wtorek, 26 czerwca 2012

Rozdział 25: Lot

Panowała wyjątkowo ładna pogoda, biorąc pod uwagę, że okolica ta słynęła z dużej ilości opadów. Słońce niedawno co wzeszło dzięki czemu było bardzo jasno. Bo nieboskłonie leniwie podróżowały stada białych puchatych chmurek.
Czternastoletni niebieskooki brunet stał na szczycie wysokiego świerku, niczym gwiazdka na choince w boże narodzenie. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w otaczającą go cisze. Jego zmysły wyostrzyły się, czekając na najmniejszy znak. Woził głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze nosem, gotowy na wszystko.
Nagle to wyczuł. Grupka szybko przemieszczających się obiektów leciała w jego stronę. Postanowił postawić na częściową przemianę. Nie miał wiele czasu. Jego postać otoczyła błękitna chmura dymu, wydobywająca się z niego samego. Gdy ten opadł, z jego pleców wyrastała para skrzydeł. Ich błoniasta powłoka, pełna żyłek przywodziła na myśl nietoperze. Były bardzo odporne i zwrotne. Na tyle duże zdolne udźwignąć ciężar znacznie cięższy od niego samego.
Otworzył oczy. Światło słoneczne sprawiło, że źrenice zważyły się w pionowe kreski. Źrenice niezmiennie posiadały odcień nieba podczas burzy.
Młodzieniec odchylił się do tyłu przez co, jak planował, zaczął spadać głowa w dół na spotkanie z ziemią. Czuł pęd powietrza we włosach. W pewnej chwili obrócił się i rozpostarł skrzydła. Zrobił to w taki sposób, że zwisł w powietrzu trzy metry nad ziemią mając pod sobą kolczasty krzak. Z góry dochodziły go odgłos trzech pocisków przeszywających powietrze. Lecące za nim ćwierć tuzina strzał miało opcje samonaprowadzania. Przez to pozbycie się ogona stawało się trudne.
Ruszył przed siebie. Za pomocą szybkich manewrów i obracania się wokół swej osi leciał slalomem klucząc pomiędzy drzewami. Mimo jego nieprzeciętnych zdolności manewrowaniu w powietrzu kilka krotne uderzał się o iglaste gałęzie, łamiąc je.
Nagle spomiędzy drzew przed nim wyleciała gromada kolejnych obiektów. Nie było mowy by je wyminąć więc się zatrzymał. Stojąc w powietrzu rozglądał się nerwowo za jakimś wyjściem z opresji. W ostatniej chwili dzięki stworzonej przez siebie fali powietrza wzbił się nad korony drzew. Niektóre pociski wpadły na siebie podczas gdy inne skręciły za nim. Ani myślał się zatrzymać. Zbliżał się do chmur. Powietrze robiło się coraz rzadsze. Wiatr świszczał mu w uszach. W jednaj chwili zmienił taktykę. Złożył skrzydła i zaczął pikować ku ziemi.
Rozwiną taka prędkość że strzały nie zdążyły skręcić. Minąwszy je wyrównał lot. Leciał tuż nad lasem. Nie zwalniał nawet wymijając wyższe sosny wystawiające nad granice której trzymało się większość drzew. Normalnie przy takiej szybkości obraz powinien mu się rozmazywać, lecz w tej postaci jego oczy analizowały otoczenie w inny sposób. Dzięki temu udało mu się zrobić unik przed samotną strzałą która celowała w jego serce. Niestety nie zdołał jej całkowicie ominąć i przeszyła jego lewe skrzydło na wylot.
Poczuł ból przez, który był zmuszony lądować. Po złamaniu sporej ilości gałęzi boleśnie spotkał się ze ściółka leśną. Błękity dym pozbawił go zarówno skrzydeł ja ki przywrócił jego źrenice do ludzkiej normalności.
Usłyszał zbliżające się kroki. Ponadto dostrzegł że ponad pół tuzina strzał nie dała jeszcze za wygraną. Wstał świadomy że nie da rady już uciekać. Postanowił przygotować się do ofensywy w myśl zasady, że „najlepszą obroną jest atak”. Gdy znalazła się w jego zasięgu, wziął wdech i przyłożył dłoń do ust. Stworzył kółko z palca łącząc palec wskazujący i kciuk. Kiedy powietrze z jego oddech przez nie przeszło zmieniło się w żywy ogień. Błękitny jęzor ognia pochłoną wszystkie strzały, zamieniając je w drobny pył. Wszystko trwało bardzo krótko. Niestety tuż po tym jak stwierdził że dłużej nie utrzyma płomieni, pojawiła się kolejna strzała wypuszczona przez zakapturzona postać tuż przed nim..
Leciała prosto na niego . Nie miał już sił nawet by zrobić unik. Zamkną oczy. To był już koniec.
-Poddajesz się? - spytał głos spomiędzy drzew.
Strzała zatrzymała się tuż przed jego twarzą. W odpowiedzi na pytanie chłopcu zaburczało w brzuchu.
- To chyba znaczy że „Tak”. - Amber uśmiechnęła się odrzucając kaptur, służący za kamuflaż podczas treningu.
- Zgoda wygrałaś.- padł jak długi na mech - Tym razem.- dodał - To co rozerwało mi skrzydło to była iluzja. - upewnił się gdyż będąc na ziemi nie spostrzegł rany i nie czuł by ubyło mu krwi.
-Gdyby nie to byłoby już po tobie.
- Gdzie tym razem zrobiłem błąd?
- Leciałeś bardzo szybko, ale zdolne robiłeś uniki. Te pikowanie...
-Do rzeczy.
- Za dużo traciłeś na zakrętach, za często wlatywałeś w gałęzie co również cię spowolniało.
- Nie jestem przyzwyczajony do latania w tak gęstym lesie.
- Musisz tez popracować nad ogniem.
- Wiem. Nie miałem go go kiedy ćwiczyć. Zastanawia mnie czemu nie jest czerwony. Może robię coś nie tak?
- Nie wiem. - dziewczyna wzruszyła ramionami i pomogła mu wstać.
-Nareszcie was znalazłem – Sora wszedł na polane, na której się znajdowali.
- Czekaliśmy na ciebie tak długo, że postanowiliśmy trochę poćwiczyć. - przywitała go siostra.
- Kto prowadzi?
- Remis – odparli zgodnie.
Odgłosy dochodzące z brzucha Pawła znacznie przybrały na sile.
- Błagam powiedz, że do jedzenia jest coś innego niż jarzyny.
- Niestety jeśli chcesz mięsa musisz sam go poszukać. Kiepsko z finansami. Tutejszy ekosystem jest skąpy w zwierzynę łowną.
- A tak po ludzku?
- Dziś na śniadanie to co wczoraj. - przetłumaczyła chłopakowi Amber.
Paweł teatralnie udał omdlenie i z powrotem legł na wilgotnym od rosy mchu.
- Będziemy musieli znowu się rozdzielić, jeśli chcemy znaleźć tego drania od igieł.
- I Paulinę...
- No...- głód znów dał o sobie znać. - jeny zjadłbym stado koni.
- A może jakiegoś barana i popić rzeką? - zaśmiała się Amber.
- Zmieniając temat. Po drodze tutaj natknąłem się na pewna anomalie. Sporych rozmiarów barierę maskującą. Nie da się ani przez nią przejść, ani zobaczyć co ukrywa.
- W tych rejonach magia jest karana śmiercią, dlatego w tych lasach musi ukrywać się mnóstwo czarownic i czarodziei.


Tymczasem w jednej z takich kryjówek pewna czerwonowłosa dziewczyna, będąca już po śniadaniu postanowiła zabić nudę. Żadne z drzwi, prócz jej własnymi i niekiedy piwnicą, nie były zamknięte to też Paulina miała okazję sobie nieco pozwiedzać. Przy okazji szukała wuja gdyż dochodziło już południe a on prawdopodobnie jeszcze nic nie jadł. Pomyślała, że pewnie jeszcze odsypia po nie przespanej nocy, którą mu zafundowała. Nie chciało jej się pytać Luny o lokalizację jego pokoju to też przeszukała cały dworek metodą prób i błędów. Pokój naprzeciwko tego jej rodziców został zaklepany przez Alexa, tak więc w miarę możliwości omijała go szerokim łukiem. Dalej drzwi po lewej skrywały puste pomieszczenie. Pełno w nim były ostrych przedmiotów, więc uznała go za rupieciarnie. Zdawało się jakby przeszło przez nie tornado i opróżniło zawartość wszystkich czterech kufrów. Tak więc po podłodze walały się wszelkiego rodzaju bronie i przyrządy do zadawania ran.
Trzecie miejsce jakie odwiedziła, z pewnością było zamieszkane i nawet domyśliła się przez kogo. Nie mógł należeć do Shadow, gdyż panował w nim typowo dziewczęcy nastrój, mimo że bynajmniej nic w nim nie miało różowego koloru.
Nie zamierzała w nim długo przebywać by nie zostać przyłapana. Zeszła na dół wiedząc, że przeszukała już całe pierwsze piętro. Drugie zostawiła sobie na deser. Uważała, że szybka reakcja wujka miała źródło w dogodnym umiejscowieniu jego pokoju względem obecnie nawiedzonego. Łatwiej kogoś szpiegować znajdując się pod nim niż nad. Ostrożnie by nie natknąć się na czarownice dziewczyna przeszła przez salon do drzwi po prawej stronie kominka. Za nimi znajdował się korytarz. Na jego końcu znajdowała się jak miała okazje się przekonać, kolejna łazienka. Dokładnie pod tą na pierwszym piętrze. Pokoje po lewej stronie były puste, acz zadbane. Wyposażone w co najmniej dwa świeczniki i minimum mebli. Drzwi po prawej od łazienki, prowadziły do pokoju znajdującego się tuż pod zamieszkałym przez ducha. Krzesło uderzające o ścianę musiało być to dobrze słyszalne.
Wchodząc do środka doszło ją chrapanie. Jenak nie wydawał go jej stryj. Ani w ogóle człowiek.

Brak komentarzy: