego świata.”
Podała mu swojego Samsunga i usiadła ze trzy i pół metra obok. Tak więc na tyle, by widzieć co on wyprawia, a jednocześnie mieć czas na reakcję. Szczerzę nie wierzyła, że mu się uda. Fox wyciągnął różdżkę wycelował w przedmiot. Na twarzy chłopaka pojawiło się skupienie. Przez moment nic się nie działo aż w końcu po dłuższym oczekiwaniu ekran komórki zaświecił się.
- Mam nadzieje, że pamiętasz PIN. – Uśmiechnął się chłopak i podał jej „pacjenta”.
–    Jak ty to zrobiłeś? Trudno mi uwierzyć, że jakiś czarodziej stworzył zaklęcie naprawiające przemoknięty sprzęt elektroniczny.
–    Nie wiarygodne, ale prawdziwe. Mój tata mnie tego nauczył. Jestem jedynym jego synem, którego zabrał ze sobą do tego skomputeryzowanego świata.
–    Dlaczego akurat ciebie?
–    Bo tylko ja byłem na tyle mały, lekki i cichy, by zasnąć w jego plecaku, będąc w postaci lisa.
–      Rozumiem.
–     Doszedł do wniosku, że to trochę nie w porządku kasować pamięć własnemu dziecku, poza tym uznał, że widać dzieje się wola boska (bo bardzo wierzący był) i od tamtej pory częściej mnie ze sobą zabierał.
–     Używasz czasu przeszłego, bo już nie jest tak wierzący i cię już nie zabiera?
–     Nie. Teraz już sam chodzę do tamtego świata...a co do ojca, kto wie...pewnie nadal jest wierzący. - Paulina zauważyła u chłopca mieszankę uczuć których się i niego nie spodziewała – rozmarzenie, melancholia i coś jak tęsknota, wręcz smutek.


Fox spojrzał w niebo, na gwiazdy. Wiele niewykształconych osób ma przeróżne teorię na temat tego jak powstają i choć on sam dobrze wiedział, że są to po prostu olbrzymie kule gazów, to teorię o duchach zmarłych patrzących w tej chwili na niego wydawała mu się znacznie bardziej...romantyczna.
Dokładnie pamiętał ten dzień, który z początku wydawał się normalny. 
–    Co ty sobie myślałeś? Jakbym nie miała dość kłopotów to jeszcze musisz mi dokładać zmartwień. Jak ojciec się dowie dostanie lanie. Ja już nie mam siły. Haruje tu jak wół, a wy zamiast mnie wesprzeć jeszcze demolujecie dom – krzyczała na niego matka.
Dom, a właściwie ten jeden pokój faktycznie wyglądały nie najlepiej, ale jego obecny stan nie wynikał z umyślnego działania.
–     Ale mamo...przecież i tak myślałaś o remoncie kuchni – próbował złagodzić sprawę Fox, przybierając pozę aniołka.
–     Do pokoju i nie wychodzisz dopóki nie wróci ojciec.
Fox i Alex, będący jego towarzyszem w zbrodni, wspięli się po schodach na piętro.
–     Wiesz czasem ci zazdroszczę, że jesteś sierotą – powiedział Fox do ośmioletniego Alexa. - Przynajmniej nikt nie ma prawa się na ciebie wydzierać, ani dawać kar cielesnych.
–     Z dwojga złego wolałbym chyba dostać klapsa niż być non stop ignorowany, lub porażany tym zimnym spojrzeniem Shadow – wyznał Alex zamykając drzwi pokoju, który służył za sypialnie dla sześciu chłopców. - Następnym razem, jak będziesz eksperymentować z eliksirami, które mają skłonność do wybuchania, to idziemy do mnie. Chciałbym zobaczyć minę Shadow...Czegoś takiego nie mógłby zignorować. - Alex zamyślił się i usiadł na podłodze. -  To co robimy?
Fox zabrał się za snucie szczegółowy plan naprawienia sytuacji. Nagle uwcześnień dziesięcioletni Xawier wpadł do pokoju. Z początku myśleli, że ich podsłuchał, albo odkrył jakiś ich  sekret, ale szybko zrozumieli, że gdyby do tego doszło to raczej, by się uśmiechał złośliwie, jak to miał w zwyczaju gdy trafia mu się okazja by naskarżyć, na młodszego brata. Tymczasem ten,  blady jakby właśnie zobaczył ducha, podszedł do nich powoli i wyraźnie chciał Foxowi coś przekazać, ale widać nie potrafił tego ubrać w słowa.
–     Co? Tata już wrócił z pracy? - to jedyne co na ten momenty przychodziło Feliksowi do głowy, choć sam nie rozumiał czemu. Może przez godzinę, która mu się skojarzyła z tym, że ich rodzina staje się kompletna, albo miał jakieś przeczucie.
–     Ojciec już nie wróci – wydusił z siebie Xawier.
–     O czym ty mówisz? - Feliks był pewien, że brat robi sobie z niego żarty.
Tymczasem Alex spojrzał na nich ze współczuciem, jakby do niego te słowa dotarły szybciej.
Chwilę później chłopcy byli już w salonie gdzie zastali zapłakaną matkę. Kolejny dowód na to, że nie są to żadne żarty. Nie należała bowiem do osób, które łatwo zmusić do płaczu. Obok niej bliźniaki Ian i Dan starali się ją jakoś pocieszyć. Każdy na swój sposób. Czteroletni wówczas Vix zdawał się zupełnie nie rozumieć sytuacji i bawił się w najlepsze gdzieś w kącie kuchni. Do zgromadzonych docierały jego wesołe śmiechy.
–    Felikś – łkała matka wyciągając ręce by go przytulić. Fox czuł, że nogi się pod nim uginały. Zawsze gdy matka zdrabniała tak, prawdopodobnie niepoprawnie, jego imię i to w dodatku tym tonem, wiedział, że zamierza mu przekazać coś co mu się nie spodoba. - Tata miał wypadek...
–     Żaden wypadek. - Vastian, najstarszy z braci chodził nerwowo po pomieszczeniu i pakował się. - Ktoś go zamordował i ja tego ktoś znajdę.
Chłopak miał szesnaście lat i z punktu widzenia prawa był pełnoletni, poza tym jako pierworodny miał prawo się mścić za ojca. Gdy Vastian wyszedł jego matka wybuchła ponownie płaczem.
Feliks nawet nie zauważył jak go przytuliła. Normalnie by się wyrywał i prosił by dała sobie spokój z takimi czułościami, ale teraz był jak sparaliżowany. Nikt nie wiedział co powiedzieć.
Dopiero kilka tygodni, gdy żałoba minęła, a Fox już nieco pogodził się z myślą o tym, że został pół sierotą, Alex powiedział mu coś co dokładnie zapamiętał.
–    To że twój tata umarł to nie znaczy, że go przy tobie nie ma. Wydaje mi się, że mimo wszystko jesteście sobie bliżsi niż ja i ten przez którego się urodziłem. - Podał mu prawiony w skórę dziennik. Fox pamiętał, że ojciec obiecał, że będzie go uczyć gdy tylko obudzą się w nim moce mimo śmierci poniekąd spełnił te przyrzeczenie, choć wiedza jaką przekazał ograniczała się do teorii. Dziennik był jedyną książka jaką Fox w życiu przeczytał.

–    Ale przez ciebie złapałem doła – powiedział oskarżycielskim tonem, jakby miał jej za złe że poruszyła ten temat. Fox schował twarz w dłoniach, ale nie wyglądało by miał się rozpłakać. Położył się na plecy.
–    Em...Przepraszam – powiedziała niepewna za co przeprasza.
Nie miała pojęcia co konkretnie chłopak mian na myśli mówiąc o swoim ojcu. Był wierzący, ale możliwe, że nadal jest. Zabierał go na wycieczki do innego świata, ale już nie zabiera.
„Chyba lepiej nie dążyć tego tematu”-pomyślała.
Spytała jakim żywiołem się posłużył by naprawić komórkę, na co on odparł, że czarodzieje w przeciwieństwie do elfów nie ograniczają się do żywiołów.  Zdziwił się, że nie zauważyła, że teleportacja, transformacja i naprawianie to jedne z wiele, które nie mają żadnego konkretnego żywiołu.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę wyrywał dziewczynę na takie teksty.
–   A ja nie sądziłam, że uda mi się ciebie znieść przez więcej niż pięć minut.
Rozmowa było o tyle przyjemna, że nie musiała udawać miłej, a on nie brał niczego do siebie.Jednak z tego wszystkiego zapomniała o co chciała go spytać.
–    A wracając do umowy. Miałaś mi podać swój numer.
Paulina wyrzuciła z siebie ciąg cyfr tak szybko, że normalny człowiek miałby problem ze zrozumieniem, a co dopiero z zanotowanie, jednak o dziwo Fox powtórzył całość bez pomyłki i klikał do swojego telefonu. Gdy skończył obiecał, że przy najbliższej okazji zadzwoni i ponownie się umówią na randkę.
–    To nie  jest żadna randka. - Gdyby taka rozmowa sam na sam z chłopakiem, po ciemku to wychodziłoby, że  z Alexem miała już trzy randki.
Nagle zdała sobie, że właśnie dała swój numer komuś kogo nie zna z imienia.
–     Jak się nazywasz? Fox to przecież nie może być twoje imię.
–     Oj Malina...Ja mam pewne zasady -  nie zdradzam takich rzeczy na pierwszej randce.
–     Nie nazywam się Malina.
–     Oj...wybacz. Zapamiętałem, że twoje imię kończy się na „lina”, ale zapomniałem pierwszej sylaby. Kalina?
–     Nie.
Przez kolejne pięć minut Fox podawał swoje propozycję próbując sobie przypomnieć, lub tylko udając, że zapomniał. Przy okazji Paulinia miała okazję się przekonać jak wiele imion kończy się tak samo jak te jej.
–     Konstantlina ?
„To takie imię w ogóle istnieje? Nie no teraz to mnie już wrabia” - nie mogła powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
–     Karolina? Malwina? Alina?
–     To drugie nawet się nie kończy na „lina”. Heh – nie wiedzieć czemu ta cała sytuacja ją rozśmieszyła -  Paulina jestem.
–     Byłem blisko.
–     Ciekawe kiedy...
–     Jesteś Polką?- strzelił po trzech próbach odgadnięcia jej narodowości.
Paulina zrobiła wielkie oczy i spytała po czym poznał. No przecież nie po imieniu. Z czasem zamarzyła by przerwać rozmowę, bo bała się, że z czasem chłopak będzie w stanie odgadnąć jej dokładny adres zamieszkania.Chłopak potrafił tak poprowadzić rozmowę, że nie tylko dowiadywał się czego chciał, ale w dodatku nie zdradzał nic o samym sobie i sprawiał ze dziewczyna sama nie wiedziała o co go chciała spytać.
–     Ja chyba będę się  już zbierać. Śpiąca jestem.
–     Nie krępuj się możesz się tu pożyć – zaśmiał się, ale nawet nie marzył, że weźmie tą propozycję na serio.
–     Aż tak jeszcze ci nie ufam. - Wstała, a z jej twarzy nie znikał uśmiech.
–    Jeszcze – uśmiechnął się łobuzersko, gdyż plan jego zemsty powoli nabierał realnych kształtów. - W takim razie dobranoc. 


____________________________________________________________________________

Jeszcze przed końcem Sierpnia, ale już po 28 pojawi się ostatni rozdział serii "Drużyna". Staram się by nie wyszedł za długi. 
Nim zacznę ostatnią serię, którą zatytułuje chyba "era demonów" zrobię sobie małą, kilku tygodniową przerwę.  Podział na serie jest nieco sztuczny i wymuszony. W każdym razie koniec jest już bliski.

Czy wspomnienia powinny być streszczone, czy rozwlekane jak w tym wypadku? 

czwartek, 16 sierpnia 2012

Rozdział 61: W kryształowej kuli

"Shooting Star"pl - Jeden z moich pierwszych filmików zrobionych na komórce.  

Tu ta sama piosenka powinna być w lepszej jakości 
____________________________________________________________________



Lasy wschodniego kontynentu śmiało można nazwać miejscami magicznymi, gdyż są niczym wyciągnięte z bajki. Zamieszkują je zwierzęta fantastyczne, niespotykane i w większości rzadkie. Te znajdujące się na wyginięciu, lub wymagające szczególnego troski znajdowały się pod ochroną, a ich siedliska traktowano jak rezerwaty. Potężne czary nie pozwalały nieporuszonym gościa wedrzeć się na taki teren. Nawet burzowe chmury omijały takie oazy spokoju, dzięki czemu niebo zawsze pozostawało bezchmurne, chyba że rośliny potrzebowały podlewania.
Nad Polaną Jednorożców, jednego rezerwatu w którym można ujrzeć śnieżnobiałe konie o białym rogu, panowała ciepła jasna noc. Gwiazdy powolnym, niemalże niedostrzegalnym ruchem przesuwały się po niebie, nad głową pewnego młodego człowieka, który miał niedługo skończyć piętnaście lat.
Ktoś mógłby spytać: co on robi w tym bezludnym miejscu? Otóż zaklęcia nie przepuszczają osób o złych zamiarach i nie czystych intencjach, ale on do takowych nie należał. Oczywiście gdyby go ktoś przyłapał, miałby kłopoty, dlatego musiał zachować ostrożność.
Podłożywszy sobie pod plecy plecak jako poduszkę, usiadł pod rozłożystym drzewem na skraju polany, na której zmieściłby się porządny pałac z ogrodem. Otaczające go rośliny również nie należały do pospolitych. Gałęzie drzew zdawały się sięgać do gwiazd, a pień mógłby, gdyby nie zakaz, w każdej chwili stać się sporym domem dla rozbudowanej elfiej rodziny. Na łące przed nim rosło mnóstwo niespotykanych i cennych ziół oraz magicznych kwiatów, które dla kogoś nie znającego się na zielarstwie mogły by wyglądać niepozornie. Wokół chłopca przeważała zieleń i każdy wiat stosował się do tej mody. Brak jaskrawych kolorów rekompensował kształty i światło. Nie tylko od nieba bił blask. Tej nocy wiatr wzbijał w powietrzem migoczący pyłek pochodzący z kwiatów, które chłopiec nazywał migotniki. Tutaj pszczoły i wróżki zapylające nie były potrzebne, choć nie raz również i tu je widywano. 
Jeden z księżyców, Cyzy, nieśmiało wyjrzał zza gęstej gałęzi przysłanianej chłopcu niebo, a chwile potem bliźniaczy obiekt niebieski, Eiske schował się do opuszczonej przez niego kryjówki.
„Zupełnie jakby bawiły się w chowanego.” - Przynajmniej tak widział to Saveryn. 



Ciała niebieskie interesowały go jak co trzeciego czarodzieja, ale chyba żaden nie miał tylu okazji do ich podziwiania. Księżyce – oczy bogini nie raz do niego mrugały. Wiedział też, że niedługo ma nastąpić podwójna pełnia.
„Najjaśniejsza noc w roku” - rozmarzył się nie będąc świadom, że wraz z tą datą zbliża się groźba zagłady tego świata.
Są ciemności których nie jest w stanie rozjaśnić żadne, nawet najintensywniejsze światło. Do tych wyjątków należały dusze i serca demonów, upiorów oraz wiele innych  rzeczy jak na przykład czarne włosy Saveryna. Ich kolor zmieniał się co prawda czasem na zupełnie jasny blond, jednak działo się to wyjątkowo rzadko, gdy coś zupełnie wytrąciło go z równowagi, a moment przejściowy był krótki niczym mrugnięcie. Wydarzyło mu się to tylko dwa razy. Wówczas jako małe dziecko denerwował się, kiedy zostawał sam. Teraz natomiast bardzo lubił samotność i ciszę.
Oczy już nieco jaśniejsze barwą przypominały czekoladę i bardziej podatne na zmianę oświetlenia. Kryła się w nich dziecinna ufność, wręcz łatwowierność, ciekawość świata, niewinność i dobro. Patrząc na niego człowiek musiałby mieć chorobliwą paranoję, by podejrzewać go o cokolwiek. Młodzieniec ten był czysty niczym kryształ.
Właśnie ze z względu na ten zestaw cech jego mistrz powierzył mu zadanie.
„Już nadchodzą.”
Saveryn całą noc czekał na okazje spotkania stada jednorożców. Wszystkie razem z początku wyglądały jak mgła, ale on wiedział, że w tych okolicach nie ma takich zjawisk. Wbiegły na polanę i spojrzały w jego stronę. Nie uciekły jednak pozostały na przeciwległej krawędzi łąki.
W pewnym momencie jeden z nich, bardziej ciekawski oddzielił się od ściana i podbiegł do Saveryna. Jego kopyta wzbijały błyszczący pyłek migotników. Chłopak uśmiechnął się i wstał, by powitać przyjaciela. Nadał mu imię Srebrny, choć zwierz nie różnił się wiele barwą od reszty przedstawicieli swego gatunku. Powoli, nie okazując strachu przed niebezpiecznie wyglądającymi kopytami zwierzęcia, które mogłyby go stratować w razie gdyby Srebrny poczuł się zagrożony, Saveryn na wyciągnięcie ręki przed głową jednorożca. Słynny róg od którego pochodziła nazwa gatunku znajdował się tak blisko, że pomimo bijącego on niego blasku wyraźnie widział znajdujące się na nim wzór przypominający spiralną muszlę morskiego ślimaka.
Chłopak pamiętał, że do konia należy podchodzić tak by zwierzę go widziało, nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów i najlepiej nie patrzeć się za intensywnie w oczy, a te u jednorożców posiadały swój hipnotyczny urok. Znaleźć w nich dało wszelkie szlachetne przymioty, a także niebywała inteligencję, zupełnie jakby były w stanie wyczytać w ludzkiej duszy jak ludzie z książek, lub centaury z gwiazd.
- Witaj przyjacielu. Mam do ciebie prośbę. Myślę że z twoją pomocą można, by stworzyć lekarstwo i uratować nim życie pewnej osobie.
Jednorożec słuchał uważnie. Mimo iż ufał człowiekowi zaczął przejawiać pewne zdenerwowanie. Chłopak wyciągną dłoń i zaczął głaskać zwierzę uspokajająco. Zamiast kontynuować spojrzał w niebo.
- Większości pewnie nie będziemy w stanie pomóc, ale jest pewna osoba. Jego przypadek jest wyjątkowy. Żyje na pograniczu życia i śmierci. Nie jest upiorem, ale z każdą chwilą coraz mniej w nim człowieka. Nie znam go osobiście, ale bardzo chciałbym mu pomóc. Wiem że twój róg potrafi uzdrawiać, a twoja krew- tutaj koń lekko się obruszył, jednak nadal słuchał, więc czarnowłosy kontynuował - ...ma niezwykłe właściwości. Wiem też, że picie jej uważane jest za coś bardzo złego, ale jeden z jej składników mógłby, że tak powiem, przyszyć jego lekko odprutą duszę do ciała. - Wyraził się dość poetycznym porównaniem, ale nie wiedział jak lepiej ubrać to w słowa.
Uspokajał go i tłumaczył jak zabieg, by wyglądał. Gdy jednorożec zgodził się, kazał mu zamknąć oczy. Wyjął pustą strzykawkę i przyszykował ją. Ostrożnie namierzył żyłę. Po wszystkim przyłożył wacik.
- Dziękuje. Obiecuje ci, że nie zmarnuje tego i że nie pozwolę by trafi w niepowołane ręce.
Spojrzał w stronę stada. Miał nadzieję, że pozostałe jednorożce niczego nie widziały i nie wyczuły. Srebrny mu ufał, ale reszta mogłaby nie wyrazić zgody na coś takiego.
Nie od razu pożegnał się ze Srebrnym. Powinno mu się śpieszyć z raportem, ale przecież nie przyszedł tu tylko by pobrać krew, odejść i już nie wrócić. Musiał jeszcze upewnić, że ten drobny ubytek nie pozostawi po sobie skutków ubocznych. Poza tym Saveryn naprawdę uważał jednorożca za przyjaciela i lubił z nim rozmawiać, choć wiedział, że ten mu nie przekaże za pomocą gestów żadnej dłuższej lub bardziej skomplikowanej myśli. Wiedział, że zwierze z pewnością go rozumie, choć nie zawsze to zdradzało.
„Możemy już nie mieć zbyt wielu okazji, by się spotkać. Niedługo wyruszę do domu. Chciałbym być w obserwatorium, gdy dojdzie do pełni. Przez teleskop wiele więcej widać.”
Niebo na zachodzie pojaśniało, a jednorożce powoli zaczęły się zbierać, by ruszyć do miejsca, które zajmują przez dzień.
- Jednorożce to piękne stworzenia – powiedział jakby do siebie.
- Oczywiście ty również jesteś urocza. – Gdyby ktoś go teraz obserwował mógłby pomyśleć, że mówi on sam do siebie. Wszystko przez to ze jego rozmówca to niewielkich rozmiarów pajęczak koloru tak ciemnego iż wtapiał się we włosy i ciemny sweter Saveryna.
Misja wypełniona. Miał strzykawkę pełną srebrzystej krwi. Teraz tylko musiał znaleźć jakieś bezpieczne miejsce z którego będzie mógł się skontaktować z mistrzem.
 
Młody smok z niewielką pomocą skrzydeł wdrapał się na drzewo. Spojrzał w dół. Znajdował się wysoko. Pod sobą widział trójkę innych chłopaków, ale nie zwracał na nich uwagi. Nagle bez zastanowienia, wiedziony impulsem zrobienia czegoś szalonego odbił się od gałęzi jak od trampoliny i skoczył na bombę do wody.
Tymczasem Alex tłumaczył Tobiemu istotę magii i panujące w jej świecie zasady, a Fox siedział na drzewie w celu podejrzenia dziewczyn.
- Wiesz, że zachowujesz się jak stary, zboczony dziad? - zwrócił się do niego Alex siedząc w cieniu drzewa kompletnie ubrany podczas, gdy cała pozostała trójka pozostała tylko w niezbędnej bieliźnie.
 
Był nieco nerwowy, zdawałoby się, że chce być gotowy psychicznie i fizycznie na każde niebezpieczeństwo, które pojawić się może w każdej chwili. Co więcej czuł, że ktoś ich obserwuje.
- Za to ty jak gej – odpowiedział mu w odwecie Fox.
- Przyzwoitość, a bycie gejem to nie to samo.
Co prawda posiadanie innej orientacji nie jest przestępstwem, a w świecie czarodziejów jest uważane za coś normalnego, jednak nie zdarzyło mu się jeszcze poczuć czegoś romantycznego do kogoś tej samej płci co on sam. 

Z resztą jeszcze kilka lat temu może by i do niego dołączył, gdyby nie to, że jednej z dziewczyn  miał okazję bliżej się przejrzeć, gdy ja uzdrawiał by mogła przeżyć noc, a podglądanie drugiej wydało mu się z jakiś przyczyn wręcz niewłaściwe. W końcu Paulina była niemal jego przyjaciółką.
Fox wrócił do przerwanej czynności, jednak, gdy już Amber pozbywała się góry ubrania, tuż przed chłopakiem jak spod ziemi wyrosła Meg.
Ptak nie tylko zasłonił mu widok, ale w dodatku wręcz wwiercał w niego swe czarne paciorkowate oczy.
- Sio – machnął, jakby miał do czynienia ze zwykłym wróblem.
Jednak każdy kto nie docenia Meg musi ponieść haniebną porażę. Chwilę później Fox spadł z drzewa w krzaki krzycząc: „Zabierzcie to ptaszysko”. Alex gdy tylko zorientował się w sytuacji zaniósł się śmiechem.
- Wybacz Fox, ale nie mogę nic poradzić na kobiecą solidarność jaką łączy dziewczyny i Meg, nawet gdyby mi się chciało.
Trzeba zaznaczyć, że czarodziej nie ma takiej władzy nad daimonem, jaki ten duch-opiekun ma nad nim. Alex mógłby spróbować ją przywołać, ale, czy by to coś dało? Cóż Meg była upartą ptaszyną. Kruk zagonił go do rzeki, a tam Fox tak się przewrócił, że nabił sobie guza i cały mokry dał za wygraną.
Chłopaki na brzegu starali się stłumić śmiech gdy do nich podchodził. Po jakimś czasie im się to udało i Fox zaczął się interesować o czym to mówili.
- Opowiadałem Tobiemu trzy historię. Pierwsza o człowieku bez różdżki, który zatracił swą moc, o innym który wyrzekł się swego daimona i przeszedł na zła stronę oraz o takim, który w poszukiwaniu mocy zaprzedał dusze i stał się Cieniem.
- A tak...horrory dla nastoletnich czarodzieju w których jedyne co straszne to to, że są to prawdziwe historię. Jeszcze nie zasnął?
- Jak widać jeszcze nie. Co więcej, co chwila ma jakieś pytania.
Głównie Tobiego nurtowało to dlaczego Alex nie używa różdżki i kiedy on dostanie swą własną oraz daimona, ale były i te które wymagały dłuższych przemyślanych odpowiedzi. Jak choćby: dlaczego Zmiennokształtni jak Fox nie mają daimonów?
- Mają, co więcej są z nimi bardzo zżyci.
- Nasze zwierzęce duchy stróże żyją w nas – dopowiedział Fox.
Wspólnie wytłumaczyli mu, że daimony to struże chroniący czarodziei przez zejściem na złą drogę. Nie byli świadomi, że ich definicja bliska jest interpretacji anioła. Człowiek wyrzekający się tej ochrony, stopniowo przestawał być człowiekiem i zwykle prędzej, czy później stawał się Cieniem. Jedyną dobrą stroną tego stanu rzeczy było to iż nie tracił mocy nie używając różdżki, co więcej miał jej więcej, za cenę duszy i człowieczeństwa, ale jednak.
Alex pytany o to jak stał się taki jaki się stał odpowiadał zgodnie z prawdą iż nie wie, ale nie wierzył, że jako ośmiolatek zrobił coś złego. Dlatego obwiniał swych ówczesnych opiekunów tudzież ich brak.
- W każdym razie są trzy główne ograniczenia. Przedmiot – różdżka, moc – ilość mana i daimon. Jednocześnie te ograniczenia są jednocześnie czymś pomocnym.
- Mówiłeś że człowiek który się wyrzeknie daimona z czasem zaprzedaje duszę, ale komu?
- Demonom. Do tej pory tak ja ty teraz uważałem to za żart, ale ostatnio...- Alex urwał i mimo woli spojrzał w stronę dziewczyn.
- Co ostatnio? - dopytywał się Fox, acz bez cienia zainteresowania opierając się o pień tego samego co on drzewa i roztwarzając, czy tak jak Paweł popływać sobie by tracić czas na edukowanie jakiegoś dzieciaka.
Alex westchnął i spojrzawszy tak jak jego przyjaciel na rzekę udał, że zmienia temat.
- Myślisz, że mając obu magicznych rodziców można urodzić się niemagicznym i dopiero po dłuższym czasie tą moc odzyskać? - celowo podkreśli „mając obu magicznych rodziców” bowiem nie było niczego dziwnego w tym, że gdy jedno jest niemagiczne dziecko również rodzi się bez mocy. Pół czarownicy byli dość rzadko spotykanym zjawiskiem.
- Z tego co wiem – podjął niechętnie temat chłopak-lis - jeśli moce się nie obudza przed góra trzynastymi urodzinami to znikają. Dlatego ostatnio coraz nas mniej, bo gdy spotykamy takiego dzieciaka i nie jesteśmy w stanie znaleźć mu różdżki i nauczyciela to tracimy okazję „przedłużenia gatunku”.
Jednak dyskusja szybko się urwała gdyż Tobi wrócił do poprzedniego tematu.
- Wiecie...gdyby znaleźć jakimś sposobem bardzo dużo mocy to można by oszukać demony i odzyskać duszę – zauważył dwunastolatek.
- Może, ale nikomu się to jeszcze nie udało, więc dla własnego dobra lepiej nie kombinuj. Jak raz już zejdziesz na złą drogę nie ma powrotu. 





Stara drewniana chata, na drzewie gdzieś na północno-wschodnim terenie Imperium, chwiała się i skrzypiała targana jesiennym wiatrem.
- Jak raz już zejdziesz na złą drogę nie ma powrotu - dźwięk przekazany przez kryształową kulę przed nim, był nieco stłumiony przez odległość, ale wyraźny.
Podsłuchujący ta rozmowę Zythrian uśmiechnął się z politowaniem.
„ Młodzież – myślą, że pozjadali wszystkie rozumy i wszystko już wiedza o życiu. Cóż nikt nie może im zabronić tworzyć zwoje własne puste definicje. Z drugiej strony kto wie. Może jest w tym jakaś racja?...Nie raczej nie. ”
Zythrian przyjrzał się każdemu z czarodziei.
„Fox, wie dobrze, że jestem w posiadaniu kryształowej kuli i wie, że ja wiem że zdradził, a mimo to jest taki spokojny. Czyżby wiedział o tym, że przyrzekłem nie zbliżać się do jego przyjaciela puki on sam do mnie nie przyjdzie? Wygląda na to, że podsłuchał więcej niż się spodziewałem i wie jak to wykorzystać.
Tobi, cóż za interesująca duszyczka. Nie skażona bezmyślnymi ograniczeniami, a do tego chętna do nauki.”
Co jak co, ale Zythrian potrafił dostrzec, gdy ktoś posiada potencjał na czarnego maga.
- Ciekawość i kombinowanie by obejść zasady to pierwsze stopnie do stania się czarnym magiem.
Po tym jak to powiedział zauważył, że Alex rozgląda się na boki, jakby czegoś szukał. Zythrian wstrzymał oddech, gdy zielone oczy chłopaka spojrzały prosto na niego. Przez ten moment czarodziej nie ważył się nawet mrugnąć.
„Nie to nie możliwe. Nie mógł mnie zobaczyć” - powtarzał sobie Zythrian w myśli, gdy Fox nieświadomie odwrócił uwagę Alexa. - „Choć wyczuć to już inna sprawa. Zarażeni i Cienie mają mocno wyczulony szósty zmysł, więc może on również.”
Naglę poczuł żal, że nie może porozmawiać z tym szesnastolatkiem. Już miał dotknąć zimnej powierzchni kryształowej kuli, gdy ta się zamgliła.
Sygnał, że ma na linii rozmowę. Odczekał chwilę, by uspokoić emocję. To mogła być tylko jedna osoba. Szybkim ruchem odgonił mgłę z wnętrza kuli. Gdy ta zniknęła ujrzał jasną, piegowatą, pulchną twarz pewnego czarnowłosego chłopca. 





- Saveryn, jak miło cię widzieć.
Co prawda było by mu dożo bardziej miło go widzieć gdyby się odezwał trochę później.
„Oby to były dobre wieści, a nie kolejne wymówki typu: martwię się że go wystraszę, nie wiem czy mi wystarczająco ufa, nie chce stracić przyjaźń Srebrnego itp. bzdury.
- Mistrzu udało mi się – powiedział po wcześniejszym przywitaniu się.
- Bardzo mnie to cieszy Sav – tym razem Zythrian naprawdę się cieszył.
Sam nie byłby w stanie zdobić krwi jednorożca, a nawet gdyby niosłoby to za sobą spore ryzyko. W takich przypadkach Saveryn ze swą miłością do natury okazywał się wyjątkowo przydatny.
- Mógłbym tu zostać jeszcze na klika nocy?
Zythrian zamyślił się, a jego twarz nie zdradzała niczego. Wolałby co prawda już mieć krew u siebie, ale co nagle to po diable. Na razie i tak nie ma czasu by się w to bawić.
- Oczywiście. Baw się dobrze, tylko uważaj na siebie.
„Gdyby Strażnicy cię złapali i przejrzawszy twe myśli mnie znaleźli skomplikowałoby to nieco sprawę. W końcu są pewni że nie żyje” - dopowiedział w myśli.
Gdy obraz Saveryna znikł. Zythrianowi siedział opierając głowę na splecionych ze sobą palcach obu rąk opartych o blat stołu. Przeszło mu przez myśli, że udawanie dobrodusznego wujka wcale nie jest taki łatwe, jak mogłoby się wydawać. Jednak to niewielka cena za tak zaufanego pomocnika.
Kula stała się przeźroczysta, a mężczyzna zaczął zastanawiając się, czy by nie wznowić obserwacji nieletnich czarodziei. Coś jednak przerwało mu te przemyślenia.
- Mogę wiedzieć co mu się udało? - Zythrian niemal dostał zawału gdy usłyszał głos za sobą. 

Szybko się opanował i powoli odwrócił.
- Nie usłyszałem jak wchodzisz – usprawiedliwił się.
W zasadzie przemawiając do niego postać jeszcze nie do końca weszła. Dopiero głowa zmaterializowała się wśród mgły wchodzącej przez okno. Zanim Zythrian wstał biała zasłona rozrzedziła się ukazując jego oczom małą czarnowłosą dziewczynkę. Postać może i niepozorna, a jednak śmiertelnie groźna i kapryśna. Mag nie przywykł jeszcze do tego wcielenia Pierwszego Elementu. Tak się bowiem składa, że znał już większość z nich i zwykle odnajdowały go, albo on je, gdy były dorosłe. Kilka wcieleń temu Pierścieniem był członkiem jego klanu. Wówczas to Zyhrian został zmuszony by raz na zawsze zerwać więzi przyjaźni zarówno z Eberrondem jak i Shadow. Ten drugi od tamtego czasu już dawno spisał go na straty i znienawidził.
- No więc? - dopytywał się demon.– Co udało się twemu uczniowi co cię tak ucieszyło?