wtorek, 26 czerwca 2012

Pamiętnik Amber wpis II


 
Naszej grupie już dawno udało się, za pomocą teleportera w wiosce Aurelwood, dostać na kontynent. Niestety w miejscu, które wskazała nam Widząca na nikogo nie trafiliśmy. Osoby z tego klanu nie kłamały by w takiej sprawie. Kapłanki na ogół unikają kłamstwa. Gdy przekazywała nam, co widziała w wizji, miała poważny i nieco zmartwiony wyraz twarz. Mam nadzieję, że to się jeszcze nie wydarzyło, że Paulinie nic nie jest.
Przemierzałam samotnie iglasty las. Mimo, że byłam uzbrojona w łuk i strzały, trochę się bałam chodząc bez towarzystwa. Chciałabym być z Sorą. Mimo że nie jesteśmy spokrewnieni jest jak mój „brat bliźniak”. Oboje jesteśmy spod tego samego znaku. Zabawny zbieg okoliczności. Możliwe że to dlatego tak dobrze się ze sobą dogadujemy.
Ewentualnie mogłabym się zgodzić, by być teraz z Pawłem. O ile nie ma chandry, da się z nim pogadać. Martwię się, bo ostatnio coraz bardziej zaczyna przypominać Ciernia.
Szczęście, że wspomniany elf nie towarzyszył nam podczas tej misji. On jest osobą, która praktycznie nic nie mówi. Swoje wypowiedzi ogranicza zupełnie do minimum, a jak już coś palnie to czuje się jak typowa blondynka. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby on się uśmiechnął. Może boi się, że dostanie zmarszczki. To, że go nie ma, jest dobre, bo podczas wspólnego marszu mogę pobyć sama ze swoimi myślami i nikt mi nie wytyka co chwila „Amber nie śpij”, „skoncentruj się, mamy misje”. Przecież ja nie śpię tylko czasem intensywnie myślę o rzeczach nie związanych z rzeczywistością.
Jestem skoncentrowana...znaczy...Gdyby Paulina gdzieś tu była zauważyłabym ją...Chyba... No bo ona rzuca się w oczy. Jej krwistoczerwone włosy z pewnością były by widoczne na tle tej zieleni. Poza tym aura jest intensywnie odczuwalna. Taka ciepła i przyciągająca, a jednocześnie chłodna i buntownicza. Wydaje się składać z samych skrajności - opiekuńcza i samolubna, miła i złośliwa, opanowana, a jednocześnie gwałtowna i wybuchowa. Wszystkie te cech wywnioskowałam z opowieści Arisy i podczas pożaru.
Usiadłam pod drzewem. Byłam już znużona tym szukaniem. Miałam wrażenie jakbym chodziła w kółko. Okolica strumyka przede mną była fantastyczna. Rośliny zdawały się pochylać nad życiodajną wodą. Wiatr poruszał korony drzew. Pełno było drobnych kwiatków, a trawa była intensywnie zielona. Gdzieniegdzie leżały igły opadłe z otaczających mnie sosen i modrzewi. Elfy marudzą, że ludzie nie szanują natury, jednak mimo niedalekiego sąsiedztwa ludzkiego miasta było bardzo spokojnie i cicho. Aż się chce śpiewać…
Przyjrzałam się mojemu odbiciu w wodzie. Z mojego kucyka praktycznie nic nie zostało. Musiałam coś zrobić z moimi włosami. Przeczesałam je palcami, a potem splotłam je w długi warkocz. Mimo to grzywka, za krótka by się do niego załapać zachodziła mi na oczy, co chwila przysłaniając pole widzenia. Nie znoszę mieć bałaganu na głowie. Nawet jeśli czasem moje włosy są prawdziwym utrapieniem, żadna siła nie jest w stanie mnie przekonać by je ściąć. Wiele osób już próbowało mnie do tego przekonać, jednak zawsze odmawiałam. Jedynie raz się zgodziłam i bardzo tego żałowałam. Nie mogłam przywyknąć do krótkich, drażniły mnie nie dawało się z nimi nic zrobić. Od tamtej pory jest to jedno z jakże nielicznych celów, których uparcie się trzymam. To trudne dla mnie, bo należę do wyjątkowo zmiennych osób. W takim wypadku trudno mieć własne zdanie i o nie walczyć.
Nagle na gałęzi krzaka koło mnie usiadł ptak. Był śliczny. Cały czarny, z równie ciemnymi oczami. Duży... z pewnością był to dorosły przedstawiciel swojego gatunku, lub przedstawicielka. Nie miałam pojęcia jak odróżnia się płeć u kruka.
 Siedział tak dłuższy czas. Był tak spokojny i stał na tyle nieruchomo, że nagle coś mnie tknęło by go uwiecznić. Ze swej brązowej torby podróżnej wyciągnęłam szkicownik w którym zostało już jedynie pięć czystych kartek i zaczęłam tworzyć wstępny szkic.
Zwierze po jakimś czasie zorientowało się, że jest modelem. Przyjęło jedną określoną pozę i stało tak z czubkiem lekko podniesionym w górę. Bardzo to ułatwiło i po minucie pierwszy zarys był już gotowy. Nanosiłam coraz więcej szczegółów i elementów. W niektórych momentach musiałam się posłużyć wyobraźnią by nie musieć podchodzić i oglądać go z bliska. Mogłoby go to spłoszyć. Miałam szczęście, że dzięki mojej elfiej połowie nie wystraszyłam go już na początku, jednak lepiej nie nadużywać tej umiejętności.
Zachowanie mojego modela było niezwykłe, jakby został już wytresowany by stać nieruchomo. Nie reagował na moje gwałtowniejsze odruchy.
W pewnym momencie kruk odbił się od gałęzi i usiadł mi na ramieniu, by przyjrzeć się mojej pracy.
- Jeszcze nie dokończyła...
Nie zrobiłam na nim widać większego wrażenia rysunkiem, bo wydał z siebie ten charakterystyczny dla swoje gatunku dźwięk i odleciał. Nie było to miłe, przecież dopiero się uczę… Chwilę dopracowywałam obrazek bez pomocy gderliwego modela. Gdy skończyłam przyjrzałam mu się krytycznie. Doszłam do wniosku, że co najmniej mi nie wyszedł. Wyglądał jak papuga nie kruk. Nic dziwnego, że tak zareagował. Porównanie go do innego skrzydlatego zwierza musiało go nieco urazić. No nic, trzeba ćwiczyć. Uśmiechnęłam się do siebie i schowałam szkicownik.
Gdy tak siedziałam wsłuchana w szum wiatru, dotarło do mnie, że przecież miałam coś zrobić. Muszę przeszukać okolice. Właśnie tu w tym sosnowym lasku urwał się ślad Pauliny i jej porywacza. Muszę się śpieszyć, biedaczka musi być przerażona… Znowu się zamyśliłam i straciłam poczucie czasu. Ciekawe, po kim ja to mam. Nikt w mojej rodzinie nie siedzi głową w chmurach tak często jak ja. Wszyscy są bardzo pracowici. Zawsze coś robią, a mimo to zawsze mają dla mnie czas. Nie tylko rodzice, brat również. Mam szczęście, że go adoptowali. Jako jedynaczka byłam co prawda kochana jak to ujęła mama, ale wyjątkowo nieznośna i samolubna. Chyba trochę mi przeszło po tym jak on się pojawił. Rodzeństwo to ważna rzecz. Większość elfów to jedynacy dlatego jest ich z każdym rokiem coraz mniej. Może ma to coś wspólnego z ich „klątwą” długowieczności. Są teoretycznie nieśmiertelni, ale jak ich zabić to umrą. Wniosek – żyją, aż do śmierci.
Z wielkim żalem oderwałam się od swoich marzeń, rozmyślań i niechętnie wstałam. Po kim ja mam to lenistwo? Zarzuciłam pasek od torby na lewe ramię i ruszyłam przed siebie. Gdy doszłam do brzegu zdjęłam buty i przeszłam przez strumyk. Woda była chłodna.
Gdyby nie fakt, że buty były ochroną przed kamieniami i innymi ostrymi przedmiotami na jakie można wdepnąć, z pewnością chodziłabym na boso. Wiele elfów tak ma. Po co się odgradzać od ziemi, gdy nie ma ku temu powodu?
Uwielbiam czuć trawę pod stopami, a kamienie mi nie przeszkadzają o ile nie są za ostre.
Chodzenie po kamieniach można wytrzymać – stwierdziłam, patrząc na dno płytkiego strumienia.
Chodziłabym tak częściej, ale gdy tak robię wszyscy mi mówią, że się przeziębię. Zwykle mają rację. Często łapią mnie choroby. Jestem za wrażliwa i to zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nie wiem, dlaczego. Jak ktoś musi kichnąć, rozpłakać się, czy nie wytrzymać presji i poddać się na starcie to zawsze muszę być ja. No cóż... zmiana klimatu dobrze robi raz na jakiś czas. Jeden z wielu licznych plusów podróżowania.
Czasem się czuje jakby nikt mnie nie rozumiał. Uśmiechnęłam się. W końcu sama siebie nie rozumiem. Zawsze robię nie to co powinnam. Działam po swojemu. Czasem wychodzi z tego coś dobrego innym razem tylko się ze mnie śmieją. Zawsze na złość wszystkim jestem sobą. Nie robię tego celowo. Samo tak wychodzi.
Może udam się do miasta. Jeśli trafię na porywacza sama mogę nie dać rady. Jeśli Paweł ma rację i uciekła sama to właśnie tam powinnam jej szukać. Muszę coś tylko zrobić z moim wyglądem. Ludzie mogą nieprzychylnie na mnie patrzeć gdy się dowiedzą kim jestem. Dotknęłam swoich szpiczastych uszu. Gdyby nie one może nie było by widać, że mam w sobie elfią krew. Muszę się tylko skoncentrować i pozbyć się ich. Gdy to zrobię powinno mi się udać wtopić w tłum.

Brak komentarzy: