piątek, 29 czerwca 2012

Rozdział 31: Bolesne wspomnienie Oscara

Trzeci wymiar - Zapomnij o tym

 ________________________________________________________________________
Pokój spowity w ciemnościach. Pierwsza w nocy. Leżał w łóżku nasłuchując krzyków dobiegających z sąsiedniego pokoju. Głośno wymawiane niecenzuralne słowa. Większość z nich nie rozumiał mimo, że były w jego rodowitym języku, który dobrze był mu znany. Kłótnie pomiędzy jego rodzicami zdarzały się co dzień. Powinien się już do tego przyzwyczaić, ale nie potrafił. Bał się o siebie i mamę.
- Gdzieś ty był? - te słowa jego matki rozpoczęły awanturę.
- Ci... Kobieto daj mi spokój. - usłyszał plączący się niewyraźny głos, pijanego mężczyzny.
Kobieta nie dała tak łatwo za wygraną.
- Mam już tego dość – rozpłakała się – Rano już nas tu nie zastaniesz. Słyszysz?! Zabieram Oscara i wyjeżdżam. Podczas wymiany zdań ze strony mężczyzny padło dużo wyrazów na k... i dz... i su...
- Gdzie zamierzasz uciec?!! - wydarł się pijany.
Doszło do szarpaniny. W tym domu nie było to niczym niezwykłym, jednak charakterystyczny dźwięk uderzenia, a następnie tłoczącego się szkła zaniepokoił chłopca. Ktoś upadł.
Mimo strachu postanowił sprawdzić sytuację. Powoli przeszedł przez korytarz, trącił bosą nogą kawałek brązowego odłamka szkła. Była to część butelki roztrzaskanej na całej powierzchni pomieszczenia. W kałuży krwi i odłamków szkła leżała jego matka. Ojciec stojąc nad nią mrukną tylko.
-Masz za swoje ***. - po czym zachwiał się. Spojrzał na dziecko. - Na co się gapisz gówniarzu?
W wym momencie wspomnienie Oscara rozmazało się. Z tego co wydarzyło się potem pamiętał tylko łzy na policzkach i zimno. Wybiegł w piżamie z domu. Byle jak najdalej nie zamierzał już tam wracać. Nigdy więcej. Kilkakrotnie się potkną. Zdarł sobie skórę z kolan i rąk. Nie były to jego jedyne rany. Już przed wyjściem miał pełno siniaków, krwiaków i plastrów chroniących rany niedawno krwawiące, które nakleiła mu mam po wczorajszej awanturze. Zapewniała go wtedy że to się nie powtórzy, że ojciec miał po prostu zły dzień. Mimo wszystko nie potrafiła uwierzyć, że jest zły. Teraz nie żyła. Zwykle w miejscach które dawało się ukryć, zasłonić, ale zdarzały się również na twarzy.
Po wydostaniu się z bloku w którym mieszkał, skierował się do parku. Doczłapawszy się do ławki padł na nią zmęczony. Trząsł się cały. Co jeśli on za nim pobiegł Był w samej piżamie i było mu potwornie zimno.
Leżał tak kilka minut. Az spomiędzy drzew wyszła trójka ludzi. Dosłownie zmaterializowali się znikąd. Dwóch brązowowłosych mężczyzn i jedna ruda kobieta. Ubrani w typowe stroje codzienne utrzymane w ciemnych kolorach. Maszerowali w ciszy. W innym wypadku prawdopodobnie by się ich przestraszył, wyglądali podejrzanie. Teraz jednak nie miał siły by się ruszyć.
Nagle jedyny z nich spojrzał na niego. Widok dziecka bardzo go zaskoczył. Pozostali poszli jego przykładem. Wreszcie stanęli tak blisko, że mimo ciemności mógł w miarę dokładnie przyjrzeć się ich twarzą. Jeden z nieznajomych miał założony kaptur spod którego widać było, lekko zachodzącą na oczy brązową czuprynę. Wyglądał na osobę poważną i rozważną. Drugi wyjątkowo do niego podobny choć wyglądał na młodszego, włosy miał przycięte na zupełnie krótko. Od jego osoby biło ciepło, a w oczach widać było współczucie.
Z początku nie zauważyli, że chłopiec jest przytomny. Wyglądał jakby spał, choć miał uchylone oczy. Na granicy świadomości usłyszał ich zbliżające się kroki i rozmowy jakie prowadzili między sobą na jego temat.
- Shadow, Robert. On nie wygląda za dobrze. Może wezwijmy pogotowie. - zauważyła cicho czerwonowłosa. - cały dygocze.
Kobieta uklękła przy ławce i przyłożyła mu rękę do czoła.
- Ewo. Nie możemy teraz zwracać na siebie uwagi. Mamy coś do załatwienia pamiętacie? - głos człowieka w kapturze próbował przywołać im rozsądek.
- Nie wolno nam go tak zostawić. Chłopcze... Czemu tu leżysz? Gdzie twoi rodzice? - spytał drugi brunet.
W odpowiedzi tylko zaczął się mocniej trząść i płakać.
- Boli cię coś? - spytała go.
- Ewa pokaż mi go. - poprosił ten rozważny i chwile potem klęczał na jej miejscu. - to wygląda na pobicie. Siniak na siniaku.
Nie możemy długo tu przebywać. - rozejrzała się nerwowo po okolicy.
Nie zostawiajcie mnie – wychrypiał Oscar.
Nie wiedzieć czemu. Nie chciał by odchodzili. Nie chciał zostawać sam, a tym bardziej wracać. Nie wydawali mu się już źli, a z pewnością nie tak bardzo jak jego ojciec.
- Aż tak się nie śpieszymy. - uspokoił go krótkowłosy. - Gdzie mieszkasz?
- Nie chce tam wracać. - rozpłakał się.
- Trzeba wezwać policje. - stwierdziła kobieta.
- Może niech idzie z nami. Nie ważne kim są jego rodzice, za takie traktowanie powinni trafić do więzienia. Nie zasługują na niego.
- Robert! To by było porwanie. - oburzyła się czerwonowłosa.
- Zgadza się. – uśmiechną się łobuzersko Krótkowłosy brunet.
W tym czasie jego towarzysz położył dłoń na skroni chłopaka z zamiarem wtargnięcia do jego wspomnień. Mimo zastania lekkiego oporu, co bardzo go zaskoczyło, udało mu się dowiedzieć co wydarzyło się tej nocy. Dziecko znów dygotało, wtedy to nieznajomy zdjął wierzchnie okrycie i go nim okrył.
- Zgadzam się z Robertem.
- Myślałam, że choć ty jesteś rozważny. - westchnęła.
- Oj Ewo. Trzeba kontynuować tradycje. - zażartował Robert.
- Ta...porywania dzieci jak stereotypowe czarownice na miotłach. - zamilkła dając do zrozumienia, że daje za wygraną.
- Czarownice...- powtórzył chłopiec.
- Omówmy to w innym miejscu. Zabierzmy go stąd, bo zamarznie.
Poczuł, że jest podnoszony z ławki, a później niesiony. Dziecko odpłynęło do krainy snów. Ogarną go anielski spokój.








Zerwał się z poduszki i nerwowo rozejrzał po pomieszczeniu. Widok znajomych mebli uspokoił go nieco. Niemal się uśmiechnął na widok Szczęściarza spokojnie śpiącego sobie na podłodze.

- Oscar... - odezwał się głos po jego prawej stronie.
Usłyszawszy swojej imię nagle zwrócił się w stronę z którego dobiegał. Wykonał przy tym tak gwałtowny ruch, że zakręciło mu się w głowie.
- Mistrzu.
"A więc to był tylko sen...nie sen wspomnienie, ale nie wszystko"
- Wszystko nie było snem. Coś mną sterowało... - przestraszył się własnych słów. Zupełnie jakby powiedział je ktoś inny.
Do ostatniej chwili miał nadzieje, że ktoś mu zaraz powie, że się myli. Tak się jednak nie stało. Jego nauczyciel twierdząco kiwną głową. Krew odpłynę chłopakowi z twarzy.
"A jednak..."

Brak komentarzy: