Alex nie miał za dużych wyrzutów sumienie przez to, że zapomniał o Tobim. Takie rzeczy się przecież zdarzają, a tak właściwie to miał wrócić za dwa dni, a nie drugiego dnia. Z drugiej strony zależy też jak te dni liczyć. Pożegnał się z nim wieczorem, dzień potem wyszedł z podziemi labiryntu, a kolejny spędził koło rzeki. Licząc z kalendarzem w rękach zostawił go pierwszego dnia, a obecnie był czwarty.
Nie zastał chłopaka w najlepszym stanie, a po serii teleportacji ten stan bynajmniej się nie polepszył, ale Alex nigdy nie twierdził, że jest dobrym opiekunem. Gdy znaleźli się na miejscu Tobi padł na kolana, gdyż świat wirował mu, jednocześnie dwojąc się i trojąc do czego nie został przyzwyczajony.
Alex zostawił towarzyszy w jaskini jednak nawet jej nie przeszukiwał. Mieli wyruszyć bez niego, więc teraz musiał ich jeszcze dogonić...z dwunastolatkiem na głowie. Tak więc stał przed wejściem do jaskini czekając aż Tobi będzie w stanie iść. Jakież było jego zaskoczenie gdy zobaczywszy Paulinę wychodzącą spomiędzy drzew.
– Gdzie pozostali?
– Amber i Paweł poszli po jedzenie do miasta. Co do Foxa...Leży w rowie.
– Śpi, czy coś mu się stało?
– Sam go spytaj - odpowiedziała krzyżując ramiona - Co musiałeś załatwić? - Podeszła krok bliżej i nagle zobaczyła dwunastolatka. Nie od razu go poznała. - Co on tutaj robi?
– Gdy ci wspomniałem, że w Tobim obudziły się w nim moce zapomniałem dodać, że próbuje mu pomóc je opanować.
– Nie uważasz, że trochę ci brakuje do nauczyciela?
– Nie uczę, tylko pomagam.
Nie ukrywał, że zostawił Tobiego samego koło wodospadu praktycznie bezbronnego i bez jedzenia, ale miał już gotowe usprawiedliwienie.
- Gdyby nie ja, zginałby od własnej mocy, których na tym poziomie nie umiał kontrolować. Z reszta nadal nie umie. Nie ja kazałem mu uciekać z domu, a skoro to zrobił to powinien być przygotowany na to, że sam sobie musi radzić.
Ta okrutna prawda uciszyła Paulinę.
– Tobi jak się czujesz? - zwróciła się do wymotującego chłopaka, podeszła do niego i ukucnęła obok.
- Zdawało mi się, że widzę czarny tunel i na końcu światło, - Dzieciak blady jak kreda zwraca właśnie skromne śniadanie cały dygocząc.
– W takim razie trzeba było zamknąć oczy. Teleportacja to najszybszy sposób na transport – usprawiedliwił się czarodziej. - Nie potrafię teleportować aż tak daleko, więc musieliśmy to powtórzyć kilka razy i tak na raty.
Gdy Paulina poskładała to sobie, czuła, że zaraz wybuchnie. Podeszła do Alexa i kazała mu iść do swojego przyjaciela.
– Według zakładu miałaś się nie rządzić – zauważył.
– Wież, że to była dobroduszna rada. – Obróciła się na pięcie tak, że je krótkiej czerwone włosy zafalowały i wróciła do Tobiego, który bladozielony trząsł się jakby już nawet nie miał czego zwracać. Jasnowłosy czarodziej wzruszył ramionami nie widząc gdzie ona widzi problem.
"Wystarczy, że zrobi kilka głębokich wdechów, coś zje i tyle. Ja po swoich pierwszych dniach samemu w dziczy miałem gorzej, a się nie mazałem."
Z jaskini znajdowała się niedaleko traktu, którym niekiedy podróżowały wozy. Po bokach wykopano rowy do których gromadziła się deszczówka spływając z drogi. Mniej więcej tam Alex odnalazł zwijającego się z bólu Foxa.
– Co ci się stało?
– Ta dziewczyna nie zna się na żartach – powiedział oskarżycielskim tonem jakby to wszystko wyjaśniało.
– Twoich żartach? - Alex nie zawsze był w stanie zrozumieć swego przyjaciela i jego poczucia humoru, szczególnie gdy ten używał słów, które w tym świecie nie miały żadnego znaczenia.
– Ja tylko chciałem pogadać, być miły, a ona potraktowała to jak atak i kopnęła w... - nie dokończył, ale Alex zrozumiał o co chodzi.
– Skoro cię TAM kopnęła to widać był to więcej niż żart.
– No przecież nie chciałem jej zgwałcić tylko pokazać co potrafi jej kunai – Alex oczami wyobraźni zobaczył jak Fox za pomocą swych zdolności specjalnych, niepostrzeżenie wyciąga jej nóż z kieszeni, a następnie próbuje ją nim nastraszyć lub zrobić coś równie głupiego co dziewczyna po jej przejściach mogła opatrzenie zrozumieć - ...a ty przestań się uśmiechać tylko pomóż.
– Wybacz, ale nie wiem jak. Mam cię dobić, czy tylko amputować źródło bólu?
– Bardzo zabawne – jęknął chłopak próbując wstać.
Gdy nowi członkowie drużyny już się pozbierali i zamierzali pójść do miasta Amber i Paweł właśnie z niego wracali. Mieli jedzenie i znaleźli kilka pomocnych książek, jednak to co tam zobaczyli długo jeszcze będzie nawiedzać ich w nocnych koszmarach.
– Słuchajcie...Całe miasto jest zupełnie puste. Nie ma żywej duszy jakby wszyscy nagle zniknęli. - Gdy Amber to powiedziała sprawiła, że mimo gorąca dnia przeszedł ich zimny dreszcz.
Trafili na tą część miasta, gdzie nie dało się zauważyć żadnych zniszczeń. Kilka poprzewracanych krzeseł, ale prócz tego nic. Na biurku bibliotekarki znaleźli pełny szklankę z herbatą. Zwierzęta włóczyły się samotne po ulicach nawołując swych właścicieli. Wyglądało, że jeszcze zeszłej nocy miasto opuścili wszyscy ludzie z dziećmi włącznie.
– Powinniśmy jeszcze jutro opuścić wyspę – szepnął Alex, jednak wystarczająco głośno, by wszyscy go usłyszeli.
Nie podobało mi się to wszystko. Jeśli za tym stoi Cień, lepiej nie wchodzić mu w drogę, szczególnie jeśli ma teraz Pierścień.
Południowe Pustkowia - olbrzymie połacie nagiej ziemi, na której nie rośnie nic zielonego. Deszcze omijały te rejony, choć chmury wcale nie należały do zjawisk rzadkich. Pustkowia to nie tylko pustynie. Składały się na nie również kaniony, martwe równiny porośnięte żółte bądź szarą trawą, oraz kamieniste góry i puste wyschnięte jeziora i rzeki. Na dłuższa metę nic nie było w stanie tam przeżyć, a nieliczne wielowiekowe drzewa tam się znajdujące nie posiadały ani jednego listka, którym mógłby oddychać i stały jak drewniane szkielety natury.
Taki właśnie mało optymistyczny krajobraz widział lecąc w kierunku północnym.
„Nie zasnę. Nie zasnę. Nie jestem śpiąca – mówiła, a koniec końców śpi jak zabita.” - Uśmiechnął się Eberrond trzymając swoją nieprzytomną żonę - „Jak to mawiał mój ojciec: nigdy nie ufaj kobiecie, bo one są nieprzewidywalne.”
Ojciec żył w innej epoce, innych czasach, jednak pewne sprawy się nie zmieniają.
„Jeszcze tego dnia powinniśmy być na miejscu o ile nie będzie żadnych komplikacji.”
Od pierwszych ludzkich siedzib dzieliło ich kilkanaście kilometrów, jednak Amaterasu, gigantycznych rozmiarów feniks leciał ponad sto kilometrów na godzinę.
Eberrond pomyślał o swojej córce, która włóczyła się gdzieś szukając prawdy o tym kim jest. Nie była świadoma w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazła.
„Już raz zawiodłem jako rodzic nie zamierzam tego powtórzyć” - pomyślał Eberrond spoglądając na horyzont przed nimi.
Przeniósł się myślami kilkanaście lat wstecz do swojego domu nieopodal Trista. Ciemna burzliwa noc. Pomimo głośnych piorunów i odległości oddzielającej pokój dziecięcy od ich sypialni, wyraźnie słyszał płacz.
– Teraz twoja kolej – mruknęła mu żona do ucha leżąc koło niego.
– Dlaczego moja kolej zawsze wypada wtedy, gdy chce mi się spać? - mówi sennie.
– Bo tobie zawsze chce się spać – wyjaśniła mu z uśmiechem na ustach.
– Ponieważ się nie wysypiam.
„Jeszcze chwila i jej poczucie obowiązku połączone z instynktem macierzyńskim przeważy i sama pójdzie.” - planował.
Miał jednak pecha. Odwracając się na drugi bok spadł z łóżka i chcąc nie chcąc sam się rozbudził.
– Skoro już ci się nie chce spać możesz iść sprawdzić co u dzieci.
Eberrond westchnął i potarł zaspane oczy. Zegar wskazywał trzecią w nocy, a on po męczącym dniu spał tylko dwie godziny. Nie należało to do nowości. Dzieci budziły go średnio pięć razy w nocy od kiedy się urodziły. Nie wspominając, że sama Ewa budziła go w ostatnim miesiącu ciąży przez "fałszywe alarmy". Wychowywanie dzieci wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. Jedno zasypia to drugie coś chce, płacze, budzi drugie, po czym płaczą oba.
„Mam nadzieje, że nie chodzi o zmianę pieluch – modlił się w myśli – Może po prostu wystraszyły się burzy.”
Na korytarzu poznał płacz córeczki. Tak więc Savery jeszcze spał.
"Jeszcze, ale to tylko kwestia czasu."
Hałas zamiast się wzmóc, umilkł nim otworzył drzwi. Wszedł do pokoju zaniepokojony tą nagłą cisza. Włączył światło, jednak nie zastał dzieci w łóżeczku. Wiedziony intuicją i stłumionymi odgłosami podbiegł do otwartego na oścież okna i dostrzegł mężczyznę stojącego na dachu w deszczu. Na rękach trzymał dwójkę małych dzieci.
– Stój – krzyknął do porywacza, po czym wyskoczył za nim na ulewę.
W tym monecie zdał sobie sprawę z tego, że nie ma przy sobie różdżki. W końcu był w piżamie, a zajmując się dziećmi nie używał magi. Pomimo iż był
– Kim jesteś i czego chcesz?
Porywacz nic sobie z niego nie robił. Przez pewien czas próbował uciszyć płaczącą czerwonowłosą dziewczynkę, lecz ta pomimo bardzo młodego wieku nie dała się nabrać na jego uspokajający głos. W końcu mężczyzna spojrzał na dziecko bezradnie zastanawiając się jak to się wyłącza.
– Mógłbyś jej powiedzieć by nie płakała. To denerwujące – minęło tyle lat a jednak ten głos nadal był Ebowi bardzo znajomy i od razu go poznał.
– Zythrian? Po co ci moje dzieci?
Czarodziej westchnął jakby to było oczywiste.
– Nie chce twoich dzieci. Interesuje mnie tylko Pierścień. Które nim jest? Dziewczynka, czy chłopak? Jeśli będziesz współpracować oddam ci drugie całe i zdrowe. Uwierz, że mordowanie niewinnych bachorów mnie nie interesuje.
– A więc to tak. Pierścień. Wróciłeś do Magów Kręgu tak?
– Nie bądź śmieszny. Myślisz, że po tym wszystkim bym do nich wrócił? - pokręcił przecząco głową – Nie zamierzam choćby mnie błagali na klęczkach. A teraz powiedz które to. Słuchaj z dwojga złego lepiej by ta moc trafiła do mnie niż została jej, czy tez jemu odebrana przez Magów Kręgu razem z życiem. Jest duże prawdopodobieństwo że oba wrócą do ciebie całe.
– Nawet bardziej niż myślisz. Wystarczy, że ci je teraz odbiorę.
Paulina słysząc słowa ojca uspokoiła się nieco jakby rozumiała o czym traktuje rozmowa i uwierzyła, że zaraz do niego wróci a niedobry pan który ją obudził oberwie.
Zythrian jedynie się zaśmiał i to tak upiornie, że obudził Saveryna, który jednak z początku był spokojny, mimo że wyraźnie słyszał swą wystraszoną siostrę.
– W takim razie będę zgadywał. - Prezentując niesamowitą zręczność złapał jedno dziecko za nóżki nie puszczając drugiego i chwilę później mały chłopiec wisiał głową w dół. Gdyby został teraz puszczony z pewnością spadłby z dachu. - Gdybyś mógł już byś mnie zabił, ale ponieważ wróciłeś do swych głupich ograniczeń... Powiesz, albo stracisz dziedzica. Jeśli nie trafiłem i to on jest Pierścieniem. Trudno. Prędzej, czy później odrodzi się w twoim klanie.
– Nie! Czekaj! - zatrzymał go Eberrond.
Zythrian pewnie nie zabiłby dziecka. Sam to przyznał, ale Eb słysząc płacz Saveryna zupełnie o tym zapomniał. Nie wiedział też co mężczyzna kombinuje i na ile się zmienił od ich ostatniego spotkania, kiedy to dał mu jasno do zrozumienia, że już nie są przyjaciółmi.
„Muszę coś wymyślić. Nie zamierzam mu oddać żadnego dziecka, choćby Ewa miała przy tym zostać samotną wdową” - Eb był zdecydowany. Zapomniał tylko o jednym szczególe na temat Zythriana. Mianowicie potrafił on czytać w myślach. Dlatego zwykle trudno im było się dogadać, gdyż Eb momentami kierował się intuicją zamiast myśleć.
Teraz jego impulsywność wyszłaby mu na dobre, ale za bardzo martwił się o dzieci, by iść na żywioł.
– Widzę, że jednak nie zamierzasz się poddać. Mogłem to przewidzieć, ale warto było spróbować. - Mówiąc to podrzucił dziecko tak wysoko jak tylko mógł. Eberrond patrząc z zapartym tchem kalkulował, że jeśli za klika sekund skoczy z dachu to da radę złapać go w locie. Gwizdnął wzywając Amateratsu by ten w razie potrzeby pomógł mu odzyskać córkę. Wszystko działo się jednak bardzo szybko i gdy Ed miał już ruszyć z miejsca zauważył atakujący go miotłę. W rzeczywistości jednej wcale go nie atakowała, a jedynie leciała do swego właściciela. Była bowiem środkiem transportu Zythriana. Podczas gdy Eb podnosił się z dachu, porywacz siedząc na łatającej miotle złapał Saveryna w locie i po chwili zniknął wśród szalejącej burzy.
„Jeśli myślisz, że w tą pogodę mnie zgubisz to się mylisz” - zwrócił się w myślach do człowieka, który z pewności był jeszcze w stanie je usłyszeć.
– Eberrond ! - doszedł go krzyk z okna.
Odwróciwszy się ujrzał Ewę rzucająca mu różdżkę. Złapał ją jednocześnie skoczył z dachu by wylądować na grzbiecie nienaturalnie dużego feniksa i ruszył w pościg.
Dojrzenie ściganego, gdy krople deszczu gnane porywistym wiatrem wpadają prosto w oczy nie było łatwe. Kierował się głównie płaczem Pauliny i rozbudzonego Saveryna. Nagle jednak jedna z błyskawic oświetliła postać Zythriana i wówczas Eb zobaczył przerażającą scenę.
Ścigany przez niego czarodziej na moment stracił równowagę, a wówczas przypadkiem opuścił jedno z dzieci. Eberrond czuł, że serce mu na moment staje jakby miał zawał. Mała czerwonowłosa postać z niebezpieczna prędkością leciała na spotkanie z ziemią.
Teraz Eb działał instynktownie ponaglając Amateratsu, a gdy to nic nie dało, kazał mu lecieć za Zythrianem, a sam skoczył za córką. Miał nadzieję, że dzięki temu, że jest tyle ciężki i doleci do niej nim będzie za późno.
Nie mylił się i złapał ja pięć metrów nad ziemią. Następnie dzięki zaklęciu wylądowali bezpiecznie. Małe serduszko dziewczynki waliło jak szalone ze strachu i ledwie łapała oddech płacząc. Czuł jak jej łzy spływają na już i tak doszczętnie mokrą koszule nocna. On próbował ją uspokoić tłumacząc, że już jest dobrze, ale wcale nie było. Jej brat bliźniak został uprowadzony. Poza tym coś mu mówiło, że po tej przygodzie długo będzie miała uraz do wysokości.
Przeczekał burzę w naturalnej dziupli pewnego starego spróchniałego drzewa. W końcu udało mu się usypać córkę. Tamtejsza noc zaliczała się do najdłuższych jakie przeżył. Zdawało mu się, że na powrót Amaterasu przyszło mu czekać niemal wieczność.
Gdy zawierucha ucichła i przestało padać na piechotę wrócił do Ewy z nie najlepszymi wieściami. Jeszcze chyba nigdy w życiu nie widział jej tak smutnej.
Od tego dnia wściekał się zarówno na siebie jak i na Zythriana. Czego by nie planował nie powinien mieszać w to dzieci.
„Co też mu odbiło?Przecież nie zawsze tak był.” - szybko jednak przestał nad tym rozmyślał, gdy zobaczył czarną kreskę na horyzoncie.
– Ewa...zamawiałaś może hordę upiorów, wampirów i innych potworów ?
– Co ty za bzdury pleciesz ?– mruknęła zaspana.
Gdy się rozbudziła i przyjrzała kresce na horyzoncie również szybko ją poznała. Miała aż nadto okazji do przejrzenia się siłą zła gdy formują regularne szyki.
– O bogowie. Nie widać ich końca.
– Zapewne ruszają na Świątynie Bogini Ciemności. Tylko po co? - odpowiedź nadeszła jak grom z jasnego nieba – Paulina. Teraz, gdy pojawił się ostatni Pierścień Meridiana będzie chciała wszystko przyśpieszyć.
– A jeśli jeszcze o niej nie wie?
– Na pewno coś poczuła. Łączy je wieź. Nawet jeśli Meridiana nie wie gdzie ona jest to ją czuje. Jeśli na czymś się znam to na sposobie myślenia demonów.
– Ale dlaczego teraz? Przecież Shadow powiedział, że Paulina zniknęła kilka dni temu. Nawet jeśli już ją złapała (o czym nie chce nawet myśleć) to nie zdążyłaby w tak krótkim czasie stworzyć armii, a nie zbierałaby sił narażając się na odkrycie nie mając jakiegoś powodu.
Czarodziej zamyślił się, podczas gdy Amatersu latał w kółko.
– Może przygotowuje się na jakieś wydarzenie astronomiczne.
– Pełnie księżyców? - zaproponowała kobieta. - Wtedy żywią wody staje się potężniejszy od pozostałych.
– Chce nie tyle połączyć się z pozostałymi elementami, co zrobić to w takim momencie, by nad nimi górować.
– Ale przepowiednie mówią...- urwała a Eb dokończył za nią.
– Że Wybraniec pokona demony w dzień zaćmienia, za kilka lat. Do tego czasu będą na tyle potężne, że zdołają zmienić przepowiednie.
– Musimy znaleźć Paulinę i uciekać.
– Ebberrond nakazał Amaterasu lecieć na zachód, by oblecieć wojska nadkładając drogi. Musieli zostać poza zasięgiem wroga, gdyż samotnie nie dali by radę nad nimi przelecieć.
– Tylko gdzie uciekać? Strażnicy na pewno zabezpieczyli już wszystkie przejścia. Te prowadzące do Londynu zamknęło się tuż za nimi jako ostatni portal łączący ich z tamtą niemagiczną Ziemią. Teraz nie wystarczyło już uśmiercenie jednego Cienia. Mieli wojnę i ktoś powinien się o tym jak najszybciej dowiedzieć.
Jeszcze nim dzień zaczął się chylić ku końcowi szóstka podróżników znalazła się w północni zachodniej części wyspy. Tamtejsze wody nie zostały zatrute. Czyste i przejrzyste kusiły swym chłodem. Przed sobą widzieli góry. Gdzieś wśród nich znajdował się wygasły wulkan, który dał początek wyspie. Parne powietrze połączone z halnym wiatrem sprawiły, że nikomu nic się już nie chciało. Wszyscy prócz Alexa zupełnie zapomnieli o niedawnym postanowieniu wywołanym niepokojem, a chłopakowi nie chciało się im w kółko przypominać, że proszą się o kłopoty. W końcu do tej pory był jednym ze specjalistów w pakowaniu się w nierozsądne akcje.
– Mam pomysł – oznajmił w pewnym momencie Paweł z łobuzerskim uśmiechem, który wręcz do niego nie pasował.
Paulina nie zdążyła nawet spytać jaki, a już leżała w wodzie na dnie płytkiego do kostek potoku. Wepchnął ją tak, że praktycznie przesiąkła wodą.
– To za dzisiejsza pobudkę.
Pozostali nie mogli powstrzymać śmiechu. Paulina przywołała na twarzy wymuszony uśmiech, który bardziej przypominał groźbę odwetu niż rzeczywistą wesołość.
– Ok jesteśmy kwita, a teraz pomóż mi wstać – wyciągnęła do niego rękę, a gdy ten ją złapał pociągnęła go i chwile potem oboje byli równie mokrzy.
– Ale go zgasiła co nie. – Szturchnął Fox Alexa. - Niedaleko powinien być jakiś głębszy zbiornik. Taka pogoda idealnie nadaje się do tego by się popluskać, a do zachodu słońca zostało jeszcze parę godzin.
Podczas gdy Amber omawiała z Foxem dokładna lokalizację głębszej części rzeki, Alex pomógł Paulinie wstać i ostrzegł ją.
- Smoki się rewanżują, ale czarodzieje mszczą. To że kopnęłaś Foxa nie było za mądre. Lepiej uważaj.
Paulinę przeszły zimne dreszcze, ale nie dała po sobie poznać, że zrobiło to na niej jakiekolwiek wrażenie. Nikomu by się z tego nie zwierzyła, ale miała Alexowi za złe to, że domyślając się co ona myśli o tym całym lisim przybłędzie, nic z tym faktem nie robi.
– Masz mu za złe, że nie stanął w twojej obronie i go dodatkowo nie sprał? - spytała Psotka która zgadła to bez słów.
– Wcale, że nie...- zaprzeczyła patrząc gdzieś w bok. - Poza tym sama sobie poradziłam – szepnęła.
Po kwadransie poszukiwań znaleźli miejsce gdzie strumyk staje się głęboki na tyle, by móc się całkiem zanurzyć. Trawa wokół niego była wyjątkowo zielona i gęsta. Brzeg nieco kamienisty. Drzewa swymi gałęziami pochylały się nad wodą, by zanurzyć w niej choć jeden listek lub igiełkę.
Paulina tylko czekała kiedy będzie mogła się pozbyć mokrych ubrań, ale był jeden...a właściwie cztery problemy płci męskiej. Amber też nie czułaby się komfortowo, gdyby miała się rozebrać przed taką grupką.
– Słuchajcie... - zaczęła Amber by zwrócić ich spojrzenia, ale w tym momencie Fox ściągnął koszulkę i uwaga wszystkich powędrowała w innym kierunku.
– Co ty masz na klacie? – spytał bez ogródek najmłodszy z grupy.
Toby wskazał przy tym na białą krechę idącą od prawego obojczyka Foxa do jego lewego boku. Przy jego opalonym ciele rzucała się to w oczy na kilka metrów.
- A...To. – Spojrzał porozumiewawczo na Alexa. - Cóż...oficjalna wersja jest taka, że pojedynkowałem się z czarodziejem, który potrafił się zmieniać w niedźwiedzia, albo stadem harpii... to było tak dawno, że nie pamiętam – podrapał się w głowę udając zakłopotanego swą sklerozą.
- Ta jasne...- zaśmiał się Tobi. - Już teraz nie wyglądasz na kogoś kto by był w stanie coś takiego przeżyć, a co dopiero gdyby to miało się zdarzyć na tyle dawno byś tego nie pamiętał – słynna złośliwość młodego zaczęła dawać o sobie znać.
- Słuchaj smarkaczu...- zaczął Fox ostrzegawczym tonem, a Tobi schował się za Pawłem.
Paulina zauważyła, że Alex unika patrzenia na kolegę.
– Coś mi mówi, że ty ten incydent pamiętasz.
– Oficjalna wersja mówi, że zaatakowało go zwierzę i gdyby nie Oscar i Shadow rozerwałoby go na strzępy...nieoficjalna...- urwał, a wszystkie spojrzenia powędrowały w jego stronę. – Przytrafiło mu się to co Amber tydzień temu.
W zasadzie tylko Toby nie zrozumiał tego zaszyfrowanego przekazu, ale gdy zobaczył rekcją innych zrozumiał, że nikt mu nie powie. Niezręczną cisze jaka nastała przerwał Fox, a jego ton był tak beztroski jakby mówił o pogodzę.
– A więc rozumiem, że wszyscy wszystko już o sobie wiedzą. Fajnie że zostałem poinformowany o waszych wspólnych przygodach. Hym...Panienka – tu spojrzał na Amber. – nie wygląda na to by ją ktoś oszpecił. Cóż wy elfy macie swoje metody na urodę, ale nam ludziom zostają do końca życia. Co więcej nie mam tego Alexowi za złe. Ostatnim czasy dziewczyny lecą na takie blizny. A to nie jedyna. Jest jeszcze na nodze.
Nim jednak wziął się za ściąganie spodni wszyscy chórem oznajmili, że wierzą mu na słowo.
– Tak w kwestii obnażania się. – Amber wymusiła na twarzy zakłopotany uśmiech. – Może podzielimy się na dwie grupy. Dziewczyny zostaną tu, a chłopcy przejdą się za tamte krzaki.
– Ależ nie wstydźmy się. Przecież nic co ludzkie, tudzież elfie i smocze nie jest nam obce, a jeśli jest inaczej to to byłby idealny pretekst do wzajemnego poznania swej anatom. – Fox uśmiechał się od ucha do ucha.
– Pozostali chłopcy pojęli jednak aluzję i pomimo jego sprzeciwów zaciągnęli go w krzaki.
– Co jeśli nasze dziewczyny ktoś zaatakuje? - usłyszały jeszcze głos chłopca-lisa.
– Jakby co krzyczcie – zawołał do nich Paweł na pożegnanie.
_________________________________________________________
Ciąg dalszy, gdy znajdę notatki.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz