piątek, 29 czerwca 2012

Rozdział 31: Bolesne wspomnienie Oscara

Trzeci wymiar - Zapomnij o tym

 ________________________________________________________________________
Pokój spowity w ciemnościach. Pierwsza w nocy. Leżał w łóżku nasłuchując krzyków dobiegających z sąsiedniego pokoju. Głośno wymawiane niecenzuralne słowa. Większość z nich nie rozumiał mimo, że były w jego rodowitym języku, który dobrze był mu znany. Kłótnie pomiędzy jego rodzicami zdarzały się co dzień. Powinien się już do tego przyzwyczaić, ale nie potrafił. Bał się o siebie i mamę.
- Gdzieś ty był? - te słowa jego matki rozpoczęły awanturę.
- Ci... Kobieto daj mi spokój. - usłyszał plączący się niewyraźny głos, pijanego mężczyzny.
Kobieta nie dała tak łatwo za wygraną.
- Mam już tego dość – rozpłakała się – Rano już nas tu nie zastaniesz. Słyszysz?! Zabieram Oscara i wyjeżdżam. Podczas wymiany zdań ze strony mężczyzny padło dużo wyrazów na k... i dz... i su...
- Gdzie zamierzasz uciec?!! - wydarł się pijany.
Doszło do szarpaniny. W tym domu nie było to niczym niezwykłym, jednak charakterystyczny dźwięk uderzenia, a następnie tłoczącego się szkła zaniepokoił chłopca. Ktoś upadł.
Mimo strachu postanowił sprawdzić sytuację. Powoli przeszedł przez korytarz, trącił bosą nogą kawałek brązowego odłamka szkła. Była to część butelki roztrzaskanej na całej powierzchni pomieszczenia. W kałuży krwi i odłamków szkła leżała jego matka. Ojciec stojąc nad nią mrukną tylko.
-Masz za swoje ***. - po czym zachwiał się. Spojrzał na dziecko. - Na co się gapisz gówniarzu?
W wym momencie wspomnienie Oscara rozmazało się. Z tego co wydarzyło się potem pamiętał tylko łzy na policzkach i zimno. Wybiegł w piżamie z domu. Byle jak najdalej nie zamierzał już tam wracać. Nigdy więcej. Kilkakrotnie się potkną. Zdarł sobie skórę z kolan i rąk. Nie były to jego jedyne rany. Już przed wyjściem miał pełno siniaków, krwiaków i plastrów chroniących rany niedawno krwawiące, które nakleiła mu mam po wczorajszej awanturze. Zapewniała go wtedy że to się nie powtórzy, że ojciec miał po prostu zły dzień. Mimo wszystko nie potrafiła uwierzyć, że jest zły. Teraz nie żyła. Zwykle w miejscach które dawało się ukryć, zasłonić, ale zdarzały się również na twarzy.
Po wydostaniu się z bloku w którym mieszkał, skierował się do parku. Doczłapawszy się do ławki padł na nią zmęczony. Trząsł się cały. Co jeśli on za nim pobiegł Był w samej piżamie i było mu potwornie zimno.
Leżał tak kilka minut. Az spomiędzy drzew wyszła trójka ludzi. Dosłownie zmaterializowali się znikąd. Dwóch brązowowłosych mężczyzn i jedna ruda kobieta. Ubrani w typowe stroje codzienne utrzymane w ciemnych kolorach. Maszerowali w ciszy. W innym wypadku prawdopodobnie by się ich przestraszył, wyglądali podejrzanie. Teraz jednak nie miał siły by się ruszyć.
Nagle jedyny z nich spojrzał na niego. Widok dziecka bardzo go zaskoczył. Pozostali poszli jego przykładem. Wreszcie stanęli tak blisko, że mimo ciemności mógł w miarę dokładnie przyjrzeć się ich twarzą. Jeden z nieznajomych miał założony kaptur spod którego widać było, lekko zachodzącą na oczy brązową czuprynę. Wyglądał na osobę poważną i rozważną. Drugi wyjątkowo do niego podobny choć wyglądał na młodszego, włosy miał przycięte na zupełnie krótko. Od jego osoby biło ciepło, a w oczach widać było współczucie.
Z początku nie zauważyli, że chłopiec jest przytomny. Wyglądał jakby spał, choć miał uchylone oczy. Na granicy świadomości usłyszał ich zbliżające się kroki i rozmowy jakie prowadzili między sobą na jego temat.
- Shadow, Robert. On nie wygląda za dobrze. Może wezwijmy pogotowie. - zauważyła cicho czerwonowłosa. - cały dygocze.
Kobieta uklękła przy ławce i przyłożyła mu rękę do czoła.
- Ewo. Nie możemy teraz zwracać na siebie uwagi. Mamy coś do załatwienia pamiętacie? - głos człowieka w kapturze próbował przywołać im rozsądek.
- Nie wolno nam go tak zostawić. Chłopcze... Czemu tu leżysz? Gdzie twoi rodzice? - spytał drugi brunet.
W odpowiedzi tylko zaczął się mocniej trząść i płakać.
- Boli cię coś? - spytała go.
- Ewa pokaż mi go. - poprosił ten rozważny i chwile potem klęczał na jej miejscu. - to wygląda na pobicie. Siniak na siniaku.
Nie możemy długo tu przebywać. - rozejrzała się nerwowo po okolicy.
Nie zostawiajcie mnie – wychrypiał Oscar.
Nie wiedzieć czemu. Nie chciał by odchodzili. Nie chciał zostawać sam, a tym bardziej wracać. Nie wydawali mu się już źli, a z pewnością nie tak bardzo jak jego ojciec.
- Aż tak się nie śpieszymy. - uspokoił go krótkowłosy. - Gdzie mieszkasz?
- Nie chce tam wracać. - rozpłakał się.
- Trzeba wezwać policje. - stwierdziła kobieta.
- Może niech idzie z nami. Nie ważne kim są jego rodzice, za takie traktowanie powinni trafić do więzienia. Nie zasługują na niego.
- Robert! To by było porwanie. - oburzyła się czerwonowłosa.
- Zgadza się. – uśmiechną się łobuzersko Krótkowłosy brunet.
W tym czasie jego towarzysz położył dłoń na skroni chłopaka z zamiarem wtargnięcia do jego wspomnień. Mimo zastania lekkiego oporu, co bardzo go zaskoczyło, udało mu się dowiedzieć co wydarzyło się tej nocy. Dziecko znów dygotało, wtedy to nieznajomy zdjął wierzchnie okrycie i go nim okrył.
- Zgadzam się z Robertem.
- Myślałam, że choć ty jesteś rozważny. - westchnęła.
- Oj Ewo. Trzeba kontynuować tradycje. - zażartował Robert.
- Ta...porywania dzieci jak stereotypowe czarownice na miotłach. - zamilkła dając do zrozumienia, że daje za wygraną.
- Czarownice...- powtórzył chłopiec.
- Omówmy to w innym miejscu. Zabierzmy go stąd, bo zamarznie.
Poczuł, że jest podnoszony z ławki, a później niesiony. Dziecko odpłynęło do krainy snów. Ogarną go anielski spokój.








Zerwał się z poduszki i nerwowo rozejrzał po pomieszczeniu. Widok znajomych mebli uspokoił go nieco. Niemal się uśmiechnął na widok Szczęściarza spokojnie śpiącego sobie na podłodze.

- Oscar... - odezwał się głos po jego prawej stronie.
Usłyszawszy swojej imię nagle zwrócił się w stronę z którego dobiegał. Wykonał przy tym tak gwałtowny ruch, że zakręciło mu się w głowie.
- Mistrzu.
"A więc to był tylko sen...nie sen wspomnienie, ale nie wszystko"
- Wszystko nie było snem. Coś mną sterowało... - przestraszył się własnych słów. Zupełnie jakby powiedział je ktoś inny.
Do ostatniej chwili miał nadzieje, że ktoś mu zaraz powie, że się myli. Tak się jednak nie stało. Jego nauczyciel twierdząco kiwną głową. Krew odpłynę chłopakowi z twarzy.
"A jednak..."

Rozdział 30: Wybraniec

Zza kamienia na środku polanki wyjrzała znajoma wszystkim postać. Była to niewysoka dwudziestoletnia kobieta o czerwonych, kręconych włosach spływających na plecy. Na jej chudej piegowatej twarzy, oświetlonej przez błękitny ogień Pawła, malował się niczym nie zmącony spokój z nutą beztroski.Szare niewidzące oczy o przymglonych źrenicach.

Ubrana w długą do ziemi suknie, o ciepłych kolorach. Przeważały w niej róż lecz miała też nieco brązu, złotego i pomarańczu. Niezmiennie towarzyszyli jej dwaj ci sami Strażnicy.
- Dobrze, że jesteś Saro – Powitał ja Shadow nie kryjąc ulgi. Była ona bowiem Kapłanką Bogini Światła, osoba niemal niezbędną by przywrócić jego ucznia do „normalności” po tym co przeszedł.
-Z tu obecnych tylko Wybraniec może bezpiecznie dotknąć Pierścienia, będąc odporny na jego moc. - zakomunikowała nowo przybyła.
Wtedy jej niewidzące oczy po raz pierwszy spojrzały w jakimś konkretnym kierunku. - Było to miejsce w którym stał Paweł.
- Ty powinieneś zdecydować co należy z tym zrobić, ale najpierw opowiem ci czym to dokładnie jest.
Mimo że wszyscy ją znali przedstawiła się, dygając przy tym. Następnie przedstawiła swych ochroniarzy. Brunet z dużym dwuręcznym mieczem przedstawił się jako Hodian z klanu Dębu. Blondyn z kuszą natomiast zwał się Carandiril z klanu Jaspisu i był elfem, czego na chwile obecną nie było widać z powodu mroku, oraz iluzji jaką nałożył na swą postać by upodobnić się do człowieka. Elfy miały przydatna umiejętność zmiany swego wyglądu, jednak przy transformacji ich wnętrze nie ulegało zmianie w przeciwieństwie do zmiennokształtnych magów (animagów itp. takich jak Luna).
- Przybyłam tu z Gór Białych by objawić wole Bogini oraz wyjaśnić co dokładnie miało przed chwilą miejsce. Zanim jednak to zrobię, lepiej zabierzmy tego biedaka w bezpieczne miejsce.
- I może jeszcze zgasić to zanim rozpęta pożar lasu. – zauważył Sora wskazując korony drzew.
Pawłowi udało się już (z trudem) opanować wywołane przez siebie płomienie. Zanim doszli do Dworku Paweł zdążył się kilkakrotnie potknąć, stanąć na grabiach, które nabiły mu guza i prawie się wywalić na jakże krótkich schodach do drzwi wejściowych. Był strasznie zmęczony i ledwie stał na nogach.
Shadow poinformował kobietę że zanosi Oscara na piętro, po czym ona zapewniła że zajrzy tam jak tylko skończy wyjaśnienia. Wszedłszy do środka zastali Paulinę śpiącą na kanapie, ogień trzeszczący w kominku i dziewczyny szykujące kolacje. Bardzo późna kolację która już kwalifikował się pod śniadanie.
Do wschodu słońca było dużo czasu, ale nikomu nie chciało się spać. Za wiele było niewiadomych, które każdy chciał poznać. Amber cieszyła się jak dziecko na samom myśl na obiecaną przez Sarę opowieść, choć części już się domyślała. Gdy wszyscy zajęli miejsca przy stole Sara ściszonym lekko tajemniczym głosem. Większość przekazu skierowana była do Pawła, ale publika jej nie przeszkadzał.
- To wszystko wydarzyło się jeszcze na początku tego świata. Pewnego dnia grupka ludzi nie wiedzieć skąd – tu musiała ocenzurować swoją wypowiedź by Alex i Luna nie dowiedzieli się o istnieniu innego Świata – pojawi się na tym kontynent. Zostali oni pierwszymi czarodziejami. Nie było ich wiele, ale byli ciekawi świata. Nawet trochę za bardzo. Badając sposób jego funkcjonowania obudzili źródło niewyczerpanej potężnej energii, która sprowadziło na świat zagładę.
- Ta jasne zwalcie wszystko na nas. – żachną się Alex. - Już mi się ta historia nie podoba.
- Ci...- uciszyła go reszta.
- Ah...Alex. - westchnęła dokładnie poznając głos, który wyraził tą skargę - Nie powiedziałam, że zrobili to rozmyślnie, ale faktem jest, że to ludzie obudzili chaos.
- W jaki sposób? - dopytywał się Paweł.
- To dość długa historia a ja staram się ją skrócić gdyż obawiam się, że nie mamy tyle czasu.
- Z tej mrocznej energi zrodził się demon. Nie dano mu żadnego imienia. Na Świecie Smoków zapanował chaos porównywalny do początków tworzenia się tego świata. Wszystkie wulkany wybuchały jednocześnie. Niebo szczelnie zakryły dymy. Potężne fale uderzały o brzegi niosąc spustoszenie. Temu wszystkiemu towarzyszyły huragany, tajfuny i trzęsienia ziemi. Wszystkie cztery żywioły zwróciły się przeciw życiu na naszej planecie. Ludzie za późno zrozumieli swój błąd, jednak próbowali go naprawić. Zwrócili się o pomoc do . Te by wyrównać szanse zesłali im moce. Dwanaście darów dla dwunastu czarodziei. Udało im się pokonać Demona, ale w tym celu musieli podzielić go na pięć elementów i każdą osobną zamknąć....
-...W Pierścieniach? - przerwał Paweł - Dlaczego akurat w tym?
- Magia Pieczętowania znajdowała się na bardzo niskim poziomie i nie mieli możliwości zamknięcia ich w niczym innym. Nawet w tych czasach biżuteria ta jest wyjątkowa. Tylko ona potrafi poniekąd zastąpić różdżkę. Decydującym czynnikiem był kształt – okrąg. Stąd również wzięła się nazwa tej organizacji. Nazwali się bowiem Magami Kręgu. Kształt ten nie posiadał żadnych kątów dzięki czemu energia nie miała jak uciec i krążyła w zamkniętym obwodzie puki nikt z niej nie korzystał.
- Po tym wszystkim ciągle chcieli z tego korzystać?
- Nie oni. Na świecie było mnóstwo innych istot rządnych mocy, jak choćby elfy, które zeszły na złą drogę. Jednak wracając do Dwunastu magów. Oprócz tego każdy z nich był długowieczny by móc strzec Pierścieni dopóki nie pojawi się wybraniec zdolny je zniszczyć.
- Mam dwa zastrzeżenia – odezwał się czarodziej. - Po pierwsze tak długie życie jest nie możliwe. Już elfy żyją długo, ale bez przesady. To fizycznie nie możliwe, poza tym co oni by przez ten czas, by robili?
- Wtopili się w tłum i żyli jak normalni ludzie.
- Przez tysiące lat ?
Nie wszyscy. Niektórzy umarli. Mimo iż żyli wiecznie nie byli do końca nieśmiertelni. Wtedy ich dary przechodzili na ich następców. Zwykle były to ich dzieci, wnuki. Jakie jest twoje drugie zastrzeżenie ?
- Czemu od razu go nie zniszczyli? Smoki miały chyba wystarczającą moc by to zrobić.
- Oczywiście że miały, ale uważały że ludzie muszą sami zająć się tym co narobili, a gdy ich kara dobiegnie końca pojawi się wybraniec, posiadający smoczego ducha i błękitny oddech zdolny przeniknąć i zniszczyć duszę demona. Wybraniec ten miał być najsilniejszym ze smoczych potomków.
- Przepraszam, ale mam mętlik. Co dokładnie miałbym zrobić?
-Zniszczyć wszystkie demoniczne elementy zanim znów się połączą.
- Elementy?
-I Element- woda, II- powietrze, III-ogień, IV-ziemia. Oraz V który trzymasz właśnie w ręce. Ten ostatni łączy wszystkie pozostałe. Skoro się pojawił oznacza to, że pozostałe również się przebudziły. Teraz gdy przepowiednia dopełnia się, przyciągają się wzajemnie, by wrócić do stanu początkowego. Wtedy nadejdzie koniec znanego nam Świata Smoków. - zakończyła szeptem.
Młodzieniec jak i reszta zgromadzenia miała jeszcze mnóstwo pytań, ale niestety dla nich musiały one poczekać aż kapłanka zajmie się Oscarem.


wtorek, 26 czerwca 2012

Rozdział 29: Wejście smoka

 Druga połowa tego rozdziału kojarzy mi się z pierwszym openingiem z Naruto Shippuuden:  Nobodyknows - Heroe's Come Back

_________________________________________________________________________________
Chmury szczelnie zakryły nocne niebo. Zapowiadało to kolejny deszcz w okolicy. Widok ten jednak nie przeszkodził Paulinie by po raz trzeci lunatykować. Tym razem jednak nikt nie mógł jej obudzić. Nikt nie mógł przerwać tej nocnej wycieczki. Tym razem miała dotrzeć do celu. Rudy lisek stojący przy ostatnim mijanym przez nią drzewie spłoszył się, gdy wyczuło mroczną energie dobiegającą zza głazu do którego zmierzała dziewczyna.
Powoli z ukrycia wyszedł sprawca całej sytuacji. Był to ten sam chłopak, który mniej więcej tydzień temu nawiedził elfie miasto na wyspie Lunanor. Miał co najmniej siedemnaście lat. Wysoki, szczupły, tylko tyle dało się wywnioskować przez brązowy płaszcz z kapturem. Czarne jak sadza włosy okalały twarz. Jego oczy były jedynym źródłem światła w otaczających ich ciemnościach nocy. Pozbawione emocji oblicze znajdowało się ukryte za drewnianą maską z wymalowanym między oczami czerwonym płonieniem.


Leżący na kanapie mężczyzna nagle zerwał się z miejsca. Usiadłszy na skraju mebla wytykał sobie, że znowu zasną podczas gdy miał pilnować. Noc to ta pora której ostatnio najbardziej się obawiał. Musiał uważać by nikt nie dostał się niepostrzeżenie do domu, a przede wszystkim by pewna osoba go nie opuściła. Nie wiedział na ile stwierdzenie Alexa o tym, że Paulina lunatykuje jest prawdziwe (mógł to być tylko jego żart), ale niepokoiło go to. Co jeśli ma to jakiś związek z Pierścieniem?
Te niepokoje sprawiły, że jego nogi poprowadziły go na piętro. Z kieszeni wyjął zapasowy klucz i przekręcił go w zamku. Następnie najciszej jak mógł zajrzał do pokoju. Było grubo po dwunastej i powinien zastać ją śpiącą. Rozejrzawszy się ze zgrozą odkrył że pomieszczenie jest puste a okno otwarte na oścież. Stąd do ziemi było dość wysoko, jednak najwyraźniej dziewczynie to nie przeszkadzało. Jak mógł nie zabezpieczyć okna...
Natychmiast zwiło się do budzenia domowników. Alexa rzecz jasna nie zastał w pokoju.
„Pewnie znowu gdzieś się włóczy po nocach” - pomyślał - „ Nigdy nie dorośnie. Jest taki sam jak jego ojciec”
Gdy obudził Violette (Lune), ta z początku nie za bardzo kontaktowała i bredziła rozmarzonym głosem. Zorientowawszy się jaj jest sytuacja momentalnie otrząsnęła się i zameldował, że za pięć minut będzie gotowa do wyjścia.
Ostatnim mieszkańcem jakiego powiadomił był jego daimon Szczęściarz. Dał do powąchania psu kawałek ubrania Pauliny. Zwierze nie nadawało się specjalnie do akcji poszukiwawczych. Było dość stare i niechętnie się ruszyło z wygodnego posłania. Jednak jak każdy psowaty posiadał nienaganny zmysł powonienia. Po dłuższym czasie złapał trop i ruszył przed siebie.

W tym czasie Paulinie śniły się bardziej lub mniej przyjemne sny. Z błogiej nieświadomości niebezpieczeństwa wybudził ją ból w ręce. Gdy otworzyła oczy i zobaczyła napastnika, momentalnie zaczęła się wyrywać. Niestety na darmo gdyż ten trzymał ją w żelaznym uścisku. Pierścień na jego dłoni w zetknięciu z jej skórą powodował nieprzyjemne uczucie, którego nie dało się zakwalifikować ani do kicia, parzenia, czy odmarzania. Wpadła w panikę.
„To musi być sen” - powtarzała sobie, choć wiedziała, że to nieprawda.
Nagle poczuła że koś ją odpycha od czarnowłosego młodzieńca i jednocześnie przyciąga do siebie. Upadła na ziemie. Gdy w pozycji siedzącej spojrzała przed siebie ujrzała Pawła.
-Paulina nic ci nie jest? - Spytała Amber z troską.
-Zabierz ją stąd i powiadom Sora – polecił chłopak pół-elfce niespuszczająca z oczu przeciwnika – tym razem będzie inaczej.
Brunet mierzył starszaka wzrokiem. Tym razem był bardziej pewny wygranej niż za pierwszym razem gdy się spotkali. Czarnowłosy musiał wcześniej odskoczyć gdyż dystans między nimi wynosił co ponad dwa metry. Nie należało to do tchórzostwa z jego strony. Paulina już od dawna wiedziała że jest on typem preferującym walkę na średni dystans.
Gdy dziewczyny zniknęły w gęstym lesie, walka się rozpoczęła. Paweł, otoczony dymem przez którego ludzkie oko nie jest w stanie się przedrzeć, zaczął ekspresową przemianę. Jego pełna smocza postać wielkością przypominała przeciętnego konia. W miejsce rąk pojawiły się ostre szpony, oczy mimo ciemność zwęziły się w pionowe szparki odsłaniając niebieskie tęczówki. Niemal całe ciało pokryte zostało szafirowymi łuskami wyglądającymi jak setka małych klejnotów. Skrzydła, znacznie dłuższe niż jego ciało, złożone na plecach nie były mu chwilowo potrzebne. Wszystko toczyć się miała na ziemi.
Wiedział że nie utrzyma tej postaci za długo, dlatego też liczyła się każda sekunda. Musiał to skończyć najszybciej jak się da. Napięcie przed walką nie trwało długo. Pierwsze igły zostały rzucone jeszcze zanim opadł otaczający chłopca dym. Pociski jednak nie wyrządziły większej krzywdy odbijając się od naturalnej tarczy otaczającej smoka.
Gad rykną, lecz czarnowłosy nie wyglądał na przestraszonego. Zwiększył jednak nieznacznie dystans. W tak duży cel łatwo mu było trafić jednak nie miało to sensu skoro nic tym nie zyskiwał. Smok był za mało doświadczony by w tej postaci zionąć ogniem to też co chwila zamachiwał się na zamaskowanego ogonem. Uzyskiwało to różny skutek. Za pierwszym razem niewiele brakowało, za drugim jedynie rozłupał kawałek kory drzewa. Po kilku próbach udało mu się złapać Czarnowłosego i rzucić nim o głaz. Był pewien, że coś mu tym złamał, jednak po niecałych dwóch minutach ten z powrotem stał na nogach. Jego niewidzialność nie działała chwilowo na Pawła gdyż wyczuwał on ledwie dostrzegalne ciepło, którego ten nie był w stanie wymazać. Szykowało się na wyjątkowo wyrównany pojedynek.


Tymczasem Amber prowadziła nie do końca jeszcze rozbudzoną Paulinę do obozu Strażników. Psotka i kula energi Amber przyświecały im jak latarki, czy pochodnie. Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to co widziała opuszczając polane. Na jej oczach jej kolega z klasy przemienił się w jaszczurko-podobną bestie. Dokładnie jak w śnie który miała jakiś tydzień temu. Przez ostatnio natłok wrażeń wiedziała jedno – nie dojdzie do siebie za szybko.
Nagle zza drzew wyłoniła para świecących się punkcików. Przed nimi stała kotka, która na oczach nastolatki zmieniła się Lunę.
„Czy tutaj już nikt nie jest tylko człowiekiem?”
Amber i Violette zostały sobie przedstawione i wyjaśniły sobie sytuację tzn. Paulina dowiedziała się, że Stryj jej szuka, natomiast Luna została powiadomiona, że przyszli, nieletni Strażnicy przybyli w te strony są jej znajomymi. Gdy czarownica odkryła z kim obecnie walczy Paweł pobladła.
- Oscar tu jest?
- Co? Oscar i ten sadysta to ta sama osoba?
- On wcale nie jest sadystą. On....- chciała coś jeszcze powiedzieć, ale jej brutalnie przerwano.
- Ależ oczywiście że jest. – usłyszeli spokojny wyluzowany głos dobiegający z gałęzi z której po chwili ktoś zeskoczył – Z tym że zanim mu odbiło był po naszej stronie – Alex uśmiechną się w typowy dla siebie sposób.
Paulina patrząc na niego, wyglądała jakby zobaczyła ducha. Chłopakowi niewiele do upiora brakowało. Wydawał się bledszy niż ostatnio a do tego miał mocno podkrążone oczy, których bliżej nie określony kolor miały z powrotem swoje zielonkawe zabarwienie. Przez to Paulina sama nie była już pewna czy to co wtedy zobaczyła nie było jakimś snem. Takim dobrym snem bo szczerze mówiąc w brązowych tęczówkach nawet jej się podobał. Do rzeczywistości sprowadził ją głos Amber.
- Ja cię znam. - powiedziała wskazując na chłopaka.
Czarodziej jednak zignorował elfkę i zwrócił spojrzenie na jej brata, który od jakiegoś czasu wszystkiemu się przysłuchiwał.
- W takim razie po jakiej wy stoicie stronie? - spytał nieufnie Sora.
- Powiem to tak.... -zaczął Alex jednak dokończyła za niego Violette.
- Tylko spróbujcie mu coś zrobić to macie ***** .
Paulina pierwszy raz była świadkiem jak czarownica się tak wyraża. Oczy Luny zmieniły swą barwę, a po chwili zmieniła się na jeżącego sierść kota.
- Sam bym tego lepiej nie ujął – z rękawa Alexa wyleciał jego niewielki miecz.
Wszyscy przygotowali się do walki. Sora przywołał trzy duchy wilków, a Amber napięła cięciwę łuku. Tego było za wiele. To wszystko naraz – nieprzespane noce, wszystkie nowości, Paweł smokiem, Oscar po stronie Luny i Alexa. Do tego wszyscy jej „przyjaciele” znaleźli się w tym samym miejscu i czasie i wyglądało na to że zaraz zaczną ze sobą walczyć. Nastolatce zakręciło się w głowie i poczuła wyraźne osłabienie. Świat zawirował jej przed oczami i zemdlała, co zwróciło uwagę wszystkich zebranych. Na szczęście ktoś złapał ją nim uderzyła o ziemie. 

W momencie w którym towarzystwo zaczęło szykować się do walki powoli zaczął padać deszcz. Już mieli się na siebie rzucić gdy Pulina, którą wcześniej zaatakował Oscar osłabła. Tym który złapał mdlejącą Paulinę był jej stryj.

- Mogę wiedzieć co się tu dzieje? - spylał mężczyzna zebranej młodzieży.
Wspólnie streścili mu sytuacje w mniej lub bardziej obiektywny sposób. Zanim skończyli rozpadało się już na dobre. Grzmienie słychać było już nieco wcześniej lecz nikt nie zwracał na to uwagę. Teraz zdawało się jakby
- Nasza nauczycielka będzie tu lada moment – poinformował Sora.
- On nie jest groźny.
- Jego czyny mówią co innego – Sora przeważnie był bez konfliktowy, jednak tym razem chodziło o jego przyjaciółkę Arise.
- On nie zrobiłby niczego złego. To przez klątwę. Ten przedmiot na jego palcu go kontroluje.
Violette uspokój się. Zajmę się tym. Ty i...Amber zgadza się? – elfka kiwnęła twierdząco – zabierzcie stąd Paulinę. Ja i chłopcy pójdziemy pomóc Ukrytemu smokowi, ale najpierw musicie wiedzieć, że atakowanie samego Oscara nic nie da. Trzeba go pozbawić pierścienia, który nosi na palcu prawej dłoni. Violette idź już – rozkazał widząc jak czarownica ociąga się i podsłuchuje.
- Skąd ten przeklęty przedmiot się wziął? - spytał Sora przy czym epitet „przeklęty”został użyty tu jako nazwa własna.
- To dłuższa historia. - tu mężczyzna spojrzał nieznacznie na Alexa.
- No co? Skąd miałem wiedzieć, że w tych ruinach jest jakiś nawiedzony Pierścionek przez, który zacznie świrować.
- Starszy czarodziej westchną.
- Jak już mówiłem to dłuższa historia w której sam Oscar niewiele zawinił. - wytłumaczył Shadow po czym gestem nakazał, by iść za nim.

Smoczy ryk niczym burzowy grzmot przerwał panującą wokół cisze. Był to znak, że chłopak nie zdołał dłużej utrzymać smoczej postaci. Mimo to nie poddał się. Podczas gdy wszyscy w najlepsze się ze sobą kłócili lub rozmawiali Paweł już w ludzkiej postacie starał się na ślepo unikać pocisków rywala. Wiele czynników mu w tym jednak utrudniało. Przez załamanie chmury lało jak z cebra. Wszędzie słychać było grzmoty, a czarnowłosy stał się nie tylko niewidzialny, ale również nie wykrywalny. Jednak Pół-smok odkrył jego słabą stronę. Mianowicie jeśli uderzyło się go odpowiednio mocno na kilka minut jego kamuflaż przestawał działać.

W tej chwili Paweł wyraźnie przegrywał. Deszcz padał stosunkowo od niedawna. Ubranie lepiło mu się do skóry, a włosy opadające na oczy skutecznie zawężały pole widzenia. Zastanawiał się czy jego przeciwnik przypadkiem już sobie nie poszedł, znudzony tą potyczką. W końcu to nie od był celem, tylko Paulina. Co jakiś czas Pół-smok rozglądał się uważnie. Martwiło go, że jest sam.
„Sora już dawno powinien tu być”- Stracił wiarę w wygraną. „Sam nie dam rady. O co ja walczę?” Pomyślał o tym przez chwile i skarcił się w myśli za wszelkie wątpliwości. - „Dla Arisy. Poza tym obiecał to jej siostrze, no i nie zamierzam tu umierać, ani uciekać.” - to wystarczające powody by komuś przyłożyć. - obietnica zemsty, honor, obowiązek i może trochę instynkt samozachowawczy.
Obudził się w nim wewnętrzny ogień, determinacja i wola walki. Wstał z kurzy w której wylądował i dysząc ciężko wytarł rękawem twarz. Deszcz już nie przeszkadzał. Oczy zwęziły się w szparki. Krople parowały od ciepła jakie wytwarzał. Wziął wdech i przyłożył dłoń do ust, a następnie zioną ogniem paląc wszystko wokół siebie. Pobił przy tym swój życiowy rekord gdyż płonień miał rozmiary przeciętnego samochodu. Udało mu się sięgnąć przeciwnika. Poznał to po płomieniu który zawisł w powietrzu i ruszał się niespokojnie.
Czarnowłosy na powrót stał się widoczny, a Paweł miał jeszcze jedne zionięcie w zanadrzu. Nie zamierzał go jeszcze wykorzystać. Wróciła mu pewność siebie i wróciła wola walki. Podbiegł do zamaskowanego i rozpoczęła się szybka wymiana ciosów. Buzująca w nim adrenalina ogłuszała strach i zmęczenie. Przez długi czas walka wydawała się być wyrównana do czasu aż zza maski błysnęły na złoto oczy. Starszak złapał Pawła za bluzę i odepchną jednocześnie kopiąc. Brunet został odrzucony, a Oscar płynnym ruchem wstał z rozpędu na równe nogi. Rozpoczęła się Pół-smok uderzony w żebra ponownie wylądował w kałuży. Czuł, że to jego limit. Świat wirował mu przed oczami. Już szykował się psychicznie do ostateczności - użycia ognia, choć nie był pewny czy da rade, gdy.... usłyszał głosy.
- To się nazywa smocza wytrwałość. Długo dawał radę.
- Szczerze myślałem, że zastaniemy już trupa. - odparł młodszy.
- Zajmij się nim. - rozkazał pierwszy.
Wtedy jak przez mgłę Paweł usłyszał, że ktoś do niego podchodzi. Gdy obraz wrócił do normy dostrzegł przed sobą jasnowłosego czarodzieja. Zwrócony do niego tyłem przypatrywał się do postaci na środku pola bitwy.
- Przykro mi Oscar, - zaczął a miecz wyskoczył mu z rękawa - ale to cię zaboli bardziej niż mnie.
Czarnowłosy wyciągną kunai. Rozległ się odgłos uderzania ostrza o ostrze. Chwile później do walki włączył się Sora. Smok nie miał jednak okazji im się przyglądać, gdyż po chwili podszedł do niego człowiek wyglądający identycznie jak młody czarodziej. Aż się wzdrygną na to odkrycie.
- Ilu was jest? - krzykną zdezorientowany.
Nieznajomy uśmiechną się.
- Potrafię stworzyć tylko jednego klona. - odpowiedział.
„No tak. Klon. Dlaczego na to nie wpadłem? Jeden z nich jest iluzją, dość namacalną i zbliżoną do oryginału, ale jednak iluzją.”
Alex zaczął oglądać jego rany.
-Auć...to musiało boleć. - skomentował.
- Jak się czujesz chłopcze? - spytał starszy czarodziej zdejmując kaptur i klękając obok.
- Dobrze. - po tym jak jego rozmówcy wymienili między sobą spojrzenia dodał. - nic mi nie będzie.
- Dwa złamane żebra. „Nic mi nie będzie” to trochę za optymistycznie powiedziane. - zauważył Alex po przyjrzeniu się obrażeniom.
- Potrafię się szybko regenerować. Jestem tylko trochę zmęczony.
„I piekielnie głodny” - dodał w myślach.
Młodszy czarodziej wyją z rękawa niewielką buteleczkę, odkręcił ją i bez pytania wlał mu całą jej zawartość go gardła. Paweł poczuł jak płyn rozgrzewa go od wewnątrz.
- Nie wiem, czy to zadziała. Smoki są praktycznie czaro-odporne, ale może Pół-smokowi to pomoże.
- Że też musi być tak ciemno.- myślał na głos Shadow - Nie mogę wykorzystać Zaklęcia Manipulowania Cieniem.
- Potrzeba panu światła? - upewnił się Paweł, po czym uśmiechną i wstał.
Chłopak woził wdech. Mógł zionąć jeszcze tylko jeden raz. Wiedział, że nie utrzyma tego za długo, ale miał już plan. Skierował płomienie w stronę drzew. Te natychmiast zajęły się ogniem jak gigantyczne pochodnie. W zasadzie ogień był za słaby by je od razu spalić, jednocześnie za mocny by deszcz dał rade go zgasić.
Nagle opętany na nowo stał się widoczny. Światło niebieskiego ognia skutecznie blokowało jego umiejętność maskowania się. Wtedy właśnie z cieniem Shadow dziać się zaczęły ciekawe rzeczy. Za pomocą różdżki wydłużył się on na tyle, że zdołał chwycić cień Oscara. Nie był to zwyczajny cień, albowiem skutecznie unieruchomił on na chwile czarnowłosego. To jednak było za mało. Do akcji wkroczył Sora i jego wilki oraz Alex. Szarpanina trwała dłuższy czas.
- Zdejmijcie mu pierścień. - rozkazał w pewnym momencie dziewczęcy głos.
Paweł uklękną przy reszcie i wykonał ten rozkaz. Pomimo Sora i jego wilków, zaklęcia Shadow oraz Alexa który z zaangażowaniem przytrzymywał ręce, złapany nadal się wiercił. Dopiero gdy Paweł wstał ciało zamaskowanego nagle zamarło w bezruchu. Połączenie zostało przerwane. Rozległ się zbiorowy odgłos ulgi. Wszyscy padli na ziemie. To była długa walka, która wszystkich wycieńczyła.
- Chyba zjawiłam się w samą porę. - odezwał się spokojny, powolny głos zza skały na środku polany.
Wszyscy zwrócili spojrzenia w tym kierunku.

Rozdział 28: Pacjent znikł

Wracając koło szóstej w nocy. Wspięła się po kilku stopniach i złapała klamkę. Drzwi prowadzące do salonu odtworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Przekroczyła próg i ostrożnie rozejrzała się dokoła. W pomieszczeniu panowały egipskie ciemności.
Paulina ostrożnie przymknęła drzwi i przeszła kilka kroków.
W połowi drogi zatrzymało ją ziewanie dobiegające z kanapy w kącie. Wszystko wskazywało na to, że stryj postanowił nocować poza swoim pokojem, choć równie dobrze mógł to być jego pies, który (jak się dowiedziała od Luny) wabił się Szczęściarz.
Wzięła wdech i powoli wznowiła skradanie się do wejścia na korytarz. Jednak mimo jej usilnych starań i chodzenia na palcach wiekowa podłoga skrzypiał niemiłosiernie.
Światło świecy rozświetliło wnętrze salono-jadalni przez co w jednej chwili cała jej nadzieja o niezauważonym przemknięciu się prysła jak bańka mydlana
- Co ty robiłaś o tej porze na dworze? - zaczął Shadow podnosząc się z kanapy.
- Poszłam się trochę przejść,. Nie mogła spać. Jestem przyzwyczajona wstawać wcześnie.
Kłamanie wychodziło jej nie najgorzej puki nie patrzyła danej osobie w oczy. Z wujem nie miała tego problemu. Przy okazji przekonała się, że on również stosuje taktykę unikania kontaktu wzrokowego. Jakby miał co do ukrycia. Mimo to przez chwile bała się, że zacznie coś podejrzewać.
Uwierzył i jedynie zrobił wykład o tym by uważała i nie oddalała się, szczególnie w nocy, a najlepiej by w ogóle nie wychodziła. Normalnie dziewczyna by się zbulwersowała takim nakazem i zrobiła awanturę że traktowana jest jak dziecko, jednak zmęczenie wzięło górę i zrobiła jedynie urażona minę po czym odwróciwszy się na pięcie pomaszerowała do pokoju.

Fox wpadł do środka chatki i skierował się do miejsca w którym miał leżeć ranny. Otwierając drzwi wywołał przeciąg. Zimny wiatr rozwiał zasłony. Łóżko stało puste. Na pościeli leżały zakrwawione bandaże. Chłopaka wyraźnie zaskoczyło jak szybko jego pacjent wrócił do zdrowia po tak ciężkiej ranie.

„Zwykle jego mana ładowała się dłużej.”
Za nim zmaterializował się się człowiek wyglądający na nie więcej niż trzydzieści lat. Uważnie obejrzał pomieszczenie i zatrzymał spojrzenie na łóżku.
- Więc gdzie on jest? - ściszonym niskim głosem.
- Wybacz mi mistrzu. On uciekł. - wytłumaczył Fox przybyłemu przybierając skruszoną pozę.
Mężczyzna tylko westchną. Po dłuższej chwili odezwał się.
-Najwyraźniej to spotkanie nie jest nam jeszcze pisane. Za wcześnie na to. Jednak muszę przyznać, że trochę się rozczarowałem.
-Znajdę go...
-Nie ma takiej potrzeby. Sam przyjdzie. - tajemniczy człowiek uśmiechną się. - Mam dla ciebie zadanie.


Shadow ze świecą w ręku schodził do swojej pracowni umiejscowionej w piwnicy. Znalazłszy się na samum dole podszedł do jednaj z licznych w pomieszczeniu szafek. Z jej wnętrza wyją poduszkę na której spoczywała kryształowa kula. Postawił przedmiot na stole. Po pewnym czasie przeźroczyste szkło zaczęło mętnieć. W pewnym momencie z białej mgły we wnętrzu kuli pojawiła się twarz. Jasna, piegowata i nieco chuda, otoczona kręconymi rudymi włosami.

-Saro to ja.
-Witaj Shadow. Miło mi cię słyszeć.
- Nic nie wskazuje na to by jej moc zaczeła się rozbudzać, mimo to uważam że powinnaś do nas przyjechać.
-Dobrze. Tak się składa że jestem niedaleko. To kwestia godzin.
-Jeszcze coś. Czy widziałaś coś o czym powinienem wiedzieć?
-Nie mogę ci zdradzić szczegółów, ale niedługo coś się zacznie. Widziałam chaos i pewną osobę która ma moc, by go zatrzymać.
-Pojawi się Wybraniec?
-Na to wygląda.
-Miałem nadzieje, że dane jest nam więcej czasu.
-Nie nam decydować o losach świata.
-Racja. Pośpiesz się.
-Dobrze. Do usłyszenia.


Paulina odrzuciła możliwość opowiedzenia o wszystkim stryjkowi. Po pierwsze - jak by wyjaśniła, że znalazła się w środku miasta nocą. Po drugie - wydałoby się, że go okłamała. Po trzecie - chłopak mógłby przez to mieć kłopoty, a te co miał w tej chwili chyba już wystarczały. Po czwarte - nie ufała wujkowi od kiedy znalazła w jego pokoju maskę. Na razie sama nie wiedziała komu ufać.

Pierwszą godzinę spędziła siedząc na skraju łózka. Zmęczona i śpiąca, wzrok miała nieobecny. Zaczynało do niej docierać co się stało. Na jej oczach prawie umarł człowiek. Ciągle miała przed oczami obraz czarnej jak smoła krwi na jego bladej skórze. Gdy przez dłuższy czas nie potrafiła namierzyć jego pulsu, naprawdę się bała. Co więcej, jeszcze się trzęsła. Objęła się ramionami próbując się ogrzać. Mimo ognia w kominku czuła przenikliwy chłód. Odchyliła się do tyłu i padła na poduszki. Wpatrzyła się w sufit. W jej głowie kłębiły się pytania.
„Czy zrobiłam wszystko co mogłam? Dlaczego znalazłam się w środku miasta? Co mnie tam zaciągnęło?..."
Nagle zdała sobie sprawę, że powieki same jej się zamykają. Jednak nie mogła sobie pozwolić zasnąć. Głównym powodem była niechęć przed lunatykowaniem. Nie wiedziała skąd to się bierze ale wolała tego unikać.
Starając jakoś oderwać myśli od przeżytego horroru zabrała się za sprzątanie. Z początku nawet trochę pomagało, ale nie na długo gdyż w 3 godziny owinęła się z: usuwaniem kurzu że wszystkich kątów, sortowaniem ubrań matki według koloru, rozmiaru i stopnia użytkowość oraz pokładaniem wszystkich innych przedmiotów z perfekcyjną dbałości o szczegóły.
Nagle usłyszała stukanie do drzwi. Luna poinformowała ją, że śniadanie jest już gotowe. Denerwowała się. Dodatkowo dobijała ja myśl, że była w tym odosobniona. Nikt w domu nie przejął się nieobecnością Alexa. Luna twierdziła, że to u niego norma, takie znikanie bez słowa, nawet na na kilka dni. Rzecz jasna nie powiedziała nikomu co się stało. Tylko ona i Psotka wiedziały, że został ranny.
Postanowiła tym razem dokładnie przepytać Lunę o całe zdarzenie. Dowiedziała się jednak niewiele. Lunie nagle naszło opowiadanie o tym jaki, jest czy był Oscar. Paulina nie wyłapała co się z nim stało, ale wyszło na jaw że jest od adoptowanym synem jej stryja i jednocześnie jego uczniem, co wiedziała już wcześniej.
Cały dzień szwendała się bez celu, lub pomagała Lunie w pracach domowych. Cały czas walcząc z sennością, co pod koniec dnia nie uszło uwadze czarownicy, która kazała jej iść wcześniej do łóżka.
Leżąc w ubraniu na łóżku rodziców, odganiała sen zmuszając się do rozmowy z Psotką. Zadaniem wróżki było zmobilizowanie jej umysłu do myślenia. Gadały o wszystkim i o niczym: pogodzie, ilości pokoi, ulubionych kolorach, nawet myszach które podobno mieszkały gdzieś na 3 piętrze. Nagle rozmowa zeszła na mieszkańców Dworu.
- Dlaczego nie zakumulujesz się z Luną? Ciągle tylko ją wypytujesz i przesłuchujesz jak jakiegoś szpiega. Nie wydaje się być złą osobą co więcej ona chyba nawet nie wie co tu tak naprawdę się dzieje.
-Znam takie osoby jak ona. Poza tym nie potrzebuje żadnych kumpelek czy przyjaciółek. Ufam tylko sobie.
-A ja?
-Dlaczego nie powiedziałaś że jesteś czyimś daimonem?
- Nie pytałaś.
- Więc teraz pytam. Czyim daimonem jesteś? Ja nie jestem czarownicą więc kto jest twoim właścicielem?
- Nie mogę powiedzieć.
Dziewczyna tylko westchnęła i przewróciła się na brzuch. Nadal nie uważałam Psotki za zagrożenie i nie obchodziło ją za bardzo kto ją nasłał. Jej myśli powędrowały do ostatniego z mieszkańców dworu, który jeszcze niedawno znajdował się w stanie krytycznym. Umysł nasuwał jej obrazy wspomnienia, wyraźne i ostre jak zdjęcia zrobione cyfrówką. Do tej pory myślała, że oczy Alexa mają bardziej zielonkawy odcień, lecz ostatnim razem wyglądały na brązowe. Gdy tak o tym rozmyślała jej powieki powoli zaczęły opadać i zasnęła.




Rozdział 27: Długa noc

Oba księżyce schowały się za chmurami. Noc była jeszcze młoda. Światło latarni ulicznych przyświecały jasnowłosemu młodzieńcowi drogę ucieczki. Pościg siedział mu na ogonie. Mieli nad nim przewagę liczebną. Jedna z ich strzał świsnęła mu koło ucha. Przyśpieszył i kilka razy skręcił w boczne uliczki. Korzystając z tego, że go nie widzą schował się za kilka beczek. Straż miejska minęli go nawet o tym nie wiedząc. Dotarłszy do rozwidlenia przegrupowali się. Alex wyszedł ze swej kryjówki. Meg usiadła mu na ramieniu. Gdyby nie stracił many ucieczka trwałaby krócej.
Miejsce do którego teraz zmierzał nie nazwałby domem, ale było to miejsce bezpieczniejsze niż ulica. W drodze rozmyślał o poznanej niedawno blondynce. - „Najpierw ci durni Strażnicy olewają nas gdy nasza ojczyzna ma kłopoty, a potem jeszcze mamy im pomagać w poszukiwaniach. Do tego tak go zagadała, że niedoszłe żaby mi zwiały.”
-Jak ja mam się uczyć w takich warunkach? - towarzyszące mu zwierzęcia wykonało bezradną pozę.
Nagle usłyszał skrzypienie dachu mijanego domu. Pora dnia nie sprzyjała przeprowadzaniu remontów, kominiarz też to być nie mógł. Postanowił to sprawdzić. Spodziewał się jakiegoś strażnika miejskiego z kuszą czyhającego na jego życie. Nieźle się zdziwił widząc Paulinę. Nie spodziewał się jej zastać w nocy w takim miejscu.
Ubrana w ciuchy codzienne zamiast piżamy, zwrócona do niego plecami szła niebezpiecznie zbliżając się do krawędzi. Zawoławszy ją po imieniu kilka razy upewniło go, że jest nie przytomna. Chodząc we śnie zrobiła krok do przodu. Z pewnością spadłaby gdyby nie to że ją złapał i chwile później oboje stali już na ziemi. Gdy zemdlała wizą ją na ręce.
„Trzeba przyznać, że nie można się z nią nudzić” - pomyślał Alex patrząc na śpiącą.
Nagle przypomniał sobie, że i bez tego nie może narzekać na brak wrażeń. W końcu jest ścigany. Nerwowo rozejrzał się by upewnić się, że nikt go jeszcze nie zauważył. Niespodziewanie poczuł jak głowa nastolatki nieświadomie się w niego wtula, a ręka zaciska na jego koszulce.
Trzeba przyznać, że wyglądała uroczo. Jednak pamiętał jaka jest po obudzeniu. Powieki poruszyły się zwiastując koniec tej cichej chwili. Prawdopodobnie znowu zostanie oskarżony o to, że to jego wina, bo ona rzecz jasna nie przypomina sobie by lunatykowała. Jej czarne, gęste wachlarze rzęs odsłoniły zaspane oczy, które w świetle latarni migotały jak dwa węgielki.
 

 
Złote oczy. Takie przyciągające, a jednocześnie przerażające. Tylko dlaczego? Czego od niej chcą? Musi iść. Wie gdzie. Jej cel się przemieszcza. Nie zwraca na nią wagi. Po jakimś czasie gdy się do niego zbliży na odpowiednią odległość, zauważa ją. Przez jakiś czas dziewczyna stoi w miejscu, choć gdyby miała wybór uciekłaby. Jednak nie może. Przyciągają się nawzajem.
Nagle na skraju świadomości słyszy głos „co ty tu robisz?”. Nie odpowiada. Nie może. Nie wie jak. Te oczy każą jej iść. Robi krok do przodu i spada. Przez moment nie wie gdzie jest góra a gdzie dół. Otworzywszy oczy uprzytamnia sobie kto ją trzyma. Sen pryska jak bańka mydlana. Paulina usilnie stara go sobie przypomnieć lecz nic z tego. Czuje tylko że miała coś zrobić.
- Co ja tutaj robię? - szepnęła tak cicho, że tylko Psotka ją usłyszała.
- Widziałam jak sama się ubrałaś, wyszłaś prze okno i doszłaś aż tu. - odpowiedziała jej wróżka.
- Możesz stać, czy musisz być niesiona ? - Spytał chłopak powoli stawiając jej nogi na ziemi.
- Dam rade sama...- zachwiała się przez chwile.
„Co się ze mną dzieje?” - jej spojrzenie było wciąż nieobecne.
- Słyszałaś o czym takim jak godzina policyjna? Znów cię ciągnęło do jakiegoś kościółka? Tylko wiesz szłaś nie w te stronę. Najbliższy jest tam – wskazał za siebie.
- Bardzo śmieszne... – odparła z sarkazmem.
Nie miała teraz humoru na jego żarty. Znała z widzenia te miejsce, więc poprosiła Psotkę by ta zaprowadziła ją do domu. Nie czuła się dobrze. Wróżka kiwnęła głową i poleciała do przodu. Dziewczyna podążyła za nią. Dla Alexa Paulina była jak druga Luna. Obie traktowały go albo jak powietrze, albo jak lokaja. Przyzwyczaił się. Przed chwilą uratował ja przed upadkiem z dachu, a ona nawet nie podziękowała. Teraz jak ta księżna szła przed siebie nawet się nie obejrzawszy.
- Jesteś pewna, że idziesz w dobrą stronę?
- Skoro jesteś taki mądry to... - Paulina odwróciła się chcąc mu odpowiedzieć, jednak urwała wpatrzona w przestrzeń za nim.- Uważaj! Za tobą!
Ledwie się odwrócił gdy strzała przeszyła go na wylot jednocześnie pozostając w ranie. Chłopak upadł na kolana. Łucznik wyglądał na wystraszonego. Nie wierzył, że podjął próbę zabicia czarodzieja. Jego spojrzenie skakało od Pauliny do Alexa, który przyciskał rękę do rany blad coraz bardziej. Nikt się nie ruszał. W końcu strzelec nie wytrzymał napięcia. Młodsi, mieli przewagę liczebną i w jego mniemaniu oboje wyglądali na magicznych. W dodatku czerwone włosy dziewczyny kojarzyły mu się z Cieniem, lub innym opętańcem. To wystarczyło by uciekł.
Gdy znikną za zakrętem Alex upadł na bok tracąc przytomność. Dziewczyna podbiegła do niego i uklękła przy nim. Pocisk powinien choć po części zatamować krwawienie. Mimo to rana krwawiła nie naturalnie obficie z obu stron, zaczerniając jego ubranie. Nie wiedziała co zrobić. Z pierwszej pomocy pamiętała jedynie jak postępować w wypadku lekkich oparzeń i krwotoku z nosa. Dotknęła strzały z zamiarem jej wyciągnięcia. Chłopak jękną cicho.
- Jeśli ją wyciągniesz szybciej się wykrwawi. - poinformowała ją wróżka.
To co mam zrobić by przestało? - w jej głosie dało się słyszeć początki paniki.
Musiałabyś zatamować krwotok,
- Nie mam przy sobie apteczki. Leć po pomoc. - rozkazała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Czerwonowłosa długo za nią patrzyła. Nie mogli tu zostać, ale bała się przenosić rannego, by przypadkiem nie pogorszyć jego stanu. Już myślała, że ustały mu akcje serca, jednak po dłuższych poszukiwaniach udało jej się znaleźć jego puls. Wzięła kilka głębszych oddechów, dla uspokojenia.
„To nie czas na tracenie głowy”
-Alex! Nawet mi się nie waż teraz mdleć. Słyszysz! Ten facet może tu wrócić w każdej chwili z posiłkami.- Chłopak utkwił jedynie nieprzytomne spojrzenie w jakimś punkcie za nią i uśmiechną się blado. Szepną niedosłyszalne kilka słów brzmiących jej na łacinę i zamkną oczy. Paulina odwróciła się, ale nic nie widziała. Pochyliła się nad chłopakiem przypadkiem dotykając rany. Wypływająca z niej wydzielina była za ciemna nawet jak na krew tętniczą. Zaniepokoiło ją to.
„To czarna krew!” - Nastolatka skojarzywszy ten fakty pośpiesznie wytarła dłoń o bluzę.- „Dlaczego on ją ma? Myślałam, że to oddziela dusze od ciała i zmienia w czerwonooką bestie.„
Postanowiła więcej nie dotykać czarnego płynu gołymi rękami. Zdjęła bluzkę i odpruła od niej rękawy. Za ich pomocą uciskała ranę. Wszystko by jakoś spowolnić jej wyciekanie i kupić trochę czasu, o ile już nie było za późno.


Czuła że minęła już wieczność. Gdy traciła już nadzieje usłyszała kroki. Serce jej stanęło na moment. Uspokoił ją dopiero widok niebieskiego światła. To Psotka prowadziła pomoc. Nie był to ani Shadow, ani Luna.

Chłopak wyglądał ja rówieśnika Alexa. Miał pomarańczowe krótko przystrzyżone włosy. To jedyna cecha wyglądu na jaka zwróciła na razie uwagę i to tylko dlatego, że rzucała się w oczy. Po różdżce w ręce poznała, że jest on czarodziejem.
Kawałki drewna pod nim uniosły i zaczęły lewitować w stronę czarodzieja. Ciało Alexa uniosło się lekko w górę by po chwili opaść na dwóch belkach. Na tych noszach udało im się wynieść rannego z miasta do lasu. Przez ten czas nie odzywali się do siebie. W środku nocy wszystko wyglądało jej tak mrocznie, że aż przebiegał ją dreszcz na samą myśl o tym, że przeszła go chodząc we śnie.
By odgonić złe myśli zaczęła krótką pogawędkę z chłopakiem, by potwierdzić to czego już się domyśliła. Czarodziej kazał na siebie mówić Fox. Nie ukrywał, że nie jest to jego imię.
Dotarli przed chatką na kurzej nodze. Wyglądała na żywą w pewnym sensie i zadawała się...spać. Nosze wleciały do środka, a oni weszli po drabinie. Wnętrze równie ubogie co wygląd zewnętrzny nietypowego mieszkanka. Nie było podziału na pokoje. Wszystko znajdowało się w jednym pomieszczeniu. Tak więc zobaczyła stary piecyk jaki miała okazję już oglądać w domu stryja jak i swego czasu w muzeum lub u babci swoich koleżanek z klasy, mieszkających na wsi. Były dwa prycze. Na jednej z nich położony został ranny.
Fox od razu zabrał się za rozcinanie ubrania by mieć wgląd do rany. Widok czarnej krwi wcale go nie zaskoczył. Dziewczyna zauważyła, że ma gumiane rękawiczki.
- To twój daimon? - spytał wskazał na Psotkę.
- Nie...ona nie jest „moja”
Nigdy nie traktowała wróżki jako swojej własności. Po prostu przyczepiła się do niej. Wyjaśnił jej, że Daimon to towarzysz czarownicy. Duch przybierający postać najczęściej zwierzęcia. Wróżki nie zaliczają się do zwierząt, jednak Psotka nie wygląda mu na typowego Duszka. Dalsza jej niewiedza na zadawane jej pytania. Chłopak zaczął (dosłownie) węszyć, stanowczo naruszając jej przestrzeń osobistą. Wystraszona przywarła plecami do ściany, gdy jego oczy rozbłysły. Przez chwile miała mętne przeczucie, że gdzieś już jej mignęły. Jakby już kiedyś co najmniej się z nim minęła.
-Ty nie jesteś czarownicą. Tylko zwykłym człowiekiem. - przyjrzał jej się badawczo. -Nic nie mam do niemagicznych. - te zapewnienie sprawiło jej ulgę, ale mimo to nie potrafiła się uspokoić. Głównie dlatego że chłopak ciągle był za blisko. - Przynajmniej puki nie chcą mnie spalić na stosie. - dodał po czym odsunął się i wrócił do rany.
-Tak w ogóle – zagadną po dłuższej chwili milczenia, gdy kończył bandażowanie. - co was łączy że się tak wyrażę? Dlaczego go tam nie zostawiłaś. Z takim wyglądem spokojnie wzięliby cię za wiedźmę.
-No więc ja i on mieszkamy razem. Mój stryj dał mu dach nad głową w zamian za...- ugryzła się w język by nie zdradzić za dużo.
„Jest diabelnie dobry w wyciąganiu wiadomości.”
-Skończone. - powiadomił dziewczynę, która mimo niedawnego napięcia teraz niemal spała na stojąco. - Moja babcia jest wiedźmą, wiąże się to jednak z niepojętej dla mnie niechęci dla niemagicznych, więc lepiej by cię tu nie było gdy wróci. Nie martw się. Nic mu nie będzie.
Przez chwile zastanawiała się czy nie spróbować Alexowi czegoś powiedzieć, ale zrezygnowała z tego pomysłu wiedząc że i tak jest nieprzytomny. Patrząc na odwróconego do niej Foxa powoli zeszła po drabince. Kilkakrotnie odwracając się za siebie z pomocą Psotki wróciła do domu.
„To była długa noc” - nogi się pod nią uginały od nadmiaru wrażeń, a jak się okazało czekała ją jeszcze rozmowa ze stryjem.

Pamiętnik Amber wpis III



Nie było to łatwe jednak po wielu próbach udało mi się nałożyć na moje uszy iluzję sprawiającą, że wyglądały jak ludzkie. Efekt bardzo mi się podobał, gdyż wyglądałam nieco mniej dziwacznie niż zwykle. Nikt nie zwrócił uwagi na moje elfie rysy twarzy i proporcje ciała. Płaszcz z kapturem skutecznie je maskował.
Przeszukałam całe miasto wszerz i wzdłuż. Słońce zaczęło zachodzić, ale nie spotkałam nikogo choć trochę do niej podobnego. Postanowiłam wrócić do obozu gdy stwierdziłam, że się zgubiłam.
Przeszłam koło jakiejś karczmy, akurat gdy wychodziło z niej dwóch pijanych mężczyzn. Doszłam do wniosku, że ostatnimi czas mam wyjątkowo potwornego pecha, gdyż ci ludzie zaczęli iść za mną. Z początku myślałam że może po prostu idą w tą samą stronę, że to zbieg okoliczność. Skręciłam w uliczkę. Okazało się to nie najlepszym pomysłem. Kończyła się ślepo. Mężczyźni poszli za mną, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że fakt że szli za mną nie był przypadkiem.
Z komentarzy na temat mojej osoby wywnioskowałam, że nie mają w stosunku do mnie przyjacielskich zamiarów. Jeden z nich wyciągną nuż. Zgaduje że zamierzali w najlepszym razie mnie obrabować, w najgorszym... wolałam nawet o tym nie myśleć. Moja własna wyobraźnia działał chwilowo na moją niekorzyść podsuwając mi najczarniejsze scenariuszem. Podchodzili coraz bliżej, a ja nie mogłam użyć broni. Nie miałam jej przy sobie, zresztą użycie magi (gdyby udało się ją wywołać co nie szło mi za dobrze) mogłoby mnie zdradzić, a przez to narobiłabym niezłych kłopotów reszcie drużyny. Cofnęłam się kilka kroków i ze zgrozom odkryłam, że moje plecy odczuwają opór. Dotykałam ściany. Byłam za bardzo przerażona by oderwać spojrzenie od napastników.
- Będzie niezła zabawa. - zaśmiał się jeden.
- Zgadzam się w całej rozciągłości. - usłyszałam głos dochodzący jakby... z góry.
Nie wierzyłam w anioły ani podobne siły wyższe. Co więcej nawet nie marzyłam, by którekolwiek z wymienionych mi pomogło.
Z dachu ktoś zeskoczył i wylądował przede mną. W ciemnościach zobaczyła jedynie, że jest średniego wzrostu jak na człowieka, jasne włosy i jeszcze jaśniejszą cer. Ubrany na ciemno zielono w luźne ubrania.
- Zabawa wygląda tak. Wy uciekacie, a jeśli wam się to nie uda zostaniecie przeze mnie zmienieni w żaby.
- Nas jest dwóch a ty jeden.
- A teraz – odpowiedział ktoś koło nich.
Był to ten sam chłopak. Stał w dwóch miejscach jednocześnie. Był przede mną i jednocześnie po ich lewej. Nieźle ich to przestraszyło. Wyglądali jakby zobaczyli samego diabła.
- Co to za szatańskie sztuczki? - wychrypiał jeden drżącym głosem.
- Co się dzieje? - spytał drugi skacząc oczami od jednego klona do drugiego.
Ogarnęła ich panika. która osiągnęła szczyt gdy ten bliżej stojący nacią sobie palec po czym pokazał im ranę pod światło. Nie widziałam o co chodzi, ale rabusie byli na tyle przerażeni ze byłam pewna ze zaraz wyzioną ducha. Uciekając potknęli się wielokrotnie.
Powoli zaczęłam wychodzić z cienia. Po drodze przypadkiem kopnęłam kawałek szkła robiąc przy tym hałas zdolny obudzić zmarłego.
- Hym? - Wszystko wskazywało na to, że dopiero teraz mnie spostrzegł - Ty tu jeszcze jesteś? - powiedział to w taki sposób, że sama nie wiedziałam czy mam się go bać czy co.
- Dziękuje za ratunek. - zwróciłam się do chłopaka.
- Wcale cię nie ratowałem. Straszenia niemagicznych to moje hobby. Są żałośni wystarczy byle iluzja by ich przerazić. Szczerze myślałem, że również dasz nogę.
- Nie mam za dużego wyboru. Nie miałam gdzie uciec.
- Wiesz że po twojej lewej była uliczka?
Obejrzałam się i okazało się, że miał racje „ślepy zaułek” okazał się nie być taką pułapką jaką się wydawał. Choć dalsza część drogi byłą nieco utorowana przez kartony i śmieci, jednak jakby nie patrzeć był. Ale ze mnie kretynka. Uderzyłam się w czoło. Oboje wyszliśmy z zaułka. Światło latarni ulicznych oświetliło jego postać. Jak na człowieka był strasznie blady. Zastanawiałam się czy powoduje to jakaś choroba, anemia, czy coś gorszego.  Można by pomyśleć że jest mrocznym elfem, jednak nie miał typowego dla nich uroku...Znaczy elfy nawet te mroczne były na swój sposób piękne. Jasnowłosy przyjrzał mi się badawczym wzrokiem.
- Ja nic nie mam do elfów, ale chyba nie wolno wam tak łazić po tym kontynencie.
- Dlaczego sądzisz, że jestem elfem? - zmieszałam się próbując mu wmówić, że się myli.
- Bo ze strachy z twoich uszu znikła iluzja.
Przejechałam palcem po uchu. Znowu było szpiczaste. Kurcze, a myślałam, że opanowałam ten czar.
-Jak na elfkę jesteś strasznie brzydka. Gdyby nie nieudana iluzja z pewnością wziął bym cię za człowieka.
To było przesadnie szczere. Z niego również nie był jakiś Apollo. Teraz gdy wyszliśmy na ulice odkryłam że jego włosy były niemal białe, a mimo to skóra była od nich jaśniejsza. Oczów nie widziałam, ale tęczówki z pewnością również miały jasny odcień. Błękitny lub zielony. Jednak aura go otaczająca wydała mi się nieprzyjemna, odpychająca i nieco mroczna.
Mimo to gdy ruszył z miejsca poszła za nim. Wyglądał jakby czegoś szukał. Rozglądał się na boki.
- Em...czego szukasz?
-Tamtych gości. Widzisz...chce na kimś potrenować zaklęcie transmutacji, a jedyny niemagiczny w moim zasięgu jest pod ochroną.
- Niemagiczny... Czekaj. Szukam pewnej osoby.
- Życzę powodzenia. - przyśpieszając tempo marszu.
Niby nie miał obowiązku mi pomagać i nie byłam pewna czy można mu ufac jednak postanowiłam spróbować się czegoś od niego dowiedzieć.
- Może ją widziałeś. To ludzka nie magiczna dziewczynka. Ma czerwone krótkie włosy, ciemne oczy, wygląda na 15 lat i tak też się zachowuje. Szczupła, potrafi rzucać się w oczy, choć jest cicha. - mówiłam nieco chaotycznie, a dodatkowo rozpraszał mnie fakt, że facet nawet nie udawał że słucha. Razem minęliśmy już ze dwadzieścia domów.
- Widziałeś ją? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Nie. W życiu czegoś takiego nie widziałem. - zaśmiał się.
Jego śmiech sprawił, że na nowo przemyślałam to co powiedziałam szukając czegoś głupiego w moim opisie.
- Czy ja powiedziałam coś śmiesznego?
- Te „rzuca się w oczy”. Tu nie ma zbyt dużo osób o rudych włosach. Wszystkich podejrzanych o bycie nawiedzanymi od razu się pali. Lepiej się pośpiesz. Możliwe, że już jest za późno.
Stanęłam jak zamurowana gdy tylko do mnie dotarło co powiedział.
- Nie możliwe.
To nie może się tak skończyć...Stanęłam jak wryta w ziemi podczas gdy on szedł dalej.

Rozdział 26: Maska i targ

Na podłodze leżał wilczur. Miał brunatne umaszczenie z dużą czarną łatką na plecach, krótka sierść oraz wszystkie cechy typowe dla tej rasy psa. Spał snem na tyle głębokim, że nie zauważył jak weszła. Całe szczęście, bo po przygodzie z wilkami nie miała do tych zwierząt zaufania. Nieco ją zdziwiło, że zwykły pies potrafi tak głośno i ludzko chrapać.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Raczej skromnie, nie za czysto anie za brudno. Przeważnie na podstawi cudzych czterech ścian potrafiła wywnioskować choć część charakteru, osobowości, nawyków jego właściciela. Tu jednak nie dało się nic powiedzieć. Wtem jej spojrzenie padło na jedyną ozdobę wiszącą na ścianie. Krew odpłynęła z jej twarzy, pozostawiając ją białą jak płótno. Nie mogła uwierzyć w to co widzi przed sobą. Był to przedmiot łudząco podobny do tego który przysłaniał twarz czarnowłosego chłopca, który podpalił wioskę elfów.
Znalezienie maski w pokoju wuja nie było aż tak zaskakujące jak fakt, że jej widok przypomniał jej gdzie jeszcze ją widziała. Tak się składa, że wydarzyło się to we śnie gdy przyglądała się pakowaniu rodziców. Jej ojciec miał podobną . Jeszcze nigdy nie widziała jej na żywo. Tylko w tym śnie, przez moment przedmiot migną jej przed oczami. Nie zwracała na niego uwagi, a o śnie chciała zapomnieć. Dlatego właśnie proces przypominania sobie tego szczegółu trwał tak długo.
Natychmiast wybiegła z pokoju. Nie chciała już znajdować swojego wuja. Przeskakując co drugi stopień, na skrzypiących niemiłosiernie drewnianych schodach. Uciekła do siebie i padła na łóżko.
Była wstrząśnięta. To jej rodzina stała za pożarami. To dlatego jej wuj nie chciał by informowała elfy o tym, że znajduje się w pobliżu. Kto wie co by zrobili gdyby wiedzieli, że jest jego krewną. Jednak chłopiec którego wtedy widziała, miał czarne włosy i był innego wzrostu niż Shadow. To z pewnością nie on krył się wtedy za maską. Pozostawała też kwestia co te maski oznaczają. Przynależność do jakiejś sekty, organizacji, zakonu. Po co im je?  Czy jej rodzice mieli coś wspólnego z osobą która zabiła Arise? Po czyjej stronie stoi jej wujek? Przecież twierdził, że ratuje ją przed tamtymi sadystami. Co jeśli kłamał? Nie to niemożliwe nie zrobiłby czegoś takiego. Po co przyprowadzał by ja tutaj zamiast wydać ją od razu?
Dziewczyna rozpatrywała wszystkie możliwości siedząc w swoim pokoju. Była tak zamyślona, że niemalże podskoczyła, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- Co tak nagle zniknęłaś? - spytała czarownica.
Jej ton był przyjazny, mimo to Paulinę przeszedł dreszcz.
„Trzeba było zamknąć drzwi na klucz.”
Luna poinformowała ja, że idzie do miasta na targ po zakupy. Spytała się dziewczyny, czy nie zechciałaby jej towarzyszyć. Paulina zgodziła się. Uznała, że świeże powietrze dobrze jej zrobi. Rozmyślać mogła równie dobrze i na dworze. Była to dobra okazja by powypytywać czarownice.
Niebo na zewnątrz było szczelnie usiane szarymi chmurami. Schodząc ze wzgórza poczuła znajome uczucie przechodzenia przez bańkę mydlaną. Obejrzawszy się za siebie spostrzegła, że cały wielki dom znikną ja fatamorgana. Szły w ciszy przez dłuższy czas. Paulinie to nie przeszkadzało. Zastanawiała się jak zacząć rozmowę, by czarownica niczego nie zaczęła się domyślać. Postanowiła zacząć od czegoś niepozornego.
- Za czyje pieniądze będziemy kupować?
- Za pieniądze twoje wuja. Musimy zorganizować coś do jedzenia.
- To śmieszne wiesz. Jesteśmy rodziną, a ja nie wiem jaką ma prace.
Kiedyś rodzice wspominali jej, że prowadził jakiś mały sklepik, ale nie kupowała tego. Jakoś nie wyobrażała sobie stryja jako sprzedawce.
- Na chwile obecną nie ma żadnej. Dużo zaoszczędził, gdy był Strażnikiem.
- Strażnikiem.?
„O...Tego się nie spodziewałam”
- Tak. Czarodzieje zwykle za długo nie wytrzymują w tej organizacji. Wyrzucając ich za byle co.
„Ciekawe za jakie byle co wyleciał stryjek...”
- Dlaczego go wyrzucili?
-Nie znam szczegółów.
- Za co najczęściej czarodzieje są wyrzucani?
- Nie znam panujących tam zasad, ale moim zdaniem to banda nadętych bufonów.
Wiadomość o tym, że Shadow należał do Strażników całkiem ją rozproszyła. Wyjaśniałoby skąd wie o istnieniu dwóch światów. Jednak pozostawało jeszcze wiele niewyjaśnionych kwestii. Miała więcej pytań niż odpowiedzi. Przeszły grubo ponad kilometr. O dziwo szybko im poszło. Paulina miała świadomość, że sama z pewnością nie trafi z powrotem, gdyż zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie. W pewnym momencie Luna nakazała jej założyć na głowę kaptur, tak by nie było widać jej włosów.
Tutejsi ludzie są potwornie przesądni, a rude włosy źle im się kojarzą.
Dziewczyna wykonała polecenie i obie wyszły z lasu na trakt prowadzący do miasta.
 


Podczas gdy Luna targowała się o cenę marchewki z łysym sprzedawcą. Paulina stała oparta o ścianę. W niedalekim zaułku znajdowało się coś co nazwać by można graffiti z tym że...namalowane farba zdaje się.
Na targu panował podejrzany spokój. Paulina nie szukała sensacji i lubiła zakupy, ale teraz nudziła się potwornie. Próbowała zdobyć ogólnikowe rozeznanie w tutejszych cenach.
Po czasie doszła do tego że: jedna złota moneta (te pojawiały się rzadko) to równowartość stu srebrnych. Najczęściej używane srebrne. Jedna wynosiła dwadzieścia miedzianych Miedziane monety miały najniższy nominał. Odpowiednik naszych groszówek. Nie wiele można było za nie kupić. Za trzy miedziaki dostawało się jedzenie w tanich gospodach leż tylko zdesperowani z tego korzystali gdyż nie wyglądało to na jadalne.
Przyglądała się swojemu otoczeniu gdy nagle wyłapała z tłumu twarz, która wydała jej się znajoma. Dziewczyna była wysoka, miała długie blond włosy związane w warkocz. Nie od razu wpadła na to, że idąca w jej stronę roszpunka jej w rzeczywistości jej znajomą pół elfką. Wyglądała nad podziw normalnie. Uszy były zaokrąglone, oczy znacznie bardziej ludzkie. Jakimś sposobem Amber pozbyła się swojej elfiej aury dzięki czemu przyglądający się jej mężczyznom nawet do głowy nie przyszło, że może być mieszańcem Aurelwood.
Paulina bardziej niż wcześniej zasłoniła się kapturem, tak by schować twarz. Stanie tak wyglądało jednak za bardzo podejrzanie, przez co mogłaby osiągnąć odwrotny efekt. Korzystając więc z nieuwagi Luny, weszła na moment do zaułka. Usiadła w cieniu. Przez moment bała się, że elfka spojrzy w jej stronę i ją rozpozna. Jednak na szczęście dla niej na tą chwile wyglądała zupełnie jak jedna z wielu żebraków w tym miejscu.
„Puki co lepiej by mnie nie znaleźli. Możliwe, że to po prostu przypadek, że są tutaj, ale wole nie ryzykować.”
Sama jeszcze nie wiedziała po czyjej jest stronie. Stryjek był jej rodziną i puki co nic złego jej nie zrobił. Elfy co prawda uratowały ją przed wilkami, ale nie byli dla niej nikim ważnym. Poza tym już im się odwdzięczyła pomagając podczas pożaru. "Właśnie... Tylko dlaczego do niego doszło?”
Dopiero gdy blondynka zniknęła za zakrętem, czarnooka wyszła z kryjówki i odetchnęła z ulgą. Luna nawet nie zauważyła jej chwilowej nieobecności. Ogółem zmuszone zostały by wydać dziewięć srebrnych monet, by zorganizować zapasy jedzenia na tydzień.
Po powrocie z targu obie rozpakowały i pochowały kupione produkty. Potem Luna zaczęła się krzątać do obiadu w czym Paulina z braku zajęć jej pomogła mimo iż czarownica o to nie prosiła. Czerwonowłosa nie zamierzała jej już wypytywać. Uznała że wystarczy jej rewelacji jak na jeden dzień.
„Maska w pokoju stryja i plecaku jej ojca, a do tego Strażnicy w okolicy, Shadow jednym z nich...To za dużo.”
Podczas obserwowania jak ciemnowłosa kroi i gotuje, zaczęła się zastanawiać jak długo już przebywa w Świecie Smoków.
„Czas szybko zleciał” - pomyślała gdy przeliczyła sobie dokładny czas.
W dalszej części dnia jedynym jej towarzystwem była Luna i Pasotka. Zarówno Alex jak i jej wuj zniknęli baz śladu.
Psotka nazwała dom jej rodziców Nawiedzonym Dworem Tajemnic. Nazwa ta wzięła się z kilku przyczyn. Po pierwsze, dla niej jest ogromny jak dwór królewski, co jest oczywiste gdyż sama jest niewielka. Po drugie straszy w nim duch, stąd „Nawiedzony”, a ponieważ znalazły maskę i pojawia się całe mnóstwo niewiadomych dlatego też „Tajemnic”.
Po kolacji Paulina poszła do pokoju. Pożyczyła koszulkę z szafy ojca. Użyła jej jako piżamę. Z powodu swej drobnej budowy pływała w niej, ale wiedziała jedno.
Oczywiście, że mogłabym pożyczyć coś od mamy, ale z ojcem jestem mocniej związana i jego zapach łatwiej mnie usypia. Przez to już w wcześniej zdarzały jej się takie odchyły pożyczenia od niego ciuchów mimo, że chłopczycą z pewnością nie była. Poza tym Ewa miał zupełnie inny styl i używa irytujących ją perfum, którymi nasiąkają jej ubrania. Tak więc gdy w tej kwestii wybór był oczywisty.
Zmęczona wsunęła się do łóżka i zasnęła.


Rozdział 25: Lot

Panowała wyjątkowo ładna pogoda, biorąc pod uwagę, że okolica ta słynęła z dużej ilości opadów. Słońce niedawno co wzeszło dzięki czemu było bardzo jasno. Bo nieboskłonie leniwie podróżowały stada białych puchatych chmurek.
Czternastoletni niebieskooki brunet stał na szczycie wysokiego świerku, niczym gwiazdka na choince w boże narodzenie. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w otaczającą go cisze. Jego zmysły wyostrzyły się, czekając na najmniejszy znak. Woził głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze nosem, gotowy na wszystko.
Nagle to wyczuł. Grupka szybko przemieszczających się obiektów leciała w jego stronę. Postanowił postawić na częściową przemianę. Nie miał wiele czasu. Jego postać otoczyła błękitna chmura dymu, wydobywająca się z niego samego. Gdy ten opadł, z jego pleców wyrastała para skrzydeł. Ich błoniasta powłoka, pełna żyłek przywodziła na myśl nietoperze. Były bardzo odporne i zwrotne. Na tyle duże zdolne udźwignąć ciężar znacznie cięższy od niego samego.
Otworzył oczy. Światło słoneczne sprawiło, że źrenice zważyły się w pionowe kreski. Źrenice niezmiennie posiadały odcień nieba podczas burzy.
Młodzieniec odchylił się do tyłu przez co, jak planował, zaczął spadać głowa w dół na spotkanie z ziemią. Czuł pęd powietrza we włosach. W pewnej chwili obrócił się i rozpostarł skrzydła. Zrobił to w taki sposób, że zwisł w powietrzu trzy metry nad ziemią mając pod sobą kolczasty krzak. Z góry dochodziły go odgłos trzech pocisków przeszywających powietrze. Lecące za nim ćwierć tuzina strzał miało opcje samonaprowadzania. Przez to pozbycie się ogona stawało się trudne.
Ruszył przed siebie. Za pomocą szybkich manewrów i obracania się wokół swej osi leciał slalomem klucząc pomiędzy drzewami. Mimo jego nieprzeciętnych zdolności manewrowaniu w powietrzu kilka krotne uderzał się o iglaste gałęzie, łamiąc je.
Nagle spomiędzy drzew przed nim wyleciała gromada kolejnych obiektów. Nie było mowy by je wyminąć więc się zatrzymał. Stojąc w powietrzu rozglądał się nerwowo za jakimś wyjściem z opresji. W ostatniej chwili dzięki stworzonej przez siebie fali powietrza wzbił się nad korony drzew. Niektóre pociski wpadły na siebie podczas gdy inne skręciły za nim. Ani myślał się zatrzymać. Zbliżał się do chmur. Powietrze robiło się coraz rzadsze. Wiatr świszczał mu w uszach. W jednaj chwili zmienił taktykę. Złożył skrzydła i zaczął pikować ku ziemi.
Rozwiną taka prędkość że strzały nie zdążyły skręcić. Minąwszy je wyrównał lot. Leciał tuż nad lasem. Nie zwalniał nawet wymijając wyższe sosny wystawiające nad granice której trzymało się większość drzew. Normalnie przy takiej szybkości obraz powinien mu się rozmazywać, lecz w tej postaci jego oczy analizowały otoczenie w inny sposób. Dzięki temu udało mu się zrobić unik przed samotną strzałą która celowała w jego serce. Niestety nie zdołał jej całkowicie ominąć i przeszyła jego lewe skrzydło na wylot.
Poczuł ból przez, który był zmuszony lądować. Po złamaniu sporej ilości gałęzi boleśnie spotkał się ze ściółka leśną. Błękity dym pozbawił go zarówno skrzydeł ja ki przywrócił jego źrenice do ludzkiej normalności.
Usłyszał zbliżające się kroki. Ponadto dostrzegł że ponad pół tuzina strzał nie dała jeszcze za wygraną. Wstał świadomy że nie da rady już uciekać. Postanowił przygotować się do ofensywy w myśl zasady, że „najlepszą obroną jest atak”. Gdy znalazła się w jego zasięgu, wziął wdech i przyłożył dłoń do ust. Stworzył kółko z palca łącząc palec wskazujący i kciuk. Kiedy powietrze z jego oddech przez nie przeszło zmieniło się w żywy ogień. Błękitny jęzor ognia pochłoną wszystkie strzały, zamieniając je w drobny pył. Wszystko trwało bardzo krótko. Niestety tuż po tym jak stwierdził że dłużej nie utrzyma płomieni, pojawiła się kolejna strzała wypuszczona przez zakapturzona postać tuż przed nim..
Leciała prosto na niego . Nie miał już sił nawet by zrobić unik. Zamkną oczy. To był już koniec.
-Poddajesz się? - spytał głos spomiędzy drzew.
Strzała zatrzymała się tuż przed jego twarzą. W odpowiedzi na pytanie chłopcu zaburczało w brzuchu.
- To chyba znaczy że „Tak”. - Amber uśmiechnęła się odrzucając kaptur, służący za kamuflaż podczas treningu.
- Zgoda wygrałaś.- padł jak długi na mech - Tym razem.- dodał - To co rozerwało mi skrzydło to była iluzja. - upewnił się gdyż będąc na ziemi nie spostrzegł rany i nie czuł by ubyło mu krwi.
-Gdyby nie to byłoby już po tobie.
- Gdzie tym razem zrobiłem błąd?
- Leciałeś bardzo szybko, ale zdolne robiłeś uniki. Te pikowanie...
-Do rzeczy.
- Za dużo traciłeś na zakrętach, za często wlatywałeś w gałęzie co również cię spowolniało.
- Nie jestem przyzwyczajony do latania w tak gęstym lesie.
- Musisz tez popracować nad ogniem.
- Wiem. Nie miałem go go kiedy ćwiczyć. Zastanawia mnie czemu nie jest czerwony. Może robię coś nie tak?
- Nie wiem. - dziewczyna wzruszyła ramionami i pomogła mu wstać.
-Nareszcie was znalazłem – Sora wszedł na polane, na której się znajdowali.
- Czekaliśmy na ciebie tak długo, że postanowiliśmy trochę poćwiczyć. - przywitała go siostra.
- Kto prowadzi?
- Remis – odparli zgodnie.
Odgłosy dochodzące z brzucha Pawła znacznie przybrały na sile.
- Błagam powiedz, że do jedzenia jest coś innego niż jarzyny.
- Niestety jeśli chcesz mięsa musisz sam go poszukać. Kiepsko z finansami. Tutejszy ekosystem jest skąpy w zwierzynę łowną.
- A tak po ludzku?
- Dziś na śniadanie to co wczoraj. - przetłumaczyła chłopakowi Amber.
Paweł teatralnie udał omdlenie i z powrotem legł na wilgotnym od rosy mchu.
- Będziemy musieli znowu się rozdzielić, jeśli chcemy znaleźć tego drania od igieł.
- I Paulinę...
- No...- głód znów dał o sobie znać. - jeny zjadłbym stado koni.
- A może jakiegoś barana i popić rzeką? - zaśmiała się Amber.
- Zmieniając temat. Po drodze tutaj natknąłem się na pewna anomalie. Sporych rozmiarów barierę maskującą. Nie da się ani przez nią przejść, ani zobaczyć co ukrywa.
- W tych rejonach magia jest karana śmiercią, dlatego w tych lasach musi ukrywać się mnóstwo czarownic i czarodziei.


Tymczasem w jednej z takich kryjówek pewna czerwonowłosa dziewczyna, będąca już po śniadaniu postanowiła zabić nudę. Żadne z drzwi, prócz jej własnymi i niekiedy piwnicą, nie były zamknięte to też Paulina miała okazję sobie nieco pozwiedzać. Przy okazji szukała wuja gdyż dochodziło już południe a on prawdopodobnie jeszcze nic nie jadł. Pomyślała, że pewnie jeszcze odsypia po nie przespanej nocy, którą mu zafundowała. Nie chciało jej się pytać Luny o lokalizację jego pokoju to też przeszukała cały dworek metodą prób i błędów. Pokój naprzeciwko tego jej rodziców został zaklepany przez Alexa, tak więc w miarę możliwości omijała go szerokim łukiem. Dalej drzwi po lewej skrywały puste pomieszczenie. Pełno w nim były ostrych przedmiotów, więc uznała go za rupieciarnie. Zdawało się jakby przeszło przez nie tornado i opróżniło zawartość wszystkich czterech kufrów. Tak więc po podłodze walały się wszelkiego rodzaju bronie i przyrządy do zadawania ran.
Trzecie miejsce jakie odwiedziła, z pewnością było zamieszkane i nawet domyśliła się przez kogo. Nie mógł należeć do Shadow, gdyż panował w nim typowo dziewczęcy nastrój, mimo że bynajmniej nic w nim nie miało różowego koloru.
Nie zamierzała w nim długo przebywać by nie zostać przyłapana. Zeszła na dół wiedząc, że przeszukała już całe pierwsze piętro. Drugie zostawiła sobie na deser. Uważała, że szybka reakcja wujka miała źródło w dogodnym umiejscowieniu jego pokoju względem obecnie nawiedzonego. Łatwiej kogoś szpiegować znajdując się pod nim niż nad. Ostrożnie by nie natknąć się na czarownice dziewczyna przeszła przez salon do drzwi po prawej stronie kominka. Za nimi znajdował się korytarz. Na jego końcu znajdowała się jak miała okazje się przekonać, kolejna łazienka. Dokładnie pod tą na pierwszym piętrze. Pokoje po lewej stronie były puste, acz zadbane. Wyposażone w co najmniej dwa świeczniki i minimum mebli. Drzwi po prawej od łazienki, prowadziły do pokoju znajdującego się tuż pod zamieszkałym przez ducha. Krzesło uderzające o ścianę musiało być to dobrze słyszalne.
Wchodząc do środka doszło ją chrapanie. Jenak nie wydawał go jej stryj. Ani w ogóle człowiek.

Rozdział 24: Współlokatorowie

Zza okna dochodziły ją trele miejscowej skrzydlatej fauny. Chłodne powietrze wpadało do pokoju, lekko rozwiewając zasłonki. Niebo na wschodzie przybrało lekko pomarańczowo – różowy kolor. Przez ten niesamowity widok żałowała, że jej okno wychodzi na południe a nie na wschód. Miałaby lepszy widok. Paulina wstała jako pierwsza. Cały dom pogrążony był jeszcze we śnie. Nudziło jej się.
Według nakręcanego zegara dochodziła już siódma. Jak na jej standardy spała dość długo, biorąc pod uwagę, że zasnęła zaraz po kolacji. Zastanawiała się co ze sobą zrobić.
Już wcześniej przypomniało jej się, że jej buty zostały w nawiedzonej części domu. Nie miała innych, a znalezienie czegoś na zmianę graniczyło z cudem biorąc pod uwagę, że wszyscy domownicy są od niej starsi i co za tym idzie mieli inne niż ona rozmiary.
Pomyślała, że lepiej byłoby poczekać na Psotkę. Z nią będzie jej raźniej, no i może posłużyć za latarkę. Ta ciągle jeszcze spała w najlepsze, dlatego też nie pozostawało nic tylko czekać.
W międzyczasie ubrała się. Spała w sukience, więc jedyne co musiała na siebie włożyć prócz adidasów, to sweter który podkradła z szafy matki, gdyż w pomieszczeniu zrobiło się zimno. Z początku jej wyobraźnia podsunęła jej, że tak dzieje się przez duchy. Przypomniała sobie jednak zapewnienia wuja, któremu ufała jak każdemu członkowi rodziny. Zrzuciła winę na brak ogrzewania.
Wyjęła z plecaka niebieski wisiorek. Mimo licznych przygód anie na chwile jej się nie zawieruszył, choć czasami musiała go nosić pod bluzą dla pewności. Srebrna rama malowniczo odbijała światło, a niebieskie oczko za każdym razem zdumiewało ją swoją oryginalnością. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. Czasem zastanawiała się, czy by samemu nie zacząć szukać bliźniaczego teleportera, by je połączyć i wrócić do domu. Pawłowi z pewnością nie będzie się śpieszyć, a ona zachodziła w głowę dlaczego w jej przypadku jest inaczej.
Dlaczego ten świat powodował w niej taką niechęć, że chciała się jak najszybciej wrócić? Przecież gdzieś tutaj byli jej rodzice. Do czego miała by bez nich wracać? Do pustego mieszkania w którym zawsze spędzała nudne wakacje? Do osób które tylko udawały jej przyjaciół, lub jak Tatiana trzymały się z nią, bo nikt inny z nimi nie chciał gadać?
Stała przed otwarty na oścież oknem, wyglądając w stronę wschodu. W pokoju znajdowały się dwie pufy. Jedna przy nogach jej łóżka druga na środku pokoju. Mimo to gdy jej się do znudziło stanie wolała usiąść po prawej stronie łóżka. Uważała przy tym by nie zbudzić Psotki.
Westchnęła. Nie znosiła się tak nad sobą użalać, a tym bardziej nudzić siedząc w pokoju. Potrzebowała jakiejś akcji. Takiej która by jej nie zabiła i pozostawiła po sobie blizny.
 


Podnosząc głowę zobaczyła, że na ścianie przed nią wisi obraz. Przestawał on widok który niedawno miała okazję podziwiać. Z tym że przedstawiony na nim wschód wyglądał nieco inaczej. Dół płótna był na tyle ciemny że nie dało się jednoznacznie stwierdzić, czy jest to ziemia czy morze, jednak linia horyzontu była prosta, więc z pewnością nie był to las, ani góry. Promienie słońca miały kształt postrzępionych piór, a niektóre nawet przypominały głowę i dziób. Pomysł porównania słońca ze zwierzęciem wydał jej się dziwny, ale sztuka nie była czymś co by ją interesowało.
Z poduszki dobiegło ją cichutkie ziewnięcie. Wróżka przeciągnęła się, a na twarzy Pauliny pojawił się uśmiech.
„Operację czas zacząć.”
Wyjaśniła pokrótce swój problem. Tak jak się spodziewała wróżka zgodziła się jej towarzyszyć. Obie otworzyły drzwi i wyszły na korytarz. Następnie przeszły na sam jego koniec.
„Nie będzie mnie jakaś zjawa terroryzować.” - postanowiła.
Długo zwlekała przed wejściem do ciemnego jeszcze pomieszczenia. Okna były pozasłaniane. Świeczniki zgaszone. Mimo to wiedziała dokładnie gdzie zostawiła buty i jeśli nikt...czy mnożę bardziej nic, ich nie przestawiło powinny znajdować się pod lewą stroną łózka.
Wspomniany mebel stał pod ścianą po prawej stronie. Chodziła na palcach najciszej jak mogła. Podłoga pod jej stopami skrzypiała nieprzyjemnie. Wcześniej tego nie zauważyła, ale gdy się zastanowiła doszła do wniosku, że belkowane podłoże zawsze, nawet na korytarzu wydawało dźwięki. Jednak dopiero teraz były tak bardzo słyszalne. Jak na złość akurat wtedy gdy nie chciała zdradzać swojej pozycji.
Minęła roztrzaskane krzesło. Dreszcz przeszedł jej na plecach. Przecież to równie dobrze mogło się zamienić w szczątki na jej głowie. Miała farta, że trafiła na ducha który nie zrobił... lub nie zdążył zrobić jej krzywdy.
Rozglądają się nerwowo zrozumiała dlaczego duch wybrał sobie akurat to pomieszczenie. Wnętrze było urządzone, niczym specjalnie dla dziewczyny. Jasne, kremowe ściany, miękki dywan na środku pokoju odgradzający zimną podłogę od jej bosych stup. Często na meblach z jasnego drewna pojawiały się kwiatowe motywy. Niemal dostała zawału gdy zobaczyła swoje odbicie przechodząc obok lustra. Nie zauważyła go wcześniej.
W końcu dotarła do celu. Usłyszała skrzypienie podłogi w miejscu gdzie nikt (a przynajmniej tak jej się wydawało) nie stał. Zabrawszy obuwie spod łóżka, nie oglądają się za siebie wybiegła przez otwarte na oścież drzwi, które następnie zatrzasnęła. Przebiegła przez korytarz, chcąc jak najszybciej znaleźć się z powrotem w bezpiecznym miejscu. Dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi odetchnęła z ulgi.
„Mało brakowało.” - serce tłukło jej się po klatce piersiowej z taką mocą jakby miało zaraz wylecieć.
Nie podobało jej się, że jakiejś zjawie udało się tak łatwo ją wystraszyć. Jeszcze nie tak dawno sama śmiałaby się z podobnej reakcji, jakiejś postaci z filmu lub koleżanki z klasy. Teraz nie było jej do śmiechu.
Osunęła się na ziemię. Rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Ściany i podłoga wyglądały jak powinny, lecz pomieszczenie było mniejsze i inaczej umeblowane niż te w którym zamierzała się znaleźć. Przed nią w koncie pod ścianą znajdowało się jednoosobowe łóżko, obok niego niewielka komoda. Na środku najdłuższej ściany znajdowało się niewielkie okienko szczelnie zasłonięte grubą, zieloną zasłonką. Tak jak wszędzie o tej porze, panowały ciemności.
Spójrz coś jest pod nią jest narysowane.
Psota miała słuszność. Spod mebla wystawał część namalowanego na podłodze koła. Schyliła się by się temu przyjrzeć, lecz było na to za ciemno. Podeszła do małego okienka i rozsunęła zasłony wpuszczając nieco słońca. Dawało to jednak mniej światła niż powinno. Oświeciło ją, że pomyliła strony korytarza i zamiast do siebie trafiła do pokoju naprzeciwko. Znaczy, że te okno wychodziło na północ i dlatego było w nim ciemniej.
Dopiero teraz zauważyła półkę po swojej prawej. Wypełnioną po brzegi lekko poniszczonymi książkami, w większości w twardej okładce. Podchodząc do niej okazało się, że tak jak wszystkie inne meble jest zakurzona. Były również pełne pajęczyn przez co Psotka nerwowo zaczęła się rozglądać za źródłem swojej fobii.
Dziewczyna sięgnęła po pierwszą lepszą książkę. Dmuchnęła wzbijając tumany kurzu. Psotka kichnęła, gdy jego część podrażnił jej drogi oddechowe. Paulina przyjrzała się przedmiotowi pod każdym kątem, próbując zgadnąć co jest w niej zapisane. Przekartkowawszy strony doszła do niesamowitego odkrycia. Mianowicie Książka nie była zapisana ręcznie jak początkowo zakładała. Okazało się więc że w świecie tym nie obcy jest druk. Jednak należało to do jedynych informacji jakich mogła jej dostarczyć gdyż jakby znaków nie odwrócić, nie przypominały znanych jej liter czy cyfr.
Zaskoczyło ją skrzypienie podłogi za sobą. Nie usłyszała by ktoś otworzył drzwi, które ona zamknęła po wbiegnięciu tutaj.
- Kogo my tu mamy ? - spytał znajomy jej głos.
Powoli odwróciła się by sprawdzić kto to...Niewiele brakowało a uderzyłaby głową o półkę za sobą. Momentalnie poznała sylwetkę czającą się w cieniu którego światło zza okna nie było w stanie oświetlić.





Powoli postać wyszła z cienia i weszła w smugę światła zza okna. Na środku pokoju tuż przed nią stał Alex. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy i rękami skrzyżowanymi na piersi czekał na jej reakcję.
- Co ty tu robisz ? - siliła się na obojętny ton, ale trudno jej były ukryć, że zżera ją ciekawość.
- Mógłbym zapytać o to samo. - po dłuższej chwili ciszy w której mierzyli się na oczy, zwrócił się do zwierzęcia na swoim ramieniu - No zobacz Meg. Ledwie się wprowadziliśmy a już mamy gości.
Na usta cisnęło jej się „Jak to się wprowadziłeś?”, ale zamiast tego spytała:
- Czy Shadow wie o twojej obecności tutaj? - Była pewna, że nie gdyż widać było, że się nie lubili delikatnie mówiąc. Jakoś ich sobie nie wyobrażała pod jednym dachem.
- Można powiedzieć, że to dzięki tobie udało mi się uzyskać amnestie i pokój gratis.
Dziewczyna nic na to nie odpowiedział tylko przybrała pytający wyraz twarzy.
- Do tej pory mieszkałem na wyspie. Pewnego razu spotkałem Shadow, który akurat miał problem i nie mógł się rozdwoić. Doszedł do wniosku, że ja nie dam sobie rady
- Dlaczego akurat tutaj?
-Mieszkałem tu odkąd pamiętam ale rok temu musiałem się wynieść.
-Znaczy przebywałeś tu 15 lat – zaniżyła mu wiek by dać do zrozumienia, że nie sprawia wrażenia osoby dorosłej.
- Nie. Tylko osiem. No w pewnym sensie siedem lat.
„Skoro tak to powinien więcej pamiętać.”
Przypomniała sobie, że stoi na bosaka na zakurzonej, klejącej się belkowanej podłodze, a jej buty stoją przy wejściu. Zastanawiała się jak minąć stojącego przed nią chłopaka który najwyraźniej nie zamierzał się odsunąć.
- Wiesz. To co trzymasz służy do czytania. - wskazał na książkę którą właśnie zamierzała odłożyć.
- Wiem.
-Więc dlaczego czytałaś ją do góry nogami? - zakpił.
Nie zamierzała odpowiadać na to pytanie. Postanowiła czym prędzej wyjść z pokoju, świadoma, że wyszła na analfabetę i idiotkę jednocześnie. Te uczucie zażenowania należało u niej do rzadkości. Nie uchodziła za osobę które łatwo wytrącić z równowagi, jednak jemu się to udawało koncertowo. To nie jej wina, że nie miała kiedy nauczyć się rozszyfrowywać tych znaków.
„Umiem czytać, z tym że ja wychowywałam się na innych znakach i nie miałam styczności z runami.” - wytłumaczyła się Psotce w myślach.
Po tym irytującym spotkaniu, udało jej się w końcu trafić do pokoju rodziców. Wciągnęła buty i czym prędzej zeszła na dół, mając nadzieję, że ktoś się już obudził. Po drodze zatrzymała się na półpiętrze by spojrzeć na obraz przedstawiający krajobraz. Nie przewidziało się jej. Teraz już wiedziała jak wygląda duch, który ją nawiedzał. Była to dziewczynka z portretu, której teraz brakowało.
W kuchni zastała Lunę, która przygotowywała śniadanie. Gdy usiadły do stołu, zachowanie dziewczyny zaczęło Paulinie przywodzić na myśl wszystkie jej fałszywe koleżanki z klasy, które trzymały się z nią bo była „fajna” jak to mawiały. Pierwszym powodem jaki naprowadził ją na to skojarzenie był fakt, że ciemnowłosa była dla niej potwornie miła. Nie ukrywała że chce się zakumulować, mimo że się prawie wcale nie znały. Gościnność to jedno, ale to zaczynało naruszać pewną granicę. Czerwonowłosa patrzyła na nią podejrzliwie. Przy tej serii pytań Paulina starała się zawsze mieć coś w buzi by nie móc rozmawiać i zbywała ją lakonicznymi odpowiedziami.
- Gdzie wcześniej mieszkałaś ? Słyszałam, że ten dom stał niemal zupełnie pusty dopóki się nie wprowadziliśmy.
„Rozumiem...może i stryjek wie o dwóch światach, ale jej tej wiedzy nie przekazał. Jest jednym z miliona istnień nie świadomych istnienia równoległej rzeczywistości. Wychodzi na to że jestem teraz takim między-wymiarowcem. ”
- Z rodzicami.
- To nie jest ich jedyny dom?
- Zgadza się - nie kłamała, choć w efekcie zabrzmiało to trochę jak przechwalanie się.
W końcu kogo normalnego stać na utrzymanie dwóch mieszkań? Co prawda mimo iż domostwo to należało do dużych, budżet odciążał brak rachunków, gdyż władze nie wiedziały o tym, że na szczycie pagórka cokolwiek stoi, i nie musieli płacić za prąd i wodę. Brak opłat za to pierwsze jest oczywiste. Tu nie było czegoś takiego. Za to świeczek było od groma. Co do wody, sama jeszcze nie doszła skąd ją biorą i nie interesowało ją to. Postanowiła zmienić temat by się czegoś dowiedzieć.
- Mówiąc „wprowadziliśmy” masz na myśli również Oscara prawda? On również był uczniem Shadow?
-Tak...był. On już skończył szkolenie, bo jest ode mnie trochę starszy. - westchnęła.
„Trochę czyli są mniej więcej w podobnym wieku.” Luna wyglądał jej na ponad 17 lat. O Oscarze mówiła innym tonem co pozwalało czerwonowłosej się domyśleć pewnych rzeczy. Luna wpada w stan zadumy z której wyrwała ją blada dłoń przed jej nosem. Należała do Alexa który zwisając z dachu sięgał po kromkę chleba.
- Co ty wyprawiasz?
- W umowie był nocleg z wyżywieniem. - odparł z łobuzerskim uśmiechem, składając kilka złapanych składników w paide.
- Czemu musisz zwisać z żyrandola? To jest nawiedzone nawet jak na maga.
Luna próbowała mu przemówić do rozsądku, ale on nic sobie z tego nie robił. Gdy skończył robić sobie śniadanie, znikną i zmaterializował się na krześle obok Pauliny, tak nagle, że ta aż podskoczyła. „ Trochę minie nim się do tego przyzwyczaję.”
-Jak tam woje małe wakacje? - zwrócił się do Luny – co u ojca.?
Drugie pytanie jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Obrzuciła go wrogim spojrzeniem.
W porządku.
Nie znosiła rozmawiać o ojcu i on dobrze o tym wiedział. Był jej jedyną rodziną, po tym jak matka, znana czarownica, opuściła ją i ojca. Luna miała wtedy dziesięć lat. Mimo że miała pełne prawo jej nienawidzić, wolała ją bardziej niż swojego niemagicznego tatę. Nie znosiła go, ale rad nie rad musiała od czasu odwiedzać. Nie był zły i bardzo ją kochał. Niczego nie odmawiał, choć nie należał do bogaczy. Po prostu się nie rozumieli
Za to matkę wręcz szanowała i brała z niej przykład, choć niewiele ją pamiętała. Jej rodzicielka miała na imię właśnie „Luna”. Posiadała wyjątkową linie krwi, dar przekazywany z pokolenia na pokolenie. Potrafiła zmieniać się w kota, bez pomocy różdżki czy eliksiru. Jej córka odziedziczyła po niej tą umiejętność.
- O ile się nie mylę mieszka on na kontynencie nie wyspie. Prawda? - dopytywał się dalej Alex.
- Zgadza się – sięgnęła po herbatę i zaczęła ją pić, by mu pokazać, że go ignoruje.
- W takim razie co robiłaś na Lunanor?
Przez te pytanie czarownica wypluła płyn który miała w buzi.
- Skąd wiesz o...- zaczęła krztusząc się
- Pewna mała dziewczynka skarżyła mi się. że ją przestraszył „dziwny kotek”. Widzę że udało ci się nieco zboczyć. Pytanie dlaczego.
W tym momencie czarownica nie wytrzymała.
-Przepraszamy na chwilę. - zwróciła się do Pauliny biorąc Alexa na stronę.
Przeszli do pomieszczenia obok tak by ich nie tylko nie słyszała, ale i nie widziała.
- Odbiło ci. Czy ty wiesz kim ona jest? - zaczęła konspiracyjnym szeptem.
-Jest niemagiczna. - stwierdził obojętnie nie zniżając głosu.
Czarownice nieco zaskoczyły te informacje, ale ciągnęła dalej.
-To nie ważne. Ona jest bratanicą Shadow.
-W każdej rodzinie znajdzie się czarna owca.
- Miałam na myśli to, że jej rodzice są tu właścicielami i...
-Słuchaj. To że lubię tu mieszkać nie znaczy, że będę flirtował z członkami ich klanu tak jak ty...
-O czym ty gadasz?
-O Oscarze. - na dźwięk tego imienia oblała się rumieńcem.
-To wcale nie tak...
-Nie dziwie się, że sobie poszedł...
-Nie zrobił tego z własnej woli.
-W każdym razie nie zamierzam się wżenić w tą rodzinę.
-Jakbyś miała jakiekolwiek szanse na to by to nastąpiło. Chodzi o to byś mnie w to nie wmieszał.
- Jak już wspomniałem nie interesuje mnie bycie miłym, dla wyższego celu. Potrzebowałem jakiejś kryjówki by przeczekać zimę. Wiosną gdy temperatura wróci no normy nie zagrażającej odmrożeniom już mnie tu nie będzie. Do tego czasu na wyspie powinno przycichnąć, bo na razie pewna osoba robi tam zamieszanie.
-Jak będzie się zachowywał jak do tej pory to wylądujesz na ulicy. Nie żeby mnie takowa sytuacja zmartwiła. Teraz gdy masz już 16 lat i jesteś pełnoletni już żadna przysięga nie powstrzyma go przed wyrzuceniem cie jeśli znowu wykręcisz jakiś numer. Z łaski swojej unikaj kłopotów bo ja nie zamierzam znowu się przez ciebie przeprowadzać. - kończąc odwróciła się na pięcie.
Gdy Luna wróciła do stołu Pauliny już nie było. Zostawiła po sobie opróżniony talerz i zasunięte krzesło.